niedziela, 26 maja 2019

"Każdemu, co się należy (od mafii)", Leonardo Sciascia

 Leonardo Sciascia był sycylijskim pisarzem, często opowiadającym w swoich książkach o wpływie, jaki na codzienne życie mieszkańców wyspy wywierała mafia. Jego nazwisko, jako ulubionego autora włoskiego, kilka razy miga na kartach Dziennika pisanego nocą Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Herlingowi-Grudzińskiemu mogła się podobać twórczość Sciascia także z tego powodu, że dostrzegał pewne podobieństwa między ustrojem sowieckim a systemem mafijnym. Pisał o tym tak:

Często poniektórzy nowi emigranci, niegdyś dość wysoko postawieni w hierarchii partyjno-rządowej, robią mi ustnie i listownie wymówki, że schodzę "poniżej poziomu" (w sumie ocenianego pochlebnie), upierając się przy obrazie sowietyzmu jako systemu wzorowanego na mafii. Co, rzecz jasna, jest skutkiem i zarazem dowodem mojego "oderwania". Na mapie kolejnych fal emigracyjnych oderwani dzielą się na całkowicie oderwanych, półoderwanych i ćwierćoderwanych. Moja wysługa lat na obczyźnie kwalifikuje mnie - automatycznie, nieodwołalnie i bezlitośnie - do kategorii pierwszej. Moi krytycy, ubolewając szczerze nad ześlizgami mojego pióra "poniżej poziomu", skłonni bywają niekiedy zaserwować mi dodatkową obok oderwania, okoliczność łagodzącą: oto mieszkam od trzydziestu przeszło lat na południu Włoch, ocieram się codziennie o działalność mafii, lubię czytać jej pisarskiego znawcę Leonardo Sciascia. Mają tu trochę racji, zwłaszcza gdy się pamięta, kto w dziejach sycylijskiej mafii potrafił jej zadać dotkliwy cios, nie cios śmiertelny, o nie!, ale naprawdę dotkliwy. Faszyści, którym totalitarna mentalność i totalitarne metody ułatwiły zwalczanie mafijnego bezprawia bronią własnego bezprawia. Bo najgłębszą istotą mafii jest właśnie bezprawie i w tym sensie uważam mafijność za główną cechę sowietyzmu i jego demoludowych pochodnych, całą zaś resztę za kostium "ideologiczny" na benefis profitariuszy i ofiar bezprawia.

 Jeszcze jedną rzecz wspólną mają sowietyzm i mafia, jak pisze Herling-Grudziński: zmowę milczenia - Trup z wciśniętym do ust kamieniem przypomina od czasu do czasu (...) podstawowe przykazanie mafijnych Tablic Kamiennych: zasadę tajności. Nieduża książka Każdemu, co się należy (od mafii) Leonarda Sciascia świetnie ilustruje to podstawowe przykazanie mafijne. Wszyscy wiedzą o działaniach mafii, o jej zbrodniach, ale nikt o tym nie mówi.

 Nikt, oprócz pewnego, dość naiwnego profesora Laurana, stojącego na uboczu społeczności małego miasteczka z powodów po trosze zawodowych (nie pracuje na miejscu, dojeżdża codziennie do dużego miasta, gdzie uczy w szkole średniej historii i włoskiego), głównie zaś charakterologicznych. Jest spokojny, wycofany, nie posiada bliższych przyjaciół. Skrupulatność i spostrzegawczość pozwalają mu zauważyć pewien szczegół w liście z pogróżkami, jaki otrzymuje miejscowy aptekarz Manno. Wkrótce ten ostatni wraz ze swoim przyjacielem doktorem Roscio zostaje zamordowany. Pod wpływem impulsu, intelektualnej ciekawości, profesor Laurana zaczyna prowadzić prywatne śledztwo, które pewnie skończyłoby się niczym, gdyby nie sprzyjający mu przypadek.

