poniedziałek, 31 sierpnia 2015

"Na plebanii w Haworth", Anna Przedpełska-Trzeciakowska

Pod skromnym tytułem Na plebanii w Haworth kryje się fascynująca opowieść o rodzeństwie Brontë. Jest to biografia doskonała, dostarczająca czytelnikowi obszernej i świetnie udokumentowanej wiedzy. Charakteryzująca się nie tylko wnikliwością psychologiczną, ale i dużym kunsztem pisarskim. Nic dziwnego skoro autorką jest znakomita tłumaczka literatury angielskiej i amerykańskiej Anna Przedpełska - Trzeciakowska, najbardziej znana z przekładów Jane Austen.

Tytuł podkreśla też związek trzech sióstr Charlotty, Emily, Anny, oraz ich brata Branwella z miejscem - położoną wśród wrzosowisk w zachodniej części Yorkshire plebanią, która kształtowała ich oryginalne osobowości i wyobraźnię literacką. Przyroda i odludność tego miejsca, sprzyjało budowaniu przez rodzeństwo własnego świata opartego na silnej więzi. Podsycany różnorodnymi lekturami był to świat stworzony przez niesamowitą dziecięcą wyobraźnię. Osierocenie przez matkę, śmierć starszych sióstr utrwaliło jeszcze wzajemną zależność od siebie i od tego miejsca - kamiennej, szarej plebanii - gdzie codzienność splotła się silnie ze zmyśleniem.
Plebania w Haworth. Źródło zdjęcia.

W książce świetnie przedstawiona jest indywidualność każdego z rodzeństwa. Charlotta, Branwell, Emily, Anna mimo, bowiem prawie symbiotycznej więzi, byli osobowościami zupełnie odmiennymi pod względem swoich pragnień, stosunku do świata, sposobu ukazywania emocji. Choćby, jak pisze autorka, w podejściu do pisania:

Dla Emilii sztuka była manifestacją jej wewnętrznych doświadczeń, dla Anny była aktem wiary, dla Charlotty stała się zawodem.

Biografię koniecznie trzeba przeczytać. Jest obszerna i szczegółowa i nie ma sensu streszczać tu poruszanych przez nią wątków. Można tylko zasygnalizować najciekawsze: stworzenie przez rodzeństwo fantastycznych krain Angrii i Gondal, które miały duży wpływ na ich twórczość; edukacja i późniejsza praca sióstr jako guwernantek, czy stoczenia się Branwella w alkoholizm. Nie mogę się jednak oprzeć pokusie, by pokrótce nie poruszyć tematu żywego przyjęcia, z jakim spotkała się publikacja książek. W roku 1847 po wielu turbulencjach ze znalezieniem wydawcy w dwóch różnych oficynach ukazały się pod pseudonimami panów Currer (Charlotta), Ellis (Emily) i Acton (Anna) Bell powieści: Jane Eyre, Wichrowe wzgórza, Agnes Grey.
Haworth Moor
Wrzosowiska. Źródło zdjęcia.














































Druga książka Charlotty Jane Eyre (pierwsza Profesor była niezbyt udana i ukazała się dopiero po śmierci autorki) wzbudziła entuzjazm i szybko doczekała się drugiego wydania. Dodruk zresztą za przyczyną dedykacji wywołał skandal towarzyski. Przejęta wdzięcznością z powodu pochwalnej opinii swojego ulubionego pisarza Thackeraya, Charlotta jemu właśnie zadedykowała drugą edycję powieści, absolutnie nieświadoma sytuacji rodzinnej wielkiego pisarza.

Thackeray podobnie jak bohater Jane Eyre, miał chorą psychicznie żonę, którą izolował na wsi. W wytwornym, a zapewne i w mniej wytwornym towarzystwie londyńskim rozeszła się plotka, że autorką Jane Eyre jest była guwernantka córek Thackeraya, którą wziął za model swojej Becky Sharp w "Targowisku próżności", a z którą łączył go romantyczny związek. Po zerwaniu tego związku nieszczęsna guwernantka, wiedziona czy to miłością, czy chęcią zemsty, napisała Jane Eyre", a Thackeray przedstawiony został jako Rochester.

