niedziela, 22 grudnia 2019

"Choinka", Ursula K. Le Guin


"Była to śliczna jodełka, metr, może metr dwadzieścia wysokości - stołowe drzewko, jak powiedziała sprzedawczyni w kwiaciarni obok Trade Joego, gdzie je kupiliśmy. Postawiliśmy je w drewnianej skrzynce, w narożnym oknie salonu, ponieważ uważam, że świąteczne drzewko powinno być widziane z zewnątrz i móc wyglądać na zewnątrz. Ściśle mówiąc, nie uważam, żeby drzewo mogło widzieć, ale może jakoś rozróżniać światło od ciemności, wnętrze od zewnętrza. Poza tym odpowiednio wygląda z niebem nad sobą albo prześwitującym przez gałęzie. Zanim je ubraliśmy, stało tam w surowej ciemnej zieleni: złożony wyższy organizm, bardzo wyraźna obecność w pokoju. Kiedy mieliśmy sztuczną choinkę, jej mierność pozwoliła mi zrozumieć swoje uczucia wobec żywej, nie tylko takiej wspaniałej i wysokiej, jakie mieliśmy, gdy byłam dzieckiem albo gdy moje dzieci były dziećmi, ale też takiej małej - że generuje w pokoju identyczne wrażenie obecności jak człowiek czy zwierzę. Nieruchomej obecności, która nic nie mówi, po prostu jest. Jak bardzo małomówny gość z Norwegii, być może. Nie mówi po angielsku, nie jest wymagający, nie chce niczego oprócz kubka wody raz kilka dni. Spokojny. Przyjemny dla oka. Kryjący w sobie mrok, ciemność lasu w zielonych ramionach, wyciągniętych tak spokojnie, wytrwale, bez wysiłku.
 Nasz norweski gość przechylał się trochę w stronę pokoju - nie potrafiliśmy ustawić go całkiem pionowo śrubami w stojaku, ale nie przejmowaliśmy się, jako że i tak nikt nie mógł go zobaczyć z boku, gdyż stał między biurkiem a biblioteczką. Był pięknie symetryczny, choć nie przycinali mu sekatorem końców połowy gałęzi, jak często się zdarza szkółkowym drzewkom. Bo z pewnością pochodził ze szkółki. (...). Nasze drzewko nie poznało lasu, ale i tak było leśnym drzewem. Poznało słońce i deszcz, śnieg i burzę, wszelkie odmiany pogody i wszystkie wiatry, z pewnością też wiele ptaków za swoich dni. I gwiazdy za swoich nocy. (...)
 Tak więc przyszły święta, a drzewko jaśniało każdego dnia i każdej nocy, dopóki nie wyłączyłam lampek, idąc do łóżka. Wiem, że właściwie nie trzeba ich gasić, LED-y prawie się nie grzeją, ale bezpieczeństwo to bezpieczeństwo, nawyk to nawyk, a zresztą wydaje się niewłaściwe, by odmawiać choince ciemności. Czasami, kiedy już wyłączyłam lampki, stałam obok i patrzyłam na drzewko, milczące i mroczne w ciemnym pokoju, rozjaśnione tylko blaskiem elektrycznej świecy za nim, oświetlającej napis POKÓJ. Poprzez gałęzie i igły świeca rzucała na sufit słabe skomplikowane cienie. Drzewko w ciemności pachniało pięknie.
 Minęły święta, potem Nowy Rok i dzień później stwierdziłam, że powinniśmy rozebrać choinkę, więc to zrobiliśmy. (...)
 W końcu drzewko i tak już zostało odcięte od korzeni; jego życie u nas było powolnym umieraniem. Prawdziwe świąteczne drzewko, ścięta choinka to przecież rytualna ofiara. Lepiej nie zaprzeczać  temu faktowi, tylko uznać i przemyśleć."
_____
Cytat pochodzi z książki Nie ma czasu. Myśl o tym, co ważne będącej zbiorem wydanych drukiem zapisków z bloga Ursuli K. Le Guin.

sobota, 7 grudnia 2019

"Gra na wielu bębenkach", Olga Tokarczuk

 Ale czasami zdarzają się nam rzeczy, które sięgają w jakieś głębie, są w poprzek ogólnie przyjętym rozwijanym wzorom, rzeczy, które robią na tej wspólnej mapie dziury i nie wiadomo, co zrobić z takimi faktami. Nie da się ich bowiem przypasować do żadnej Historii, zresztą brałyby ją wtedy w jakiś niebezpieczny nawias. Nie da się ich też zapisać jako zwykłej anegdoty, niewinnego wspomnienia. Ludzie nie życzą sobie takich dziwactw. 
 Sądzę jednak, że te "dziwactwa" są potrzebne nawet tym, co się przed nimi najusilniej wzbraniają. Wskazują granicę realności, są zdarzeniami granicznymi między tym, co jest, a tym, co tylko może być. W takim sensie stawiają nas na baczność, są bębenkami, których monotonny dźwięk utrzymuje nas w stanie czuwania.

 W opowiadaniach zgromadzonych w zbiorze Gra na wielu bębenkach w różnym stopniu zostaje przekroczona granica miedzy rzeczywistym a wyobrażonym. Wiele z nich pokazuje inny, irracjonalny poziom rzeczywistości. To zaglądanie pod podszewkę świata jest stale obecne w twórczości pisarki. W jednym z wywiadów udzielonym tuż po otrzymaniu Nagrody Nobla Olga Tokarczuk mówiła, że świat ma w sobie jakiś nieuchwytny, metafizyczny czynnik i literatura powinna go uwzględniać, także realistyczna. I ta największa to robi. Podała przykład Lalki czy Czarodziejskiej Góry, w których element nadnaturalny (metal lżejszy od powietrza - u Prusa, seans spirytystyczny - u Manna), daje powieściom głębię, jeszcze jedną warstwę. Metafizyka wyraźna lub subtelna, czasami tylko w postaci tęsknoty za czymś więcej, która występuje w prawie wszystkich opowiadanych przez pisarkę historiach, sprawia, że są one niepokojące, wielowymiarowe i wybijają czytelnika z utartych kolein myślenia.

 Utworów w książce jest dziewiętnaście i spis treści dzieli je na trzy grupy. Pierwsza obejmuje opowiadania fantastyczne, w tym jedno fantastyczno-kryminalne, druga te, które zajmują się, ogólnie mówiąc, przeszłością, trzecią grupę, oprócz jednego post-apokaliptycznego, stanowią realistyczne opowiadania obyczajowe, z których kilka dzieje się w PRL, większość zaś w Polsce po transformacji ustrojowej. Chciałabym wyróżnić sześć historii, które spodobały mi się najbardziej, zaczynając od opowiadania fantastycznego.

1. Wyspa jest historią rozbitka z czasów drugiej wojny światowej. Bohater, nawet po latach, nie ma pewności, czy stał się ofiarą jakieś anomalii, czy doświadczył cudu. To bowiem, co mu się przydarzyło na wyspie było tak obce powszechnemu doświadczeniu, tak dziwne, że opowiadając innym o swojej przeszłości zawsze omijał to najbardziej osobiste, najważniejsze dla siebie przeżycie.

2. Wieczór autorski to jedno z opowiadań dotyczących przeszłości, które charakteryzują się tym, że przedstawiają podskórne lub jawne okrucieństwo (może najmniej jest go w utworze pod tytułem: Bardo. Szopka, w którym ujawnia się po raz kolejny pisarska fascynacja Tokarczuk światami w miniaturze). Główna bohaterka Wieczoru autorskiego udaje się na spotkanie z wielkim pisarzem, swoim dawnym ukochanym. To bardzo subtelnie opisana konfrontacja z przeszłością.

3. Skoczek to pierwsze z opowiadań obyczajowych, realistyczne z delikatną domieszką niesamowitości. Przedstawia bardzo wnikliwie kryzys małżeńskim wynikający z wypalenia, rutyny.

4. Żurek to opowiadanie świąteczne, dziejące się tuż przez Wigilią. Przez świat zasypany śniegiem, wędrują od domu do domu dwie kobiety, matka i córka z niemowlakiem na rękach, szukając ojca dziecka. Całość jest przygnębiająca z powodu bezradności bohaterek i wieloznaczna - dobroć, która się tu pojawia, jeśli to jest w ogóle dobroć, ma w sobie dużo przekory.

5. Życzenie Sabiny to historia o dojmującej potrzebie poczucia czyjeś troski, choćby chwilowo. Bohaterka bez przerwy musi dbać o innych i nie ma nikogo, kto by ją w tym wyręczył. I jeszcze jest tu tęsknota za czymś utraconym, a może nigdy nie przeżytym - za byciem częścią dziewczyńskiego świata.

6. Profesor Andrews w Warszawie opowiada, w sposób fenomenalny, o kilkudniowym pobycie profesora psychologii w Warszawie. Jest w tej historii pewna dwoistość, polegająca na tym, że opisano tu polską rzeczywistość z zewnątrz, a jednocześnie jest to tak bardzo polskie opowiadanie, że bardziej być już nie może. Z jednej strony jest ono też na swój sposób straszne, bo opowiada o wyobcowaniu - świat jawi się w nim jako absurd, co z drugiej strony sprawia, że jest ono równocześnie nieodparcie zabawne.

niedziela, 1 grudnia 2019

"Grudzień", Lars Gustafsson

Grudzień był zawsze tym miesiącem,
kiedy przestawało się być.
Zostawało się nawiasem w mroku,
niczym więcej.
Zapalano latarnie, lampy i świece.
Zupełnie nie wystarczały
wobec
przypływu ciemności.
Łatwiej zrozumieć pierwotny,
pogański sens świąt:
pochodniami i ogniami
za wszelką cenę przywrócić słońce,

którego powrót nigdy nie był oczywisty.  

________
Tłumaczenie: Zbigniew Kruszyński

poniedziałek, 25 listopada 2019

"Lincoln w Bardo", George Saunders

  Osią historii George Saundersa, wokół której rozgrywają się wszystkie wydarzenia w powieści, jest śmierć dwunastoletniego syna prezydenta Abrahama Lincolna. Zrozpaczony ojciec spędza noc na cmentarzu czuwając w krypcie przy zwłokach dziecka. Książka jest rozpisaną na wiele głosów opowieścią o tym czuwaniu, przedstawioną z niezwykłej perspektywy, głównie z punktu widzenia osób zmarłych, znajdujących się w stanie zawieszenia między tym a tamtym światem.

Lincoln.
  George Saunders opowiadając o swoim pomyśle na tę książkę, twierdzi, że nie chciał napisać klasycznej powieści historycznej o powszechnie znanej postaci. To byłoby zbyt oczywiste, bo: W Stanach wszyscy znają Lincolna. Lincoln jest jak Jezus. Mój kłopot z dziełem Saundersa polega właśnie na jego głębokim osadzeniu w konkretnym momencie historycznym (akcja dzieje się w lutym 1864 roku, w czasie wojny secesyjnej), i wpisaniu powieści mocno w kontekst kultury amerykańskiej. Przy tworzeniu postaci historycznych w literaturze możliwe jest kilka podejść. Pisarz może założyć, że czytelnik ma, nie tyle duży zasób wiadomości, ale jakiś stosunek do postaci historycznej, albo mu tej wiedzy i to wiedzy silnie związanej z emocjami dostarczyć. George Saunders zakłada, że czytelnik zna się na rzeczy i ma określone emocjonalne nastawienie do Abrahama Lincolna, wojny secesyjnej, i swoją opowieścią dokłada jeszcze jedną cegłę do istniejącego w kulturze obrazu Abrahama Lincolna. Dla czytelnika nieamerykańskiego, nawet posiadającego podstawowe informacje o prezydencie Stanów Zjednoczonych, cały kulturowy kontekst i to jak historia Saundersa się do niego odnosi, i co z tego wynika, może być nieczytelne (na przykład: czy żałoba prezydenta wpłynęła na przebieg wojny?) Nie pomagają zamieszczone w powieści autentyczne opinie o wyglądzie Lincolna i o nim samym, jako polityku. Nie budzą zaangażowania. Są nużącymi partiami książki, prawie równie męczącymi jak fragmenty opowiadające o wielkim przyjęciu, które wydali państwo Lincolnowie. Abraham Lincoln, tytułowy bohater, wydaje się zbędny jako postać historyczna w tej opowieści i łatwy do zastąpienia. Mógłby być fikcyjną osobą: ojcem, który stracił swoje dziecko.

