niedziela, 31 grudnia 2017

Podsumowanie "Roku z Leśmianem"

W związku z nieoficjalnym "Rokiem Leśmianowskim" w planach miałam zarówno czytanie wierszy poety jak i tekstów opowiadających o twórczości Leśmiana i o nim samym. Prawie wszystko co przeczytałam i wysłuchałam znajduje się w zakładce Rok z Leśmianem Tu jeszcze tylko kilka słów podsumowania i uzupełnienia oraz propozycja posłuchania poezji.

Pomysł by wybierać jeden wiersz co miesiąc okazał się dobry, bo stworzył okazję do regularnego i intensywniejszego niż zwykle czytania poezji. Oczywiście miał wadę - wybór czasami okazywał się niełatwy. Świadomie pominęłam erotyki z cyklu "W malinowym chruśniaku", bo wydają mi  powszechnie czytane. Z podobnych powodów pominęłam "Urszulę Kochanowską" i inne znane utwory oraz po wielu wahaniach mój ukochany wiersz, czyli "Dziewczynę". Czytając, odkryłam też kilka wierszy, które okazały się dla mnie bardzo trudne pod względem emocjonalnym. Są to te, w których Leśmian opisuje śmierć swoich najbliższych: ***(Bóg mnie opuścił...), "Ubóstwo", "Wspomnienie", "Do siostry". Ich również nie uwzględniałam przy wyborze wierszy publikowanych na blogu. Mimo tych kilku ograniczeń możliwości pozostało mnóstwo, kierowałam się więc uczuciami i chwilowym nastrojem.

Nie udało mi się przeczytać biografii Leśmiana, co było moim zamiarem, ani napisać o jego twórczości dla dzieci, czyli o "Klechdach sezamowych" i "Przygodach Sindbada Żeglarza". Są to, jak wskazują tytuły, Leśmianowskie modyfikacje "Baśni tysiąca i jednej nocy" napisane pięknym językiem z odrobiną poezji i dużą dawką humoru. Polecam ich przeczytanie, zwłaszcza, że są łatwo dostępne w serwisie "Wolne lektury".

Zaczęłam moje czytanie Leśmiana w 2017 od muzycznych wersji wierszy poezji zaśpiewanych przez różnych twórców ("I pieśnią całe ogarniam niebiosy") a chcę zakończyć równie mistrzowskimi interpretacjami, tym razem aktorskimi. Jest to potężna dawka poezji - czterdzieści cztery minuty, trzydzieści pięć znanych i mniej znanych wierszy w wykonaniu Krzysztofa Gosztyły, Andrzeja Ferenca, Krzysztofa Banaszyka, Mariusza Bonaszewskiego i Adama Ferencego. Słuchowisko w reżyserii Janusza Kukuły nosi tytuł "Autobiografia" a powstało w Teatrze Polskiego Radia.
__________
Spis utworów:
1. Samotność 2. Prośba 3. *** (Gdybym spotkał ciebie znowu pierwszy raz) 4. Wieczorem 5. *** (Hasło nasze ma dla nas swe dzieje tajemne) 6. Z dłońmi tak splecionymi 7. W trwodze 8. Z lat dziecięcych 9. Pieszczota 10. Miłość stroskana 11. W malinowym chruśniaku 12. Wśród georginij 13. Romans 14. *** (Tę siną gwiazdę, co zna się z wieczorem...) 15. Niebo przyćmione 16. Nadaremność 17. Schadzka spóźniona 18. O zmierzchu 19. Zazdrość moja... 20. *** (Ty pierwej mgły dosięgasz, ja za tobą w ślady) 21. Zazdrośnicy 22. Spojrzystość 23. Zmienionaż po rozłące? 24. Nad ranem 25. Wyznanie spóźnione 26. *** (Już czas ukochać w sadzie pustkowie bezdomne) 27. Zielona Godzina (III) 28. Ludzie 29. Ćmy 30. Modlitwa 31. *** (Com uczynił...) 32. Lubię szeptać ci słowa 33. Szczęście 34. ***(Ciało me, wklęte w korowód istnienia) 35. *** (Módlmy się śród drzew...)

piątek, 22 grudnia 2017

"Dzień skrzydlaty"

Rozwidniły się w słońcu dwie otchłanie - dwa światy -
Myśmy byli - w obydwu... A dzień nastał skrzydlaty.

Nikt nie umarł w dniu owym - nie zataił się w cieniu...
I pamiętam, żem myślał o najdalszym strumieniu.

Nie mówiłaś nic do mnie, lecz odgadłem twe słowa.
A on - zjawił się nagle... Zaszumiała dąbrowa.

Taki - drobny i nikły... I miał - ciernie na skroni.
I uklękliśmy razem - w pierwszej z brzegu ustroni.

W pierwszej z brzegu ustroni - w pierwszej kwiatów powodzi.
I zdziwiło nas bardzo, że tak biednie przychodzi

Ubożeliśmy chętnie - my i nasze zdziwienie...
A on - patrzał i patrzał... Cudaczniało zdziwienie...

Zrozumieliśmy wszystko! - I że właśnie tak trzeba!
I że można - bez szczęścia... I że można - bez nieba

Tylko drobnieć i maleć od nadmiaru kochania.
A to była odpowiedź, i nie było - pytania.

I już odtąd na zawsze przemilczeliśmy siebie,
A świat znów się stał - światem... I czas płynął po niebie

I chwyciłaś źdźbło czasu, by potrzymać je - w dłoni
A on - patrzał i patrzał... I miał - ciernie na skroni.


środa, 13 grudnia 2017

"Pierścienie Saturna", W. G. Sebald



Wszystko więdnie, tylko zielsko rośnie dalej, powój polny dławi krzewy, żółte korzenie pokrzyw pełzną pod ziemią, łopiany przerastają człowieka o głowę, plenią się rdze i roztocza, i nawet papier, na którym mozolnie układa się słowa i zdania, wydaje się powleczony białym nalotem mączniaka. Człowiek na próżno głowi się dniami i tygodniami, gdyby go ktoś zapytał nie wiedziałby już, czy pisze dalej z nawyku, czy żeby zdobyć uznanie, czy dlatego, że niczego innego się nie nauczył, czy ze zdumienia nad życiem, z miłości do prawdy, z rozpaczy lub z oburzenia, i nie umiałby powiedzieć, czy od pisania robimy się mądrzejsi, czy wariujemy. Może każdy z nas gubi się tym bardziej, im dłużej pracuje nad własnym dziełem, i może z tego powodu skłonni jesteśmy mylić rosnącą złożoność naszej duchowej konstrukcji z postępem poznania, choć jednocześnie domyślamy się, że nigdy nie zdołamy pojąć imponderabiliów, które naprawdę przesądzają o naszej życiowej drodze. 

Pierścienie Saturna Sebalda przypominają piękny, migoczący wieloma obrazami, wielobarwny gobelin, którego nici osnowy stanowi odbyta przez autora w 1992 roku podróż po wschodniej Anglii. Wokół niej rozrastają się opowieści. Są one zapisem wrażeń z podróży, snów własnych i opowiedzianych, wydobytych na powierzchnię strzępków wspomnień. A także opisem angielskich krajobrazów, portretami przyjaciół Sebalda, postaci i zdarzeń przywołanych z przeszłości, również z historii literatury, takich jak: Chateaubriand, Swinburne, czy Conrad. Motywami powtarzającymi się są obrazy podupadłych, cieszących się kiedyś świetnością, miejscowości, rezydencji i pałaców, wytwarzanie jedwabiu, oraz życie i twórczość Thomasa Browne'a, siedemnastowiecznego angielskiego uczonego, lekarza i pisarza.

Lowestoft, świetnie rozwijający się pod koniec XIX wieku port i kurort nadmorski w hrabstwie Suffolk, jest jedną z miejscowości przedstawionych w książce. Było to miejsce związane z Josephem Conradem. Lokalne gazety, jak pisze Sebald, były dla Conrada jego pierwszymi angielskimi lekturami. Zawarty w Pierścieniach Saturna szkic o Korzeniowskim, oparty na jego wspomnieniach, rozpoczyna się od opisu przyjazdu z matką w wieku pięciu lat do Warszawy w 1862 roku i prowadzi przez zesłanie do Wołogdy, śmierć rodziców do wyjazdu Józefa w wieku lat 16 do Marsylii w celu rozpoczęcia wymarzonej kariery na morzu. Pobyt w Marsylii kończy się w lutym 1877 roku, nie do końca wyjaśnionym wypadkiem. Conrad zostaje ranny w pojedynku lub na skutek samobójczego zamachu, opuszcza Francję na statku płynącym do Konstantynopola by latem 1878 dopłynąć do wybrzeży angielskich. Dwanaście lat po przybyciu do Lowestoft Korzeniowski, który tymczasem uzyskał brytyjskie obywatelstwo i patent kapitana oraz bywał w najbardziej odległych zakątkach świata, tuż po uzyskaniu posady w Belgijskiej Spółce Akcyjnej do Handlu z Górnym Kongiem a przed wyjazdem do afrykańskiego "jądra ciemności" po raz pierwszy powraca do domu swojego wuja Tadeusza na Ukrainie. Obraz sanny do domu zapadł mu na zawsze w pamięć: Nigdy, pisze Korzeniowski, (...) nie jechało mi się lepiej niż wtedy, w rozpościerającym się wokół nas zmierzchu. Jak przed laty, ujrzałem znów słońce zachodzące na równinach. Wielka czerwona tarcza zanurzała się w śniegi, rzekłbyś, słońce zachodzące na morzu. Jechaliśmy szybko wśród zapadających ciemności, przez zlewające się w gwiaździstym niebem białe pustkowie, z którego jak widmowe wysepki wyłaniały się wsie za zasłoną drzew.

Historia Conrada to jedna z wielu splatających się ze sobą opowieści. W innym miejscu Sebald powraca wraz z Thomasem Browne, autorem traktatu o „znikaniu w mroku", do widoku zachodzącego słońca. Zimowe słońce pokazuje, jak szybko światło gaśnie w popiele, jak szybko ogarnia nas noc. Godzina po godzinie dopisuje się do rachunku. Nawet sam czas się starzeje. Jednym z głównych tematów Pierścieni Saturna jest niewątpliwie przemijanie.Wszystko ulega niszczycielskiej mocy czasu. Na każdej nowej formie kładzie się już cień zniszczenia. Historia każdej jednostki, historia każdej wspólnoty i historia całego świata nie biegnie mianowicie po łuku, coraz mocniej i piękniej napiętym, ale po torze, który osiągnąwszy południk, zapada w ciemność. W czasie swojej podróży Sebald na każdym kroku natrafia na okruchy dawnych dni, ślady zniszczenia powstałe wskutek nieszczęść czy katastrof. Te ocalałe drobinki przeszłości podobne są do pierścieni Saturna utworzonych z kryształów lodu i odłamków dawnego księżyca, który znalazłszy się zbyt blisko planety został zniszczony przez jej siły pływowe. Saturn na podstawie mitu jest utożsamiany z upływającym czasem, symbolem jego niszczycielskiej siły. Bywa też nazywany planetą melancholii, tęsknoty za światem, który przeminął bezpowrotnie. Czytanie Sebalda to zanurzenie się w ciągle rozrastających się opowieściach o przeszłości.
___________
Wpis bierze udział w wyzwaniu "Pod hasłem" 
Dopisek związany z wyzwaniem w jakim bierze udział książka.