Nota bene późniejsze kontakty tej dwójki pisarzy, mimo ogromnego wzajemnego szacunku, z powodu różnic charakteru miewały osobliwy przebieg.

Agnes Grey Anny Brontë, w której utrwaliła ona swoje przeżycia guwernantki, spotkała się ogólnie z dość dobrym przyjęciem, choć uznano ją za pozycję na niższym poziomie literackim niż Jane Eyre. Autorka spotkała się także z zarzutami karygodnych przejaskrawień w opisach stosunków panujących między pracodawcami a guwernantką. Drugą książkę Anny Dzierżawca dworu Wildfell (1848) dosięgły podobne napomnienia, a przecież pisała to, co zaobserwowała. W ukształtowaniu postaci nałogowego alkoholika udział jako model miał Branwell, gdyż powieść była pisana w okresie, gdy pijackie wyczyny Branwella weszły w najostrzejszą fazę. Chociaż wiktoriańska krytyka oskarżała pisarkę o odrażający temat, wulgarne sceny, ordynarność języka powieść sprzedawała się doskonale.

Odbiór Wichrowych wzgórz był raczej  nieprzychylny. Anna Przedpełska-Trzeciakowska przytacza fragmenty ówczesnych recenzji, między innymi takie:

Nie brak w niej świadectwa wielkich możliwości, ale całość jest szalona, bezwładna, chaotyczna i nieprawdopodobna, a osoby dramatu, który sam w sobie jest wystarczająco tragiczny, to dzikusy prymitywniejsze od ludzi żyjących przed czasami Homera. 

"Wichrowe Wzgórza" pióra Ellisa Bella to straszliwa opowieść, powiązana z równie przerażającym i odstręczającym miejscem. Powinna się nazywać "Obmierzłe Wzgórze", bo trudno sobie wyobrazić coś, przed czym umysł i ciało instynktownie bardziej się wzdraga niż ów dwór i jego mieszkańcy.

Top Withens, Haworth Moor
Ruiny farmy Top Withens - pierwowzoru Wichrowych wzgórz. Źródło zdjęcia.

Można, więc chyba  powiedzieć, że wszystkie córki pastora weszły do literatury w atmosferze, jeśli skandal jest zbyt mocnym słowem, to na pewno sensacji. Spotęgowanej dodatkowo zaistniałym  zamieszaniem wydawniczym sprowokowanym anonimowością a spowodowanym przez z nieuczciwego wydawcę Emily i Anne. Twierdził on, że wszyscy panowie Bell to jedna osoba, do której publikowania twórczości posiada prawa, co było próba przejęcia zysków ze świetnie sprzedającej się u innego edytora Jane Eyre. Latem 1848 roku Charlotte i Anna (Emily odmówiła) zmuszone były udać się do Londynu by udowodnić wydawcy Charlotty George'owi Smithowi, że każda z sióstr jest niezależnym autorem. Na zakończenie więc, wspomnienie George Smitha o tym wydarzeniu:

 Siedziałem w ów sobotni ranek nad robotą w moim kantorze, kiedy zjawił się kancelista, powiadając, że chcą ze mną rozmawiać jakieś dwie damy. Byłem bardzo zajęty, więc kazałem zapytać o nazwiska. Wrócił, oświadczając, że panie odmówiły podania nazwisk, ale chcą się za mną zobaczyć w sprawie prywatnej. Po chwili wahania kazałem je prosić. Byłem w samym środku korespondencji i myślami daleko od Currera Bella i Jane Eyre. Do kantoru weszły dwie osobliwe odziane drobne damy, blade i niespokojne; jedna podeszła bliżej i wręczyła mi list adresowany moim własnym pismem do pana Currera Bella. Zauważyłem, że list był otwarty, więc spytałem dość ostro: "Skąd to pani wzięła? Z poczty -odpowiedziała - to list adresowany do mnie. Przyjechałyśmy tu obie, aby pan mógł się przekonać na własne oczy, że jest nas co najmniej dwie." A więc stał przede mną Currer Bell we własnej osobie. Nie potrzebuję mówić, że ogarnęła mnie natychmiast gwałtowna ciekawość i podniecenie. Poprosiłem panie do siebie i przedstawiłem im pana Williamsa, po czym zacząłem robić projekty, jak by tu najgodniej podjąć naszych gości.
Rzeźba trzech sióstr w Haworth. Źródło zdjęcia

