poniedziałek, 29 listopada 2021

"Szkarłatna litera", Nathaniel Hawthorne

 Nathaniel Hawthorne to klasyk literatury amerykańskiej poruszający w swojej twórczości dylematy moralne i religijne, czego sztandarowym przykładem może być jego najbardziej znana powieść Szkarłatna litera opowiadająca o grzechu, karze i odkupieniu. W pewnym okresie swojego życia Hawthorne należał do kręgu transcendentalistów, znał Emersona,Thoreau i zapewne zgadzał się z przekonaniami głoszonymi przez ten ruch filozoficzny, takimi jak: umiłowanie natury, nacisk na indywidualizm, autonomiczność jednostki w dochodzeniu do prawd moralnych czy religijnych. Z tego punktu widzenia przedstawiona jest w powieści krytyka religii w formie instytucjonalnej, szczególnie purytanizmu z jego rygoryzmem religijnym prowadzącym do nietolerancji i okrucieństwa.

 Akcja Szkarłatnej litery rozgrywa się bowiem w siedemnastym wieku w Nowej Anglii, w purytańskim mieście Salem. Główną bohaterką powieści jest Hester Prynne, która za grzech cudzołóstwa, czego dowodem jest urodzenie nieślubnego dziecka, skazana zostaje nie tylko na wiezienie, ale też na publiczne naznaczenie. Musi nosić do końca życia literę A jak adultery (cudzołóstwo) na ubraniu. Dopóki nie ujawni nazwiska swojego wspólnika w grzechu, dopóty zmuszona jest też stawać na szafocie będąc żywym kazaniem o niegodziwości ku pouczeniu moralnemu innych.

 Szkarłatna litera jest prozą bardzo dziewiętnastowieczną w swojej powolnej, skupionej na opisie narracji, a także w niektórych rozwiązaniach fabularnych - żaden szanujący się współczesny autor nie uśmierciłby swojej postaci w sposób, w jaki to zostało zrobione w powieści. Broni się ona natomiast bogatą symboliką, opisami przyrody współgrającymi z uczuciami bohaterów i bardzo umiejętnie budowanym w wielu scenach napięciem (na przykład, gdy niektórzy usiłują ukryć, a inni odsłonić prawdę). Przede wszystkim książka, przy całym swoim moralistycznym charakterze, jest niejednoznaczna i unika ostatecznych rozstrzygnięć, także etycznych. Raczej pokazuje proces, długi i bolesny, budowania przez jednostkę niezależnych, własnych osądów moralnych i idących za nimi decyzji. Dlaczego, przykładowo, Hester milczy stojąc na szafocie? Z chęci ochrony ukochanego? Poczucia winy? Dumy czy może nawet buntu? Litera, którą nosi na piersi została przez nią bardzo ozdobnie i kunsztownie wyhaftowana. 

 Świetne w Szkarłatnej Literze jest również pogłębione i bardzo prawdziwe ujęcie psychiki bohaterów. Hester jest oddaną i dobrą matką, ale w jej stosunku do dziecka jest pewna dwuznaczność - dziecko jest owocem grzechu, stąd też jej obawa o jego charakter i przyszłość. Dziewczynka podskórnie czuje napięcie i odbija się to na jej zachowaniu, co pogłębia wyrzuty sumienia matki. Ta relacja jest dobrze napisana i stanowi świetne dopełnienie do istniejącego na pierwszym planie trójkąta miłosnego, przy czym romans jest sprawą przeszłości, czytelnikowi pokazuje się jego skutki, gdzie dominującymi uczuciami są poczucie winy i chęć zemsty. Tak określa to Hester: Błąkamy się w tym ponurym labiryncie zła i potykamy się na każdym kroku o winy, jakie rozsieliśmy na naszych ścieżkach. W tym wieloletnim splątaniu emocjonalnym, składającym się z miłości, zazdrości, pogardy, nienawiści, w którym tkwią bohaterzy, powieść zdaje się, po pierwsze, budować pewną hierarchię zła - cięższym grzechem od cudzołóstwa jest obłuda moralna i nienawiść. Po drugie bardzo dobrze pokazuje ogromne koszty psychiczne ukrywania prawdy, stąd podkreślenie jej znaczenia, które najpełniej wybrzmiewa w komentarzu narratora pod koniec utworu: Wśród wielu nauk moralnych, jakie nam się nasuwają (...) tylko jedną ujmiemy w sentencję: Żyjcie prawdą, Żyjcie prawdą, Żyjcie prawdą.