Bardo.
 Jeśli nawet w książce zawodzi jej warstwa historyczna to wszystko inne już nie, poczynając od formy powieści. Jej mistrzostwo objawia się na wiele sposobów: chór kilkudziesięciu przeplatających się głosów, każdy obdarzony własnym językiem, opowiadający swoją historię. A wszystko to tworzy oszałamiającą, wieloznaczną i w niezwykły sposób spójną całość. Fenomenalne, robiące wielkie wrażenie i budzące wzruszenie jest też połączenie szorstkości i czułości, groteski i współczucia. Rzecz dzieje się na cmentarzu, w tytułowym Bardo, czyli w przestrzeni pośredniej, będącej przystankiem po śmierci przed następnym wcieleniem lub odejściem do innego świata. Przebywający na cmentarzu umarli, którzy zatrzymali się między światami, są żałośnie śmieszni w zaprzeczaniu faktowi własnej śmierci, jak również groteskowi w swych pośmiertnych formach. Ale historie jakie wyłaniają się z ich dialogów i opowieści są bardzo przejmujące. Ukazują się w nich: życia przerwane nagle, pozbawione spełnienia, pozostawieni bliscy, życia zmarnowane nałogiem czy na własne życzenie, piękno zostawionego dobrowolnie świata odkrywane teraz jako wspomnienie najprostszych rzeczy; dzieci, które nigdy nie dorosły. I narastająca świadomość, że wtedy można było jeszcze coś zrobić, a obecnie już wszystko skończone. Stąd stan zawieszenia, smutku, troski, jak w przypadku kobiety, która chciała podróżować i nigdy nie było jej to dane, dla której córki były Rzymem, Paryżem i Konstantynopolem - a teraz dręczy ją, że nie może się o nie zatroszczyć. Są też gorsze niespełnienia będące wynikiem braku wolności, życia ludzkie przepadłe z powodu niesprawiedliwości, przemocy, cierpienia zadanego przez innych. Jednym słowem, wszystko, co mogło być, ale nigdy nie zaistniało. Przybycie Abrahama Lincolna na cmentarz uruchamia swoisty proces nawiązania więzi między zmarłymi a żywym. Sceny końcowe powieści. bardzo wieloznaczne, zdają się mówić w ten charakterystyczny dla autora, ciepło-ironiczny sposób, że pragnienie bycia wolnym jest fundamentalne, i że nawet gdy głosy duchów milkną, jakaś ich cześć nie ulega zatarciu i przeszłość jest zawsze obecna.

piątek, 15 listopada 2019

"Opowiadania zebrane", Gustaw Herling-Grudziński

W 1999 roku wyszły dwa tomy opowiadań Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Zbiór ten gromadzi utwory, które ukazywały się wcześniej, bądź jako część Dziennika pisanego nocą lub w wydaniu książkowym (na przykład: Skrzydła ołtarza), albo też na łamach prasy (dodatek Plus-Minus Rzeczpospolitej). Układ opowiadań w tomach jest chronologiczny. Tom drugi zawiera głównie utwory z drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych, które, moim zdaniem, nie są, z jednym czy dwoma wyjątkami, tak znakomite jak wcześniejsze. Narrator większości opowiadań jest pierwszoosobowy i stanowi alter ego autora. Historie, które przedstawia nie przydarzyły się jemu. Czasami jest ich przygodnym świadkiem, cierpliwym i dociekliwym słuchaczem relacji innych, zbieraczem zakurzonych, niewyraźnych zapisków i rozsypujących się dokumentów z przeszłości. To do czytelnika należy ułożenie historii, on tylko podaje znalezione fakty, niepewne słowa świadków, miejscowe legendy. Bohaterami opowieści Herlinga są ludzie postawieni w sytuacji granicznej - choroby, nieszczęścia, przemocy i śmierci. Akcja przeważającej większości opowiadań dzieje się we Włoszech, w pięknej scenerii będącej kontrastem do rozgrywających się wydarzeń.

 W Opowiadania zebranych znajduje się wiele znakomitych utworów, na przykład: Dżuma w Neapolu. Relacja o stanie wyjątkowym, Gruzy (o trzęsieniu ziemi), Kamień filozoficzny, Krótka spowiedź egzorcysty (historia, o tym, jak doznana w dzieciństwie przemoc wpływa na późniejsze życie), czy wreszcie Książę niezłomny poruszający problem emigracji, także wewnętrznej. Chciałabym osobno wyróżnić cztery opowiadania, które spodobały mi się najbardziej.

 Wieża jest najbardziej znanym krótkim utworem Herlinga-Grudzińskiego, bo chyba najwyraźniej ukazuje charakterystyczny dla niego sposób pisania i ogromną wrażliwość, oraz wynikającą z niej świadomość, że pewnych rzeczy nie da się opisać, można się do nich zbliżyć, częściowo tylko dotknąć. Jest to historia o przeraźliwej samotności Trędowatego z Aosty, który całe życie spędził z powodu choroby w izolacji, zamknięty w wieży. To najwyższej próby obraz przedstawiający absurd życia człowieka, który z widzi bezcelowość dalszego istnienia i jednocześnie czuje lęk przed śmiercią. Mistrzowskie stawianie pytań o heroizm, o wartość i sens życia, gdy już nie ma żadnej nadziei i jest się skazanym na cierpienie.

 Głęboki cień. Utwór jest zwięzłym odtworzeniem ośmiu lat więzienia i procesu Giordana Bruna. Został on aresztowany w Wenecji w 1592 roku a stracony w 1600 w Rzymie. Długie uwięzienie bez rozprawy sądowej miało na celu złamanie więźnia torturą upływającego czasu. Gdy już doszło do przesłuchań, Giordano Bruno bronił stworzonego przez siebie systemu filozoficzno-religijnego, w który włączył teorię kopernikańską. Na jej podstawie zakładał istnienie innych gwiezdnych światów, nieskończoność i wieczność Wszechświata. Dusza ludzka, według jego założeń, była częścią ducha Wszechświata i po śmierci do niego powracała. Opowiadanie jest przejmującym opisem budowania własnej wewnętrznej suwerenności, za którą zapłaci się najwyższą cenę i ma się pełną tego świadomość. Spłonie na stosie moje ciało, nie spłonie mój głęboki cień. Czytelnik zostaje z obrazem Giordana Bruna z twarzą ukrytą w cieniu kaptura, który wnosi się nad placem Campo de' Fiori.

 Kieł Barabasza jest fascynującą reinterpretacją postaci występującej na kartach Ewangelii. Opowiadanie zaczyna się od opisu gorączki zdobywania relikwii, która wybuchła w IX stuleciu i trwała przez całe średniowiecze. Narrator podąża śladem księcia Sicardo, który słał swoich agentów, by na lądzie, wyspach i nad morzem zdobywali dlań kości, czaszki, szkielety i inne relikwie święte, które gromadził w skarbcu Katedry w Benevento. Jedną z najważniejszych relikwii zdobytych przez księcia był kieł Barabasza. Dla opowiadającego Barabasz jest postacią ważną, poruszającą wyobraźnię, wybiera się więc do Benevento, mimo wiedzy, że skarbiec katedry został w czasie wojny zrabowany, licząc, że dowie się czegoś więcej o tym osobliwym obiekcie kultu z broszur i zapisków lokalnych miłośników historii.

 Drugie Przyjście. Opowieść średniowieczna. Centralną postacią opowiadania jest papież Urban IV przebywający na wygnaniu w Orvieto. Akcja rozgrywa się około roku 1263 w czasie ogromnych niepokojów społecznych spowodowanych klęskami głodu i chorób. Nieszczęścia te tłumaczone są karą zesłana przez Boga i rodzą w ludziach ogromną potrzebę pokuty, modlitwy, wreszcie pragnienie cudu, który się objawia, ale nadaremnie. Gorliwość religijna nie ma bowiem wiele wspólnego z wiarą. Mądrość tkwiła w zrozumieniu, że nie ma wielkiej różnicy między wiarą występującą z brzegów a jej wyschniętym łożyskiem. To tylko odruchy czyniące cierpienie zrozumiałym i prowadzące do uruchomienia następnego głęboko tkwiącego w ludziach mechanizmu obronnego - znalezienia kozła ofiarnego w osobie heretyka, który zawisa w żelaznej klatce na najwyższej wieży w Orvieto. Opis tłumu przychodzącego codziennie by patrzeć na cierpienia uwięzionego jest przerażający i przedstawiony mistrzowsko. Całość zaś jest głęboko religijna i pesymistyczna zarazem.

czwartek, 7 listopada 2019

Fragmenty "Dziennika pisanego nocą", Gustaw Herling-Grudziński

 Zapomnianą książeczkę Bertranda Russella The Practice and Theory of Bolshevizm wymienił dziś marginesowo w swoim świetnym wykładzie O. Bocheński (...). Wymienił ja z pochwałami, co sprawiło mi pewną przyjemność. W roku 1950, gdy wznowiono książeczkę Russella w Anglii po trzydziestu latach , omówiłem ja w szkicu Fałszywy Bóg (...)

 Zdumiała mnie wtedy dalekowzroczność Russella. Spędził  zaledwie miesiąc w Rosji w roku 1920. Trzeba pamiętać, że wycieczka Labour Party, w której brał udział, odbywała się w atmosferze sympatii a nawet podziwu dla rewolucji rosyjskiej (...), była częścią polemiki z atakami na bolszewizm w brytyjskiej prasie konserwatywnej. A jednak Russell dostrzegł od razu w Rosji to, co w trzy lata po obaleniu caratu mogło być jasne tylko dla wyjątkowo bystrego i rozumnego obserwatora z "nieuprzedzonej lewicy" na Zachodzie (...)

 "Być może bolszewizm da się obronić jako okrutna dyscyplina, dzięki której uprzemysławia się szybko kraj zacofany; ale poniósł on klęskę jako eksperyment komunistyczny" W " okrutnej dyscyplinie " widział Russell "odgrzebanie metod Piotra Wielkiego". A "eksperyment komunistyczny"? Przeistoczył się natychmiast w religię. "Przez religię rozumiem zespół wierzeń  o charakterze dogmatów, które kierują życiem ludzkim, wykraczając poza oczywiście dowody lub występując przeciwko nim, i posługują się metodami uczuciowymi  albo  autorytatywnymi, a nie intelektualnymi. W takim ujęciu bolszewizm jest religią: że jego dogmaty wykraczają poza oczywiste dowody lub występują przeciwko nim ,postaram się wykazać to później. Ci, co przyjmują bolszewizm, stają się nieczuli na dowody naukowe i popełniają samobójstwo intelektualne. Nawet gdyby wszystkie doktryny bolszewizmu były słuszne , nie zmieniłoby to jeszcze postaci rzeczy , zważywszy że niedozwolone jest ich bezstronne badanie".
_
Plakat propagandowy z lat osiemdziesiątych. Źródło: Muzeum PRL-u w Krakowie.
_________
Notatka z 3 kwietnia 1987 

poniedziałek, 4 listopada 2019

"Innego końca świata nie będzie". Z Barbarą Skargą rozmawiają Katarzyna Jankowska i Piotr Mucharski

"Innego końca świata nie będzie" to wywiad-rzeka z 2007 roku przeprowadzony przez Katarzynę Jankowską i Piotra Mucharskiego z Barbarą Skargą - filozofką i więźniarką łagrów sowieckich. Książka jest interesująca ze względu na bogactwo poruszanych kwestii, niezwykłe i twórcze życie bohaterki wywiadu, będącej uczestnikiem i świadkiem historii, jak również z powodu wspomnień o innych filozofach, takich jak: Kołakowski, Tischner, Levinas. 

