niedziela, 21 lipca 2019

"Rzeczy nieważne", Brian Patten

Co koty pamiętają z dni?

Pamiętają, jak wraca się z zimna,
i miejsce najcieplejsze, i gdzie dostają jeść.
I gdzie zadano im ból, pamiętają wrogów,
nerwowość ptaków, ciepłe opary ziemi,
użyteczność kurzu.
Pamiętają skrzypienie łóżka, krok
właściciela,
smak ryby, cudowną śmietanę.
Koty pamiętają z dni to, co ważne.
Wspomnieniom bez wartości pozwalają odejść
i zapadają w sen mocniejszy niż my,
którym pęka serce, bo pamiętamy
tyle rzeczy nieważnych.
______
Tłumaczenie Piotr Sommer

niedziela, 14 lipca 2019

"Dom dzienny, dom nocny", Olga Tokarczuk

W podróżach trzeba zajmować się sobą, żeby dać sobie radę, patrzeć na siebie i na to, jak pasuje się do świata. Jest się skupionym na sobie, myśli się o sobie, sobą opiekuje. W podróżach zawsze w końcu natyka się na siebie, jakby się samemu było ich celem. We własnym domu po prostu się jest, nie trzeba pilnować połączeń kolejowych, rozkładów jazdy, nie trzeba zachwytów i rozczarowań. Można siebie samego zawiesić na kołku, a wtedy widzi się najwięcej.

Bohaterka i narratorka książki, alter ego autorki, przygląda się światu ze swojego domu położonego niedaleko Nowej Rudy. Nowa Ruda to miasto graniczne, o wielorakiej w przeszłości przynależności: śląskiej, pruskiej, czeskiej, austro-węgierskiej; miejsce peryferyjne, leżące na uboczu. Wybór takiej perspektywy sprawia, że w centrum opowieści postawione jest to, co przekracza granicę, jest płynne, ukryte pod powierzchnią, odosobnione. Płynna jest też forma tej książki. Składają się na nią mini-opowiadania, refleksje, fragmenty hagiografii, impresje, opisy. Mamy więc historie o niemieckich mieszkańcach tych terenów, o przybyszach z Kresów, którzy osiedlili się tu po wojnie, portrety miejscowych, opowieść o lokalnej świętej Kummernis i dzieje jej kronikarza, przewrotne przepisy na potrawy z grzybów, zapisy snów, zmierzchów, upałów i powodzi, pełni i zaćmień Księżyca.

 Świat przedstawiony w Domu dziennym i nocnym jest ruchomy i rozedrgany, dwoisty, spod racjonalnej jasnej dziennej warstwy realności wyłania się to co intuicyjne, metafizyczne i pogrążone w mroku. Bycie w domu nocnym pozwala na przyjęcie innej optyki, zobaczenie głębokiej paradoksalności i złożoności istnienia, oswojenie ciemności. Życie w połowie odbywa się w ciemności. Tak jest czy się o tym wie czy nie. Czy się to akceptuje czy nie. Postacie muszą się mierzyć z tą dwoistością rzeczywistość, często jest w nich tęsknota za byciem gdzie indziej, kimś innym. Niezgoda na świat, poczucie uwięzienia w nim najsilniej wybrzmiewa w historii sekty religijnej nożowników. Są też w powieści osoby, które czują się schwytane w pułapkę płci, roli społecznej, przeszłości. Ciemność kryje się również w jasnych momentach, na przykład fragment o czytaniu jest częścią najmroczniejszej opowieści w książce: Jaka to rozkosz, jaka słodycz życia - siedzieć w chłodnym domu, pić herbatę, pogryzać ciasto i czytać. Przeżuwać długie zdania, smakować ich sens, odkrywać nagle w mgnieniu sens głębszy, zdumiewać się nim i pozwalać sobie zastygać z oczami klejonymi w prostokąt szyby. Herbata stygnie w delikatnej filiżance; nad jej powierzchnią unosi się koronkowy dymek, który znika w powietrzu, zostawiając ledwie uchwytny zapach. Sznureczki liter na białej stronie książki dają schronienie oczom, rozumowi, całemu człowiekowi. Świat jest przez to odkryty i bezpieczny. Tylko on jest taki chwilowo i zaraz się zmieni, także dla bohatera tej historii, którego dogoni jego własna przeszłość wojenna. Stały punkt wokół, którego można porządkować rzeczywistość nie istnieje. Ale ta płynność to nie tylko zagrożenie, ale również możliwość, jak powiada alter ego autorki: światy widziane z różnych punktów są różnymi światami. Więc mogę żyć w tylu światach, ile z nich jestem w stanie zobaczyć.