niedziela, 21 listopada 2021

"Piranesi", Susanna Clarke


WPIS Z PIERWSZEGO DNIA PIĄTEGO MIESIĄCA ROKU, W KTÓRYM ALBATROS PRZYBYŁ DO SAL POŁUDNIOWO-ZACHODNICH
Kiedy Księżyc wzeszedł w Trzeciej Sali Północnej, udałem się do Dziewiątego Westybulu, aby tam być świadkiem połączenia się trzech Przypływów. Coś takiego zdarza się zaledwie raz na osiem lat.
Dziewiąty Westybul jest wyjątkowy ze względu na troje znajdujących się w nim ogromnych Schodów. Wzdłuż Ścian stoją w nim marmurowe Posągi: są ich dosłownie setki, ustawionych jedne na drugich i piętrzących się Rząd za Rzędem daleko wzwyż.
 
 Tak rozpoczyna się niewielka powieść Susanny Clarke mająca formę dziennika tytułowego bohatera. Piranesi mieszka w niezwykłej przestrzeni, będącej ciągnącym się przez wiele olbrzymich sal bezkresnym labiryntem niszczonym przez morze. Odkrywanie wraz z nim tego dziwnego świata, który on nazywa Domem, jest fascynujące, ale natychmiast nasuwają się czytelnikowi inne pytania, bardziej intrygujące. Kim jest Piranesi? Skąd się tu wziął? Czym jest ta osobliwa przestrzeń i czy ma innych mieszkańców?
 
 Bardzo trudno jest napisać o tej niesamowitej, melancholijnej książce coś więcej. Trudność kryje się w pisaniu o treści, bo książka ma niewielką objętość i łatwo powiedzieć zbyt dużo. A przyjemność z jej lektury polega zarówno na samodzielnym poznawaniu niezwykłego miejsca, w którym się dzieje się akcja, jak i na samym śledzeniu jej przebiegu polegającym na rozwikłania pewnej tajemnicy. Pisanie o własnym emocjach (książka wzrusza i fascynuje) i wielkim entuzjazmie też jest ryzykowne, bo buduje zbyt duże oczekiwania w stosunku do tej, tak naprawdę, prostej historii z gatunku fantastyki.
 
 Rzeczą skomplikowaną jest również opisanie tematów poruszanych przez powieść, bo one zależą od jej indywidualnej interpretacji, a możliwości odczytań są bardzo szerokie i to nie tylko ze względu na zawarte w powieści odniesienia do innych utworów literackich czy dzieł sztuki, ale także z powodu niezwykłej kreacji świata czy też konstrukcji samej książki. Na przykład, czytelnik zostaje wrzucony w sam środek tej opowieści, a pierwszoosobowa narracja zbudowana jest tak, że pozwala czasami być odbiorcy o krok przed narratorem. W ten sposób Susanna Clarke zostawia przestrzeń na snucie domysłów, skojarzeń, szukania drugiego dna tej historii, czy potraktowania jej w ogóle jako metafory. Jest to w końcu powieść dziejąca się w labiryncie, a sens bycia w takim miejscu polega na szukaniu drogi samodzielnie. Dla każdego więc czytelnika, Piranesi będzie opowieścią trochę o czymś innym.
 _____________
PS
Ogromnie zachęcam do sięgnięcia po tę książkę w ciemno. Nawet jeśli się nie spodoba, strata czasu będzie niewielka, bo to zaledwie trochę ponad dwieście stron. Napisałam bardzo długi akapit na temat pierwszego motta z Piranesiego, który jest cytatem z powieści dla dzieci, o tym, jak autorka czerpie pełnymi garściami i na wielu poziomach inspiracje z tego utworu. Skasowałam go, bo wydaję mi się, że czym mniej się wie o tej historii, tym lepiej. Kto czytał, natychmiast rozpozna te pomysły i idee w Piranesim, kto nie, ten będzie się po prostu cieszył światem wykreowanym przez Susannę Clarke. Cytat będący mottem jest bowiem tak trafnie dobrany, że dostarcza wystarczającej wiedzy i przekazuje istotę rzeczy. Podobnie jest ze wszystkimi pozostałymi odwołaniami do innych dzieł, zaczynając od tytułu powieści. Oczywiście, listę tych odniesień można sporządzić długą. 