 Sensacyjna intryga w powieści splata się z namalowanym ze zgryźliwą lekkością obrazem sycylijskiego miasteczka z jego dysputami knajpianymi, miejscowymi notablami, na czele z proboszczem i prałatem, nieudolną policją, plotkami na tematy damsko-męskie. Zdawałoby się, że to zjadliwy portret małomiasteczkowej mentalności z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, gdyby nie świetnie pokazany wiszący w powietrzu ciągły strach. Wszyscy wiedzą o układach mafijnych, domyślają się kto trzęsie miastem. Panuje jednak skuteczna zmowa milczenia. Nikt nic nie mówi, bo tak jest bezpieczniej. Czasami tylko komuś, kto już ma niewiele do stracenia, wyrwie się niedokończone zdanie: Jakbyśmy się tutaj wszyscy nie znali, jakby się tutaj nie wiedziało o każdym, czym jest, co robi, czy spekuluje, czy kradnie, czy... Pod przykrywką normalności kryją się przestępcze machinacje jednych, zobojętnienie, udawanie, że nic się nie dzieje u innych.

Kilka aluzji do ciosu jaki zadał mafii faszyzm łatwo w książce przeoczyć (czterdzieści lat temu (...) wielka mafia próbowała zgnieść małą). Wydaje się, że mafia już się dawno wyplątała z kłopotów: morderców spotyka się na schodach sądu, gdzie swobodnie towarzyszą swoim zleceniodawcom. Uwikłani są rządzący, wplątany jest kościół, zamykający oczy na zło. Każdy, kto próbuje wydobyć fakty na światło dzienne znika. Omerta działa z całą bezwzględnością. Książeczka Sciascia, mimo niewielkiej objętości i lekkiego tonu w sposobie opowiadania to ostry osąd systemu charakteryzującego się bezprawiem i zmową milczenia.
_________

Cytaty z Dziennika pisanego nocą Herlinga-Grudzińskiego pochodzą z 19 stycznia 1987 r.

poniedziałek, 20 maja 2019

20 maja - rocznica urodzin Gustawa Herlinga-Grudzińskiego

Źródło zdjęcia NINATEKA (audycja)

W miarę posuwania się w głąb czwartego tomu uprzytamniałem sobie coraz wyraźniej , że cały mój dziennik stał się - i treściowo i kompozycyjnie - portretem epoki. Obojętnie jak tę epokę nazwiemy, ja osobiście proponowałbym z uporem nazwę uwzględniającą ową "historię spuszczoną z łańcucha". Czy wciąż rozpędzona i z pianą na pysku, czy przysiadająca co jakiś czas ze zmęczenia przed nowym zrywem, "historia spuszczona z łańcucha" jest nadal znamieniem epoki, którą w różnych wątkach i aspektach śledzi mój dziennik.
Neapol, 5 listopada