Pierścienie Saturna Sebalda rozpoczynają się bardzo osobistym wątkiem. Mianowicie od opisu pobytu autora w szpitalu w Norwich, równo rok po odbyciu wędrówki po wschodniej Anglii. Ciężka choroba sprawia, że świat kurczy się do kawałka nieba w ramie szpitalnego okna, tak jakby przewędrowane poprzedniego lata w Suffolk rozległe obszary zbiegły się ostatecznie w jeden ślepy i głuchy punkt. Osobiste wynurzenia, podobnie jak cała książka naznaczone są przemijaniem, choć wprost pada tylko krótkie, powściągliwe zdanie o przeczuciu własnego kresu. 

poniedziałek, 4 grudnia 2017

"Duch króla Leopolda", Adam Hochschild

Okazuje się, że podboje, które w praktyce oznaczają odbieranie ziemi ludziom o innym kolorze skóry lub trochę bardziej płaskich nosach, nie mają w sobie nic pięknego, jeśli pozna się je trochę bliżej.
(Jądro ciemności, Joseph Conrad)

Dla Adama Hochschilda, amerykańskiego dziennikarza piszącego o prawach człowieka, bezpośrednim impulsem do napisania Ducha króla Leopolda był przypis do tekstu o Marku Twainie, mówiący o tym, że pisarz ten zaangażował się w ogólnoświatowy ruch przeciwko niewolnictwu w Kongu, które pochłonęło od pięciu do ośmiu milionów istnień ludzkich. Ta krótka notka doprowadziła Adama Hochschilda, do uświadomienia sobie własnej niewiedzy na temat historii Konga. Zdałem sobie sprawę, że - tak jak miliony ludzi - czytałem przecież coś na ten temat - "Jądro ciemności" Josepha Conrada. Analizując je w college'u, skupiałem się jednak na tropach Freudowskich - mitycznych podtekstach, spojrzeniu do wnętrza postaci - traktując tę książkę jako beletrystykę, a nie literaturę faktu. Jądro ciemności charakteryzuje się, jak każde wybitne dzieło, wartościami uniwersalnymi, które powodują, że może się ono stać opowieścią aktualną w różnym czasie i miejscu, ale też sprawiają, że jego kontekst historyczny umyka uwadze czytelnika. Czy zdaje on sobie sprawę jaka była skala zbrodni, która wydarzyła się w Kongu? Duch króla Leopolda opowiadając o kolonialnej przeszłości pozwala, nie tylko na zobaczenie szerokiego tła opowiadania Conrada, ale i na lepsze zrozumienia historii Afryki.

Autor rozpoczyna swoją opowieść od średniowiecznych wyobrażeń o Afryce i prowadzi ją poprzez epokę odkryć geograficznych, eksploatacji dorzecza Konga kończąc na czasach współczesnych, które zostały ukształtowane przez kolonializm. Główną uwagę skupia jednak na kilku dekadach na przełomie XIX i XX wieku, kiedy w Kongu miał miejsce największy przelew krwi związany najpierw z popytem na kość słoniową, a później na kauczuk. Zgodnie z podtytułem: Opowieść o chciwości, terrorze i bohaterstwie w kolonialnej Afryce w książce można wyróżnić trzy główne wątki: opis zbrodni jakiej przed przeszło stu laty doświadczyło Kongo, historia ludzi, którzy próbowali tę zbrodnię nagłośnić i jej się przeciwstawić i dzieje człowieka, który nigdy osobiście nie przelał nawet kropli krwi, a który ponosi największą odpowiedzialność za kolonizację tego kraju - króla Belgii Leopolda II. W przypadku tego ostatniego otrzymujemy studium chciwości, sprytu, manipulacji i skutecznej propagandy prowadzące do tego, że pod pretekstem działalności filantropijnej i badawczej, stał się jednoosobowym właścicielem terytorium większego od Europy. Ludzie, którzy mu się sprzeciwiali stworzyli pierwszy masowy ruch praw człowieka. Wymieńmy najbardziej znane nazwiska: Morel, Casement, Sheppard, Williams, pisarze: Twain, Doyle. Konfrontacja tych ludzi z królem, przerodziła w wojnę informacyjną, w której kluczową rolę odegrała fotografia. Zadanie jakie postawili przed sobą polegało na mówieniu prawdy o tym, jak wyglądało "cywilizowanie" Afryki.

Leopold nie był krzyżowcem abolicjonizmu, walczącym z barbarzyństwem, za jakiego się podawał. Badacz Afryki, Stanley w imieniu Leopolda podstępem i przemocą dokonywał kradzieży ziemi, tworząc podstawy administracji opartej na niewolnictwie. W Kongu szybko stworzono system pracy przymusowej, którego opis nasuwa na myśl pojęcia związane z czasami późniejszymi, kojarzy się z dwudziestowiecznymi totalitaryzmami. Utworzenie podobnego sytemu terroru wymagało odpowiedniego prawa zachęcającego do niewolnictwa, funkcjonariuszy gotowych uwierzyć i wykonywać rozkazy bez zadawania pytań, brygadzistów rekrutujących się spośród podbitych ludów. Jak pisze Adam Hochschild na podbój składało się zarówno terroryzowanie ludzi, jak i zmuszanie innych do szerzenia terroru i dalej, że rozpędzona machina terroru znalazła się poza jakąkolwiek racjonalnością. Zabijano z powodu chciwości, ale żądza mordu przeważyła. Mordowano, choć stało się to nieopłacalne ekonomicznie. Władza jest kusząca, a nie ma większej władzy niż możliwość pozbawienia kogoś życia. Raz rozpoczęty mord trudno zatrzymać, staje się czymś w rodzaju sportu jak polowanie. Symbolem popełnianych okrucieństw stały się odcięte ręce masowo obcinane w czasie boomu na kauczuk. Liczba ofiar eksterminacji jest oczywiście trudna do obliczenia. Szacuje się spadek liczby miejscowej ludności od momentu, w którym Stanley położył podwaliny pod państwo Leopolda do roku 1920 o połowę, czyli wyliczenia sięgają 10 milionów ludzi.

Wielką zasługą autora jest oddanie głosu ofiarom, choć jak pisze, było to bardzo trudne. Po epoce kolonializmu w Kongu zostało dużo dokumentów, przeważnie dziś zapomnianych, niestety jak podkreśla Hochschild cały ten potok słów jest dziełem Europejczyków lub Amerykanów, zamiast afrykańskich głosów słychać głównie ciszę. Jeśli tylko pisarzowi udało się dotrzeć do nielicznych świadectw ofiar zostały one przytoczone, nawet gdy przetrwały tylko w formie opowiadanej ustnie legendy. Następna dużą zaletą tej książki jest klarowność stylu, w jakim została napisana, jej przystępność. Czyta się ją, mimo ciężaru poruszanego przez nią tematu, jak najlepszą powieść sensacyjną.

Nie należy jednak zapominać, że przykład Konga choć najbardziej wyrazisty nie był wyjątkowy w historii kolonializmu, historii nie do końca przyswojonej i rozliczonej w Europie, czego przykładem może być pewien pomnik. W Belgii, w ulubionym przez Leopolda uzdrowisku Ostendzie, wciąż stoi jego monument na koniu otoczony przez postacie Afrykanów, mających zgodnie z oficjalną nazwą przedstawiać "wdzięczność ludu kongijskiego". Tylko grupy aktywistów w ramach sprzeciwu wobec zakłamywania historii protestują. W tym roku latem wylano na głowę króla garnek czerwonej farby. Wcześniejsza, najsłynniejsza akcja, przytoczona zresztą w książce przez Hochschilda, miała miejsce w 2004 roku i polegała na odcięciu ręki jednej z postaci, co według autorów lepiej oddawało wpływ jaki wywarł Leopold na Kongo.
____________
Wpis bierze udział w wyzwaniu "Pod hasłem"

niedziela, 3 grudnia 2017

3 grudnia - rocznica urodzin Josepha Conrada

"W eseju Geografia a niektórzy odkrywcy (1924) Conrad pisze o swym młodzieńczym podziwie dla takich przedstawicieli geografii wojującej, jak James Cook, John Franklin, Mungo Park i David Livingstone. Będąc chłopcem złożył swój pierwszy hołd pierwszy badaczom Wielkich Jezior-Burtonowi i Speke'owi. Polegało to na pracowitym naniesieniu ołówkiem zarysów Tanganiki w moim ulubionym starym atlasie, wydanym 1852 roku. (...) Środek Afryki był w tym atlasie biała plamą. Któregoś dnia Conrad, kładąc palec na mapie w samym środku białego wówczas wnętrza Afryki, oświadczył: Kiedyś tam się wybiorę. Mniej więcej w osiemnaście lat później jego statek cumował w pobliżu Wodospadów Stanleya. Wodospady te odkrył Stanley; dzięki temu oraz dlatego, ze spłynął potem rzeką Kongo do morza, znikły białe plamy na na mapie w środku Afryki. Nic dziwnego, że gdy Conrad uświadomił sobie z przejęciem: Przechwalałem się jako chłopiec, że tu właśnie przyjadę, jego radosne uniesienie trwało krótko. Ogarnęła [go] wielka melancholia, gdy pomyślał, że wyidealizowana w chłopięcych marzeniach rzeczywistość została splugawiona przez Stanleya i prawdziwe stosunki w Wolnym Państwie Kongo. Tej nocy nie nawiedziło go żadne wzniosłe wspomnienie, jakie zostawili po sobie odkrywcy z minionych czasów, tylko świadomość zbrukania jego ideału przez Stanleya; wstrętnie przypominała się pospolita brednia dziennikarska i trwała obrzydliwa świadomość najnikczemniejszej walki o łup, jaka kiedykolwiek splamiła sumienie ludzkości i historię odkryć geograficznych.

Konfrontacja z tą absolutną sprzecznością między ideałem a stanem faktycznym w dziedzinie polityki, historii i moralności stanowiła niewątpliwie najcięższe brzemię duchowe w czasie podróży Conrada w górę rzeki. Jego rozczarowanie pogłębiał na pewno kryzys fizyczny i psychiczny, jaki wtedy przeżywał. W ostatnich fazach swej choroby w Kongu Conrad stawiał samotnie czoło faktowi  własnej śmiertelności. Ten fizyczny i moralny atak przeżyć afrykańskich uważał później za zwrotny punkt w swoim życiu; przedtem, jak opowiadał Garnettowi miał całkiem pusto w głowie."
____________
Źródło cytatu: Conrad w wieku dziewiętnastym Ian Watt
Edward Garnett to przyjaciel i wydawca Conrada.

czwartek, 30 listopada 2017

"Idiota", Fiodor Dostojewski

Są takie idee, wzniosłe idee, o których nie powinienem nigdy mówić, bo gdy tylko zacznę, z pewnością wszystkich rozśmieszę; (...) Nie mam przyzwoitego gestu, nie mam poczucia miary; moje słowa nie odpowiadają moim myślom, a to poniża owe myśli. I dlatego właśnie nie wolno mi... a ponadto jestem nieufny... chociaż jestem przekonany, że w tym domu nikt mię nie skrzywdzi i że wszyscy mnie tu lubią więcej, niż na to zasługuję, wiem jednak (wiem z całą pewnością), że po dwudziestu latach choroby z konieczności musiało coś pozostać i że trudno się ze mnie nie śmiać... czasami... prawda?

Tworząc głównego bohatera Idioty Dostojewski określił w jednym z listów swój cel: „Chodzi mianowicie o przedstawienie absolutnie doskonałego człowieka." Wydaje się, sądząc po licznych wzmiankach w tekście o Don Kichocie, że miał to być współczesny pisarzowi odpowiednik błędnego rycerza wcielający w życie idee nieobecne w jego otoczeniu, wbrew własnej śmieszności. Oczywiście, jak w przypadku każdej wielkiej powieści, jest to jedna z możliwych interpretacji. Ponadto Dostojewski obdarzył księcia Myszkina swoimi przekonaniami na temat religii, wyjątkowości Rosji, jej historycznego posłannictwa, wreszcie swoją chorobą, epilepsją. Odniesień do życia autora jest zresztą w tekście więcej, na przykład wstrząsająca opowieść o przeżyciach człowieka skazanego na karę śmierci, czego pisarz doświadczył osobiście, bo w 1849 roku był skazańcem stojącym przed plutonem egzekucyjnym, gdy nadeszła wiadomość o nadzwyczajnym złagodzeniu wyroku.