niedziela, 30 sierpnia 2015

"Morderstwo na plebanii", Agatha Christie


Okładka książki Morderstwo na plebanii

Jeśli literatura jest strawą dla ducha to wydaje się, że istnieje w niej odpowiednik comfort food - powieści ukochanych pisarzy, w których wszystkie schematy są znane na wylot, a i tak ich książki sprawiają nam przyjemność, przywołując dobre wspomnienia pierwszej ekscytującej lektury. Miło jest jeszcze raz zanurzyć się w znanym świecie i spotkać bliskich sobie bohaterów. Jedną z moich ulubionych bohaterek jest panna Jane Marple, stworzona przez Agathę Christie.

Pierwszą powieścią z Jane Marple jest Morderstwo na plebanii, ze sympatycznie złośliwym pastorem, jako narratorem. Pastor ma nie tylko lekko kpiący stosunek do swoich parafian, ale jest też  mało ostrożny w wyrażaniu swych życzeń. Pewnego dnia przy obiedzie, bowiem zdarza mu się wypowiedzieć mało przystające do jego urzędu duchownego zdanie, że każdy, kto zamorduje pułkownika Protheroe, odda światu przysługę. Parę dni później pułkownik zostaje odnaleziony zastrzelony na plebanii przy jego biurku.

Rzecz dzieje się w małym cichym miasteczku St. Mary Mead, w którym nic się zdarza, więc zainteresowanie życiem sąsiadów kwitnie. Jak zgryźliwie zauważa pastor:
To zagadka dla mnie (...) w jaki sposób tutejsi ludzie w ogóle pobierają pożywienie. Spożywają chyba posiłki stojąc przy oknie, żeby na pewno nic nie uszło ich uwadze.
Panna Marple zaś w jego oczach to największa miejscowa plotkarka, przy tym zawsze wiedząca o wszystkim, co się dzieje, i wyciągająca z każdego zdarzenia jak najgorsze wnioski. Ogrodnictwo służy jej - według niego -  jako zasłona dymna by mieć oko na okolice, a zwyczaj obserwowania ptaków przez mocną lornetkę jest pretekstem do przeróżnych innych obserwacji. Nie wie tylko, że panna Marple nie tylko widzi i słyszy niemal wszystko, ale wyciąga ze spostrzeżonych faktów niezwykle trafne i subtelne wnioski. Ma, bowiem niecodzienne hobby: 

Można się oczywiście zajmować robotami na drutach, harcerstwem, dobroczynnością, szkicowaniem pejzaży... ale moim konikiem jest - i zawsze była natura ludzka. Taka różnorodna i fascynująca. No, a w małym miasteczku, gdzie nic człowieka nie odrywa, jest tyle sposobności do tego rodzaju studiów. Człowiek zaczyna klasyfikować ludzi jak ptaki albo kwiaty - taki a taki rodzaj, taki a taki gatunek, taka a taka odmiana. Niekiedy oczywiście popełnia się błędy, ale z biegiem czasu coraz mniej. Poza tym można dokonywać prób. Bierze się mały problem, jak, na przykład, owa torebka krewetek(...) - drobna zagadka, ale całkiem niezrozumiała, jeżeli się jej właściwie nie rozwiąże.(...)To fascynujące - jeżeli się wszystko dokładnie rozważy i po sprawdzeniu okazuje się, że się miało rację.

Oczywiście lata studiów nad naturą ludzką nie pójdą na marne i pozwolą wytypować pannie Marple aż siedmiu podejrzanych i ostatecznie wskazać mordercę ku zdumieniu policji.