  10 czerwca 1924 został porwany w pobliżu swego rzymskiego mieszkania Giacomo Matteotti, socjalistyczny poseł do parlamentu włoskiego; zmasakrowane bestialsko zwłoki odnalezione dopiero 16 sierpnia.
  Porwali go ludzie z przybocznej "drużyny Wodza", zwanej także ( przez samych faszystów) "faszystowską Czeka". Porwanie wywołało we Włoszech ogromne, niemal powszechne wzburzenie. Młody reżym (zaledwie dwa lata od "marszu na Rzym") zawisł na włosku. Mussolini, przywódca partii faszystowskiej i premier odpowiedział tegoż dnia: "Porwanie odbyło się w okolicznościach jeszcze niewyjaśnionych, lecz upoważniających do hipotezy zabójstwa; jeśli rzeczywiście dokonano zabójstwa, nie mogło ono nie wzbudzić oburzenia rządu i parlamentu".  Odezwały się głosy, wskazujące na samego Duce jako moco- i rozkazodawcę porwania. Brakowało niezbitych dowodów dla takiego oskarżenia; brak ich do dnia dzisiejszego. Ale błędem było stawiać w ogóle sprawę  w podobny sposób. Mussolini nie musiał być bezpośredniego moco- i rozkazodawcą zbrodni. 30 maja Matteotti wygłosił w parlamencie przemówienie, które szczególnie rozjuszyło faszystów. W otoczeniu  Duce słyszano go mówiącego gniewnie: "Co robi nasza Czeka? Ten człowiek po swoim przemówieniu powinien wyjść z obiegu". Ostatecznie Henryk II też nie kazał wprost zamordować arcybiskupa Canterbury. Zadał tylko w zadumie, jakby mówiąc  do samego siebie, pytanie: "Kto mnie nareszcie uwolni do tego mąciwody?".
  Wszystko więc sprowadzało się do dylematu: chodzi o zbrodnię reżymu jako takiego, czy o wyskok jego nadgorliwych "ekstremistów"? Na posiedzeniu Wielkiej Rady faszystowskiej 22 lipca Mussolini powiedział, że "nasi przeciwnicy dążą do wytoczenia procesu reżymowi; odpowiadamy na to, że proces reżymowi może wytoczyć tylko historia". Historia orzeka dzisiaj (piórem swego wybitnego przedstawiciela Valianiego), że Mussolini posługiwał się często i chętnie taktyką zwalania winy za rozmaite "ekscesy" faszyzmu na "wichrzycielskich prowokatorów", dając równocześnie do zrozumienia, że on tylko jest w stanie je ukrócić; pod warunkiem jednak zaniechania przez opozycję oskarżeń pod adresem całego faszyzmu.
  Włoska opozycja demokratyczna - dość jeszcze wtedy liczna i silna, lecz dość zarazem skłócona, zgubiona i bezradna - stopniowo przyjmowała dychotomiczny obraz "wichrzycielskich ekstremistów i prowokatorów" faszystowskich  oraz faszyzmu "konstytucjonalnego" i "normalizacyjnego", któremu "gorące głowy" podrzuciły jak kłodę pod nogi trupa Matteottiego. To prawda, że niewiele mogła zrobić, skoro wysoki "moderator" sytuacji czyli Wiktor Emanuel uważał w duchu Mussoliniego za jedynego w ówczesnego warunkach "gwaranta spokoju i porządku". Ale mogła przynajmniej trzymać się niezachwianie jednoznacznego obrazu zabójstwa Matteottiego jako zbrodni całego reżymu.
  Mussolini umiejętnie grał swoimi fałszywymi kartami. Przebrnął manewrując zręcznie, przez burzliwe drugie półrocze 1924. 3 stycznia 1925 wygłosił w parlamencie przemówienie, w którym  najpierw za wymysł uznał istnienie "faszystowskiego Czeka", potem sam sobie pogratulował dobrych wyników postępującego "procesu normalizacji" ("naród włoski pragnie spokoju i porządku"), i wreszcie stentorowym głosem oświadczył: "Wobec tej Izby i wobec całego narodu włoskiego biorę na siebie, ja sam, odpowiedzialność polityczną, moralną i historyczną za wszystko co się stało". Nie ucichło jeszcze echo tych słów, gdy zaczęto rozwiązywać ostatnie włoskie organizacje niezależne i zaciskać kaganiec założony prasie. Z głębokiego kryzysu wywołanego porwaniem i zabójstwem Matteottiego faszyzm włoski wyszedł więcej niż obronną ręką wyszedł wzmocniony na tyle, że mógł sobie pozwolić na publiczne określenie tego co się stało prawdziwą nazwą zbrodni reżymu. Tą nazwą, która wydawała się "taktycznie niewygodna" włoskiej opozycji demokratycznej wkrótce po 10 czerwca.
________
Fragment Dziennika pisanego nocą 1984 - 1988 Gustawa Herlinga Grudzińskiego; Rok 1984

niedziela, 19 maja 2019

"Co pozwala powiedzieć noc", Pierre J. Mejlak

 Co pozwala powiedzieć noc to nagrodzony zbiór opowiadań z Malty, ale mimo kilku okruchów w tekstach świadczących o wpływie wyspiarskiego pochodzenia autora, zdarzenia w nich przedstawione mogły rozegrać się wszędzie i przydarzyć każdemu. Opowiedziane historie bowiem osadzone są mocno w codzienności. Pokazują, że pod powierzchnią zwyczajności, banalności dzieją się rzeczy niezwykłe, tylko trzeba umieć je dostrzec.