Akcja Idioty rozpoczyna się pod koniec listopada, kiedy po długim leczeniu w Szwajcarii, książę Myszkin wraca do Rosji. W pociągu poznaje swojego rówieśnika Rogożyna. Pierwsze spotkanie i już zarysowuje się między nimi przedmiot, a raczej podmiot, ich przyszłego sporu - piękną Nastasję Filipowną. Relacje tych trzech postaci stanowią główny nurt powieści. Trzymając się rzecznej metafory, "górą" natomiast szeroko rozlewa się opowieść, pełna pobocznych epizodów, wymagających od odbiorcy odrobinę cierpliwości. Czytelnik płynie więc od opisu jednej afery towarzyskiej do następnej poczynając od tego, co się wydarzyło w czasie urodzin Nastasji Filipowny, a kończąc na przyjęciu dla wyższych sfer wydanym przez rodziców Agłai Jepaczyn. W tych wszystkich skandalach książę Myszkin odgrywa rolę katalizatora. Jego prostolinijność i prawdomówność w zderzeniu z ogólnym rozgorączkowaniem, przewrażliwieniem jednych, egoizmem i pychą drugich daje wybuchową mieszankę. W wyrazie jego twarzy, a nawet pozycji ciała zawsze się jakoś uwydatniała naiwność, ta ufność, nie podejrzewająca ani drwiny, ani dowcipu. Ta dobroduszność nie oznacza bynajmniej, że książę nie dokonuje wnikliwego, trafniejszego niż inni, osądu sytuacji i osób. Niech przykładem będzie jego charakterystyka Nastasji Filipowny: bez ustanku krzyczy jak szalona, że nie uznaje żadnej swojej winy, że jest ofiarą ludzi, ofiarą rozpustnika i niegodziwca; ale cokolwiek by mówiła (...) ona pierwsza nie wierzy sobie i że przeciwnie, w swoim sumieniu jest najzupełniej przekonana, iż wina ... leży wyłącznie po jej stronie. Cóż z tego, kiedy rozum mówi jedno, a serce drugie i księciu bywa zazwyczaj bardzo smutno, że jest tak potwornie i złośliwie podejrzliwy w swoich ocenach otoczenia. Niedowierzanie własnym spostrzeżeniom można wytłumaczyć brakiem dojrzałości, doświadczenia życiowego, związanego ze stosunkowo młodym wiekiem (Myszkin ma dwadzieścia pięć lat), długim pobytem za granicą, izolacją społeczną wynikającą z choroby. Mimo tego, wcielanie swoich ideałów w życie na gruncie towarzyskim idzie rosyjskiemu Don Kichotowi całkiem nieźle. Przykro mu, że się śmieją, czy oburzają, ale postępuje zgodnie ze swoimi zasadami. Zło zdaje się odbijać od niego jak od ściany. Rozdźwięk pomiędzy szlachetnością intencji a niemożnością ich realizacji pojawia się, gdy w grę wchodzą uczucia. Sytuacja zaczyna przerastać bohatera, gdy uwikła się w miłosny trójkąt. Mocno upraszczając motywy działania bohaterów, oddane z subtelnością i głęboką  psychologiczną wnikliwością przez Dostojewskiego, dobroć Myszkina w konfrontacji z chęcią bycia niezależną Agłai, poczuciem winy Nastasji, zazdrością Rogożyna przegrywa, co prowadzi do tragicznego finału.

Petersburg w roku 1860. Źródło: Wikipedia.

środa, 22 listopada 2017

***(Ciało me, wklęte w korowód istnienia), Bolesław Leśmian

Ciało me, wklęte w korowód istnienia,
Wzruszone słońcem od stóp aż do głów
Zna ruchy dziwne i znieruchomienia,
Które zeń w śpiewie przechodzą do słów

Zna pląsy gwiezdne, wszechświatów taneczność
I wir i turkot rozszalałych jazd -
Pieśnią jest życie i pieśnią jest wieczność
W takt mego serca i nie moich gwiazd!

Gdy wieczór na noc do snu się układa, 
Zmierzchami tłumiąc purpurowy żal,
Bóg, niby z nieba strącona kaskada,
W pierś mą uderza i rozdzwania w dal...

I drgają w piersi rozdzwonione losy,
Bije do głowy rozśpiewana krew,
I pieśnią całą ogarniam niebiosy,
I ziemię całą widzę poprzez śpiew!


środa, 15 listopada 2017

"Wieczne życie. O zwierzęcej formie śmierci", Bernd Heinrich

"Jak każdy porządny ekolog uważam śmierć za przemianę w inne rodzaje życia. Śmierć to - również - szalone święto odrodzenia, przy czym gospodarzem przyjmującym biesiadników jest nasze ciało. Na łonie przyrody zwierzę spoczywa tam, gdzie zdechło, i tym samym trafia od razu do systemu przetwarzania resztek. Dzięki temu bardzo skondensowane substancje odżywcze zostają szeroko rozprzestrzenione przez rzesze much i chrząszczy itd. Natomiast pogrzeb opieczętowuje nas w jamie. Pogrzeb w trumnie, interweniowanie w grobie, pozbawia przyrodę substancji odżywczych zawartych w ciele ludzkim, co ze względu na liczebność naszego gatunku, około sześciu i pół miliarda osobników, oznacza istne głodzenie Ziemi. Kremacja nie jest dobrym rozwiązaniem, ponieważ zwiększa emisję, gazów cieplarnianych, a trzygodzinny proces spalania ciała ludzkiego wymaga zużycia znacznej ilości paliwa. Koniec końcem jednym z sensownych rozwiązań jest pochówek na własnej ziemi. Pewnie się domyślasz do czego zmierzam... Czy byłbyś gotów przyjąć starego przyjaciela jako wiecznego mieszkańca twojego obozowiska?"

Wieczne życie. O zwierzęcej formie śmierci zaczyna się właśnie od wyżej przytoczonego fragmentu. Jest to list jaki Bernd Heinrich otrzymał od swojego przyjaciela z prośbą o pochówek w "obozowisku", czyli w małym lesie, którego był właścicielem. Głównym tematem książki jest ten moment w cyklu życia, kiedy jeden organizm umiera, a jego ciałem żywią się inne, począwszy od kruków, sępów, przez żuki, chrząszcze, korniki, skończywszy na grzybach i bakteriach. Zajmuje się ona śmiercią jako naturalnym i odwiecznym procesem, w którym każda część jednego organizmu staje się częścią nowego życia. Perspektywa spojrzenia na sprawy ostateczne, jaką prezentuje autor, jest niemal wyłącznie biologiczna. Pominięta zostaje prawie zupełnie religia czy metafizyka.

Po kolei więc poznajemy pośmiertne dzieje myszy, jelenia, drzewa, wieloryba. Opowieści te są rzetelne naukowo, zdystansowane, opowiedziane z naturalizmem chyba nie przeznaczonym dla wrażliwszych czytelników, pełne szczegółów, zaopatrzone w rysunki. I ten charakter dokumentu, jaki przybiera książka, jest bardzo ważny, bo pozwala wyjść poza ostre kategorie, którymi posługuje się ludzki umysł, dostrzec jedność i płynność przyrody. Płynna jest granica między drapieżcą a padlinożercą i to w przypadku większej liczby gatunków niż byśmy przypuszczali, pomiędzy rośliną a zwierzęciem -  komórki niektórych olbrzymich małży zawierają chlorofil charakterystyczny dla roślin, nie wspominając już o prostym pierwotniaku, który zależnie od środowiska przyjmuje formę roślinną lub zwierzęcą. I oczywiście w podstawowej sprawie poruszanej przez książkę - życia i śmierci. Chrząszcze, które potrzebują do rozmnażania padłego jelenia. Sama przemiana owada w dorosłą postać, opisana na przykładzie fruczaka. Organy gąsienicy fruczaka rozpuszczają się, większość komórek umiera, wnętrze poczwarki wypełnia odżywcza papka, uruchamia się drugi genom współistniejący w organizmie, który formuje dorosłego owada. Osiadający na dnie oceanu martwy wieloryb, który tworzy tam kwitnącą wyspę, trwający kilkadziesiąt lat ekosystem, podobnie drzewa, których gnijące pnie są bardzo istotne dla zdrowia lasu i stają się mamkami dla siewek drzew innych gatunków. Ogólnie mówiąc jeden martwy organizm daje życie dziesiątkom, setkom, a nawet tysiącom innych.

Wieczne życie to książka ciekawa poznawczo, napisana z pasją, skierowana bardziej do osób zainteresowanych biologią. Bardziej uniwersalny charakter ma ostatni esej, w którym autor powraca do prośby swojego przyjaciela i podejmuje jeszcze raz rozważania na temat ludzkiego pogrzebu. Ta klamra spinająca książkę uwidacznia dziwaczność współczesnego pochówku człowieka, który z naturalnym cyklem obiegu materii w przyrodzie ma mało wspólnego. Szkic ten uświadamia, że: Zapieramy się tego, że jesteśmy zwierzętami, częścią koła życia, częścią łańcucha pokarmowego. Przeczymy, że jesteśmy częścią wielkiej uczty i staramy się z niej wyłączyć, chociaż zjadamy miliardy zwierząt, a o wiele więcej stworzeń pozbawiamy warunków do życia. Jednocześnie odmawiamy siebie wszystkim zwierzętom, nawet po naszej śmierci. (...) Dlatego potrzebujemy nowej opowieści o stworzeniu, która połączy nas z przyrodą i innymi, która da nam siłę i niekoniecznie uczyni nas bogatymi, lecz przywróci nas rzeczywistości. Opowieści, że śmierć jest tylko momentem przejścia pomiędzy jedną formą istnienia a drugą, a życie jako takie nigdy się nie kończy. Jest wiecznym życiem.

  ______________
 Wpis bierze udział w wyzwaniu "Pod hasłem"

sobota, 11 listopada 2017

"Akslop", Miłosz Biedrzycki

Akslop, może to jakieś duńskie miasto
jestem tu przejazdem, co prawda na 
nieco dłużej, bo ministrowie rolnictwa
usiedli na bańkach z mlekiem i zatarasowali 
wszystkie szosy. zdążono mnie trochę rozwałkować
lokalnymi osobliwościami, jak Diwron
czy Cziweżór. kochałem tutejsze dziewczyny,
policja parę razy pogoniła mnie po 
chodnikach. mieszkańcy są bardzo serdeczni, 
namawiają, żebym został na dłużej. obiecuję
wam, gdziekolwiek się znajdę, zawsze pamiętać będę 
Akslop

_______
Inspiracja: "Co Bóg zrobił szympansom?", Jerzy Sosnowski.
Źródło: Wolne Lektury

środa, 8 listopada 2017

"Co Bóg zrobił szympansom?", Jerzy Sosnowski

Co Bóg zrobił szympansom Jerzego Sosnowskiego to zbiór esejów, z których większość była publikowana w czasopismach i internecie w ostatnich latach; najstarszy tekst pochodzi z roku 2002. Zbiór został podzielony tematycznie na trzy części. Pierwsza zatytułowana Podziały i mosty porusza kwestie dialogu między wierzącymi i niewierzącymi, druga - Chwila obiecana - ma charakter najbardziej osobisty i opowiada o wierze autora, trzecia o tytule Kult i kultura traktuje o relacjach między sztuką a religią. Jak zawsze przy wyborze tekstów pisanych na przestrzeni kilku lat i adresowanych do odmiennych czytelników odbiór poszczególnych szkiców bywa różny. Wydaje się, że pierwsze dwie części mają charakter mniej uniwersalny i są bardziej skierowane do ludzi wierzących. Wszystkie natomiast cechują się charakterystyczną dla autora erudycją i wrażliwością.