 Życiorys Barbary Skargi można pokrótce przedstawić w następujących zdaniach. Wywodziła się z ziemiańskiej rodzinny silnie dotkniętej powstaniem styczniowym. Jej wczesne dzieciństwo skończyło się wraz ze śmiercią ojca. Wtedy to jedenastoletnia Barbara przeniosła się wraz z matką i rodzeństwem z Warszawy do Wilna. Ten okres życia przerwany został wybuchem wojny. Zawarte w książce wspomnienia wojenne oddają specyfikę okupacji sowieckiej Wilna tak różnej od tego co działo się w Warszawie. Czas wojny to także okres konspiracji, w której uczestniczyła wraz z siostrą, dobrze znaną po wojnie aktorką, Hanną Skarżanką. Barbara Skarga jako żołnierz AK zajmowała się łącznością. Za udział w konspiracji została aresztowana przez Rosjan i skazana na długoletni pobyt w łagrze, a potem otrzymała dożywotni nakaz osiedlenia się w kołchozie. Do Polski przyjechała w 1955 roku. Z ogromnym wysiłkiem udało jej się powrócić do przerwanych studiów i zająć się historią filozofii nowożytnej.

 Wywiad zaczyna się od portretu świata, który przeminął, od obrazu ziemiaństwa na Kresach. Ze światem tym Barbarę Skargę łączy poczucie bliskości, zwyczajności. To środowisko, w którym wyrosła, i w którym obowiązywał określony etos: troski o ziemie, pracowitości, zaangażowania społecznego, otwartości - rodzice jej byli zwolennikami Piłsudskiego, jego koncepcji Polski Jagiellonów, bez etnicznego zamknięcia. Nie jest to spojrzenie bezkrytyczne. Skarga doskonale widzi wady tamtego świata, na przykład: głębokie różnice społeczne. Chyba właśnie to trzeźwe i zniuansowane spojrzenie na różne sprawy jest w wywiadzie najcenniejsze. Na przykład o marksizmie pada wiele krytycznych uwag, ale jednocześnie pytana o Marksa, Skarga odpowiada tak: Marksizm był wielką krytyką eksploatacji ludzi charakterystycznej dla kapitalizmu dziewiętnastowiecznego. To, że Lenin oparł się na Marksie i zbudował coś takiego jak Związek Radziecki, to już coś innego. Nie winię za to Marksa. Przecież w kołchozie, jak tylko miałam możliwość, kupiłam "Kapitał" i czytałam, żeby wiedzieć o co mu chodzi. (...) Marks mnie tam nie posadził (...) to był imperializm sowiecki. Podobnie trzeźwe i przewidujące sądy padają o podatności społeczeństwa na demagogię. Bezkompromisowo i ostro ocenia Barbara Skarga znane osoby z przeszłości, przykładowo o Józefie Mackiewiczu, Bolesławie Piaseckim, czy komunizujących przedstawicielach inteligencji wileńskiej, którzy poszli na współpracę z Sowietami wypowiada się bardzo krytycznie.

 Równie ciekawie i szczegółowo opisane są okoliczności aresztowania, pobyt w sowieckim więzieniu, parodia procesu, powszechne poczucie wielkiej klęski związanej z ostateczną okupacją Wilna. Natomiast okres zesłania opisany jest w kilku epizodach w rozdziale o znaczącym tytule: Dajcie mi już spokój! (Pełnego obrazu życia w łagrze należy szukać w innej książce Barbary Skargi: Po wyzwoleniu). Najsilniej tu z krótkich wspomnień łagrowych przebija przekaz o szukaniu w każdym więźniu człowieczeństwa, przy braku złudzeń, co do kondycji człowieka w ogóle.
I poczucie zawodowej straty. Po wieloletniej przerwie udało się Barbarze Skardze wrócić do zajmowania się filozofią. Pewne rzeczy jednak pozostały nie do nadrobienia. Kilka razy padają w wywiadzie zdania pełne żalu, że nie mogła zajmować się filozofią grecką, bo na skutek głodu zapomniała greki i łaciny. Z całej rozmowy wyłania się postać oddana swojej pracy. Interesująco więc wypadają ostanie rozdziały książki przybliżające zagadnienia, którymi Barbara Skarga się zajmowała jako historyk filozofii, między innymi: jak wielkie idee, formacje intelektualne zmieniają się i jaki jest w tym udział jednostki. Myślenie jawi się tu jako fascynujący, niekończący się proces a filozof jako ktoś, kto kierując się wewnętrznym przymusem, zadaje pytania, które prowadzą do kolejnych pytań. Dlatego na pytanie dziennikarzy: Więc co naprawdę jest ważne w życiu? Barbara Skarga odpowiada: Jak dla kogo. Dla mnie filozofa, samo myślenie.

piątek, 25 października 2019

25 października - stulecie urodzin Barbary Skargi

"Czy człowiek jest źródłem zła czy jego przyczyną?

Nie wiemy, czy jest źródłem zła. Oczywiście, że może być przyczyną zła, dlatego że człowiek czyni zło. Ale gdzie jest źródło zła, w czym tkwi, dlaczego zło jest na tej ziemi? Tego nie wiemy i dlatego wciąż o to pytamy.

Pani widzi w pytaniach i sens, i piękno. Czy sama przygoda myślenia jest taka fascynująca?

Na pewno. Ale pytając mnie w ten sposób, zmuszacie do ekshibicjonizmu. Nie mogę nie zadawać pewnych pytań i tyle. Myśl ludzka jest na pewno fenomenem fascynującym. Ostatecznie wszystko się z niej rodzi, cała kultura. Może być praktyczna, wówczas jest jest przystępniejsza dla ludzi. Ale ona także teoretyzuje i szuka zagadnień teoretycznych, nie tylko praktycznych. Gdy się scala, powstają całe kierunki myślenia, które można dokładnie określić i nazwać. Nie zawsze jest do tego zdolna.
 Dlaczego niekiedy pozostaje w rozproszeniu, a niekiedy się scala, systematyzuje, szuka syntezy? To pytanie wydaje mi się ważne i interesujące. Toteż przez wiele lat zajmowałam się właśnie takimi scalonymi, sformułowanymi już systemami myślenia. Próbowałam prześledzić proces narodzin systemu i przyczyny jego zmierzchu. Czemu taki system się rodzi, trwa i w pewnym momencie ginie, przestaje być aktualny, ustępuje miejsca innym. Z tych badań powstało kilka książek. Jednym słowem, zajmowałam się doktrynami, które umierały, i zastanawiałam się - dlaczego one umierają? Socjolog by powiedział: umierają, ponieważ zmieniły się warunki społeczne, polityczne i tak dalej. Otóż - moim zdaniem - nie! Oczywiście, że warunki mają wpływ na myślenie ludzkie, ale nie tylko one są winne. Lektury najrozmaitszych testów wykazywały, że w ramach samej doktryny tworząca ją myśl dochodzi do punktu, w którym odkrywa tkwiącą w dotychczasowych swych ustaleniach wewnętrzną sprzeczność. Nazwałam te miejsca punktami rozszczepienia. W tych punktach doktryna się rozdwaja, jak gdyby zawierała w sobie dwie tezy alternatywne, których się nie da pogodzić, choć obie są dla niej podstawowe i żadnej odrzucić nie może. próba pogodzenia tych dwóch tez okazuje się absolutnie nie możliwa. Widać to dobrze w niektórych poszczególnych doktrynach filozoficznych, także w nurtach, takich jak pozytywizm, oświecenie albo romantyzm, nurtach o wielkich kształtach systemowych, charakterystycznych dla całej historii filozofii europejskiej.
 Tak rozszczepiona doktryna odchodzi. Zostaje odrzucona lub ogromnie zmieniona. Zwykle przychodzi na jej miejsce coś innego. Zagadnienia zostają postawione na nowo, w inny sposób formułuje się pytania. Cały ten proces, niezmiernie zresztą skomplikowany, rozpatrywany z filozoficznego punktu widzenia jest pasjonujący."
Barbara Skarga (25.10.1919 -18.09.2009). W1938 rozpoczęła studia w Wilnie na wydziale filozofii.
_____
Cytat i zdjęcie pochodzą z wywiadu-rzeki pod tytułem "Innego końca świata nie będzie", który z Barbarą Skargą przeprowadzili Katarzyna Janowska i Piotr Mucharski; Wydawnictwo Znak, Kraków 2007

poniedziałek, 21 października 2019

"Trudne światło", Tomás González

Latem w pewnym momencie człowiek odnosi wrażenie, że dzień jest wieczny. Nie chciałem, żeby nadeszła noc, bo musiałbym uznać, że czas idzie naprzód, że idzie naprzód życie, które teraz zgniatało nas swoimi kołami i zębatkami. Tymczasem jedynie światło, zawsze niepochwytne trwa wiecznie. Natomiast jeśli chodzi o światło w wodzie - widoczne obok baniek powietrza wytwarzanych przez śrubę statku - choćbym nie wiem jak długo wpatrywał się w nie i je poprawiał, nie udawało mi się uchwycić całej jego pełni, to znaczy oddać go tak, żeby zawierało w sobie mrok, śmierć, ale i samo w nich się mieściło. 

Trudne światło Tomása Gonzáleza to kameralna proza opowiadająca o starym malarzu. David spisuje swoje wspomnienia. Pisze, bo traci wzrok i nie może już malować. Chce upamiętnić zmarłą przed dwoma laty żonę, syna, opisać okres dojrzałości spędzony w w Nowym Yorku, swoich bliskich, zapamiętane piękno przedmiotów i krajobrazów. Jego wspomnienia, choć dojmujące, doprawione są dystansem do siebie, ironicznym humorem, poczuciem, że słowa są zbyt ograniczone do wyrażenia tego, co się chce powiedzieć.

Ulubionym tematem malarskim Davida jest granica powietrza i wody, przenikanie światła w ciemność, znajdowanie jego odrobiny w najmroczniejszych miejscach. Obrazem, do którego wciąż powraca w swoich myślach jest ten przedstawiający pianę wytwarzaną przez śrubę promu odbijającego od nabrzeża. Malowanie go zbiegło się z najcięższym do zniesienia okresem w jego życiu. Wokół tego czasu, obejmującego trochę więcej niż dobę, wspomnienia obracają się jak wokół osi. Pisanie odtwarza jeszcze raz ten obraz godzin oczekiwania, kiedy nie można zrobić nic tylko bezradnie czekać, aż bolesna konieczność się spełni.

Powieść Tomása Gonzáleza to opowieść o czekaniu na śmierć, przedstawiona z dystansem jaki daje starość i świadomość, że czas łagodzi ból, choć nigdy go nie zamazuje. To też głęboko poruszająca historia, która stara utrwalić każdy okruch dobra i szukać czegoś nieprzemijalnego, trwałego. Dla Dawida jest to światło, które maluje, a potem stara się uchwycić słowami. Światło, które rozświetla ciemności, ale bywa też przeszywające jak ostry nóż. Towarzysząc życiu, towarzyszy też śmierci. Jednak na końcu, mimo smutku, zostaje wspomnienie miłości, bo światłem są dla Dawida również obrazy bliskich, ich twarze, dobre chwile, dłonie splecione z czułością.

poniedziałek, 30 września 2019

"Dziewczyna z konbini", Sayaka Murata

Konbini to miejsce obowiązkowej normalności.

 Konbini to w Japonii rodzaj niedużego sklepu z żywnością, prasą i przedmiotami codziennego użytku. Jest to miejsce pracy dorywczej zatrudniające głównie studentów i imigrantów. Keiko, podobnie jak jej znajomi, zaczęła pracować w konbini na studiach, ale podczas gdy oni skończyli edukację, znaleźli sobie stałą pracę i ułożyli życie prywatne, Keiko pozostała ekspedientką. Po kilkunastu latach jakakolwiek zmiana, na dobre czy na złe, zaczyna jej się wydawać koniecznością.