 Mejlak pozwala być czytelnikowi blisko postaci. Na swoich bohaterów przyłapanych w chwilach bezradności i zagubienia spogląda z dużą znajomością ludzkiej psychiki. Wnikliwie, ale zarazem z wyrozumiałością. Jest to perspektywa pełna empatii wobec ludzkiej słabości, która pojawia się w sytuacjach granicznych, straty, cierpienia, zawiedzionej miłości. Równie łatwo też, jak pokazuje autor, znaleźć się na rozdrożu, gdzie trzeba się skonfrontować, często boleśnie, z własnymi wyobrażeniami o sobie i otoczeniu na skutek przypadku czy niewinnej z pozoru decyzji.

 Prawie każde z opowiadań, pisanych w gruncie rzeczy prosto i tradycyjnie, wyróżnia się oryginalnym pomysłem i mocną puentą, może nie zawsze zaskakującą, ale to nie zmniejsza przyjemności lektury. Uśmiech wywołuje dyskretny humor niektórych historii, przy czym kpiąco traktuje się w nich osoby w jakiś sposób uprzywilejowane (Pani ambasador, Cudzoziemka). Wszystkie utwory mają dobry, wyrównany poziom, ale kilka jest znakomitych: Deska do prasowania, gdzie za pomocą tytułowej deski przejmująco opowiada się o starości; dwa ptasie opowiadania, w których ptaki, bezpośrednio lub pośrednio, obnażają prawdę o związkach międzyludzkich (Wrona i Papuzi skrzek) i Nuria Angels Barrera, w którym dość niespodziewanie pojawia się polski wątek.

 Co pozwala powiedzieć noc to książka, która śledzi ludzkie poczynania z urzekającą wrażliwością zostawiając czytelnika z gorzko-słodkimi refleksjami o życiu.

 _______
Wpis powstał w ramach wyzwania Pod hasłem: ABC 

niedziela, 12 maja 2019

Zabawa z poradnikiem: "Boginie w każdej kobiecie" Jean Sinody Bolen (2)

W dzisiejszym wpisie ponownie przyglądamy się bohaterkom filmowym używając do tego celu poradnika "Boginie w każdej kobiecie" Jean Sinody Bolen. Bolen jest psychiatrą odwołującą się do tradycji jungowskiej i w swojej książce przedstawia aktywne w kobiecej psychice archetypy w postaci greckich bogiń. Są to: Demeter (matka), Hera (żona), Persefona (córka), Afrodyta (kochanka), Artemida (siostra), Atena (strateg), Hestia (strażniczka domowego ogniska). Pierwsza część wpisu zawierała kilka zdań o samej książce oraz dwa portrety kobiece: Ateny (film Guwernantka) i Demeter (Kelnerka). Teraz pora na Persefonę i Hestię. Zgodnie z tytułem jest to zabawa, więc poniższe interpretacje postaci są bardzo dowolne. W tekście poniżej występują spoilery, choć mam nadzieję, że nie zepsują nikomu przyjemności oglądania filmów.
Persefona
Persefona: Jennifer Jason Leigh
Catherine Sloper bohaterka filmu Plac Waszyngtona Agnieszki Holland z 1997, grana przez Jennifer Jason Leigh świetnie pasuje do charakterystyki kobiety w typie Persefony przedstawionej w Boginiach w każdej kobiecie. 