Książka jest niewątpliwie interesująca, pasjonująco czyta się zwłaszcza część trzecią. Mam jednak dwie uwagi. Pierwsza odnosi się do zabiegu zastosowanego przez pisarza w celu przedstawienia i usystematyzowania zjawiska niewiary, mianowicie, poukładania osób niewierzących w określone grupy, co pewnie ułatwia zrozumienie ateizmu wśród wierzących, być może jednak osoby obojętne religijnie mogą poczuć się potraktowane protekcjonalnie. Może to jednak tylko moje przeczulenie, bo nie można odmówić autorowi dobrej woli i chęci budowania porozumienia. Druga dotyczy niedokładnej lektury. Tytuł książki: Co Bóg zrobił szympansom nawiązuje prawdopodobnie do dzieła Fransa de Waala Bonobo i ateista. W poszukiwaniu humanizmu wśród naczelnych i pośród innych esejów znajduje się u Sosnowskiego tekst omawiający tę pozycję. W karkołomnym skrócie chodzi w niej o osadzenie moralności w biologi. Moralność - jak twierdzi de Waal - wyrosła na gruncie dobrze przygotowanym przez ewolucję. Matrycą zachowań, w których przejawia się troska o innego, jest obecna u wielu ssaków opieka macierzyńska. Utrwala je potrzeba współpracy, oczywista dla zwierząt żyjących stadnie (...).  Nie zaprzeczając poczuciu sprawiedliwości i wzajemnej troski występującej wśród naczelnych, bo nie sposób podważać dowodów naukowych, Jerzy Sosnowski podkreśla rewolucyjny charakter przesłania Ewangelii, która stawia poprzeczkę wyżej wymagając wielkoduszności zamiast sprawiedliwości - przypowieść o robotnikach w winnicy, i dbania nie tylko o swoich, ale także o obcych - historia o miłosiernym Samarytaninie. I pisze w pewnym momencie: Innymi słowy, czas się przyznać, że dawno żaden autor nie przekonał mnie tak bardzo do wyjątkowego charakteru przesłania Ewangelii, jak - niewątpliwie mimowolnie - Frans de Waal. Wydaję mi się, że zostało tu coś przeoczone. Nie wiem dlaczego mimowolnie, skoro Frans de Waal pisze wprost w rozdziale Przypowieść o miłosiernym antropoidzie, podobnie do autora, o tym, że przesłanie biblijne zawarte w przypowieści o miłosiernym Samarytaninie jest wymagające (biorąc w rachubę jednostronność empatii ludzi i zwierząt) i każe (owo przesłanie), ostrożnie podchodzić do zasad etyki kodeksowej, które zazwyczaj dostarczają wymówek, by ignorować ciężki los innych ludzi (strona 203, Bonobo i ateista).

 Po tych zastrzeżeniach pora przejść do esejów, które uważam za bardzo interesujące. W drugiej części cenne wydały mi się szkice poświęcone najważniejszym chrześcijańskim świętom. Bardzo osobisty, dotyczący dorastania - Wigilia w raju i trzy poświęcone Wielkanocy. Pierwszy Alter ego stanowi namysł nad dość powszechną fascynacją postacią Judasza i ogólniej zajmuje się problemem zdrady. Zawiera, między innymi, przejmującą opowieść o rozmowie ze Stalinem, podczas której Borys Pasternak zdradza Mandelsztama. Dopełnia ten tekst apokryficzny List 22. Trzeci Szczątki, okruchy dotyka misterium Wielkiego Tygodnia i to słowo jest tu najwłaściwsze, bo autor postuluje mówienie o wydarzeniach stojących w centrum wiary oszczędnie, półgłosem: Więc tylko więc tylko: notatki, okruchy. Szczątki. Zbliżanie się i zaraz - dość, nie za blisko. Spoglądanie i pospieszne opuszczanie wzroku. Lepiej widzieć niejasno, nasłuchiwać odległego echa. Zamazywać rządki liter, często używać klawisza delete. Odedrzeć dół strony, powstrzymać wyobraźnię. Korzystać z relacji i reakcji innych.

W trzeciej części Jerzy Sosnowski zajmuje się skomplikowanymi relacjami między sztuką a religią. Oprócz tekstów o charakterze ogólnym o braku dobrej literatury katolickiej, uczuleniu współczesnej kultury na autorytety, zużyciu się języka religijnego, o czym jeszcze napiszę troszkę dalej, są tu również zamieszczone mistrzowskie interpretacje wybitnych dzieł literackich. Na wyróżnienie zasługuje opowieść o potrzebie duchowości i rodzących się stąd herezjach w Księgach Jakubowych Olgi Tokarczuk. Bardzo krytyczna ocena, według autora, należy się Samuelowi Zborowskiemu Rymkiewicza. Zarzuty padają ciężkie, przy jednoczesnym podkreśleniu uwodzicielskiego piękna prozy "poety z Milanówka". Jeden z najistotniejszych tematów książki Rymkiewicza, czyli polska tożsamość został przedstawiony bałamutnie, a idąc dalej, idee zawarte w utworze jawią się groźnie: indywiduum bezwartościowe w konfrontacji z wartością narodu, tożsamość narodowa jako byt o niezmiennych, ahistorycznych źródłach i absolutnej wartości; przelanie krwi jako metafora czynu; (...), tolerancja jako "mdła bajka". Najciekawsza jest jednak analiza Ubika Philipa K. Dicka jako książki kryptoreligijnej. Obdarzona została ona mottem z listu Dicka do Stanisława Lema Otóż widzi pan, panie Lem, tu w Kalifornii nie ma kultury, jest tylko tandeta. (...) Gdyby Bóg chciał się nam tutaj objawić, zrobiłby to pod postacią puszki spreju reklamowanej w telewizji.

Tu powracamy do tematu poruszanego przez Jerzego Sosnowskiego obszernie. Jakim językiem, skoro ten przekazany przez tradycję jest zużyty, posługiwać się mówiąc we współczesnej kulturze, w której tandeta jest dość powszechna, o doświadczeniach religijnych. Autor postulując wspomnianą wyżej powściągliwość, raczej sygnalizowanie, przemawianie szyfrem, nawet jeśli wiąże się to z ryzykiem niezrozumienia, przywołuje mistrzów Dostojewskiego i Andrieja Tarkowskiego. Dialog z "Idioty" i omówienie gry jaką podejmuje z czytelnikiem Dostojewski w tej książce jest zbyt długi, aby go przytoczyć, więc pozostaje podać jako wzór Tarkowskiego, który w filmie "Andriej Rublow", zainscenizował Drogę Krzyżową na śniegu - i niewielu z nieuprzedzonych widzów dostrzega idącego z ludźmi anioła, ponieważ ów, z białą twarzą, w białym stroju i  białymi skrzydłami, zlewa się całkowicie ze śniegiem w tle. Prawdopodobnie nie dostrzegł go również radziecki cenzor. Jakiekolwiek były przyczyny tego chwytu - wrażenie robi, kiedy się wreszcie anioła zauważy, sugeruje, że nie był to jedynie język ezopowy - wskazuje on na podobny, co u Dostojewskiego, pomysł dotknięcia sacrum. To znaczy właśnie: nie dotknięcia , lecz co najwyżej muśnięcia. Zasugerowania, takiego jednak by uniknąć dobitności i jednoznaczności. Elipsa okazuje się drogą do mówienia o Bogu i sprawach Jego, bez względu na to, w jakim kulturowo otoczeniu ów Bóg ma się...no właśnie nie: objawić, raczej zamigotać.

PS Pod tym linkiem można zobaczyć wykład Fransa de Waala (TED) o moralności wśród naczelnych. 
________
Wpis bierze udział w wyzwaniu "Pod hasłem"

poniedziałek, 30 października 2017

"God hates Poland", Michał R. Wiśniewski

- Nie piszę fantastyki - oburza się Sławek - wątek transrealistyczny to jeszcze nie fantastyka.
- Napisałeś książkę o robocie!
- Androidzie - mruczy pod nosem Sławek. (...)
- Fantastów interesują tak naprawdę trzy rzeczy - mówi Sławek - elf, statki kosmiczne i że trzeba było iść z Hitlerem na Moskwę. A moja proza to coś więcej. 


Można powiedzieć, kierując się powyższą podpowiedzią pisarza, że God hates Poland jest powieścią transrealistyczną. Nie ma w tym utworze kosmosu, elfów ani alternatywnej wersji historii, jest za to teraźniejszość - akcja książki rozgrywa się przede wszystkim w roku 2014, przy czym jest to opis rzeczywistości zniekształconej, przekraczającej realizm. Powieść obyczajowa przemienia się na oczach czytelnika w twarde science-fiction. By nie psuć przyjemności czytania nie napiszę, na czym polega pomysł autora. Koncepcja ta, jak się wydaje, służy wyostrzeniu obrazu, bowiem otrzymujemy portret zbiorowy trzydziestokilkuletnich Polek i Polaków utrzymany w tonie smutno-sarkastycznym. Trójka bohaterów wysuwa się na pierwszy plan. Sławek, początkujący pisarz, który przeprowadził się ze Szczecina do Warszawy i właśnie usiłuje napisać swoją drugą powieść, Natka przygotowująca się do ślubu i Tomasz, który pracuje dla zajmującej się zaawansowaną technologią firmy w Tokio, i przeżywa żałobę po samobójczej śmierci swojej japońskiej przyjaciółki. Ich znajomi, współpracownicy, przyjaciele, mężowie, żony, przypadkowo spotkani ludzie dopełniają obraz.

I właśnie postacie, oprócz dialogów, wychodzą autorowi najciekawiej. Bije od nich autentyczność. Kilka zdań, urwana wypowiedź, pojedyncza scena świetnie oddają sytuację, charakter i wzajemne relacje bohaterów. Na przykład, w czasie testu sprawdzającego obustronną znajomość narzeczonych na kursie przygotowującym do ślubu, Natka skreśla swoją odpowiedź na pytanie: "Co lubię?". Podgląda co napisał o niej jej chłopak i wpisuje to samo. I nic więcej nie trzeba dodawać, mamy pełny obraz ich relacji. Tomasz, nakreślony grubszą kreską i dla mnie odrobinę mniej przekonujący, o komputerowych projektach, które robił ze swoją dziewczyną: Można powiedzieć, że odnieśliśmy ...., że odniosłem sukces. Sławek przyznający sobie wirtualne punkty za wstanie z łóżka, albo chłopak marzący o obronie słabszych skonfrontowany z rzeczywistością.

God hates Poland zanurzony jest we współczesności, nowoczesnej technologii, popkulturze i porusza tematy obecnie żywe, takie jak sztuczna inteligencja, utrata prywatności, uchodźcy, portale społecznościowe, czy nawet mody internetowe. I być może w tym tkwi słabość książki, że za kilka lat pewne rzeczy staną się nieczytelne. Broni się natomiast trafnie przedstawioną codziennością, na przykład: gorzko-śmiesznym opisem pijackich ekscesów czy przeradzających się w koszmar wczasów all-inclusive. Interesujące jest też pokazanie relacji sztuka życie. Jedna z bohaterek postanawia nie czytać więcej i jest to decyzja wyzwalająca. Wskazówki dawane przez sztukę bywają zawodne, dlatego na jakąś tam wersję pytania Sławka: "Jak żyć?" otrzymuje on odpowiedź będącą cytatem z Dicka (Nikt nie powiedział, że życie jest proste. Porzucenie oznaczałoby, że potrzebuję specjalnej uproszczonej rzeczywistości.) ujętym w ironiczny nawias. Literatura, zdaje się mówić autor, może jedynie coś nam uświadomić, z rzeczywistością musimy zmierzyć się sami.