 Pytanie tylko, czy można się zmienić wbrew sobie. Czy jest to czymś dobrym lub w ogóle możliwym? Dziewczyna z konbini to krótka, prosta, budząca niepokój historia o byciu innym. Naprawdę innym, wobec którego czuje się obcość, bo on odbiera świat i reaguje na niego odmiennie. Dystans budują już sceny z dzieciństwa Keiko, ale jednocześnie, ponieważ oglądamy rzeczywistość z jej punktu widzenia, jesteśmy blisko bohaterki i jej sposobu radzenia sobie ze światem. Keiko jest do bólu szczerą osobą w ocenie siebie i innych. Ma świadomość swojej odmienności i silną potrzebę dostosowania się. Praca w konbini, z jej jasnymi regułami, powtarzalnością jej w tym pomaga, stając się częścią jej tożsamości i zapewniając jej poczucie bezpieczeństwa. Dostrzega jak jest odbierana i próbuje sobie radzić przez wymazywania tych części życia, które ludzie uważają za dziwne oraz naśladowanie innych. Mimikra przynosi jednak średnie rezultaty. Świat normalnych ludzi nie znosi odmienności. Spotkanie podobnej osoby, która jednak na swoją sytuację reaguje buntem, pozwala Keiko przyjrzeć się sobie dokładnie. I widzi, że dalej jest obcym elementem. Nie pasuje do wzorca normalności tkwiącego w ludzkich umysłach.

 Wielką siłą Dziewczyny z konbini jest jej prostota i niejednoznaczność, sprawiająca, że czytelnik zostaje z pytaniami. Co jednostka powinna zrobić z naciskiem społecznym, oczekiwaniami, że będzie się wpisywała w społeczeństwo, wypełniała określone role społeczne? Czy brak sukcesu, na który składa się założenie rodziny i dobra praca, powinien spychać człowieka na margines jego otoczenia? Czy naprawdę ulubionym zajęciem normalnych ludzi jest osądzanie tych nienormalnych? A może to wzór normalności jest zbyt sztywny i inność powinna być bardziej akceptowana i gdzie są granice tej akceptacji.

wtorek, 24 września 2019

"Crimen", Józef Hen

 We wrześniu 1604 roku prywatne pułki magnackie Mniszchów i Wiśniowieckich oraz wolontariusze ruszyli na wchód, by zdobyć tron moskiewski. Na czele wojska stanął Dymitr Samozwaniec, zaręczony z Maryną Mniszchówną, rzekomy syn cara Iwana Groźnego. Król Zygmunta III z okazji tej wyprawy wygłosił zdanie: Krainy nasze ledwie znieść mogą rojów wrzącej i niespokojnej młodzieży, gdzież lepsze pole do rycerskiej zabawy? Jednym z przedstawicieli tej niespokojnej młodzieży, który podążył na wojnę z wojskiem Maryny był Tomasz Błudnicki. Akcja Crimen Hena rozpoczyna się kilka lat później wraz z powrotem Tomasza z wojny do domu rodzinnego. Rycerska zabawa sprawiła, że wrócił w stanie psychicznym, który dzisiaj określa się jako zespół stresu pourazowego i dowiedział się, że jego ojciec umarł w podejrzanych okolicznościach. Siostra niechętnie opowiadała o tym, co się dokładnie wydarzyło, przyrodni brat otrzymał nie wiadomo za co wspaniałego konia, sąsiad podejrzanie szybko przejął dzierżawione przez zmarłego królewszczyzny. W okolicy zaś łatwo było wynająć szable do załatwienia każdych, nawet brudnych interesów i kręcił się po niej od pewnego czasu szlachcic wyjęty spod prawa. Tomasz odniósł wrażenie, że każdy z kim rozmawiał coś ukrywa, postanowił więc wszcząć własne śledztwo, znaleźć zabójców i pomścić śmierci ojca.

 Crimen Józefa Hena to powieść, która bardzo umiejętnie łączy intrygujący wątek kryminalny z elementami romansowymi i przygodowymi, wpisując je wszystkie w historię. Przy czym, autor nie skupia się na wydarzeniach historycznych, ich praktycznie w książce nie ma, za to znakomicie udaje mu się oddać realia początku XVII wieku w Rzeczpospolitej. Rzeczpospolitej, która jest wtedy wielonarodową, zamieszkaną przez ludzi różnych wyznań demokracją szlachecka, ale czuć w już wzbierającą falę historii, co raz wyraźniej widać dyktat wielmożnych i tworzącą się oligarchię magnacką. Istotną rolę w fabule odgrywa też wątek poddaństwa chłopów, bezkarna przemoc wobec nich. (Czy ci ludzie wiedzą, że są nieszczęśliwy?- tak pyta jedna z postaci w powieści). Nastrój XVII wieku podkreśla ładnie stylizowany język, a całość napisana jest lekko i mimo dramatyzmu, emocji, zagęszczającej się atmosfery i rosnącego napięcia związanego z postępami śledztwa nie brak tu ironii i odrobiny humoru.

Trzeba też koniecznie podkreślić mistrzostwo w przedstawieniu postaci w powieści. Są to bohaterowie  zapadający w pamięć, nawet ci epizodyczni. Skomplikowani, barwni, kierujący się często własnym kodeksem postępowania, jak na przykład: wyjęty z pod prawa szlachcic czy pewna zamożna panna. A i głównego bohatera Tomasza Błudnickiego łatwo polubić. Najbardziej ujmująca w Tomaszu jest jego odwaga mówienia nie, aby ocalić swoje wewnętrzne przekonanie, co przystoi człowiekowi. Przy czym, to co wydaje się na pozór idealizmem w jego postępowaniu, jest po prostu skutkiem przeżyć wojennych. Cztery razy ten sprzeciw Tomasza wybrzmiewa dobitnie. Za pierwszym razem jest straceńczy samobójczy atak na okopy wroga, by ocalić resztki człowieczeństwa, który kończy się niewolą. Pozostałe akty niezgody, buntu, kontestacji reguł według, których powinien postępować szlachcic, narażają go na utratę życia, czci szlacheckiej i honoru rodziny. Obok portretu buntownika mamy obraz zbiorowości, ludzi, którzy też odmówili zachowywania się zgodnie z przyjętymi regułami i postanowili stworzyć własne, bardziej sprawiedliwe. Wspólnota Arian czy Braci polskich jest w powieści przedstawiona z dużą sympatią, ale trzeźwo, ze świadomością, że małe grupy religijne łatwo mogą się przeradzać w ponure sekty, a motywy przystąpienia do wspólnoty są różne i dalekie od religijnych i moralnych. Nie ma tu łatwych uproszczeń, pokazana jest znakomicie złożoność ludzkiej psychiki. Całość składa się w fascynujący obraz Rzeczpospolitej początku XVII wieku, sprawiając, że Crimen jest słodko-gorzką, wspaniałą powieścią historyczną.

poniedziałek, 16 września 2019

"Epigram na Stalina", Robert Littell


 Epigram na Stalina to historia ostatnich lat życia Osipa Mandelsztama, od stycznia 1934 roku do chwili jego śmierci w łagrze tranzytowym pod Władywostokiem w 1938. Czas ten obejmuje uwięzienie i wyrok wygnania na północny Ural, pobyt w Woroneżu, nieudaną próbę ponownego osiedlenia się w Moskwie zakończoną powtórnym aresztowaniem. Opowieść Roberta Littella jest rozpisana na głosy: Mandelsztama i jego żony Nadzieżdy, ich przyjaciół: Achmatowej i Pasternaka, a także Fikrita Szotmana, słynnego w Związku Radzieckim mistrza w podnoszeniu ciężarów i Nikołaja Własika, osobistego ochroniarza Stalina, postaci jak się zdaje fikcyjnej. Osią, wokół której obracają się wydarzenia w powieści jest słynny wiersz poety o Stalinie zaczynający się od słów: Żyjemy tu, nie czując pod stopami ziemi...
 
  W okresie, w którym rozgrywa się początek powieści, Mandelsztam jest już poetą od lat niewydawanym. Swoje wiersze czyta na rzadkich spotkaniach autorskich, na które przychodzi garstka osób lub wąskiemu gronu przyjaciół. Ma świadomość, że żyje pod rządami wszechobecnego terroru i szanse ocalenia kurczą się. Wybór, by pisać prawdę jest walką przeciw zapomnieniu. Krzykiem człowieka, który czuje się martwy: Mandelsztam martwy! Martwy... ale... jeszcze... niepochowany! W powieści poeta mówi o sobie: Hamlet udaje szaleństwo, żeby usprawiedliwić swoją niemoc. Ja udaję rozważnego, żeby usprawiedliwić swoją niemoc działania. Wiersz o Stalinie obarczający jego osobiście winą za totalitaryzm jest końcem udawania, krokiem zmierzającym do przywrócenia poczucia rzeczywistości, aktem powiedzenia prawdy. Motywy, którymi kieruje się Mandelsztam w swoich działaniach, także późniejszych: próbie samobójczej, napisaniu ody pochwalnej na cześć Stalina, podobnie jak portrety Nadzieżdy Mandelsztam, Anny Achmatowej, ukazane są w powieści w sposób poruszający. Jednak najlepszymi fragmentami są przejmujące sceny majaczeń więziennych i wyimaginowane rozmowy Osipa Mandelsztama ze Stalinem. Książka Roberta Littella jest umiejętnie napisaną, budzącą emocje powieścią historyczną, którą się dobrze czyta. Przyjrzenie się zdarzeniom z subiektywnej perspektywy uczestników zdarzeń, pozwala autorowi oświetlić dziejący się dramat, jeden z olbrzymiego morza podobnych dramatów, miażdżenia jednostki przez terror komunistycznego państwa. Mimo tego, ponieważ jest to spojrzenie pisane z perspektywy czasu, fabularyzowany obraz żyjących kiedyś ludzi, książka pozostawia uczucie niedosytu.

niedziela, 21 lipca 2019

"Rzeczy nieważne", Brian Patten

Co koty pamiętają z dni?

Pamiętają, jak wraca się z zimna,
i miejsce najcieplejsze, i gdzie dostają jeść.
I gdzie zadano im ból, pamiętają wrogów,
nerwowość ptaków, ciepłe opary ziemi,
użyteczność kurzu.
Pamiętają skrzypienie łóżka, krok
właściciela,
smak ryby, cudowną śmietanę.
Koty pamiętają z dni to, co ważne.
Wspomnieniom bez wartości pozwalają odejść
i zapadają w sen mocniejszy niż my,
którym pęka serce, bo pamiętamy
tyle rzeczy nieważnych.
______
Tłumaczenie Piotr Sommer

niedziela, 14 lipca 2019

"Dom dzienny, dom nocny", Olga Tokarczuk

W podróżach trzeba zajmować się sobą, żeby dać sobie radę, patrzeć na siebie i na to, jak pasuje się do świata. Jest się skupionym na sobie, myśli się o sobie, sobą opiekuje. W podróżach zawsze w końcu natyka się na siebie, jakby się samemu było ich celem. We własnym domu po prostu się jest, nie trzeba pilnować połączeń kolejowych, rozkładów jazdy, nie trzeba zachwytów i rozczarowań. Można siebie samego zawiesić na kołku, a wtedy widzi się najwięcej.

Bohaterka i narratorka książki, alter ego autorki, przygląda się światu ze swojego domu położonego niedaleko Nowej Rudy. Nowa Ruda to miasto graniczne, o wielorakiej w przeszłości przynależności: śląskiej, pruskiej, czeskiej, austro-węgierskiej; miejsce peryferyjne, leżące na uboczu. Wybór takiej perspektywy sprawia, że w centrum opowieści postawione jest to, co przekracza granicę, jest płynne, ukryte pod powierzchnią, odosobnione. Płynna jest też forma tej książki. Składają się na nią mini-opowiadania, refleksje, fragmenty hagiografii, impresje, opisy. Mamy więc historie o niemieckich mieszkańcach tych terenów, o przybyszach z Kresów, którzy osiedlili się tu po wojnie, portrety miejscowych, opowieść o lokalnej świętej Kummernis i dzieje jej kronikarza, przewrotne przepisy na potrawy z grzybów, zapisy snów, zmierzchów, upałów i powodzi, pełni i zaćmień Księżyca.