 Persefona (nazywana też Korą), jest według poradnika silnie związana  ze swoją matką. W Mitologii Greków i Rzymian Zygmunt Kubiak pisze tak: Demeter (...) jest ściśle połączona ze swoją córką, zwaną Kore (...). Można by pomyśleć, iż Kore wyłoniła się niegdyś z Demeter jako jej sobowtór. To, co się przytrafia Catherine Sloper na początku jej życia jest odwrotnością sytuacji właściwej Persefonie, a jednocześnie jest bardzo dla niej charakterystyczne. Tak, jakby zamiast zdjęcia oglądać negatyw. Nie ma szansy być ukochaną córką swojej matki, bo jest półsierotą od urodzenia, ale jest ze swoją matką w sposób negatywny w skutkach dla dziecka, a potem młodej kobiety, utożsamiana. Otrzymała po niej swoje imię i niknie w jej cieniu, ponieważ nie odznacza się ani jej urodą, ani wdziękiem czy inteligencją w oczach otoczenia, a zwłaszcza ojca, którego nieudana córka złości i irytuje. W skutek takiego wychowania Catherine wyrasta więc na osobę nieśmiałą i samotną. Łatwo można ją odnaleźć w poradnikowym opisie, więcej, odnosi się wrażenie skumulowania wszystkich cech i zachowań u bohaterki. Jak typowa Persefona, jest więc cichą, introwertyczną, wrażliwą dziewczynką, dobrze wychowanym dzieckiem, które robi to, co jej każą dorośli. Nagina się i dostosowuje się do okoliczności lub do ludzi o silniejszych osobowościach. Często traktuje ojca jako opiekuna, o którego względy należy zabiegać. Wycofana, bierna czyni starania, żeby nie dać innym powodów do złości. Nawet jeśli czuje się zdominowana i ograniczana przez bliskich sobie ludzi, nie umie się temu otwarcie sprzeciwić. Nie jest asertywna, więc unika konfrontacji, tłumi złość i inne negatywne emocje. Czuje się osamotniona i zawsze nie na miejscu.

 O małżeństwie Persefony Jean Bolen pisze tak: Małżeństwo jest czymś co się Persefonie przydarza. Po prostu pozwala się porwać do ślubu, jeśli mężczyzna jest wystarczająco stanowczy. To on wybiera ją, a nie ona jego. Catherine zdarza się właśnie taka historia. Pojawia się w jej życiu Morris Towsend, przystojny, młody człowiek, bez grosza przy duszy, który bardzo pragnie ją poślubić. Motywy, którymi kieruje się Morris, są, według ojca Catherine, jasne. Chodzi mu o pieniądze, jakie jego córka odziedziczy, a on nie pozwoli by młody człowiek dostał choćby dolara z jego ciężko zarobionego majątku. Catherine staje się więc przedmiotem w psychologicznej walce miedzy dwoma mężczyznami. A skoro to opowieść o Persefonie musi w niej być scena uprowadzenia do Hadesu; nic nie szkodzi, że à rebours. To zakochana Catherine proponuje swojemu narzeczonemu ucieczkę i ślub bez zgody ojca. Morris odmawia z tego względu, że Catherine zostałaby wydziedziczona i odjeżdża sam, a Catherine trafia do piekła zawiedzionych uczuć.

 W poradniku autorka zaznacza, że rytuałem przejścia dla kobiety w typie Persefony jest dość często rozwód, bo wtedy zmuszona jest zadbać sama o siebie. Catherine rozstanie pozwala osiągnąć dojrzałość. Zewnętrznie jej życie zmienia się niewiele, ale zyskuje wewnętrzną siłę i niezależność, zdolność do decydowania o sobie samej.

Hestia
Hestia: Stephanne Audran

 Uczta Babette (1987), film w reżyserii Gabriela Alexa opowiada o małej duńskiej osadzie, gdzie istniała wspólnota chrześcijańska pod przewodnictwem dwóch sióstr, córek założyciela tej kongregacji. Pewnego dnia siostry, kierując się współczuciem, przyjęły do swojego domu kobietę, Babette Hersant.