Wpis bierze udział w wyzwaniu "Pod hasłem"

niedziela, 22 października 2017

*** (Jam - nie Osjan!...), Bolesław Leśmian

Jam - nie Osjan! W zmyślonej postaci ukryciu
Bezpiecznie śpiewam moją ze światem niezgodę!
Tarczą złudy obronny - zyskałem swobodę,
Której on by zapragnął, gdyby tkwił w tym życiu.

Za niego dźwigam brzemię należnej mi sławy
I za niego o przyszłość mych pieśni się trwożę -
Żyję tak, jakby jego życia był ciekawy - 
Ginę, jak on by ginął, choć zginąć nie może!

Ten go uczci, co będzie na moim pogrzebie,
Gdy moja mgła się z jego spokrewni tumanem.
Nikt się nigdy nie dowie, czym byłem dla siebie -
Dla innych chciałem zawsze być tylko Osjanem.

Tak rzekł śpiewak, lecz własnym smutkom nie podołał,
I nagle: Boże, Boże! - do Boga zawołał.

Jam nie Bóg! Twarzy mojej spragniony zatraty,
Maskę Boga przywdziałem - zdradziecko pokrewną,
I za Niego stworzyłem bezrozumne światy,
Tak, jak On by stworzył... Na pewno! Na pewno!

Z Niego w mrok się wdarłem, by trwać w obłąkaniu,
Tak jak On by to czynił, gdy chciał się wdzierać!
Za Niego mrę na krzyżu w bolesnym przebraniu
Tak właśnie, jak On marłby, gdyby mógł umierać!

Za Niego, jakby rozpacz gnała Go po niebie,
Płacząc - w próżnie uchodzę, by marnieć - odłogiem!
Nikt się nigdy nie dowie, czym byłem dla siebie!
Dla was, co się modlicie, jestem tylko - Bogiem.
____________
Ciekawą interpretację tego wiersza można przeczytać na blogu: "Pierogi Pruskie"

piątek, 22 września 2017

*** (Już czas ukochać w sadzie...), Bolesław Leśmian

Już czas ukochać w sadzie pustkowie bezdomne,
Ptaki niebem schorzałe i drzewa ułomne
I płot, co tyle desek w złe stracił godziny,
Że na trawę cień rzuca cień przejrzystej drabiny

Już czas ukochać wieczór z tamtej strony rzeki,
I zmarłego sąsiada ogród niedaleki,
I ciemność, co, nim duszę do snu uprzątną,
Żywi nas po kryjomu dobrocią pokatną.

Już czas ciułać okruchy ostatniego znoju
W ubogich złocistości zlękłego pokoju,
I skroń złożyć w twe ręce, wycieńczone mgłami -
I nie płakać - nie płakać wspólnymi siłami!

 

piątek, 15 września 2017

15 września - rocznica urodzin Agathy Christie

"Konkretna myśl o napisaniu powieści kryminalnej zrodziła się we mnie, gdy pracowałam w aptece. Pomysł tkwił mi w głowie od momentu rzuconego przez Madge* wyzwania - a obecne zajęcie sprzyjało takim zamysłom. Inaczej niż przy pielęgnowaniu chorych, gdzie zawsze jest coś do zrobienia, tu po okresie intensywnej  pracy następował okres leniuchowania. Czasami na dyżurach popołudniowych bywałam sama i nie miałam nic do roboty, siedziałam więc bezczynnie. Po upewnieniu się, że słoje z różnymi specyfikami leczniczymi są pełne, mogłaś robić, co chciałaś, nie wolno było tylko opuszczać apteki.
 Zaczęłam się zastanawiać, jaki rodzaj powieści kryminalnej należałoby wybrać. Miałam do czynienia z truciznami, a zatem w tej sytuacji może naturalne wydawałoby się wybranie śmierci przez otrucie. Skoncentrowałam się na jednym fakcie, który wyglądał obiecująco i dawał różne możliwości. Bawiłam się tym pomysłem, podobał mi się i ostatecznie go zaakceptowałam. Teraz zaczęłam zastanawiać się nad bohaterami powieści. Kto miał zostać otruty? Kto to zrobił? Kiedy ? Gdzie? Jak? Dlaczego? No i nad całą resztą. Powinno to być morderstwo poniekąd intymne, ze względu na specyficzny sposób, w jaki je popełniono. Wszystko musi się odegrać w rodzinie, że tak powiem. Oczywiście musi też być jakiś detektyw. W owym czasie hołdowałam tradycji Sherlocka Holmesa, rozważałam więc sprawę detektywów. Naturalnie nie takich samych jak Sherlock Holmes - muszę stworzyć własnego, ale on też będzie mieć przyjaciela, pewnego rodzaju obiekt kpin czy poniekąd popychadło - to nie będzie wcale trudne. Wróciłam do obmyślania innych postaci. Kto ma zostać zamordowany? Mąż mógłby zamordować swoją żonę, to jednak chyba morderstwo najczęściej spotykane. Mogłabym naturalnie wymyślić jakieś niezwykłe morderstwo i niezwykły motyw, lecz to mi nie odpowiadało ze względów artystycznych. Istota dobrego kryminału polega przecież na tym, że jego sprawcą musi być ktoś oczywisty, a przy tym z tego czy innego powodu okaże się, że nie jest wcale taki oczywisty, bo nie mógł chyba popełnić tego morderstwa. A jednak je popełnił. W tym miejscu się zagubiłam, zabrałam się więc do przygotowania paru dodatkowych butli płynu do dezynfekcji ran, żeby następnego dnia mieć więcej wolnego czasu.
 Przez jakiś czas zabawiałam się obmyślaniem swoje powieści. Stopniowo zaczęła nabierać kształtu (...)
Kenneth Branagh wcieli się w Herculesa Poirota w najnowszej ekranizacji "Morderstwa w Orient Ekspres". Moim jednak zdaniem nie będzie lepszego Herculesa niż David Suchet.

Kogo mogłabym mieć jako detektywa? Dokonałam przeglądu detektywów, których spotkałam i podziwiałam w różnych książkach. Był tam Sherlock Holmes, jedyny w swoim rodzaju - z nim nigdy nie mogłabym rywalizować. Był Arsen Lupin - ale kryminalista to czy detektyw? W każdym razie nie w moim guście. Był młody dziennikarz Routetabille z Tajemnicy żółtego pokoju - takiego właśnie człowieka  chciałabym wymyślić - kogoś, kto przedtem nie występował w powieściach kryminalnych. Kogo mogłabym wziąć? Ucznia? Raczej z trudem. Naukowca? Co ja wiedziałam o naukowcach? Potem na myśl mi przyszli belgijscy uchodźcy. W naszej parafii w Tor mieszkała ich cała kolonia. Kiedy przyjechali, spotkali się z powszechną sympatią i współczuciem. (...)
Dlaczego nie mogłabym zrobić detektywem Belga? - pomyślałam . - Są tu uciekinierzy różnego rodzaju. A może to uciekinier, który jest oficerem policji? Emerytowany oficer policji? Niezbyt młody. (...)
W każdym razie zdecydowałam się na detektywa Belga. Pozwoliłam mu dorastać pomaleńku do swoje roli. Powinien być inspektorem, tak żeby dysponował pewną wiedzą o przestępstwach. Będzie pedantyczny, bardzo schludny - rozmyślałam, uprzątając swój pokój z mnóstwa niechlujnie wyglądających rupieci. Nieduży, schludny jegomość. Miałam go przed oczami - niedużego, schludnego jegomościa, wiecznie coś porządkującego, lubiącego, żeby rzeczy były do pary i kanciaste, a nie okrągłe. I musi być bardzo bystry - powinien mieć szare komórki - to dobre sformułowanie, muszę je zapamiętać. Tak będzie miał szare komórki."
__________
*Madge - starsza siostra Agathy. W czasie rozmowy o Tajemnicy żółtego pokoju Agatha zapowiedziała, że sama spróbuje napisać opowiadanie detektywistyczne. Wtedy Madge powiedziała: "Założę się, że nie potrafisz". 
Źródło cytatu: Autobiografia Agatha Christie
Źródło zdjęcia: https://naekranie.pl/

czwartek, 14 września 2017

"Zbrodnia hrabiego Neville'a", Amélie Nothomb

Zbrodnia hrabiego Neville'a Amélie Nothomb jest absurdalną, podszytą nutą szaleństwa historią
belgijskiego arystokraty. Hrabia Neville to właściciel zamku w Ardenach, niestety podupadłego, a ponieważ nie stać go było ani na remont, ani na jego dalsze utrzymywanie, rodowa posiadłość miała być sprzedana zaraz po wielkim, corocznym, jesiennym garden party. Neville zdawał sobie sprawę, że jest mistrzem w urządzaniu przyjęć, więcej, że dzięki nim staje się sobą, szanowanym arystokratą, o wykwintnych manierach i wybornym poczuciu humoru. Ostatni więc bankiet w zamku musiał być olśniewający. Nic więc dziwnego, że przepowiednia wróżki, iż zamorduje jednego ze swych gości wywołała w hrabim silny stan wzburzenia. Początkowo odrzucał wróżbę jako niedorzeczną, szybko jednak uległ sile sugestii:

 Gdyby któryś z przyjaciół Neville'a usłyszał podobną przepowiednię i mu o niej opowiedział, hrabia wybuchnąłby śmiechem i stwierdził z głębokim przekonaniem, że nie wierzy w takie babskie gadanie. Niestety był pod tym względem taki jak prawie każdy z nas: nie wierzył w przepowiednie, z wyjątkiem tych, które dotyczyły jego samego.

Najprostszy pomysł, by odwołać przyjęcie nie wchodził w grę, bo tradycji musiało stać się zadość. Zabicie gościa to nie tylko zbrodnia, przestępstwo karane prawem, to prawdziwe faux pas wykluczające z dobrego towarzystwa. Hrabia zaczął się poważnie zastanawiać jak przeciwstawić się nieuchronnemu przeznaczeniu. Rodzina stanowiła w takich okolicznościach, jak to zwykle bywa, dodatkowy, istotny kłopot.

 W Zbrodniach hrabiego Neville'a czytelnik odnajdzie wszystkie cechy charakterystyczne dla prozy Amélie Nothomb: zwięzłość, niewymuszoną lekkość, nieco surrealistyczną intrygę, czarny humor, nawiązania do klasyki literackiej, tu: do sztuki Oskara Wilde'a i mitologii greckiej. Powieść skupia się przede wszystkim na przedstawieniu portretów ekstrawaganckich postaci narysowanych karykaturalną kreską. Wszystkie przywary, brak rozsądku, niedorzeczność w zachowaniu zostają finezyjnie, acz bezwzględnie wyśmiane, przy czym bohaterowie pozostają sympatyczni. Satyryczny obraz arystokracji pokazuje też ciemną stronę nadmiernego przywiązania do form i tradycji. Pochodzenie z dobrej szlacheckiej rodziny nakłada obowiązki, w szczególności konieczność dbania o wizerunek, co jak celnie pokazuje autorka, powoduje nieliczenie się z potrzebami najbliższych prowadzące czasami do tragedii.

Trudno określić przynależność gatunkową tej książki. To harmonijne połączenie kryminału à rebours, w którym czytelnik zastanawia się kto będzie ofiarą, dramatu psychologicznego, farsy, ze względu na wartkie dialogi pełne czarnego humoru. Całość jest urzekająca, zabawna, może momentami troszkę irytująca i czyta się błyskawicznie, także dzięki niewielkiej objętości.