W Domu dziennym, domu nocnym kluczową postacią jest Marta. Marta to ta, która zajmuje się praktyczną stroną życia - biblijne: Marto, Marto, martwisz się i niepokoisz o wiele... I jest w tym z jednej strony odbicie poszukiwań autorki tego, co w kulturze pomijane i zapomniane, bo książka jest głęboko metafizyczna, ale jej duchowość jest oparta właśnie na codziennym doświadczeniu, wywiedziona z krzątaniny w domu i ogrodzie. Z drugiej strony ta metafizyka jest zbyt osobliwa i chwilami męcząca, na przykład: przytaczane sny nużą. Są tu rzeczy, które będą później rozwinięte w dalszej twórczości, zwłaszcza w fenomenalnych Księgach Jakubowych: pochwała pisania (Ten kto opowiada zawsze jest żywy poniekąd nieśmiertelny), zajmowanie się granicznymi obszarami religii (sekta nożowników, legenda o Kummernis). Nota bene, jest tu świetne zdanie mówiące po co jest religia: istnieje jakiś ulotny związek między religią ludzi a dachem domu; zarówno dach, jak i religia jest ostatecznym zamknięciem, jest zwieńczeniem, które zamyka przestrzeń, oddziela ją od reszty przestrzeni, od wysokości i strzelistej nieskończoności świata. dzięki religii można normalnie żyć i nie przejmować się wszelką nieskończonością, która inaczej byłaby nie do zniesienia. Jest w książce zatarcie granicy między światem ludzkim i zwierzęcym, docenienie starości (starość jako przyglądanie się falowaniu czasu) zapis ulotnych chwil, dostrzeganie niedoskonałego piękna. Obok fragmentów przejmujących, bardzo ładnych, na przykład o domu rodzinnym czy zakończenia zachęcającego do obserwacji świata, jest też w wielu akapitach uwierająca obcość, ale może to dobrze, bo literatura ma nas wybijać z utartych kolein.

sobota, 6 lipca 2019

"Profesor Stoner", John Williams

Okładka polskiego wydania Profesora Stonera Johna Williamsa głosi, że jest to jedna z wielkich, zapomnianych powieści ubiegłego stulecia. I opinia ta nie jest przesadzona, bo ogromną sztuką jest napisać fascynującą i głęboko poruszającą opowieść o bardzo zwyczajnym życiu dobrego człowieka. Pierwsze dwa zdania powieści są jej streszczeniem i przedstawiają losy głównego bohatera: Wiliam Stoner wstąpił na Uniwersytet Missouri w 1910 roku, kiedy miał dziewiętnaście lat. Osiem lat później, w kulminacyjnym momencie pierwszej wojny światowej, uzyskał stopień doktora nauk humanistycznych i przyjął stanowisko wykładowcy w swojej uczelni, które zajmował do końca życia. 

Wiliam Stoner urodził się w ubożejącej z każdym rokiem farmerskiej rodzinie i zdobycie wykształcenia wymagało od niego wyrzeczeń i ogromnej pracowitości. Tylko, że powieść Johna Williamsa jest i jednocześnie nie jest historią o self-made manie dążącym wytrwale do celu. Wiliam nie chciał studiować i nie zrobił znaczącej kariery akademickiej. To szkoła i jego ojciec stwierdzili, że dobrze by było, by Wiliam zajął się gleboznawstwem. Na drugim roku obowiązkowe zajęcia z literatury wytrąciły go z martwoty, jak sam to określał, i zmienił kierunek studiów na literaturę. Został dobrym nauczycielem, ale takim, którego studenci, jeśli już, doceniają dopiero po latach. Ten powyższy opis losów bohatera, może trochę nieudolnie, mówi, z jakim rodzajem powieści ma do czynienia czytelnik. To taka, w której nie ma fajerwerków czytelniczych, która trzyma się blisko rzeczywistości.