 Dlaczego można bohaterce tej historii zobaczyć archetyp Hestii? Wygnaniec, przychodzień z innej krainy szukał obrony u ognia Hestii i zjednoczonej z nią mocy Zeusa Gościnnego - jak pisze Kubiak w Mitologii Greków i Rzymian. Babette uciekła z Paryża przed krwawym tłumieniem rewolucji z 1871, przed represjami, i znalazła schronienie w gościnnym domu. Więcej, Babette zostaje zatrudniona przez siostry jako kucharka, czyli ktoś, kto ma o domowe ognisko dbać. I prowadzenie gospodarstwa wychodzi jej znakomicie, co jest cechą charakterystyczną, według autorki poradnika, dla kobiety o silnym wpływie tego archetypu. Dla Hestii prace domowe mają znaczenie same w sobie, a wykonywanie ich sprawia jej przyjemność. Inne cechy kobiety Hestii też łatwo odnaleźć w Babette, introwertyczność, skrytość - nie opowiada innym o swoim poprzednim życiu. Jej obecność stwarza ład i atmosferę harmonii. Nie potrzebuje uznania, zajmuje zazwyczaj mało eksponowane stanowisko, kucharka to przecież nikt ważny. I często, jak piszę Bolen, sprawia wrażenie kobiety zależnej (jest przygarniętą służącą), ale w rzeczywistości zachowuje wewnętrzną autonomię.

 Kobieta o archetypie tej bogini okazuje swoją miłość i troskę o innych pośrednio, poprzez życzliwe postępowanie. Czy to nie pasuje świetnie do Babette, która za wygraną na loterii dużą sumę pieniędzy postanawia urządzić swoim chlebodawczyniom wykwitną kolację, z okazji stulecia urodzin pastora, założyciela ich wspólnoty religijnej. I tu zaczynają się dziać rzeczy niezwykłe, pozostając w konwencji poradnika, objawia się moc bogini. Scena, w której Babette przygotowuje tytułową ucztę, jest bardzo zmysłowym aktem tworzenia, odzwierciedla to co Greccy nazywali kairos - "bycie w czasie", co oznacza głębokie, spokojne zaangażowanie w każdą czynność. Na naszych oczach w sposób hipnotyzujący powstaje dzieło sztuki. W sytuacji, zdawałoby się prostej, gotowania posiłku, objawia się wielka artystka, ktoś dla kogo bycie twórcą jest najważniejsze. A potem dzieją się dalej zaskakujące sprawy - zaczyna się uczta, na której następuje pojednanie, odtworzenie poszarpanych więzi we wspólnocie. Ogień Hestii wszak płonął w domach i świątyniach na znak łączności ludzi, tworzył więź między starym a nowym miejscem (dla Babette), symbolizował ciągłość (dla sióstr i innych członków kongregacji), wspólną świadomość i tożsamość.

niedziela, 5 maja 2019

"Krótka historia Stowarzyszenia Nieurodziwych Dziewuch i inne opowiadania", Helen Oyeyemi


Krótka historia Stowarzyszenia Nieurodziwych Dziewuch i inne opowiadania Helen Oyeyemi to nagrodzony i zbierający entuzjastyczne recenzje zbiór opowiadań brytyjskiej pisarki pochodzenia nigeryjskiego. Wszystko zupełnie zasłużenie, bo opowiadania są absolutnie niezwykłe. Niepokoją i fascynują swoją niejednoznacznością, dziwnością, płynnym łączeniem współczesności z tak nieodłącznymi dla niej mediami społecznościowymi i korporacjami, celebrytami z magią zaczerpniętą z baśni, mitologii, folkloru. Każde opowiadanie jest inne, ale łączy je widoczna radość ze snucia opowieści, przewrotne poczucie humoru i tytuły pisane małą literą, oraz klucze. Klucze pojawiają się w sposób mniej lub bardziej zakamuflowany (na przykład: w postaci kodu otwierającego drzwi) w każdym utworze. Motto zaś całej książki brzmi: otwórz mnie ostrożnie. Słowa te znajdowały się, jak podaje autorka, na kopercie zawierającej list Emily Dickinson do Susan Huntington Gilbert z 11 czerwca 1852. Czyż to nie dobra zachęta do poszukiwania własnych interpretacji przedstawionych światów, w których granice między wydarzeniami rzeczywistymi a fantastycznymi są zatarte?