Wpis bierze udział w wyzwaniu "Pod hasłem"

czwartek, 31 sierpnia 2017

"Niepostrzeżenie jak Żal...", Emily Dickinson

Niepostrzeżenie jak Żal 
Lato się ulotniło - 
Zbyt nieuchwytnie, by można 
Odczuć to jako Złośliwość - 
Destylat Ciszy gęstniał
Jak Zmrok rozpuszczony w powietrzu
Lub Natura, w odosobnieniu
Sama z sobą spędzająca wieczór -
Zmierzch pojawiał się wcześniej - 
Obco jaśniał Poranek - 
Łaska uprzejma, lecz męcząca
Jak Gość tuż przed pożegnaniem - 
I tak, choć nie obdarzone 
Skrzydłami ani stępką 
Lato leciutkim lotem
Odpłynęło wprost w Piękno.
Karta z zielnika Emily Dickinson. Całość można obejrzeć online w Houghton Library. 

-----------
Tłumaczenie: Stanisław Barańczak
Źródło: "Wiersze wybrane" Emily Dickinson 2016
Źródło ilustracji: https://www.brainpickings.org/2017/05/23/emily-dickinson-herbarium/

niedziela, 27 sierpnia 2017

"Lato", Tove Jansson


Za każdym razem noce robią się ciemne całkiem niepostrzeżenie. Któregoś wieczora w sierpniu wychodzi się na dwór i nagle wszystko jest czarne jak smoła, wielka ciepła cisza otacza dom. Jest nadal lato, ale ono już nie żyje, zatrzymało się, nie więdnąc i jesień już stoi u progu.

Lato Tove Jansson to niewielka książka, którą czasami można znaleźć w bibliotece stojącą na półce z literaturą dziecięcą. Nie jest ona przeznaczona dla dzieci i nie należy jej mylić z Latem Muminków, choć oczywiście cień tego, co muminkowe można w niej odnaleźć i to nie jeden. Trudno, na przykład, nie odczytać pierwszej strony jako mrugnięcia okiem autorki, bo otrzymujemy opis sceny, w której babcia gubi sztuczną szczękę. I pierwszym skojarzeniem jest Piżmowiec i niesamowite losy jego zębów. Tak poznajemy jedną z głównych bohaterek Lata - babkę. Równorzędną jej postacią jest mała Sophia. Spędzają one wraz z ojcem dziewczynki lato na wyspie położonej u wybrzeży Finlandii, w małym domku w pobliżu morza.

Codzienne życie na szkierze dostosowane jest do powolnego biegu lata i zmian pogody. Jego mieszkańcy funkcjonują według ustalonych zwyczajów, by zapewnić sobie wyżywienie, bezpieczeństwo, przyjemności a jednocześnie zostawić wyspę w stanie jak najbardziej naturalnym. Z czasem zdają się wrastać w otoczenie. Tak jak babka, która pewnej nocy przemienia się, staje się w oczach wnuczki duchem opiekuńczym wyspy. Blask księżyca spoczywał na jej kapeluszu i barkach, strzegła losu i całej wyspy. Nie było najmniejszej wątpliwości, że znajdzie wszystko, co potrzebne, by zapobiec nieszczęściu i śmierci. Wszystko mieściło się w jej kieszeniach.
Babcia z wnuczką wędrują po okolicy, pływają w morzu, zaglądają do ukrytej jaskini, budują mini-Wenecję, piszą traktat o dżdżownicach i innych małych stworzonkach, przyjmują gości, dzielą się uczuciami i doświadczeniami. Łączy je, z pozoru szorstka, silna więź. Babka bywa zmęczona, łatwo się irytuje. Dokucza jej starość, zarówno fizyczna, jak i psychiczna (sprawy kurczą się dla człowieka i ześlizgują w tył i że to, co było takie przyjemne, nic już nie znaczy i jakby blednie). Wnuczka miewa długie okresy przekory, posługuje się logiką z żelazną, dziecięcą konsekwencją:

 - Czy anioły mogą lecieć do piekła?
- Z pewnością. Przecież tam jest cała masa ich przyjaciół i znajomych.
- Przyłapałam cię - wykrzyknęła Sophia. - Wczoraj mówiłaś, że nie ma żadnego piekła.
Babka rozgniewała się i usiadła.
- Dokładnie tak samo myślę i dziś. Ale to jest przecież tylko zabawa.
- To nie jest żadna zabawa, to poważna rozmowa, kiedy się mówi o Bogu.
- On nigdy by nie zrobił czegoś tak głupiego jak piekła.
- A właśnie, że zrobił.
- Nie, nie zrobił. (...)
Babka podniosła się stanowczo za szybko, bo była zła. Cała łąka zawirowała jej w głowie.
- A co wtedy zrobisz z diabłem? Przecież on mieszka w piekle!
Babka przez chwile zastanawiała się, czy nie powiedzieć, że i diabła nie ma, ale nie chciała być niedobra.

W ich starciach podczas codziennych kontaktów udaje się osiągnąć kruchą równowagę między młodością a starością, potrzebą wolności a bezpieczeństwem, oswoić trudne uczucia, pogodzić się z przemijaniem i znaleźć radość, choćby z drobnych rzeczy. Ojciec dziewczynki zdaje się stanowić milczące tło. Jak bardzo jest ważna jego obecność w życiu bohaterek odkrywamy dopiero z czasem. Między innymi, w rozdziale zatytułowanym Szlafrok. Lato opowiada też o czyjeś przejmującej nieobecności: Sophia zbudziła się w nocy i przypomniała sobie, że wrócili na wyspę i że ma własne łóżko, bo jej mama umarła. Wątek ten w różnej formie powraca kilkakrotnie. I chociaż w pewnym sensie autobiograficzne jest każde, fikcyjne przecież, dzieło literackie, to w niektórych jednak wątki biograficzne przebijają się silniej i Lato do nich należy. Tove Jansson napisała tę książkę dwa lata po śmierci swojej matki. Portretuje też w niej rzeczywiste osoby."Starałam się opisać przyjaźń łączącą moją matkę i córeczkę mego brata"* - pisze do amerykańskiego wydawcy.

Ostatni rozdział książki przedstawia przygotowania związane z nieuchronnym nadejściem zimy i wyjazdem z wyspy. Opowiada o schyłku lata, o ulubionej, jak można przypuszczać, porze roku Tove Jansson, tak opisanej wcześniej w Muminkach:

Był koniec sierpnia. Nocami hukały sowy, a nietoperze krążyły bezszelestnie nad domem. Las pełen był szumu, morze niepokoju. W powietrzu było oczekiwanie i smutek, a księżyc wschodził wielki i złoty. Muminek zawsze najbardziej lubił ostatnie tygodnie lata, ale nigdy dokładnie nie wiedział dlaczego. Szum wiatru i morza był inny niż zwykle, czuło się w powietrzu odmianę, drzewa stały, jakby na coś czekając.

Podobnie babka lubi tę wielką przemianę w sierpniu, to przejście lata w jesień, pełne melancholii i smutku. To czas porządków, kiedy rzeczy wracają na swoje miejsce, ludzie na ląd, ale jeszcze można pobyć chwilę na wyspie, posłuchać morza przed rozstaniem.
_____
* Tove Jansson. Mama Muminków, Boel Westin

wtorek, 22 sierpnia 2017

"Zwiewność", Boleslaw Leśmian

Brzęk muchy w pustym dzbanie, co stoi na półce,
Smuga w oczach po znikłej za oknem jaskółce.
Cień ręki na - murawie... A wszystko niczyje, 
Ledwo się zazieleni - już ufa, że żyje.

A jak dumnie się modrzy u ciszy podnóża!
Jak buńczucznie do boju z mgłą się napurpurza!
A jest go tak niewiele, że mniej, niż niebiesko...
Nic prócz tła. Biały obłok z liliową przekreską.

Dal świata w ślepiach wróbla. Spotkanie traw z ciałem.
Szmer w studni. Ja - w lesie. Mgłą byłeś? - Bywałem!
Usta twoje - w alei. Świt pod groblą w młynie.
Niebo - w bramie na oścież... Zgon pszczół w koniczynie.

Wstążka zmarłej dziewczyny na znajomej darni,
Słońce, co chwiejnie skacząc, źdźbli się w łzach deszczarni
Wiara fali w istnienie za drugim nawrotem
I wołanie o wieczność w jaśminach za płotem.

Chód po ziemi człowieka, co na widnokresie,
Malejąc, ledwo zwiewną gęstwę ciała niesie
I w tej gęstwie się modli i gmatwa co chwila
I wyziera z tej gęstwy w świat i na motyla.

piątek, 18 sierpnia 2017

"Układ okresowy", Primo Levi

 Primo Levi urodził się w 1919 roku Turynie w żydowsko-włoskiej rodzinie.Skończył studia chemiczne w połowie roku 1941. Po krótkim okresie pracy przyłączył się do oddziału partyzanckiego, potem został aresztowany i trafił do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. O Auschwitz napisał swoją najsłynniejszą, wstrząsającą książkę: Czy to jest człowiek. Układ okresowy to zbiór autobiograficznych opowiadań z połowy lat siedemdziesiątych obejmujący dzieciństwo, młodość w faszystowskich Włoszech, wojnę i okres powojenny. Jest to rzecz nietypowa, bo jak pisze Levi: 

Nie jest to autobiografia, a jeśli już, to tylko po części i w znaczeniu symbolicznym, w jakim autobiografią jest każdy utwór literacki, więcej każde ludzkie dzieło. Stanowi jednak w jakimś stopniu historię. Jest to, a przynajmniej miała być, mikrohistoria, historia pewnego zawodu, jego porażek, zwycięstw i bolączek, o których pragnie opowiedzieć każdy, kto czuje, że jego kariera powoli zatacza łuk, a sztuka przestaje być długotrwała. Jakiż chemik w tym momencie swojego życia, stojąc przed układem okresowym pierwiastków czy też przed monumentalnymi tablicami Beilsteina i Landolta, nie dostrzega w nich porozrzucanych smętnych strzępków lub trofeów własnej przeszłości zawodowej? 

I nie tylko, dodajmy, zawodowej, ale też osobistej. Dlatego Levi wybrał wydarzenia ze swojego życia i nadał im ład, każde z nich przypisując konkretnemu pierwiastkowi. Znajduje to odzwierciedlenie w tytułach poszczególnych opowiadań: Argon, Wodór, Żelazo, Rtęć, itd. Na chemicznym konkrecie, opisanych właściwościach pierwiastków, reakcjach chemicznych budowana jest metafora, uogólnienie, znaczenie, a wszystko z precyzyjną lekkością. Na przykład fakt, że cynk w stanie bardzo czystym nie reaguje z kwasem siarkowym skłania do wyciągnięcia następującej konkluzji:

Żeby koło mogło się kręcić, żeby życie mogło żyć, potrzebne są nieczystości: także w ziemi, jak wiadomo, jeśli ma być żyzna. Potrzebne są niezgoda, odmienność, ziarenko soli i gorczycy. Faszyzm ich nie chce, zakazuje ich i dlatego nie jesteś faszystą. Chce, żeby wszyscy byli tacy sami, a ty nie jesteś taki sam. Nie istnieje nawet nieskazitelna cnota, a jeśli nawet, jest ona odpychająca. Weź zatem stojący pośród odczynników roztwór siarczanu miedzi, dodaj jego kroplę do kwasu siarkowego i zobacz, jak rozpoczyna się reakcja. Cynk się rozbudza, pokrywa białą warstwą bąbelków wodoru i już gotowe, czar się ziścił.