poniedziałek, 15 listopada 2021

"O pisaniu", Margaret Atwood

 
  Gdy poszukiwanie odpowiedzi na pytanie o motywację zawiodło zmieniłam podejście - nie pytałam już innych pisarzy, dlaczego piszą, lecz o to, jakie to uczucie. Zwracałam się przede wszystkim do prozaików i pytałam, co czują, gdy wchodzą w powieść. 
  Ani jeden z moich rozmówców nie potrzebował wyjaśnienia, co rozumiem przez stwierdzenie "wchodzić w powieść". Jeden powiedział, że przypomina to wchodzenie do labiryntu bez wiedzy, jakiego potwora można spotkać w środku; inny porównał to do poruszania się po omacku po tunelu, inna - do przebywania w jaskini, do której przez szczelinę w skale wpada promień światła, ona zaś sama tkwi w ciemności. Ktoś powiedział, że kojarzy mu się to z zanurzeniem pod wodę, w jeziorze czy w morzu. Ktoś inny, że z przebywaniem w pokoju pogrążonym w całkowitej ciemności, w którym oczy się do niczego nie przydają - w tej ciemności musi przestawiać meble, a gdy wszystko znajdzie się na właściwym miejscu zapala się światło.

 O pisaniu Margaret Atwood to książka eseistyczna zajmująca się tematem; czym jest pisanie i kim jest pisarz. Opowiada o tym, jak ci, którzy zajmują się pisarstwem postrzegają swoją działalność i siebie samych w odniesieniu do niej, i jak bardzo zmieniała się ta percepcja na przestrzeni wieków. Pierwotnie wszystkie eseje składające się na tę książkę były wykładami dla szerokiej publiczności, stąd też ich bardzo przystępna forma. Owszem, są one erudycyjne - Margaret Atwood sięga do licznych przykładów z literatury i sztuki ze wszystkich epok, ale objaśnia je w ten sposób, że wszystko staje się klarowne, nawet dla tych czytelników, którzy nigdy o danym dziele nie słyszeli. Całość jest dowcipna, autoironiczna, lekko ekscentryczna, czyli, jak się wydaje, zgodna z charakterem autorki. Czyta się te eseje szybko i z wielką przyjemnością.
 
 Pierwszy ze szkiców jest w dużej mierze tekstem autobiograficznym, zresztą wątki osobiste przewijają się przez całą książkę. Na marginesie, jeśli ktoś tylko przypuszczał, że Kocie oko jest powieścią (świetną!), czerpiącą mocno z dzieciństwa autorki, to tu znajdzie potwierdzenie swoich przeczuć. Interesującą rzeczą jest też w tym rozdziale poruszenie tematu peryferyjności literatury kanadyjskiej w czasach młodości Atwood.


Drugi wykład porusza zagadnienie pewnej dwoistości autora, człowieka, który prowadzi zwyczajne życie, ale ma w sobie tę drugą osobę, zdecydowanie bardziej podejrzaną, która zamieszkuje to samo ciało, i gdy nikt nie patrzy, przejmuję władzę nad nim i używa go do popełnienia pisarstwa. Atwood mówi wprost: Autorką książki jest ta, której imię widnieje na okładce. Ja jestem tą drugą.(...) ja jestem miła i spokojna, trochę roztrzepana, nie mam sobie równych w pieczeniu ciasteczek, przepadają za mną zwierzęta domowe i robię na drutach swetry ze zbyt długimi rękawami.  
 W dwóch następnych esejach Atwood przygląda się stykowi sztuki i pieniędzy oraz roli, jaką pełni twórca w społeczeństwie. Porusza tu ideę całkowitego oddania się sztuce i jej konsekwencji, zwłaszcza dla pisarek, a były one często tragiczne. Stawia pytania, czy pisarz jest kimś istotnym w społeczeństwie, czy pełni rolę jego sumienia, i jaka jest moralna odpowiedzialność za wpływ artysty na innych ludzi poprzez to, co stworzył. Atwood podnosi też kwestie bardziej ogólne: czy można w ogóle napisać dzieło pozbawione implikacji moralnych.
 
Piąty wykład opowiada o tym, dla kogo autor pisze, czyli o różnych rodzajach czytelników. Rzeczywistych i literackich, idealnych, wymarzonych przez autora i takich bardzo oddanych, w typie Annie Wilkes z Misery. Najładniejsza koncepcja czytelnika przedstawiona w tym eseju zbudowana jest wokół wiersza Emily Dickinson zaczynającego się tak:
 
Jestem Nikim! A Ty?
Czy jesteś - Nikim - Też?
Zatem jest nas aż dwoje?
 