 Świat przedstawiony w Domu dziennym i nocnym jest ruchomy i rozedrgany, dwoisty, spod racjonalnej jasnej dziennej warstwy realności wyłania się to co intuicyjne, metafizyczne i pogrążone w mroku. Bycie w domu nocnym pozwala na przyjęcie innej optyki, zobaczenie głębokiej paradoksalności i złożoności istnienia, oswojenie ciemności. Życie w połowie odbywa się w ciemności. Tak jest czy się o tym wie czy nie. Czy się to akceptuje czy nie. Postacie muszą się mierzyć z tą dwoistością rzeczywistość, często jest w nich tęsknota za byciem gdzie indziej, kimś innym. Niezgoda na świat, poczucie uwięzienia w nim najsilniej wybrzmiewa w historii sekty religijnej nożowników. Są też w powieści osoby, które czują się schwytane w pułapkę płci, roli społecznej, przeszłości. Ciemność kryje się również w jasnych momentach, na przykład fragment o czytaniu jest częścią najmroczniejszej opowieści w książce: Jaka to rozkosz, jaka słodycz życia - siedzieć w chłodnym domu, pić herbatę, pogryzać ciasto i czytać. Przeżuwać długie zdania, smakować ich sens, odkrywać nagle w mgnieniu sens głębszy, zdumiewać się nim i pozwalać sobie zastygać z oczami klejonymi w prostokąt szyby. Herbata stygnie w delikatnej filiżance; nad jej powierzchnią unosi się koronkowy dymek, który znika w powietrzu, zostawiając ledwie uchwytny zapach. Sznureczki liter na białej stronie książki dają schronienie oczom, rozumowi, całemu człowiekowi. Świat jest przez to odkryty i bezpieczny. Tylko on jest taki chwilowo i zaraz się zmieni, także dla bohatera tej historii, którego dogoni jego własna przeszłość wojenna. Stały punkt wokół, którego można porządkować rzeczywistość nie istnieje. Ale ta płynność to nie tylko zagrożenie, ale również możliwość, jak powiada alter ego autorki: światy widziane z różnych punktów są różnymi światami. Więc mogę żyć w tylu światach, ile z nich jestem w stanie zobaczyć.

W Domu dziennym, domu nocnym kluczową postacią jest Marta. Marta to ta, która zajmuje się praktyczną stroną życia - biblijne: Marto, Marto, martwisz się i niepokoisz o wiele... I jest w tym z jednej strony odbicie poszukiwań autorki tego, co w kulturze pomijane i zapomniane, bo książka jest głęboko metafizyczna, ale jej duchowość jest oparta właśnie na codziennym doświadczeniu, wywiedziona z krzątaniny w domu i ogrodzie. Z drugiej strony ta metafizyka jest zbyt osobliwa i chwilami męcząca, na przykład: przytaczane sny nużą. Są tu rzeczy, które będą później rozwinięte w dalszej twórczości, zwłaszcza w fenomenalnych Księgach Jakubowych: pochwała pisania (Ten kto opowiada zawsze jest żywy poniekąd nieśmiertelny), zajmowanie się granicznymi obszarami religii (sekta nożowników, legenda o Kummernis). Nota bene, jest tu świetne zdanie mówiące po co jest religia: istnieje jakiś ulotny związek między religią ludzi a dachem domu; zarówno dach, jak i religia jest ostatecznym zamknięciem, jest zwieńczeniem, które zamyka przestrzeń, oddziela ją od reszty przestrzeni, od wysokości i strzelistej nieskończoności świata. dzięki religii można normalnie żyć i nie przejmować się wszelką nieskończonością, która inaczej byłaby nie do zniesienia. Jest w książce zatarcie granicy między światem ludzkim i zwierzęcym, docenienie starości (starość jako przyglądanie się falowaniu czasu) zapis ulotnych chwil, dostrzeganie niedoskonałego piękna. Obok fragmentów przejmujących, bardzo ładnych, na przykład o domu rodzinnym czy zakończenia zachęcającego do obserwacji świata, jest też w wielu akapitach uwierająca obcość, ale może to dobrze, bo literatura ma nas wybijać z utartych kolein.

sobota, 6 lipca 2019

"Profesor Stoner", John Williams

Okładka polskiego wydania Profesora Stonera Johna Williamsa głosi, że jest to jedna z wielkich, zapomnianych powieści ubiegłego stulecia. I opinia ta nie jest przesadzona, bo ogromną sztuką jest napisać fascynującą i głęboko poruszającą opowieść o bardzo zwyczajnym życiu dobrego człowieka. Pierwsze dwa zdania powieści są jej streszczeniem i przedstawiają losy głównego bohatera: Wiliam Stoner wstąpił na Uniwersytet Missouri w 1910 roku, kiedy miał dziewiętnaście lat. Osiem lat później, w kulminacyjnym momencie pierwszej wojny światowej, uzyskał stopień doktora nauk humanistycznych i przyjął stanowisko wykładowcy w swojej uczelni, które zajmował do końca życia. 

Wiliam Stoner urodził się w ubożejącej z każdym rokiem farmerskiej rodzinie i zdobycie wykształcenia wymagało od niego wyrzeczeń i ogromnej pracowitości. Tylko, że powieść Johna Williamsa jest i jednocześnie nie jest historią o self-made manie dążącym wytrwale do celu. Wiliam nie chciał studiować i nie zrobił znaczącej kariery akademickiej. To szkoła i jego ojciec stwierdzili, że dobrze by było, by Wiliam zajął się gleboznawstwem. Na drugim roku obowiązkowe zajęcia z literatury wytrąciły go z martwoty, jak sam to określał, i zmienił kierunek studiów na literaturę. Został dobrym nauczycielem, ale takim, którego studenci, jeśli już, doceniają dopiero po latach. Ten powyższy opis losów bohatera, może trochę nieudolnie, mówi, z jakim rodzajem powieści ma do czynienia czytelnik. To taka, w której nie ma fajerwerków czytelniczych, która trzyma się blisko rzeczywistości.

To nie ty jesteś głodny wiedzy. To wiedza pożarła ciebie - zauważa jeden z przyjaciół Wiliama. To zdanie dobrze go określa; dla Stonera praca jest wielką pasją, czymś czemu podporządkowuje inne rzeczy w swoim życiu. Dodatkowo, uczelnia ze swoją rutyną jest miejscem odciętym w pewnym stopniu od brutalności życia, nikomu nie wyrządza się krzywdy i dostaje za to pieniądze. Wizja uniwersytetu jako przestrzeni odosobnienia, chroniącej od tego, co na zewnątrz, jest częściowo prawdą, ale jednocześnie złudzeniem żywionym przez bohatera, które kilka razy jest w powieści obnażone. Na przykład, problemy w małżeństwie (właściwie małżeństwo jest jednym wielkim problemem), więc powiedzmy ich zaostrzenie, bardzo negatywnie wpływa na jego pracę, natomiast doświadczenie zajmowania się dzieckiem sprawia, że William staje się lepszym wykładowcą.

Profesor Stoner to portret człowieka prawego, o dużej spójności wewnętrznej, żyjącego zgodnie z wyznawanymi wartościami, ale nawet ktoś wiodący życie ograniczone do pracy, rodziny oraz rzadkich spotkań z przyjaciółmi i tak do szpiku kości dobry, ma zaciętych wrogów. Wrogów, którzy im bliżej są, tym boleśniej ranią. Ich intencje, motywy, jakimi się kierują krzywdząc Wiliama, są bardzo dobrze, z ich punktu widzenia, uzasadnione: jego dobrem lub dobrem innych ludzi. Są również głęboko psychologicznie prawdziwe i przez autora pokazane jednocześnie dobitnie i subtelnie. Jest takie powiedzenie, że wszystko co istnieje na Ziemi rzuca cień. Dobro też. Dobroć Williama (jej dominantą jest wytrwałość i współczucie), ma swoją cenę i nie tylko on ją płaci, płacą ją też jego najbliżsi. Jest to pokazane bardzo jasno. Na przykład, bolesne jest usłyszenie od własnego dziecka zdania: Jest mi wszystko jedno, co się ze mną stanie. Istnieje pragnienie, żeby literatura była lepsza niż życie, a ta wybitna nie chce taka być, po prostu prawdziwie pokazuje rzeczywistość. Chyba więc trzeba porzucić to czytelnicze złudzenie, że gdyby Stoner bardziej walczył, choćby łamiąc zasady, stawiał na swoim, choćby krzywdząc innych, byłby szczęśliwszy i ci, których kochał też. (I nie usłyszałby od córki powyższego wyznania).

 Książka Johna Williamsa pokazuje, że życie jest krótkie i tak niewiele po nim zostaje. Najdobitniej to wybrzmiewa na pogrzebie rodziców Williama:

 Rozejrzał się po nagim, bezdrzewnym małym cmentarzu pełnym szczątków ludzi takich jak jego matka i ojciec, po czym nad płaską okolicą skierował wzrok w stronę farmy, gdzie przyszedł na świat i gdzie przebiegło życie jego rodziców. Pomyślał o wysokiej cenie, jaką rok w rok bezwzględnie dyktowała im ta uparta ziemia; a przecież pozostała taka, jaką była - może tylko stała się trochę bardziej jałowa, mniej chętna by rodzić obfite plony. Nic się nie zmieniło, choć całe życie tych dwojga upłynęło na katorżniczej pracy, która przetrąciła w nich radość i stępiła inteligencję. Teraz oboje spoczęli w tej ziemi, której ofiarowali swoje życie, i ona powoli, rok po roku, będzie ich pochłaniała, (...) staną się anonimową cząstką tego, czemu przed laty bez reszty się oddali.

Czasami temu smutkowi, że to tylko tyle towarzyszy światło. Lepszy słowem byłoby przydarza się, tak jak kilka razy w życiu przydarzyło się Wiliamowi Stonerowi. Pierwszy raz to był sonet Szekspira. Olśnienie, które sprawiło, że zmienił kierunek studiów, bo zobaczył w literaturze coś pociągającego, coś co trudno nazwać, a co wytrąca z martwoty.


niedziela, 23 czerwca 2019

"Powrót. Ojcowie, synowie i kraj pomiędzy nimi", Hisham Matar

Światło powoli sączyło się z nieba. Morze było spokojne, ale nie gładkie. Jego powierzchnię znaczyły linie rozbiegające się w różnych kierunkach, a nikłe jak ślady snu na skórze. Odniosłem wrażenie, że nie obserwuję, lecz wspominam. (...) Gdzieś w tle tych myśli wyczuwałem echo dawnej mocy: to dziecięce przekonanie, że libijskie morze jest otwartymi drzwiami, i ten apetyt na prawdziwe zaznajomienie się z przyrodą, który z biegiem lat osłabł, teraz powracał, nieskrępowany i odnowiony. Nie mam na myśli banalnej ochoty na podróż ani właściwej turyście ciekawości miejsc, obiektów, języków i nowych twarzy, lecz precyzyjne i nieskomplikowane przekonanie, że świat stoi przede mną otworem. Ale czy nie dziwne było, że pomyślałem o tym teraz, kiedy w końcu znalazłem się w domu? A może na tym polega bycie w domu: miejscu, z którego cały świat okazuje się nagle możliwy?