Faszyzm i wprowadzone przez niego prawa rasowe izolują ludzi. I nie chodzi o to, że spotykają Leviego z ich powodu jakieś przykrości, mury uniwersytetu filtrują to co na zewnątrz, a o stopniowe oddalanie się kolegów i profesorów. Obserwuje też Levi dziwny pośpiech w kontaktach między Włochami - Aryjczykami a Żydami, który miał tylko jedną przyczynę: wobec Żyda, w czasach obrony rasy, można było być miłym, można mu było nawet pomóc, a nawet (ostrożnie) chwalić się, że mu się pomogło. Było jednak lepiej nie utrzymywać z nim ludzkich kontaktów, do końca się nie odsłaniać, żeby potem nie być zmuszonym do okazania zrozumienia lub współczucia. Do samych przeżyć związanych z Zagładą autor powraca w dwóch opowiadaniach: o pierwiastku cer, który uratował mu w obozie życie i w jednym z ostatnich, które opowiada o rozliczeniu po latach, konfrontacji z człowiekiem, który zbudował sobie wygodną przeszłość.

Układ okresowy to też opowieści o przyjaźni, ozdrowieńczej sile miłości, spokoju, choćby krótkotrwałym, jakie daje pisarstwo, a przede wszystkim są to historie o ludziach, wyrozumiale pokazanych ze swoimi śmiesznostkami i wadami. Autor nie dba też by siebie ukazać w jakimś szczególnie pozytywnym świetle. Interesuje go rzeczywistość, która zawsze okazuje się złożona, szorstka, pełna półcieni, dlatego nawet banalne skojarzenia o wolności cennej jak złoto, czułym srebrze, twardym żelazie, żywej rtęci odzyskują w tych utworach swoją głębie i klarowność. Autentyczność, czasami przejmująca, tych opowiadań pochodzi stąd, że są dziełem chemika, który waży i dzieli, ocenia na podstawie niepodważalnych dowodów i stara się odpowiedzieć na pytania o przyczynę. Jednocześnie układają się one w uniwersalną opowieść o człowieku.

File:Il sistema periodico.svg
Pierwiastki będące tytułami opowiadań. Źródło: Wikipedia

---------------
Wpis bierze udział w wyzwaniu: Pod Hasłem -hasło na sierpień: trudny... czy trudniejszy?

niedziela, 13 sierpnia 2017

"O ziołach i zwierzętach", Simona Kossak

Tak toczy się życie dojrzałej, wielotysięcznej rodziny mrówczej. Początki były jednak bardzo skromne i trudne. Założycielką rodu była młodziutka królowa. Po odbyciu lotu godowego, który trwał zaledwie kilka minut, wróciła na ziemię, natychmiast odgryzła i zjadła swoje piękne błyszczące skrzydła - swój strój weselny. Jedynym jej pragnieniem było wrócić pod ziemię. Wykopała więc korytarzyk zakończony komorą, zasypała starannie otwór wejściowy i tak, pogrzebana żywcem wiodła życie samotnicy. Przez wiele miesięcy żywiła się rezerwami tłuszczowymi własnego ciała i mięśniami pozostałymi po skrzydłach, a w jej ciele dojrzewały jajeczka. Potem zaczęła je znosić. Część z nich zjadła lub dawała larwom do zjedzenia. Wreszcie pierwsze robotnice opuściły kokony i natychmiast nawiązały łączność ze światem zewnętrznym; do gniazda zaczęło napływać pożywienie. Na ten sygnał matka zaprzestała pracy, stała się płochliwa; ukryta w najgłębszych komorach przystąpiła do znoszenia jajeczek.

To fragment opowieści o mrówkach. W książce O ziołach i zwierzętach Simony Kossak jest równie ciekawych historii przeszło osiemdziesiąt. Można się z nich dowiedzieć, między innymi, kto towarzyszy odyńcom w ich samotnych wędrówkach po lesie, jak dokładnie odżywiają się motyle i dlaczego werbena nie jest już, jak była przed wiekami, magicznym zielem. Zdobyć wiedzę o wyścigu zbrojeń między nietoperzami a ćmami, o pochodzeniu pojawiających się w leśnym runie wydeptanych kolistych ścieżkach bez śladu wejścia - prawdziwych kręgach czarownic i o tym, jak naprawdę wygląda kwiat paproci, oraz jak się mieszka kątem u popielic.

Fabularyzowane opowieści o zwierzętach, ich zwyczajach i życiu rodzinnym to oczywiste samograje. Trudniej jest ciekawie opowiedzieć o roślinach. Tu, autorka, opisując wybranych przedstawicieli flory, przytacza, oprócz informacji botanicznych, stare zielarskie traktaty, czasami sięgające czasów antycznych, ludowe zwyczaje, fragmenty dzieł literackich. Odwołuje się też do wierzeń i legend słowiańskich, celtyckich, nordyckich. I tak, na przykład, można się dowiedzieć, że w starożytnej Grecji fiołek wonny był symbolem śmierci, Słowianie uważali zaś sędziwe lipy za świętość i w ich cieniu przeprowadzali sądy, a cykorią podróżnik zawieszoną przy wejściu chaty w XIX wieku odstraszano żebraczki.
Pierwsza strona rozdziału o głogu.
O ziołach i zwierzętach jest pięknie napisane i zilustrowane - każdy rozdział poświęcony poszczególnej roślinie lub zwierzęciu rozpoczyna się czarno-białym rysunkiem. Simona Kossak przez ponad trzydzieści lat mieszkała w głębi Puszczy Białowieskiej zajmując się zawodowo badaniem dziko żyjących ssaków leśnych. I tę wiedzę i wrażliwość nabytą przez codzienne obcowanie z lasem i przypatrywanie się roślinom i zwierzętom odczuwa się przy lekturze. Bardzo przyjazna czytelnikowi jest też forma książki. Ułożone alfabetycznie krótkie opowiadania można czytać po kolei albo wybrać najbardziej interesujące hasła. Jest to przyjemna lektura, zwłaszcza teraz latem. Z obserwacją zwierząt może być trudniej, ale na pewno kilka mijanych codziennie chwastów straci swoją anonimowość.

 Jedyne zastrzeżenia, jakie mam w stosunku do książki, dotyczą ziołoleczniczych porad w niej zawartych. Pewien stopień ich uogólnienia może być źle zrozumiany. Najlepszym przykładem jest to, co autorka pisze o pokrzywie: podobnie jak insulina obniża poziom cukru w organizmie... Prawdą jest, że pokrzywa obniża poziom cukru przez swoje właściwości moczopędne, ale nie działa jak insulina i nie może jej zastąpić. Zwrot podobnie jak sugeruje niewielką różnicę, gdy jest ona zasadnicza. Ostrożność w zastosowaniu rad dotyczących właściwości leczniczych roślin, znajdujących się w O ziołach i zwierzętach, jest wskazana.
____
Wpis bierze udział w wyzwaniu: Pod Hasłem -hasło na sierpień: trudny... czy trudniejszy?

piątek, 11 sierpnia 2017

"Czarne", Anna Kańtoch


Wtedy, na ulicy, wróciło do mnie wszystko. Ciepło słońca opierającego się o mój kark, gdy kucałam z pochyloną głową, zapach lasu i rzeki, szorstki materiał sukienki, którą trzymałam zwiniętą między kolanami, by się zmoczyła, i gęsia skórka na zdrętwiałych od zimnej wody łydkach. Na chwile krótką jak uderzenie serca znów byłam dzieckiem, jakby kapryśny czas z sobie tylko znanych powodów postanowił oddać mi tamtą chwile z całą jej jaskrawością, po to tylko by zaraz mi ją zabrać. Wspomnienie zblakło, nim zdążyłam je uchwycić, pamiętam teraz jego treść, ale nie istotę, nie ma już w nim słońca ani życia. Pełna jestem takich właśnie wspomnień. Obciążona nimi, poruszam się ostrożnie, jakbym nosiła w sobie setki maleńkich szklanych kulek, które uderzone wydają przeciągły czysty dźwięk. (...)
Czasem wracają do mnie całe sceny, a czasem tylko zapach ogórków w rozgrzanym wnętrzu cieplarni, smak pierwszych, wciąż jeszcze nieco kwaśnych malin i uczucie, jakiego doznałam, gdy po raz pierwszy wspięłam się na rosnącą w ogrodzie jabłoń i tkwiłam, tam, z udami przytulonymi do szorstkiej kory, przerażona i zachwycona jednocześnie. A czasem jest to coś jeszcze mniej określonego, czego nie sposób powiązać z żadnym z pięciu zmysłów, wrażenie głębsze i bardziej pierwotne niż jakikolwiek obraz, dźwięk, smak czy zapach. To sięgające wprost serca muśnięcie przeszłości, ledwo uchwytne, a przecież realne, pozostawia bowiem wypaloną w duszy ranę.

Czarne Anny Kańtoch ma formę bardzo osobistych zapisków. Początek książki rozgrywa się w roku 1935 nad morzem, w sanatorium dla psychiczne chorych, w którym przebywa narratorka. Sanatorium, a także Warszawa, gdzie później przenosi się bohaterka są punktami istniejącymi na obrzeżach miejsca centralnego, jakim w psychice głównej postaci jest Czarne - letnisko, w którym spędzała w dzieciństwie wraz ze swoją rodziną wakacje. Czarne trwa intensywnie, zmysłowo, przesycone latem. Jest przestrzenią, w której znany jest każdy kąt, każde drzewo, kamień w płytkiej rzeczce. Jest czymś pewnym, w przeciwieństwie do czasu, gubiącego swoją chronologię i rzeczywistości, do której wkrada się nierealność, jakby w pewnym momencie mechanizm funkcjonowania świata się zaciął. Granice między możliwym a niemożliwym w umyśle bohaterki zacierają się. Stąpa ona na cienkiej linie między tym, co rzeczywiste a tym, co urojone.

Bardzo trudno jest opowiedzieć o czym jest ta książka. Wymyka się ona bowiem wszelkim gatunkowym klasyfikacjom. W dużej mierze od czytelnika zależy, czy uzna ją z opowieść o duchach, a ściślej o dybuku, który zawładnął bohaterką lub uwierzy narratorce w jej wersję o kontakcie z Obcymi, opisaną z perspektywy człowieka żyjącego na przełomie XIX i XX wieku. Można też Czarne potraktować jako historię kryminalną, w której wiedza, kto zabił zaciążyła na psychice bohaterki. Brak jednoznaczności intryguje, ale nie sprawia, że książka jest męcząca w czytaniu. Wręcz przeciwnie, czyta się ją znakomicie, dzięki bardzo precyzyjnej i pięknej narracji. Język nie tylko buduje nastrój tajemnicy i melancholii, ale przede wszystkim sprawia, że Czarne jest sensualną opowieścią zachwycająco oddającą intensywność doświadczania świata w dzieciństwie.
________
Wpis bierze udział w wyzwaniu Pod hasłem - Hasło na sierpień: trudny... czy trudniejszy?