To nie ty jesteś głodny wiedzy. To wiedza pożarła ciebie - zauważa jeden z przyjaciół Wiliama. To zdanie dobrze go określa; dla Stonera praca jest wielką pasją, czymś czemu podporządkowuje inne rzeczy w swoim życiu. Dodatkowo, uczelnia ze swoją rutyną jest miejscem odciętym w pewnym stopniu od brutalności życia, nikomu nie wyrządza się krzywdy i dostaje za to pieniądze. Wizja uniwersytetu jako przestrzeni odosobnienia, chroniącej od tego, co na zewnątrz, jest częściowo prawdą, ale jednocześnie złudzeniem żywionym przez bohatera, które kilka razy jest w powieści obnażone. Na przykład, problemy w małżeństwie (właściwie małżeństwo jest jednym wielkim problemem), więc powiedzmy ich zaostrzenie, bardzo negatywnie wpływa na jego pracę, natomiast doświadczenie zajmowania się dzieckiem sprawia, że William staje się lepszym wykładowcą.

Profesor Stoner to portret człowieka prawego, o dużej spójności wewnętrznej, żyjącego zgodnie z wyznawanymi wartościami, ale nawet ktoś wiodący życie ograniczone do pracy, rodziny oraz rzadkich spotkań z przyjaciółmi i tak do szpiku kości dobry, ma zaciętych wrogów. Wrogów, którzy im bliżej są, tym boleśniej ranią. Ich intencje, motywy, jakimi się kierują krzywdząc Wiliama, są bardzo dobrze, z ich punktu widzenia, uzasadnione: jego dobrem lub dobrem innych ludzi. Są również głęboko psychologicznie prawdziwe i przez autora pokazane jednocześnie dobitnie i subtelnie. Jest takie powiedzenie, że wszystko co istnieje na Ziemi rzuca cień. Dobro też. Dobroć Williama (jej dominantą jest wytrwałość i współczucie), ma swoją cenę i nie tylko on ją płaci, płacą ją też jego najbliżsi. Jest to pokazane bardzo jasno. Na przykład, bolesne jest usłyszenie od własnego dziecka zdania: Jest mi wszystko jedno, co się ze mną stanie. Istnieje pragnienie, żeby literatura była lepsza niż życie, a ta wybitna nie chce taka być, po prostu prawdziwie pokazuje rzeczywistość. Chyba więc trzeba porzucić to czytelnicze złudzenie, że gdyby Stoner bardziej walczył, choćby łamiąc zasady, stawiał na swoim, choćby krzywdząc innych, byłby szczęśliwszy i ci, których kochał też. (I nie usłyszałby od córki powyższego wyznania).

 Książka Johna Williamsa pokazuje, że życie jest krótkie i tak niewiele po nim zostaje. Najdobitniej to wybrzmiewa na pogrzebie rodziców Williama:

 Rozejrzał się po nagim, bezdrzewnym małym cmentarzu pełnym szczątków ludzi takich jak jego matka i ojciec, po czym nad płaską okolicą skierował wzrok w stronę farmy, gdzie przyszedł na świat i gdzie przebiegło życie jego rodziców. Pomyślał o wysokiej cenie, jaką rok w rok bezwzględnie dyktowała im ta uparta ziemia; a przecież pozostała taka, jaką była - może tylko stała się trochę bardziej jałowa, mniej chętna by rodzić obfite plony. Nic się nie zmieniło, choć całe życie tych dwojga upłynęło na katorżniczej pracy, która przetrąciła w nich radość i stępiła inteligencję. Teraz oboje spoczęli w tej ziemi, której ofiarowali swoje życie, i ona powoli, rok po roku, będzie ich pochłaniała, (...) staną się anonimową cząstką tego, czemu przed laty bez reszty się oddali.

Czasami temu smutkowi, że to tylko tyle towarzyszy światło. Lepszy słowem byłoby przydarza się, tak jak kilka razy w życiu przydarzyło się Wiliamowi Stonerowi. Pierwszy raz to był sonet Szekspira. Olśnienie, które sprawiło, że zmienił kierunek studiów, bo zobaczył w literaturze coś pociągającego, coś co trudno nazwać, a co wytrąca z martwoty.