 Hisham Matar powrócił po latach do kraju swojego dzieciństwa, Libii, w momencie, gdy sytuacja w nim po arabskiej wiośnie napawała kruchą nadzieją. Kraj był na krawędzi noża, ale perspektywy na to, że zapanuje w nim wolność i demokracja były wciąż otwarte. Istniał też cień szansy, że w którymś z otwieranych wiezień odnajdzie się zaginiony ojciec. Hisham Matar urodził się w Nowym Yorku, gdzie jego rodzice znaleźli się czasowo po przyjściu Kadafiego do władzy, później wrócili do Libii, by z niej uciec po ośmiu latach do sąsiedniego Egiptu. Życie ich jako uchodźców politycznych było ciągle zagrożone i w końcu groźba się urzeczywistniła: ojciec został porwany i uwięziony w ciężkim wiezieniu w Libii.

 Autobiograficzna książka Matara, nagrodzona Pulitzerem w 2017 roku, opowiada zwięźle o historii Libii, o jej kolonialnej przeszłości, ludobójstwie jakiego dopuściły się rządy Mussoliniego, odzyskaniu niepodległości, a przede wszystkim o dyktaturze Kadafiego, skupiając się na masakrze w więzieniu Abu Salim. Mówi także o ludziach, którzy pewnego dnia stanęli na placach domagając się sprawiedliwości, co dało początek arabskiej wiośnie w Libii. Nie jest to jednak reportaż wyłącznie dla osób zainteresowanych najnowszymi dziejami krajów północnej Afryki, wręcz przeciwnie, to bardzo uniwersalna opowieść. Na pierwszy plan wysuwa się historia rodzinna opowiadająca o silnym związku między ojcem a synem. Liczne są też odwołania do kultury europejskiej, poczynając od Odysei; reportaż zanurzony jest wręcz w zachodnim malarstwie i literaturze. Obrazy afrykańskiej codzienności, zwyczajów rodzinnych, przytaczana poezja arabska, siłą kontrastu, wybrzmiewają bardzo egzotycznie. Zachwyt budzi subtelność opisów ukazujących intymność relacji, notujących uczucia, dziecięce obserwacje, ulotne wrażenia.
  
 Powrót. Ojcowie, synowie i kraj pomiędzy nimi to opowieść o życiu w zawieszeniu. Wynika ono z ciągłego oczekiwania, że kiedyś właśnie powrót do kraju rodzinnego będzie możliwy, ale przede wszystkim dotyka bliskich osób zaginionych. Ojciec zniknął z życia Hishama Matara, gdy ten miał dziewiętnaście lat. Zostały po nim rozpacz, strach dotyczący jego losów, ogromna tęsknota. Niewiedza co się z nim stało, niemożność poznania prawdy, miotanie się od rozpaczy do nadziei wpłynęła na inne relacje, na całe życie Hishama. Fazy gorączkowego szukania wieści, działania, (autorowi udało się przeprowadzi dużą kampanię na rzecz uwolnienia swojego ojca i innych więźniów politycznych w Wielkiej Brytanii w czasie zbliżenia brytyjsko-libijskiego, gdy Libia wzięła odpowiedzialność za zamach nad Lockerbie), przeplatają się z okresami całkowitej bezradności. Związek z nieobecnym ojcem staje się skomplikowaną i silną więzią składającą się z przywiązania i poczucia straty. A czas płynie, ślady są zacierane. Walka o prawdę jest, jak pokazuje książka, bardzo trudna, wymagająca wytrwałości. Trzeba działać wbrew świadomości jak łatwo ludzka natura ulega zmęczeniu, jak nie jesteśmy gotowi, by słuchać, i z jaką ochotą zadowalamy się kłamstwami. Władza z pewnością wie, że ostatecznie wolimy nie wiedzieć. Władza musi wierzyć, jeśli wziąć pod uwagę naturalny bieg rzeczy, że świat został stworzony dla sprawcy, a nie dla tych, którzy zjawiają się po fakcie, domagając się sprawiedliwości, rozliczenia lub prawdy. Władza z pewnością uznaje takie starania za żałosne, choć osierocony, świadek, śledczy i kronikarz mogą tylko podejmować próby nadania sensu diabolicznemu chaosowi.

_____________
Wpis bierze udział w wyzwaniu: Pod hasłem

piątek, 21 czerwca 2019

"Pieśń o nocy czerwcowej", K. I. Gałczyński

Noc śpiewa:
Ja jestem noc czerwcowa, 
królowa jaśminowa,
zapatrzcie się w moje ręce,
wsłuchajcie się w śpiewny chód. 

Oczy wam snami dotknę,  
napoje dam zawrotne
i niebo przed wami rozwinę
jak rulon srebrnych nut.

Oplącze was to niebo,
klarnet uczynię z niego,
i będzie buczał i huczał,
i na manowce wiódł.

Ja jestem noc czerwcowa,
jaśminowa królowa,
znaki moje są: szmaragd i rubin,
a pieśń moja silniejsza niż głód.



______
fragment Noctes Aninenses z Wyboru poezji K. I. Gałczyńskiego; BN 
 

niedziela, 16 czerwca 2019

"Atlas wysp odległych", Judith Schalansky

Kartografia powinna w końcu zostać uznana za rodzaj literatury, a sam atlas za gatunek poetycki (...).

 Kartografię charakteryzuje pewien stopień fikcyjności. Mapy polityczne potrafią, to jasne, dezaktualizować się dość szybko. Jeśli istnieje konflikt, to każda ze stron ma swoją mapę. Judith Schalansky, autorka Atlasu wysp odległych, przekonała się o tym na własnej skórze. Gdy państwo, w którym się urodziła, NRD, przestało istnieć, okazało się, że w niektórych atlasach oznaczone było od początku jako nieistniejące czy tymczasowe i opatrzone nazwą - Radziecka Strefa Okupacyjna.

 W przypadku map fizycznych warto uświadomić sobie sposób w jaki przedstawiają one rzeczywistość. Dla kartografów jest oczywiste, że nie jest możliwe dokonanie projekcji zakrzywionej powierzchni Ziemi na płaszczyznę w taki sposób, by obraz był wierny jednocześnie pod względem powierzchni, długości i kątów. Dwuwymiarowa mapa kuli jest więc kompromisem. Im dalej położone od równika obszary, tym są one mniejsze w rzeczywistości niż na mapie, na przykład: prawie cała Rosja zmieści się w Afryce Północnej i na Półwyspie Arabskim. Na to nakłada się arbitralność kierunków: co ma się znajdować na środku mapy a więc w centrum, co u góry (instynktownie uważamy to za ważniejsze), co na dole. Australijczycy, w sprzeciwie do standardowej konwencji każącej umieszczać północ u góry, drukują mapy do góry nogami, w których świat obrócony jest o 180 stopni. Atlasom łatwo też wytworzyć w naszych umysłach błędne przekonania poprzez pokazywanie osobno poszczególnych kontynentów i ich części. Oto dwa przykłady: Nowy York leży bardziej na południu niż się wydaje, prawie dokładnie na szerokości geograficznej Neapolu, a Warszawa znajduje się na północ od Londynu.
Mapa zbyt żółta (czerwcowe słońce), Afryka zbyt mała. Prawdziwe rozmiary państw można sprawdzić na stronie thetruesize.com Na przykład: Japonia przeniesiona do Europy rozciąga się od Litwy po Hiszpanię.
 Tak więc mapy są arbitralne a przecież każdy punkt pozbawionej krańców, kulistej Ziemi może stać się punktem centralnym. Atlas wysp odległych jest właśnie takim zaproszeniem do zmiany w sposobie postrzegania świata, przeniesieniem peryferii do centrum, próbą zobaczenia rzeczywistości z perspektywy miejsca odległego od innych. Każda z pięćdziesięciu zamieszczonych w nim wysp ma, co oczywiste, własną mapę. Na bladoniebieskim tle biało-szara plama z pomarańczowymi liniami dróg. Ćwiczenie wyobraźni za pomocą ascetycznej grafiki. Podane są też podstawowe dane: data odkrycia, powierzchnia, przynależność państwowa, liczba mieszkańców, jeśli jacyś się na wyspie znajdują i odległości, zazwyczaj olbrzymie, do najbliższego kontynentu czy innego fragmentu lądu. Mapom towarzyszą krótkie opowieści, epizody z historii każdej wyspy.
Najlepszym sposobem czytania Atlasu wysp odległych jest otworzenie go od czasu do czasu na dowolnej stronie. Wyspa Rapa Iti należąca do Polinezji francuskiej.
 Raj jest wyspą. Piekło też. Niewielki kawałek ziemi otoczony wodą zdaje się wdzięcznym obiektem marzeń o ucieczce od cywilizacji, doskonałą przestrzenią do przeprowadzania społecznych eksperymentów, budowania lepszej rzeczywistości. To właśnie jest w wyspach tak fascynujące, że są światem w skali mikro. Próby stworzenia na nich raju przeważnie kończyły się katastrofą. Wyspy bywały również koloniami karnymi, miejscami pobytu rozbitków, krainami zbrodni czy dziwacznych obyczajów. Najbardziej jednak przemawiają do wyobraźni te niegościnne i niedostępne, które nie mają żadnej ludzkiej historii. Ot, skrawki lądu, na których było mniej ludzi niż na Księżycu. Na pytanie o to, co tam można znaleźć, jeden z cytowanych, dwudziestowiecznych podróżników odpowiedział: Nic, nic - i to jest właśnie wspaniałe. 

 Atlas wysp odległych ma podtytuł Pięćdziesiąt wysp, na których nigdy nie byłam i nie będę. Jest zapisem tęsknoty za miejscami, których nigdy nie odwiedzimy. Jeśli kartografia, jak chce autorka, jest rodzajem literatury, to dlatego że w czasie podróży palcem po każdej mapie wzywa do zadania sobie pytania: Jak tam jest?

niedziela, 9 czerwca 2019

"Teatr Niewidzialnych Dzieci", Marcin Szczygielski


 A kim my jesteśmy, jeśli nie niewidzialnymi dziećmi? My wszyscy, nie tylko stąd, ale z każdego domu dziecka? Och, ludzie chętnie się na nas gapią z bezpiecznej odległości, ale choć się gapią, to i tak nas nie widzą! Natomiast gdy podchodzą bliżej, odwracają oczy i już o nas zapominają. Jakby nas nie było! (...) A skoro tak, to zmusimy ich, żeby nas widzieli! Bo kiedy jesteś w teatrze, to chcesz czy nie chcesz, musisz patrzeć na scenę i na tych, którzy na niej stoją. W tym teatrze na scenie będą stały niewidzialne dzieci i moja w tym głowa, żeby nikt, kto choć rzuci na nas okiem, nie był w stanie oderwać wzroku.
  
 Akcja przejmującej, zarówno dla dzieci i dorosłych, znakomitej powieści Marcina Szczygielskiego rozgrywa się w peerelowskich domach dziecka na początku lat osiemdziesiątych. Bohaterem i narratorem jest wrażliwy, dziesięcioletni Michał, który na skutek pewnych dramatycznych wydarzeń zostaje przeniesiony z sierocińca molocha do kameralnej placówki koło Lublina. Tu, pod wpływem nowo przybyłej koleżanki, zainteresowanej aktorstwem, dzieci zakładają teatr, a Michałowi przypada rola dramaturga.

 Powieść opatrzona jest mottem z Lata Muminków Tove Jansson: Teatr jest najważniejszą rzeczą na świecie, gdyż tam pokazuje się ludziom, jakimi mogliby być, jakimi pragnęliby być - choć nie mają na to odwagi - i jakimi są. Lato Muminków, przywołane jeszcze raz w tekście, stanowi fundament Teatru Niewidzialnych Dzieci. Mamy bowiem w obu książkach sieroty, bunt przeciwko władzy (Włóczykij wyrywający tabliczki z zakazami), osoby, które po katastrofie, czy to zbiorowej (u Muminków - powodzi), czy osobistej, znajdują wyjątkowe miejsce schronienia. Jest też maniak teatralny, tworzenie sztuki, a zwłaszcza przenikanie się teatru i życia. U Muminków, w czasie trwania pierwszego przedstawienia wraz z zaginionymi bliskimi życie wdziera się na deski teatru. Michał tworzy swój dramat dostosowując poszczególne sceny do możliwości swoich kolegów i koleżanek. Wkład wysiłku zbiorowego w powstanie spektaklu jest duży i świadczy o tym, o czym wiadomo powszechnie, że dzieci są doskonałymi obserwatorami rzeczywistości. Ta zaś wkracza na premierze z hukiem.