środa, 9 sierpnia 2017

9 sierpnia - rocznica urodziń Tove Jansson

"To w politycznym (szwedzkojęzycznym) satyrycznym piśmie Garm Tove świętowała swoje największe triumfy jako autorka prześmiewczych rysunków i tam zaostrzyła ołówek, aby stać się wysokiej klasy rysowniczką polityczną. W jej najlepszych satyrach widać żądło, brak lęku i wątpliwości. Szydercze obrazki Hitlera doprowadziły do furii kręgi nazistowskie i sympatyzujące z  Niemcami. Nie była to działalność wolna od ryzyka, częstokroć poddawano ją cenzurze. W niektórych wspomnieniach Tove podsumowuje to tymi słowy: Lubiłam pracę dla Garma, a najbardziej to, że mogłam być świńska w stosunku do Hitlera i Stalina. (...)
 Pismo zyskało na znaczeniu dzięki krytyce współdziałania Finlandii z Niemcami. W tym kontekście Tove przypadła rola pierwszoplanowa. Została naczelnym grafikiem - nazywana często "nadwornym" - i jednym i tym samym nieulękłym ołówkiem biczowała lokalne świnie oraz niemieckiego dyktatora. Wstręt do niewoli był dla niej najsilniejszą motywacją. Ribbentrop w Helsinkach. Droga do obłędu! - piszę w czerwcu 1944 roku, a dalej: W mieście kręci się pełno niemieckich żołnierzy, sprzętu wojennego, koni, pojazdów. Jak mnie to mierzi! Wykonała dużo rysunków dotyczących Hitlera, ale przede wszystkim dwa odegrały ważną rolę. Jeden komentuje zachowanie dyktatora na konferencji monachijskiej w 1938 roku, drugi przedstawia akcje podczas ewakuacji fińskiej Laponii jesienią 1944. Jej obrazki wyrastają na coś więcej niż protest satyryczny - przeobrażają się w opowieść o współczesności.
W marcu 1938 roku Hitler wcielił Austrię do Niemiec i zgłosił roszczenia do sudeckich terenów Czechosłowacji. (...) Okładka Tove ukazuje Führera jako rozwydrzone dziecko, które wyje i szlocha, bo chce kolejne ciastko mimo wszystkich słodyczy, które już mu zaserwowano: korytarz polski, Alzacja i Lotaryngia, Gdańsk, Jugosławia. Wszędzie stropieni dorośli podstawiają nowe smakołyki: kawałek tortu Szwajcarii, słodką piramidkę croquembouche Szlezwika, angielski tort kolonialny (wniesiony przez Chamberlaina) - cała kulę ziemską. Hitler przedstawiony jest jako ten, któremu ciągle mało i który pożera demokrację. (...)
 
W dolnym rogu okładki nad cyfrą pięć, przed imieniem Tove znajduje się Niuchacz vel Muminek.

Drugi rysunek z Hitlerem przedstawia ewakuację fińskiej Laponii jesienią 1944 roku. Była to sytuacja delikatna politycznie. Finlandia sojusz z Niemcami drugiego września, a zawieszenie broni ze Związkiem Radzieckim podpisano dziewiętnastego. Wycofujące się z północy oddziały niemieckie - po dużych niepowodzeniach latem - szukały jak największych łupów wojennych. Załatwiały - jak mówiono. Hitler wydał rozkaz raczej totalnego zniszczenia niż kapitulacji. Obrazek Tove, który znalazł się na okładce październikowego numeru, zasadza się, dokładnie tak jak poprzedni, na formule deprecjacji: dyktator zostaje zredukowany do żałosnego i przeglądającego się w lusterku głupca, który maniakalnie przeskakuje z jednej czynności w drugą, podpala domy, goni za drobiem, opróżnia komody i ładuje ziemniaki, wszystko dla spółki AB. Załatwiony. Oto Hitler w rozmnożonych wcieleniach, nie jeden, lecz wielu Hitlerów, jak Tove z zadowoleniem zanotowała w swoim pamiętniczku podczas pracy: Okładka Garma z dziesiątką Hitlerów, którzy załatwiają w Laponii. Rozkosz.
Rysowała dla Garma przez piętnaście lat. Najintensywniejszy był rok 1940, gdy uchodziła za Bezspornie pierwszego rysownika satyrycznego Finlandii. Spektrum motywów jest imponujące, jak i liczba prac. W sumie narysowała z setkę okładek, pierwszą w roku 1935, oraz stworzyła około pięciuset obrazków satyrycznych i ilustracji. Garm był jedną z wielu aren, na które rzucała swoje pomysły i wypróbowywała środki wyrazu. W praktyce przekształciła strony ilustrowane w pre-Muminkowy warsztat. To właśnie w Garmie Muminek po raz pierwszy spotkał się z opinią publiczną. Lecz wtedy występował jeszcze pod nazwą Niuchacza.
Niuchacz stał się logo, identyfikatorem towarzyszącym Tove na rysunkach i ilustracjach. Postać jako taka została powołana do życia w 1943 roku na ilustracji do jednego z wielu (raczej słabych) dowcipów alkoholowych w piśmie, istnieją jednak wcześniejsze przykłady. Troll narodził się jakby w delirycznym świecie, związany był z obrazkami i tekstami o marzeniach, halucynacjach, fantazjach. Dano mu wąski nos, wyposażono w małe usta, spiczaste uszka i długi jak sznurek ogonek, zwykle z wściekłym zabarwieniem, korespondującym z satyrycznym żądełkiem rysunków. Jesienią 1944 roku ów osobnik regularnie pojawia się na ilustracjach Tove, zarówno w Garmie, jak i gdzie indziej. Stał się sygnaturą w aktywnej roli - komentując wydarzenia poprzez gesty i mowę ciała albo demonstrując ewentualne konsekwencje. Jest kluczem do obrazka, podkreśla puentę kpiny. Złośliwie, jak to możliwe, parodiuje jego treść. Tove opowiadała później: Miał blisko osadzone, gniewne oczka. (...)
Kiedy ukazała się pierwsza książka o Muminkach, postać ta była już stałym signum na rysunkach w Garmie. W roku 1946 zdobiła wszystkie z dwunastu numerów czasopisma, a okładkę do dziewiątej - Niuchacz znalazł się niemal wszędzie. Malutka figurka urosła, zmieniła aparycję i została graficznym towarzyszem rysowniczki, znakiem rozpoznawczym jej sztuki ilustracyjnej. Jako Muminek pojawiła się również na obrazach Tove.

Portret ołówkiem z intensywnych czasów w Garmie jasno informuje o utożsamieniu rysunkowej postaci z artystką. Tove stoi ubrana w fartuch , z zawiązaną apaszką, w ustach trzyma papierosa, w lewej paletę. Jednak pędzel dzierży maleńka istota obok malarki. Tekst głosi: Tove z Muminkiem narysowani przez Nią Samą. Był rok 1947. Tego samego roku wciągnęła flagę na maszt na swoje własnej wyspie, na Bredskär w archipelagu Pellinge. Widnieje na niej Muminek."

______
Źródło cytatu i rysunków: "Tove Jansson: Mama Muminków", Boel Westin
Tove Jansson (9 sierpnia 1914 - 27 czerwca 2001)

piątek, 4 sierpnia 2017

Letnie lektury


Siła niższa Marty Kisiel to kontynuacja jej pierwszej, cieszącej się wielką popularnością powieści, czyli Dożywocia. Po spaleniu Lichotki Konrad Romańczuk zabrał swojego zasmarkanego anioła stróża w różowych bamboszkach, utopca, kota i stado królików do nowego domu. Wszystko miało się z czasem ułożyć. Tylko jakoś się nie układało, bo Konrada Romańczuka dopadła codzienność. Dopadła, cisnęła na glebę i skopała po nerkach. Jedyną odskocznią od problemów okazały się cotygodniowe, wieczorne wizyty w supermarkecie połączone z wielogodzinnym, w całkowitym spokoju, wybieraniem makaronu i sosu pomidorowego. I tam pewnego razu Konrad dokonał wstrząsającego odkrycia, co oczywiście spowodowało ściągnięcie sobie na głowę nowych kłopotów.
O ile Dożywocie było raczej zbiorem opowiadań połączonych miejscem akcji i postaciami, tak Siła niższa jest bardziej spójna. Zachowuje zarazem wszystkie zalety pierwszej części, czyli język: zabawny, pełen metafor i aluzji literackich, świetne dialogi oraz postacie, przerysowane zgodnie z humorystyczną konwencją a jednocześnie pełnowymiarowe, zaskakujące i zadziwiająco, chciałoby się rzec pod adresem niektórych, ludzkie. Oprócz starych znajomych (w tym przywołanego na chwilę, ku mojej uciesze, panicza Szczęsnego, widma romantycznego będącego skrzyżowaniem Wertera i Gustawa), pojawiają się nowi: sympatyczny wiking Turu Brząszyk i Tsadkiel powiadający o sobie: Jam jest ostoja, pocieszenie i miłosierdzie i oczywiście dający swoim zachowaniem w kość pozostałym. Mocną bowiem stroną Siły niższej są wzajemne relacje bohaterów i to, że nie przestając być śmieszna ma całkiem serio przesłanie mówiące o odpowiedzialności za innych.


Morski trakt Ursuli Le Guin to zbiór opowiadań nie fantastycznych, jak by się można było spodziewać po najbardziej znanej amerykańskiej pisarce science fiction, a obyczajowych pochodzących z lat dziewięćdziesiątych. Elementem łączącym wszystkie utwory jest miejsce - mała, położona nad Pacyfikiem miejscowość Klatsand, niedaleko Portland.
Jest to lektura do powolnego zanurzania się i refleksji, charakteryzująca się mądrym i uważnym spojrzeniem na losy kobiet, pełna smutku i zarazem przewrotnego i gorzkiego poczucia humoru. Pojawia się ono zwłaszcza w trzech opowiadaniach: w Lunatykach opowiadającym o sądzeniu ludzi po pozorach, w Ramolach, gdzie dochodzi do konfrontacji między tym, jak postrzega siebie bohater a jak widzą go inni, i w Prawdziwej miłości mówiącym o pewnej zapalonej czytelniczce.
Tytuł Trakt morski podkreśla więź z morzem. Ocean jest czymś nieustannie obecnym, istotnym w życiu bohaterek. Zobaczyła rozlewający się Pacyfik. "Tu jesteś, stary, szary potworze. Ty nie odejdziesz, ale ja tak". To cytat z mojego ulubionego tekstu ze zbioru Dłoń, kubek, muszla poruszającego temat ważności każdego człowieka i jednocześnie braku jego znaczenia, kruchości i przemijalności wobec trwającej przyrody. W innych opowiadaniach: opieka nad umierającą matką powoduje odcięcie się od morza (Wewnątrz i na zewnątrz), ale kontakt z jego pięknem jest rozpaczliwą próbą zapełnienia pustki po śmierci najbliższej osoby (Dolmeny). 
Trakt morski to warty przeczytania manifest kobiecości, opowiadający zarówno o kobiecej sile, która potrafi unieść ciężar życiowych doświadczeń, jak i też o słabości, bezradności i zagubieniu wobec losu.


 Oblany test spółki autorskiej Michaela Hjortha i Hansa Rosenfeldta jest sprawnie napisanym i trzymającym w napięciu kryminałem. Oddział Krajowej Policji Kryminalnej wraz z współpracującym z nim psychologiem Sebastianem Bergmanem musi rozwiązać przypadek seryjnego mordercy, który zabija gwiazdy telewizyjnych reality show. Ofiary zostają odnalezione w zamkniętych latem szkołach z przypiętymi do pleców testami egzaminacyjnymi.
 Dobry jest w książce pomysł na zabójcę, inteligentnego chociaż popełniającego błędy. Motywy jego działania pozwalają dobrze ukazać świat ludzi znanych z tego, że są znani, mechanizmu kreowania przez telewizję gwiazd oraz funkcjonowania mediów społecznościowych, w których większość użytkowników czuje się upoważniona do wyrażenia swojego zdania na każdy temat a rozkręcające się dyskusje internetowe często prowadzą do obwiniania ofiary. Minusów powieść posiada niestety znacznie więcej niż plusów. Bohaterowie są, z małymi wyjątkami, antypatyczni a ich prywatne problemy niewiarygodne ze względu na wiek. Naprawdę trudno uwierzyć, że doświadczona trzydziestoletnia policjantka z wydziału zabójstw zachowuje się jak nastolatka. Zakończenie, które w zamierzeniu autorów miało być intrygujące wypadło efekciarsko, jak wyciągnięte prosto z filmu klasy B.
                                                              Książka bierze udział w wyzwaniu Pod hasłem - Czar par.