Dobrze było odświeżyć sobie książkę i jeszcze raz spotkać sympatyczną starszą damę, sceptycznie nastawioną do tego, że człowiek jest z natury stworzony do czynienia dobra, która zawsze spodziewa się po wszystkim i wszystkich najgorszego i zazwyczaj ma rację.
_____________
Wpis powstał w ramach wyzwania: Ciąg myślowy (Pod hasłem)

czwartek, 27 sierpnia 2015

"Morderstwo doskonałe", John le Carré

 John le Carré znany jest przede wszystkim ze swoich książek szpiegowskich i sensacyjnych, z których wiele zekranizowano, jak na przykład, żeby wymienić najbardziej przeze mnie lubiane: Wierny ogrodnik i Druciarz, krawiec, żołnierz, szpieg. Morderstwo doskonałe, w przeciwieństwie do pozostałych dzieł pisarza jest klasycznym kryminałem, dziejącym się w zamkniętym środowisku, z ograniczoną liczbą podejrzanych oraz detektywem wyjaśniającym zagadkę zbrodni na ostatnich stronach. Z pozostałymi książkami le Carré łączy ten utwór główna postać. Jest nim George Smiley, emerytowany, pracownik brytyjskich służ specjalnych. A ponieważ Gary Oldman wcielił się w tę postać tak doskonale, nie potrafię sobie wyobrazić tej postaci inaczej niż z jego twarzą.

Rzecz dzieje się w Anglii, w latach sześćdziesiątych, w prywatnej, elitarnej szkole z internatem. Zamordowana zostaje tam żona jednego z wykładowców. Na krótko przed śmiercią wysyła ona do redakcji niszowego, religijnego pisma dramatyczny list, w którym błaga o pomoc, twierdząc, że mąż usiłuje ją zabić. Redaktorka gazety zwraca się o rozwikłanie sprawy do znanego sobie z pracy w wywiadzie George Smiley'a. Ten podejmuje się nieformalnego śledztwa stosując swoją fundamentalną zasadę: nigdy nie wolno wykraczać poza dostępne dowody.

Opowieść snuta jest powoli, szczegóły mają znaczenie, bo podważają zdawałoby się oczywiste fakty. Mimo to, intryga kryminalna zdaje się pretekstem do opisu specyficznego świata ekskluzywnej szkoły, w której liczą się tradycja, odpowiednie pochodzenie, etykieta. Pokazuje ludzi zamkniętych w swoim światku, skostniałych w klasowych podziałach, gdzie tych, którzy nie są "nasi" traktuje się z głęboka rezerwą, być może pogardą. I obejmuje to także przedstawicieli policji, prowadzących śledztwo. Jest to świat rządzący się specyficznymi zasadami, pełen obłudy.

Moim zdaniem książka nie dorównuje szpiegowskim dziełom Johna le Carré'a choćby Druciarzowi..., ale podobał mi się styl w jakim została napisana, charakteryzujący się ironią (potem dość gorzką) jak w początkowym opisie szkoły:

Szkoła dysponowała posiadłościami ziemskimi, krużgankami, kornikami, pręgierzem i własnym zapisem w koronnych księgach wieczystych - czegoż więcej trzeba, by przekazywać wiedzę synom bogaczy? I synowie bogaczy istotnie tu przyjeżdżali. Pierwszego dnia każdego semestru ( jako że nazwa "półrocze" brzmi nie wystarczająco wytwornie) przez całe popołudnie zatrzymujące się na stacji pociągi wypluwały z siebie grupki ponurych, ubranych na czarno chłopców. Innych przywoziły wielkie samochody, błyszczące niczym karawany. Wyglądało to tak, jakby zjeżdżali się na pogrzeb biednego króla Edwarda, z bagażami lub taszczyli kuferki wyglądem przypominające małe trumienki. Niektórzy ubrani byli w togi, w których wyglądali jak wrony lub jak zbierające się na pogrzeb czarne anioły. Inni szli pojedynczo, stukając obcasami przypominając nieodzywających się ani słowem karawaniarzy. W Carne wszyscy byli zawsze pogrążeni w żałobie; mali chłopcy dlatego, że musieli tu zostać, starsi dlatego, że niedługo mieli to miejsce opuścić, nauczyciele natomiast dlatego, że nie otrzymywali godziwego wynagrodzenia.