 Autor, oprócz tego, że z olbrzymim wyczuciem pokazuje świat z perspektywy skrzywdzonego, osieroconego dziecka, wiarygodnie przywołuje też peerelowską przeszłość. Obraz początku lat osiemdziesiątych, trochę uproszczony, bo widziany oczami chłopca, nie sprawia wrażenia, że umieszczono tu wszystkie rekwizyty stereotypowo przynależne do PRL-u. Wręcz przeciwnie, atmosfera roku 1981, czasu Solidarności, choć obecna przeważnie w tle, oddana jest bardzo dobrze. Duch czasu niekiedy przemawia z teatralnej sceny, na przykład, gdy padają z niej słowa: Jednak teraz, gdy zjednoczyliśmy się, wygraliśmy! Każdy z nas jest tylko małym nieistotnym kamykiem, który można bezkarnie kopnąć. (...) Ale małe kamyki, nawet tak małe jak ziarnka piasku, mają moc, gdy jest ich dużo i zamieniają się w lawinę. Podobnie w finale, gdzie bieg wydarzeń zostaje tak poprowadzony by wpisać dziecięcych bohaterów w dziejący się dramat historii. Pozwala to autorowi stworzyć (chyba?) metaforę ludzkich losów w tamtych czasach, ale książka traci przez to na realizmie i dodatkowo zabiera dzieciom to, co w utworach dla nich przeznaczonych, moim zdaniem, powinno być, czyli szczęśliwe zakończenie. Teatr Niewidzialnych Dzieci oferuje tylko nadzieję, że wszystko ułoży się dobrze.

niedziela, 26 maja 2019

"Każdemu, co się należy (od mafii)", Leonardo Sciascia

 Leonardo Sciascia był sycylijskim pisarzem, często opowiadającym w swoich książkach o wpływie, jaki na codzienne życie mieszkańców wyspy wywierała mafia. Jego nazwisko, jako ulubionego autora włoskiego, kilka razy miga na kartach Dziennika pisanego nocą Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Herlingowi-Grudzińskiemu mogła się podobać twórczość Sciascia także z tego powodu, że dostrzegał pewne podobieństwa między ustrojem sowieckim a systemem mafijnym. Pisał o tym tak:

Często poniektórzy nowi emigranci, niegdyś dość wysoko postawieni w hierarchii partyjno-rządowej, robią mi ustnie i listownie wymówki, że schodzę "poniżej poziomu" (w sumie ocenianego pochlebnie), upierając się przy obrazie sowietyzmu jako systemu wzorowanego na mafii. Co, rzecz jasna, jest skutkiem i zarazem dowodem mojego "oderwania". Na mapie kolejnych fal emigracyjnych oderwani dzielą się na całkowicie oderwanych, półoderwanych i ćwierćoderwanych. Moja wysługa lat na obczyźnie kwalifikuje mnie - automatycznie, nieodwołalnie i bezlitośnie - do kategorii pierwszej. Moi krytycy, ubolewając szczerze nad ześlizgami mojego pióra "poniżej poziomu", skłonni bywają niekiedy zaserwować mi dodatkową obok oderwania, okoliczność łagodzącą: oto mieszkam od trzydziestu przeszło lat na południu Włoch, ocieram się codziennie o działalność mafii, lubię czytać jej pisarskiego znawcę Leonardo Sciascia. Mają tu trochę racji, zwłaszcza gdy się pamięta, kto w dziejach sycylijskiej mafii potrafił jej zadać dotkliwy cios, nie cios śmiertelny, o nie!, ale naprawdę dotkliwy. Faszyści, którym totalitarna mentalność i totalitarne metody ułatwiły zwalczanie mafijnego bezprawia bronią własnego bezprawia. Bo najgłębszą istotą mafii jest właśnie bezprawie i w tym sensie uważam mafijność za główną cechę sowietyzmu i jego demoludowych pochodnych, całą zaś resztę za kostium "ideologiczny" na benefis profitariuszy i ofiar bezprawia.

 Jeszcze jedną rzecz wspólną mają sowietyzm i mafia, jak pisze Herling-Grudziński: zmowę milczenia - Trup z wciśniętym do ust kamieniem przypomina od czasu do czasu (...) podstawowe przykazanie mafijnych Tablic Kamiennych: zasadę tajności. Nieduża książka Każdemu, co się należy (od mafii) Leonarda Sciascia świetnie ilustruje to podstawowe przykazanie mafijne. Wszyscy wiedzą o działaniach mafii, o jej zbrodniach, ale nikt o tym nie mówi.

 Nikt, oprócz pewnego, dość naiwnego profesora Laurana, stojącego na uboczu społeczności małego miasteczka z powodów po trosze zawodowych (nie pracuje na miejscu, dojeżdża codziennie do dużego miasta, gdzie uczy w szkole średniej historii i włoskiego), głównie zaś charakterologicznych. Jest spokojny, wycofany, nie posiada bliższych przyjaciół. Skrupulatność i spostrzegawczość pozwalają mu zauważyć pewien szczegół w liście z pogróżkami, jaki otrzymuje miejscowy aptekarz Manno. Wkrótce ten ostatni wraz ze swoim przyjacielem doktorem Roscio zostaje zamordowany. Pod wpływem impulsu, intelektualnej ciekawości, profesor Laurana zaczyna prowadzić prywatne śledztwo, które pewnie skończyłoby się niczym, gdyby nie sprzyjający mu przypadek.

 Sensacyjna intryga w powieści splata się z namalowanym ze zgryźliwą lekkością obrazem sycylijskiego miasteczka z jego dysputami knajpianymi, miejscowymi notablami, na czele z proboszczem i prałatem, nieudolną policją, plotkami na tematy damsko-męskie. Zdawałoby się, że to zjadliwy portret małomiasteczkowej mentalności z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, gdyby nie świetnie pokazany wiszący w powietrzu ciągły strach. Wszyscy wiedzą o układach mafijnych, domyślają się kto trzęsie miastem. Panuje jednak skuteczna zmowa milczenia. Nikt nic nie mówi, bo tak jest bezpieczniej. Czasami tylko komuś, kto już ma niewiele do stracenia, wyrwie się niedokończone zdanie: Jakbyśmy się tutaj wszyscy nie znali, jakby się tutaj nie wiedziało o każdym, czym jest, co robi, czy spekuluje, czy kradnie, czy... Pod przykrywką normalności kryją się przestępcze machinacje jednych, zobojętnienie, udawanie, że nic się nie dzieje u innych.

Kilka aluzji do ciosu jaki zadał mafii faszyzm łatwo w książce przeoczyć (czterdzieści lat temu (...) wielka mafia próbowała zgnieść małą). Wydaje się, że mafia już się dawno wyplątała z kłopotów: morderców spotyka się na schodach sądu, gdzie swobodnie towarzyszą swoim zleceniodawcom. Uwikłani są rządzący, wplątany jest kościół, zamykający oczy na zło. Każdy, kto próbuje wydobyć fakty na światło dzienne znika. Omerta działa z całą bezwzględnością. Książeczka Sciascia, mimo niewielkiej objętości i lekkiego tonu w sposobie opowiadania to ostry osąd systemu charakteryzującego się bezprawiem i zmową milczenia.
_________

Cytaty z Dziennika pisanego nocą Herlinga-Grudzińskiego pochodzą z 19 stycznia 1987 r.

poniedziałek, 20 maja 2019

20 maja - rocznica urodzin Gustawa Herlinga-Grudzińskiego

Źródło zdjęcia NINATEKA (audycja)

W miarę posuwania się w głąb czwartego tomu uprzytamniałem sobie coraz wyraźniej , że cały mój dziennik stał się - i treściowo i kompozycyjnie - portretem epoki. Obojętnie jak tę epokę nazwiemy, ja osobiście proponowałbym z uporem nazwę uwzględniającą ową "historię spuszczoną z łańcucha". Czy wciąż rozpędzona i z pianą na pysku, czy przysiadająca co jakiś czas ze zmęczenia przed nowym zrywem, "historia spuszczona z łańcucha" jest nadal znamieniem epoki, którą w różnych wątkach i aspektach śledzi mój dziennik.
Neapol, 5 listopada

  10 czerwca 1924 został porwany w pobliżu swego rzymskiego mieszkania Giacomo Matteotti, socjalistyczny poseł do parlamentu włoskiego; zmasakrowane bestialsko zwłoki odnalezione dopiero 16 sierpnia.
  Porwali go ludzie z przybocznej "drużyny Wodza", zwanej także ( przez samych faszystów) "faszystowską Czeka". Porwanie wywołało we Włoszech ogromne, niemal powszechne wzburzenie. Młody reżym (zaledwie dwa lata od "marszu na Rzym") zawisł na włosku. Mussolini, przywódca partii faszystowskiej i premier odpowiedział tegoż dnia: "Porwanie odbyło się w okolicznościach jeszcze niewyjaśnionych, lecz upoważniających do hipotezy zabójstwa; jeśli rzeczywiście dokonano zabójstwa, nie mogło ono nie wzbudzić oburzenia rządu i parlamentu".  Odezwały się głosy, wskazujące na samego Duce jako moco- i rozkazodawcę porwania. Brakowało niezbitych dowodów dla takiego oskarżenia; brak ich do dnia dzisiejszego. Ale błędem było stawiać w ogóle sprawę  w podobny sposób. Mussolini nie musiał być bezpośredniego moco- i rozkazodawcą zbrodni. 30 maja Matteotti wygłosił w parlamencie przemówienie, które szczególnie rozjuszyło faszystów. W otoczeniu  Duce słyszano go mówiącego gniewnie: "Co robi nasza Czeka? Ten człowiek po swoim przemówieniu powinien wyjść z obiegu". Ostatecznie Henryk II też nie kazał wprost zamordować arcybiskupa Canterbury. Zadał tylko w zadumie, jakby mówiąc  do samego siebie, pytanie: "Kto mnie nareszcie uwolni do tego mąciwody?".
  Wszystko więc sprowadzało się do dylematu: chodzi o zbrodnię reżymu jako takiego, czy o wyskok jego nadgorliwych "ekstremistów"? Na posiedzeniu Wielkiej Rady faszystowskiej 22 lipca Mussolini powiedział, że "nasi przeciwnicy dążą do wytoczenia procesu reżymowi; odpowiadamy na to, że proces reżymowi może wytoczyć tylko historia". Historia orzeka dzisiaj (piórem swego wybitnego przedstawiciela Valianiego), że Mussolini posługiwał się często i chętnie taktyką zwalania winy za rozmaite "ekscesy" faszyzmu na "wichrzycielskich prowokatorów", dając równocześnie do zrozumienia, że on tylko jest w stanie je ukrócić; pod warunkiem jednak zaniechania przez opozycję oskarżeń pod adresem całego faszyzmu.
  Włoska opozycja demokratyczna - dość jeszcze wtedy liczna i silna, lecz dość zarazem skłócona, zgubiona i bezradna - stopniowo przyjmowała dychotomiczny obraz "wichrzycielskich ekstremistów i prowokatorów" faszystowskich  oraz faszyzmu "konstytucjonalnego" i "normalizacyjnego", któremu "gorące głowy" podrzuciły jak kłodę pod nogi trupa Matteottiego. To prawda, że niewiele mogła zrobić, skoro wysoki "moderator" sytuacji czyli Wiktor Emanuel uważał w duchu Mussoliniego za jedynego w ówczesnego warunkach "gwaranta spokoju i porządku". Ale mogła przynajmniej trzymać się niezachwianie jednoznacznego obrazu zabójstwa Matteottiego jako zbrodni całego reżymu.
  Mussolini umiejętnie grał swoimi fałszywymi kartami. Przebrnął manewrując zręcznie, przez burzliwe drugie półrocze 1924. 3 stycznia 1925 wygłosił w parlamencie przemówienie, w którym  najpierw za wymysł uznał istnienie "faszystowskiego Czeka", potem sam sobie pogratulował dobrych wyników postępującego "procesu normalizacji" ("naród włoski pragnie spokoju i porządku"), i wreszcie stentorowym głosem oświadczył: "Wobec tej Izby i wobec całego narodu włoskiego biorę na siebie, ja sam, odpowiedzialność polityczną, moralną i historyczną za wszystko co się stało". Nie ucichło jeszcze echo tych słów, gdy zaczęto rozwiązywać ostatnie włoskie organizacje niezależne i zaciskać kaganiec założony prasie. Z głębokiego kryzysu wywołanego porwaniem i zabójstwem Matteottiego faszyzm włoski wyszedł więcej niż obronną ręką wyszedł wzmocniony na tyle, że mógł sobie pozwolić na publiczne określenie tego co się stało prawdziwą nazwą zbrodni reżymu. Tą nazwą, która wydawała się "taktycznie niewygodna" włoskiej opozycji demokratycznej wkrótce po 10 czerwca.
________
Fragment Dziennika pisanego nocą 1984 - 1988 Gustawa Herlinga Grudzińskiego; Rok 1984