 W ostatniej części książki Margaret Atwood zabiera czytelnika w literacką wyprawę w zaświaty, przywołując zarówno powszechnie znane mity o zejściu do podziemi (o Gilgameszu, Orfeuszu, w pewnym stopniu Odyseuszu), jak i wielkie dzieła literackie o takiej treści (Eneida, Boska Komedia), oraz inne utwory poświęcone zmarłym, a także duchom i upiorom. Temat jest, jak sama przyznaje, dość osobliwy, ale pisanie w ogóle jest dość osobliwe. Najgłębszą przyczyną bowiem twórczości, twierdzi pisarka, jest lęk przed śmiercią i fascynacja śmiertelnością, stąd tak częsta obecność tego motywu w literaturze. Pada tu również porównanie pisarza do szamana nawiązującego kontakt z tamtym światem, umiejącego nazwać to, co nienazwane. Z drugiej strony potrzeba pisania łączy się przecież z poczuciem kruchości, ulotności, a więc przemijaniem wszystkiego. Pisanie jest właśnie sposobem obrony, próbą ocalenia od zapomnienia. 

środa, 10 listopada 2021

"Jesień w Kachetii", Bułat Okudżawa

Nagle przyszedł wieczór jesienny. I opadł na wzgórze.
Krwawy jastrząb
w liściach krwawych
jakby nurzał się w purpurze
Liście miały kształt dziwaczny -
ludzkiej twarzy owal,
opętany jakiś krojczy 
tak je uformował,
a zszywała je szwaczka
łobuzerska, swawolna...
Na żółciutkie
końce palców
opadały z wolna.
 
To właśnie listopad
gdy opada listowie.
Z liśćmi często tak bywa,
to tradycja jesieni.
I było w nich pół na pół
uśmiechu i cierpienia,
triumfu i więdnięcia,
zagłady i odnowy.
A bliziutko za progiem, 
pod samą izdebką
krążył, pląsał i tańcował
podchmielony ździebko
liść w pomyśle chybiony,
jesienny 
purpurowy...
O tej porze chmurny jastrząb wyrusza na łowy. 
 
 
______
Uprzejmie proszę, jeśli ktoś zna nazwisko tłumacza o podanie go w komentarzu.
 
Zdjęcia robione były pod koniec października na pamiątkę wyjątkowo pięknej w tym roku jesienni.


poniedziałek, 8 listopada 2021

"Solaris", Lem

  Solaris podejmuje jeden z głównych tematów literatury science fiction: kontakt z obcą cywilizacją, chociaż lepszym określeniem w tym przypadku będzie: z inną formą rozumnego życia i czyni to w sposób olśniewający. Jest to najsłynniejsza książka Lema i nie bez powodu. Fascynująca w tej powieści jest jej głębia, złożoność, podatność na różne interpretacje, ujawniająca się zwłaszcza przy kolejnych lekturach. 

 Akcja Solaris rozgrywa się w epoce intensywnego badania kosmosu. Solaris jest planetą krążącą wokół dwóch gwiazd pokrytą plazmatycznym oceanem. Przyciąga uwagę naukowców, gdy okazuje się, że ocean reguluje orbitę po której krąży planeta. Po odkryciu tego faktu pytania zaczynają się mnożyć. Jak to robi? Czy ocean jest formą rozumnego życia zdolną do działań na skalę kosmiczną? Czy można z nim nawiązać kontakt? W momencie rozpoczęcia powieści poszukiwania rozwiązania zagadki Solaris trwają już przeszło sto lat. Biblioteki puchną od naukowych książek poświęconych najróżniejszym hipotezom. Pełne są opisów tajemniczej twórczości oceanu, który ze swojej plazmy buduje piękne, niesamowite konstrukcje, ponazywane i sklasyfikowane przez ludzi (symetriady, mimoidy), choć ich znaczenie, czy cel powstania pozostaje nieznany. Powieść rozpoczyna się przybyciem jednego z badaczy, Kelvina, na istniejąca na Solaris stację badawczą. Stacja zdaje się być zaniedbana i pogrążona w chaosie. Spotkany przez Kelvina inny członek załogi Snaut jest pijany i przerażony, na pograniczu ataku paniki. Jedyne, co udaje się Kelvinowi z niego wydobyć to dziwaczne ostrzeżenia: Gdybyś zobaczył kogoś innego... To... nie rób nic. (...) Zachowuj się, jakby... bądź przygotowany na wszystko.  (...) Nie... atakuj. Wkrótce okazuje się, że inny uczestnik grupy badawczej na Solaris popełnił niedawno samobójstwo.