wtorek, 4 sierpnia 2015

4 sierpnia - rocznica śmierci Krzysztofa Kamila Baczyńskiego

SUR LE PONT D'AVIGNON

Ten wiersz jest żyłką słoneczną na ścianie
jak fotografia wszystkich wiosen.
Kantyczki deszczu wam przyniosę -
wyblakłe nutki w nieba dzwon
jak wody wiatrem oddychanie.
Tańczą panowie niewidzialni
 "na moście w Avignon".
Zielone staroświeckie granie
jak anemiczne pączki ciszy.
Odetchnij drzewem to usłyszysz
jak promień - naprężony ton,
jak na najcieńszej wiatru gamie
tańczą liściaste suknie panien
 "na moście w Avignon".
W drzewach, w zielonych okien ramie
przez widma miast - srebrzysty gotyk.
Wirują ptaki płowozłote
jak lutnie, co uciekły z rąk.
W lasach zielonych - białe łanie
uchodzą w coraz cichszy taniec.
Tańczą panowie, tańczą panie
 "na moście w Avignon".

 _________________
Krzysztof Kamil Baczyński (kwiecień 1941)
Kompozytor: Andrzej Zarycki
Wykonanie: Ewa Demarczyk

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

"Jedwab", Alessandro Baricco


 Okładka książki Jedwab

Co jakiś czas, w wietrzne dni, szedł przez ogród do jeziora: całymi godzinami tkwił na brzegu i patrzył jak powierzchnia wody marszczy się tworząc zaskakujące połyskliwe figury, które pojawiały się nagle, niespodziewanie, ze wszystkich stron. Wiatr był jeden: ale na tym wodnym lustrze było tak, jakby wiało ich tysiąc. Ze wszystkich stron. Prawdziwy spektakl. Ulotny i niewytłumaczalny.
Co jakiś czas, w wietrzne dni, Herve Joncour schodził nad jezioro i wpatrywał się w nie całymi godzinami, miał bowiem wrażenie, że na wodzie rysuje się ulotny i niewytłumaczalny spektakl, jakim było jego życie.

Każda historia ma swoją muzykę. - pisze w krótkim wstępie do swojej książki Alessandro Baricco - Ta ma muzykę białą. Trzeba to koniecznie powiedzieć, bo biała muzyka jest muzyką dziwną, czasami cię zaskakuje: gra się ją cicho i tańczy powoli. Jeśli jest dobrze grana, masz wrażenie, że słyszysz muzykę ciszy, a znakomici tancerze wydają ci się nieruchomi. 
Jest to może trochę niejasne, ale dobrze oddaje hipnotyzującą siłę, z jaką poprzez swoje niedopowiedzenia i zwięzłość, działa ta książka. Historia podróży Herve Joncoura po jedwabniki do Japonii odbytych około roku 1861 została bowiem opowiedziana w krótkich rozdziałach, na stu stronach. Tak jakby autor postanowił użyć, jak najmniejszej liczby słów, za to za ich pomocą nakreślić piękne i sugestywne obrazy. I przez pewną ich powtarzalność nadać swojej opowieści charakter subtelnej i melancholijnej baśni. Baśni o wyprawie na koniec świata. Na pytanie, jaki jest koniec świata, bohater odpowiada: niewidoczny. To słowo dobrze oddaje istotę tej opowieści. Jest to bowiem historia zarówno o tym co nieosiągalne, jak i niedostrzegalne: o miłości niemożliwej do spełnienia i o tej przeoczonej. Oprócz pozostających, w pamięci nakreślonych delikatną kreską scen, również zaskakujące, naładowane silnie emocjami zakończenie pozostawia po sobie niezatarte wrażenie.