niedziela, 19 maja 2019

"Co pozwala powiedzieć noc", Pierre J. Mejlak

 Co pozwala powiedzieć noc to nagrodzony zbiór opowiadań z Malty, ale mimo kilku okruchów w tekstach świadczących o wpływie wyspiarskiego pochodzenia autora, zdarzenia w nich przedstawione mogły rozegrać się wszędzie i przydarzyć każdemu. Opowiedziane historie bowiem osadzone są mocno w codzienności. Pokazują, że pod powierzchnią zwyczajności, banalności dzieją się rzeczy niezwykłe, tylko trzeba umieć je dostrzec.

 Mejlak pozwala być czytelnikowi blisko postaci. Na swoich bohaterów przyłapanych w chwilach bezradności i zagubienia spogląda z dużą znajomością ludzkiej psychiki. Wnikliwie, ale zarazem z wyrozumiałością. Jest to perspektywa pełna empatii wobec ludzkiej słabości, która pojawia się w sytuacjach granicznych, straty, cierpienia, zawiedzionej miłości. Równie łatwo też, jak pokazuje autor, znaleźć się na rozdrożu, gdzie trzeba się skonfrontować, często boleśnie, z własnymi wyobrażeniami o sobie i otoczeniu na skutek przypadku czy niewinnej z pozoru decyzji.

 Prawie każde z opowiadań, pisanych w gruncie rzeczy prosto i tradycyjnie, wyróżnia się oryginalnym pomysłem i mocną puentą, może nie zawsze zaskakującą, ale to nie zmniejsza przyjemności lektury. Uśmiech wywołuje dyskretny humor niektórych historii, przy czym kpiąco traktuje się w nich osoby w jakiś sposób uprzywilejowane (Pani ambasador, Cudzoziemka). Wszystkie utwory mają dobry, wyrównany poziom, ale kilka jest znakomitych: Deska do prasowania, gdzie za pomocą tytułowej deski przejmująco opowiada się o starości; dwa ptasie opowiadania, w których ptaki, bezpośrednio lub pośrednio, obnażają prawdę o związkach międzyludzkich (Wrona i Papuzi skrzek) i Nuria Angels Barrera, w którym dość niespodziewanie pojawia się polski wątek.

 Co pozwala powiedzieć noc to książka, która śledzi ludzkie poczynania z urzekającą wrażliwością zostawiając czytelnika z gorzko-słodkimi refleksjami o życiu.

 _______
Wpis powstał w ramach wyzwania Pod hasłem: ABC 

niedziela, 12 maja 2019

Zabawa z poradnikiem: "Boginie w każdej kobiecie" Jean Sinody Bolen (2)

W dzisiejszym wpisie ponownie przyglądamy się bohaterkom filmowym używając do tego celu poradnika "Boginie w każdej kobiecie" Jean Sinody Bolen. Bolen jest psychiatrą odwołującą się do tradycji jungowskiej i w swojej książce przedstawia aktywne w kobiecej psychice archetypy w postaci greckich bogiń. Są to: Demeter (matka), Hera (żona), Persefona (córka), Afrodyta (kochanka), Artemida (siostra), Atena (strateg), Hestia (strażniczka domowego ogniska). Pierwsza część wpisu zawierała kilka zdań o samej książce oraz dwa portrety kobiece: Ateny (film Guwernantka) i Demeter (Kelnerka). Teraz pora na Persefonę i Hestię. Zgodnie z tytułem jest to zabawa, więc poniższe interpretacje postaci są bardzo dowolne. W tekście poniżej występują spoilery, choć mam nadzieję, że nie zepsują nikomu przyjemności oglądania filmów.
Persefona
Persefona: Jennifer Jason Leigh
Catherine Sloper bohaterka filmu Plac Waszyngtona Agnieszki Holland z 1997, grana przez Jennifer Jason Leigh świetnie pasuje do charakterystyki kobiety w typie Persefony przedstawionej w Boginiach w każdej kobiecie. 

 Persefona (nazywana też Korą), jest według poradnika silnie związana  ze swoją matką. W Mitologii Greków i Rzymian Zygmunt Kubiak pisze tak: Demeter (...) jest ściśle połączona ze swoją córką, zwaną Kore (...). Można by pomyśleć, iż Kore wyłoniła się niegdyś z Demeter jako jej sobowtór. To, co się przytrafia Catherine Sloper na początku jej życia jest odwrotnością sytuacji właściwej Persefonie, a jednocześnie jest bardzo dla niej charakterystyczne. Tak, jakby zamiast zdjęcia oglądać negatyw. Nie ma szansy być ukochaną córką swojej matki, bo jest półsierotą od urodzenia, ale jest ze swoją matką w sposób negatywny w skutkach dla dziecka, a potem młodej kobiety, utożsamiana. Otrzymała po niej swoje imię i niknie w jej cieniu, ponieważ nie odznacza się ani jej urodą, ani wdziękiem czy inteligencją w oczach otoczenia, a zwłaszcza ojca, którego nieudana córka złości i irytuje. W skutek takiego wychowania Catherine wyrasta więc na osobę nieśmiałą i samotną. Łatwo można ją odnaleźć w poradnikowym opisie, więcej, odnosi się wrażenie skumulowania wszystkich cech i zachowań u bohaterki. Jak typowa Persefona, jest więc cichą, introwertyczną, wrażliwą dziewczynką, dobrze wychowanym dzieckiem, które robi to, co jej każą dorośli. Nagina się i dostosowuje się do okoliczności lub do ludzi o silniejszych osobowościach. Często traktuje ojca jako opiekuna, o którego względy należy zabiegać. Wycofana, bierna czyni starania, żeby nie dać innym powodów do złości. Nawet jeśli czuje się zdominowana i ograniczana przez bliskich sobie ludzi, nie umie się temu otwarcie sprzeciwić. Nie jest asertywna, więc unika konfrontacji, tłumi złość i inne negatywne emocje. Czuje się osamotniona i zawsze nie na miejscu.

 O małżeństwie Persefony Jean Bolen pisze tak: Małżeństwo jest czymś co się Persefonie przydarza. Po prostu pozwala się porwać do ślubu, jeśli mężczyzna jest wystarczająco stanowczy. To on wybiera ją, a nie ona jego. Catherine zdarza się właśnie taka historia. Pojawia się w jej życiu Morris Towsend, przystojny, młody człowiek, bez grosza przy duszy, który bardzo pragnie ją poślubić. Motywy, którymi kieruje się Morris, są, według ojca Catherine, jasne. Chodzi mu o pieniądze, jakie jego córka odziedziczy, a on nie pozwoli by młody człowiek dostał choćby dolara z jego ciężko zarobionego majątku. Catherine staje się więc przedmiotem w psychologicznej walce miedzy dwoma mężczyznami. A skoro to opowieść o Persefonie musi w niej być scena uprowadzenia do Hadesu; nic nie szkodzi, że à rebours. To zakochana Catherine proponuje swojemu narzeczonemu ucieczkę i ślub bez zgody ojca. Morris odmawia z tego względu, że Catherine zostałaby wydziedziczona i odjeżdża sam, a Catherine trafia do piekła zawiedzionych uczuć.

 W poradniku autorka zaznacza, że rytuałem przejścia dla kobiety w typie Persefony jest dość często rozwód, bo wtedy zmuszona jest zadbać sama o siebie. Catherine rozstanie pozwala osiągnąć dojrzałość. Zewnętrznie jej życie zmienia się niewiele, ale zyskuje wewnętrzną siłę i niezależność, zdolność do decydowania o sobie samej.

Hestia
Hestia: Stephanne Audran

 Uczta Babette (1987), film w reżyserii Gabriela Alexa opowiada o małej duńskiej osadzie, gdzie istniała wspólnota chrześcijańska pod przewodnictwem dwóch sióstr, córek założyciela tej kongregacji. Pewnego dnia siostry, kierując się współczuciem, przyjęły do swojego domu kobietę, Babette Hersant.

 Dlaczego można bohaterce tej historii zobaczyć archetyp Hestii? Wygnaniec, przychodzień z innej krainy szukał obrony u ognia Hestii i zjednoczonej z nią mocy Zeusa Gościnnego - jak pisze Kubiak w Mitologii Greków i Rzymian. Babette uciekła z Paryża przed krwawym tłumieniem rewolucji z 1871, przed represjami, i znalazła schronienie w gościnnym domu. Więcej, Babette zostaje zatrudniona przez siostry jako kucharka, czyli ktoś, kto ma o domowe ognisko dbać. I prowadzenie gospodarstwa wychodzi jej znakomicie, co jest cechą charakterystyczną, według autorki poradnika, dla kobiety o silnym wpływie tego archetypu. Dla Hestii prace domowe mają znaczenie same w sobie, a wykonywanie ich sprawia jej przyjemność. Inne cechy kobiety Hestii też łatwo odnaleźć w Babette, introwertyczność, skrytość - nie opowiada innym o swoim poprzednim życiu. Jej obecność stwarza ład i atmosferę harmonii. Nie potrzebuje uznania, zajmuje zazwyczaj mało eksponowane stanowisko, kucharka to przecież nikt ważny. I często, jak piszę Bolen, sprawia wrażenie kobiety zależnej (jest przygarniętą służącą), ale w rzeczywistości zachowuje wewnętrzną autonomię.

 Kobieta o archetypie tej bogini okazuje swoją miłość i troskę o innych pośrednio, poprzez życzliwe postępowanie. Czy to nie pasuje świetnie do Babette, która za wygraną na loterii dużą sumę pieniędzy postanawia urządzić swoim chlebodawczyniom wykwitną kolację, z okazji stulecia urodzin pastora, założyciela ich wspólnoty religijnej. I tu zaczynają się dziać rzeczy niezwykłe, pozostając w konwencji poradnika, objawia się moc bogini. Scena, w której Babette przygotowuje tytułową ucztę, jest bardzo zmysłowym aktem tworzenia, odzwierciedla to co Greccy nazywali kairos - "bycie w czasie", co oznacza głębokie, spokojne zaangażowanie w każdą czynność. Na naszych oczach w sposób hipnotyzujący powstaje dzieło sztuki. W sytuacji, zdawałoby się prostej, gotowania posiłku, objawia się wielka artystka, ktoś dla kogo bycie twórcą jest najważniejsze. A potem dzieją się dalej zaskakujące sprawy - zaczyna się uczta, na której następuje pojednanie, odtworzenie poszarpanych więzi we wspólnocie. Ogień Hestii wszak płonął w domach i świątyniach na znak łączności ludzi, tworzył więź między starym a nowym miejscem (dla Babette), symbolizował ciągłość (dla sióstr i innych członków kongregacji), wspólną świadomość i tożsamość.