 Solaris to na pewno powieść o tym, że potrzeba poznania jest istotą człowieczeństwa. Człowiek dąży do poszukiwania odpowiedzi na wszystko, co jeszcze nieodgadnione. Tragizm polega na tym, że poznanie czy zrozumienie leży poza zasięgiem ludzkich możliwości. Książka świetnie pokazuje bezradność ludzi wobec innej formy życia, zawodność nauki, to, że mimo starań, nie da się wyjść poza to, co ludzkie: 
 
Człowiek zabiera ze sobą na podbój kosmosu cały balast ziemskich wspomnień. Wcale nie chcemy zdobywać kosmosu, chcemy tylko rozszerzyć Ziemię do jego granic. Jedne planety mają być pustynne jak Sahara, inne lodowate jak biegun albo tropikalne jak dżungla brazylijska. Jesteśmy humanitarni i szlachetni, nie chcemy podbijać innych ras, chcemy tylko przekazać im nasze wartości i w zamian przejąć ich dziedzictwo. Mamy się za rycerzy świętego Kontaktu. To drugi fałsz. Nie szukamy nikogo oprócz ludzi. Nie potrzeba nam innych światów. Potrzeba nam luster. Nie wiemy, co począć z innymi światami. Wystarczy ten jeden, a już się nim dławimy. Chcemy znaleźć własny, wyidealizowany obraz; to mają być globy, cywilizacje doskonalsze od naszej, w innych spodziewamy się znowu znaleźć wizerunek naszej prymitywnej przeszłości. Tymczasem po drugiej stronie jest coś, czego nie przyjmujemy, przed czym się bronimy, a przecież nie przywieźliśmy z Ziemi samego tylko destylatu cnót, bohaterskiego posągu Człowieka! Przylecieliśmy tu tacy, jacy jesteśmy naprawdę, a kiedy druga strona ukazuje nam tę prawdę — tę jej część, którą przemilczamy — nie możemy się z tym zgodzić.

Przy powtórnej lekturze, gdy już nie czyta się łapczywie, by dowiedzieć się co dalej, uderza, jak bardzo początek powieści jest niepokojący. Gdy wzburzony enigmatycznością Snauta Kelvin wybucha: Kogo mogę zobaczyć? Ducha? - w pewnym sensie ma rację. Solaris czerpie pełnymi garściami z konwencji horroru. To też historia o nawiedzonym domu w odludnej okolicy, gdyż nie ma nic bardziej odizolowanego niż stacja kosmiczna; z takimi rekwizytami jak: poczucie bycia obserwowanym przez złowrogą, nieokreśloną siłę, klasycznym motywem klamki, która się porusza i przytrzymuje się ją z całej siły, aby coś nie weszło do pokoju, z wątkiem szaleństwa, kiedy myśli się, że oszalało się na widok dziejących się niezrozumiałych rzeczy i przeprowadza się próby, aby sprawdzić, czy rzeczywistość nie jest jedną wielką halucynacją. 

 Przy drugim czytaniu zwróciłam uwagę jeszcze na dwie rzeczy. Po pierwsze, wcześniej mi to umknęło, że wszystko, co się wydarza na Solaris jest konsekwencją złamania obowiązujących zasad etycznych i prawa. Naukowcy przeprowadzają nielegalny eksperyment, łamiąc przy tym konwencję, która zabraniała im stosowania takich metod w stosunku do istot żyjących i świadomych, jakim niewątpliwie jest ocean. Po drugie jak bardzo jest to książka o pamięci. Dokładnie o pamięci niechcianej przywołującej straszne wydarzenia, tragedie, rzeczy wstydliwe, które bohaterowie książki chcą wymazać ze swojego umysłu, a one tak czy inaczej powracają. Na Solaris w sensie bardzo dosłownym, chociaż są brutalnie zabijane, następnego dnia zjawiają się ponownie. Są jeszcze inne pytania stawiane przez powieść a zawarte w opowiedzianej tu bardzo zawikłanej historii miłosnej, na przykład: czy pamiętamy (kochamy) ludzi czy tylko wyobrażenia o nich, ich odbicia w naszej psychice. Czy można odtworzyć tożsamość człowieka? Wspaniała książka, która na zawsze zostaje z czytelnikiem.
_____________
Sposób powstania książki też jest dość niezwykły. Stanisław Lem o pisaniu Solaris opowiadał w wywiadzie rzece Tako rzecze... Lem (tu cytat)