 Oczywiście, nie wszystkie z dziewięciu opowiadań podobały mi się jednakowo. Wyróżniłabym pięć absolutnie znakomitych, będących pokazem wielkiej wyobraźni autorki i jej sprawności w operowaniu różnymi stylami i konwencjami.

W książkach i różach słychać dalekie echa Pięknej i Bestii w mrocznym wydaniu. Opowiadanie rozgrywa się w Katalonii i nawiązuje do katalońskiego zwyczaju obdarowywania ukochanych osób książkami lub różami. Pewnego dnia przypadek styka ze sobą dwie kobiety, które nic nie łączy ze sobą oprócz tego, że każda z nich nosi zawieszony na szyi klucz, będący znakiem obecnej w ich życiu tajemnicy.

 Czas w opowiadaniach jest współczesny, ale płynny. Niekiedy jest nieokreślony - baśniowy, czasami wychylony w przeszłość, jak w książkach i różach albo w bliską przyszłość, tak jak w obecności. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że obecność to opowiadanie z pogranicza science fiction. Pewien psycholog wymyśla nową terapię mającą na celu pomoc pacjentom przeżywającym stratę bliskich osób. Wypróbowuje ją na sobie i za jej zgodą, na byłej przyjaciółce. Efekty są bardzo zaskakujące i każą zadawać pytanie, co jest tak naprawdę stratą.

Wątki feministyczne przewijają się w całej książce, ale chyba najsilniej wybrzmiewają w utworze pod tytułem: "przepraszam" nie sprawia, że jej herbata staje się słodsza, choć wydaje się, że ma on bardziej uniwersalne przesłanie mówiące o potrzebie solidarności ze skrzywdzonymi. Mieszanina zaś wątków mitologicznych i opowieści o patchworkowej rodzinie, buntujących się nastolatkach, ich idolach i mediach społecznościowych wypada świetnie.

Pociągające i budzące niepokój opowiadanie czy twoja krew jest równie czerwona bazuje na lęku przed rozmyciem podziału miedzy tym co żywe, a tym, co jest martwe i tylko ożywione. To też bardzo nieoczywiste ujęcie tematu manipulacji. Poruszająca jest zwłaszcza zmiana perspektywy widzenia wydarzeń w połowie opowieści i pokazanie w przewrotny i fenomenalny, na poły baśniowy, po trochę surrealistyczny sposób, że sztuka jest tworzeniem dodatkowej przestrzeni, częściowo niezależnej od twórcy, w której możliwe są rzeczy niemożliwe do zaistnienia, zdobycia w inny sposób, na przykład (a to tylko epizod): zmiana jaka zachodzi w okaleczonej, oszpeconej dziewczynie.

I wreszcie: krótka historia stowarzyszenia nieurodziwych dziewuch. Rzecz dzieje się na campusie uniwersyteckim i przedstawia, zgodnie z tytułem, historię pewnego stowarzyszenia studentek. Oprócz kluczy, często powtarzającym się motywem w opowiadaniach są książki. Tu są obiektem uroczej, masowej kradzieży z włamaniem. Finał tej opowieści, podobnie jak wszystkich innych, jest zaskakujący, a przy czytaniu go odczuwa się czystą radość, tę opiewaną w hymnach iskrę bogów.