Okładka polskiego wydania Profesora Stonera Johna Williamsa głosi, że jest to jedna z wielkich, zapomnianych powieści ubiegłego stulecia. I opinia ta nie jest przesadzona, bo ogromną sztuką jest napisać fascynującą i głęboko poruszającą opowieść o bardzo zwyczajnym życiu dobrego człowieka. Pierwsze dwa zdania powieści są jej streszczeniem i przedstawiają losy głównego bohatera: Wiliam Stoner wstąpił na Uniwersytet Missouri w 1910 roku, kiedy miał dziewiętnaście lat. Osiem lat później, w kulminacyjnym momencie pierwszej wojny światowej, uzyskał stopień doktora nauk humanistycznych i przyjął stanowisko wykładowcy w swojej uczelni, które zajmował do końca życia.
Wiliam Stoner urodził się w ubożejącej z każdym rokiem farmerskiej rodzinie i zdobycie wykształcenia wymagało od niego wyrzeczeń i ogromnej pracowitości. Tylko, że powieść Johna Williamsa jest i jednocześnie nie jest historią o self-made manie dążącym wytrwale do celu. Wiliam nie chciał studiować i nie zrobił znaczącej kariery akademickiej. To szkoła i jego ojciec stwierdzili, że dobrze by było, by Wiliam zajął się gleboznawstwem. Na drugim roku obowiązkowe zajęcia z literatury wytrąciły go z martwoty, jak sam to określał, i zmienił kierunek studiów na literaturę. Został dobrym nauczycielem, ale takim, którego studenci, jeśli już, doceniają dopiero po latach. Ten powyższy opis losów bohatera, może trochę nieudolnie, mówi, z jakim rodzajem powieści ma do czynienia czytelnik. To taka, w której nie ma fajerwerków czytelniczych, która trzyma się blisko rzeczywistości.
To nie ty jesteś głodny wiedzy. To wiedza pożarła ciebie - zauważa jeden z przyjaciół Wiliama. To zdanie dobrze go określa; dla Stonera praca jest wielką pasją, czymś czemu podporządkowuje inne rzeczy w swoim życiu. Dodatkowo, uczelnia ze swoją rutyną jest miejscem odciętym w pewnym stopniu od brutalności życia, nikomu nie wyrządza się krzywdy i dostaje za to pieniądze. Wizja uniwersytetu jako przestrzeni odosobnienia, chroniącej od tego, co na zewnątrz, jest częściowo prawdą, ale jednocześnie złudzeniem żywionym przez bohatera, które kilka razy jest w powieści obnażone. Na przykład, problemy w małżeństwie (właściwie małżeństwo jest jednym wielkim problemem), więc powiedzmy ich zaostrzenie, bardzo negatywnie wpływa na jego pracę, natomiast doświadczenie zajmowania się dzieckiem sprawia, że William staje się lepszym wykładowcą.
Profesor Stoner to portret człowieka prawego, o dużej spójności wewnętrznej, żyjącego zgodnie z wyznawanymi wartościami, ale nawet ktoś wiodący życie ograniczone do pracy, rodziny oraz rzadkich spotkań z przyjaciółmi i tak do szpiku kości dobry, ma zaciętych wrogów. Wrogów, którzy im bliżej są, tym boleśniej ranią. Ich intencje, motywy, jakimi się kierują krzywdząc Wiliama, są bardzo dobrze, z ich punktu widzenia, uzasadnione: jego dobrem lub dobrem innych ludzi. Są również głęboko psychologicznie prawdziwe i przez autora pokazane jednocześnie dobitnie i subtelnie. Jest takie powiedzenie, że wszystko co istnieje na Ziemi rzuca cień. Dobro też. Dobroć Williama (jej dominantą jest wytrwałość i współczucie), ma swoją cenę i nie tylko on ją płaci, płacą ją też jego najbliżsi. Jest to pokazane bardzo jasno. Na przykład, bolesne jest usłyszenie od własnego dziecka
zdania: Jest mi wszystko jedno, co się ze mną stanie. Istnieje pragnienie, żeby literatura była lepsza niż życie, a ta wybitna nie chce taka być, po prostu prawdziwie pokazuje rzeczywistość. Chyba więc trzeba porzucić to czytelnicze złudzenie, że gdyby Stoner bardziej walczył, choćby łamiąc zasady, stawiał na
swoim, choćby krzywdząc innych, byłby szczęśliwszy i ci, których kochał też. (I nie usłyszałby od
córki powyższego wyznania).
Książka Johna Williamsa pokazuje, że życie jest krótkie i tak niewiele po nim zostaje. Najdobitniej to wybrzmiewa na pogrzebie rodziców Williama:
Rozejrzał się po nagim, bezdrzewnym małym cmentarzu pełnym szczątków ludzi takich jak jego matka i ojciec, po czym nad płaską okolicą skierował wzrok w stronę farmy, gdzie przyszedł na świat i gdzie przebiegło życie jego rodziców. Pomyślał o wysokiej cenie, jaką rok w rok bezwzględnie dyktowała im ta uparta ziemia; a przecież pozostała taka, jaką była - może tylko stała się trochę bardziej jałowa, mniej chętna by rodzić obfite plony. Nic się nie zmieniło, choć całe życie tych dwojga upłynęło na katorżniczej pracy, która przetrąciła w nich radość i stępiła inteligencję. Teraz oboje spoczęli w tej ziemi, której ofiarowali swoje życie, i ona powoli, rok po roku, będzie ich pochłaniała, (...) staną się anonimową cząstką tego, czemu przed laty bez reszty się oddali.
Czasami temu smutkowi, że to tylko tyle towarzyszy światło. Lepszy słowem byłoby przydarza się, tak jak kilka razy w życiu przydarzyło się Wiliamowi Stonerowi. Pierwszy raz to był sonet Szekspira. Olśnienie, które sprawiło, że zmienił kierunek studiów, bo zobaczył w literaturze coś pociągającego, coś co trudno nazwać, a co wytrąca z martwoty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarze. Uprzejmie proszę o kilka słów opisu, jeśli ktoś zamieszcza link.