czwartek, 28 marca 2024

"Białość" Jon Fosse

Zupełna cisza. I ta cisza jest taka cicha, że można jej dotknąć, więc się zatrzymuję. Stoję i wsłuchuję się w ciszę. I ta cisza jakby do mnie przemawia. Ale przecież cisza nie może mówić. Chociaż tak, na swój sposób może, ale czyj jest ten głos, który się wtedy słyszy, tak, czyj to głos. 

Białość jest bardzo krótkim utworem z wątłą fabułą i bogatą symboliką. Zaczyna się prostym zdaniem: Wyjechałem z domu i opowiada o bezimiennym mężczyźnie, który wsiada do samochodu i rusza przed siebie, skręcając raz w lewo, raz w prawo, a w końcu na leśną drogę. Samochód utyka na jakimś wertepie i nie daje się zawrócić. Zaczyna padać śnieg. Szukając pomocy mężczyzna zagłębia się w ciemny las. 

Świat stworzony przez Fossego jest monochromatyczny, uproszczony do czerni i bieli, światła i ciemności. Wypełniony ciszą i pustką. Swoisty jest też styl, w jakim książka jest napisana. Hipnotyzuje w swej monotonności, ciągłym powracaniu do tych samych prostych fraz. Odzwierciedlać to może charakterystyczny dla umysłu chaos, w którym myśli rodzą się nie wiadomo skąd, wypływają z głębi psychiki, zapętlają się w wewnętrznych monologach, zwłaszcza wtedy, gdy podobnie jak bohater, ktoś znajduje się w nie najlepszym stanie psychicznym. Ten strumień świadomości jest bowiem pełen niepokoju, ale jednocześnie wydaje się dziwny, jakby uproszczony, zredukowany do zewnętrznych obserwacji, bo obraz mężczyzny, który wyłania się z pierwszoosobowej narracji jest pozbawiony właściwości. Nie ma on imienia, zawodu, jakichś cech charakterystycznych, ulubionych drobiazgów. Jakby mógł być każdym, albo jakby nic mu nie pozostało (Został opuszczony? Sam opuścił wszystko, na co wskazuje wyjazd z domu?).

Białość jest enigmatycznym utworem. Jest trochę jak biała kartka, którą czytelnik może wypełnić własnymi interpretacjami i emocjami. Autor podsuwa kilka tropów, na przykład: literackich, czy religijnych, choć może lepiej te ostatnie nazwać metafizycznymi. Daleko im jednak do jednoznaczności. Wejście w las jest zagubieniem, zanurzeniem się w rozpacz, nieuświadomioną, kryjącą pod powierzchnią krótkich, powtarzanych zdań. W ciemności nagle zjawia się tytułowa Białość, jasna i świetlista. Halucynacja? Ratunek? Biel symbolizuje zbawienie, świętość, co jest podkreślone jeszcze przez pozostałe okoliczności jej pojawienia się. Może jednak być też nicością, śmiercią, pustką. Obecne jest tu także (zwłaszcza w dialogach) silne poczucie bezsensu, wyobcowania i niemożliwej do zrealizowania tęsknoty za bliskością i porozumieniem z innymi. Białość jest emocjonalnie poruszająca, zapewne dlatego, że pokazuje ludzką samotność na najbardziej podstawowym, egzystencjalnym poziomie.

poniedziałek, 18 marca 2024

"Rozmyślania" Marek Aureliusz


Gdybyś miał równocześnie macochę i matkę, to ową otaczałbyś szacunkiem, a przecież stale uciekałbyś pod opiekę matki. A tym jest dla ciebie teraz pałac cesarski i filozofia. A więc często nią się zajmuj i przy niej używaj spoczynku. Przez nią bowiem i relacje gdzieniegdzie wydają ci się znośne, a i ty w nich znośny. 

 
Cóż można powiedzieć o książce, która ma już prawie dwa tysiące lat, i o której przez ten czas pisano wielokrotnie. Ponadto Rozmyślania Marka Aureliusza należałoby zapewne odczytywać w kontekście innych dzieł stoicyzmu, nurtu filozoficznego, stale powracającego w kulturze zachodniej. Także obecnie, od końca ubiegłego stulecia, wzrasta zainteresowanie odnową tego kierunku filozoficznego zmierzające do przystosowania go do dzisiejszych potrzeb. Istnieje prężnie rozwijający się ruch stoicyzmu współczesnego. Pisanie zatem o tej książce po jednym jej przesłuchaniu (w znakomitej interpretacji Krzysztofa Gosztyły) jest zadaniem karkołomnym. Jest to utwór przeznaczony do wielokrotnych powrotów, wczytywania się w poszczególne zdania czy akapity. Poniżej znajduje się tylko garść pierwszych wrażeń, raczej bardzo mało mówiących o stoicyzmie.
 
Wprawdzie ogólnie wiadomo, że cesarz Marek Aureliusz pisał Rozmyślania dla siebie, ale nadal najbardziej zaskakującą rzeczą przy lekturze jest osobisty charakter tej książki. Czasami, w niektórych polskich wydaniach istnieje dopisek na okładce: Do samego siebie, nawiązujący do dosłownego brzmienia greckiego tytułu Rozmyślań: Te do siebie samego. Oryginał bowiem powstał w języku greckim, prawdopodobnie w ostatniej dekadzie życia Marka Aureliusza. Zapiski te nie były czytane ani publikowane przed śmiercią cesarza. Mimo tej wiedzy, i tak bardzo uderza osobisty ton tego dzieła. Sprawia on, że fragmenty, które można traktować osobno jako pouczenia, maksymy filozoficzne, zalecenia etyczne w kontekście całości jawią się bardziej jako pocieszenie, próby nabrania dystansu, ćwiczenia z samodyscypliny, jakże potrzebne komuś kto, tak jak Aureliusz, posiadał nieomal nieograniczoną niczym władzę. Ta książka ma autoterapeutyczny charakter. Można prawie zgadywać z czym ten człowiek zmagał się codziennie. Weźmy na przykład pierwsze zdanie Rozmyślań, początek księgi drugiej. Pierwsza jest bowiem oddaniem hołdu i wyrażeniem wdzięczności wobec bliskich. Druga rozpoczyna się tak: Zaczynając dzień, powiedz sobie: Zetknę się z ludźmi natrętnymi, niewdzięcznymi, zuchwałymi, podstępnymi, złośliwymi i niespołecznymi... Witamy w pracy (cesarza) polegającej na zarządzaniu i kontakcie, często frustrującym, z wielką liczbą różnych ludzi. Cały ten akapit poświęcony jest gniewowi i kończy się zdaniem: Wzajemne szkodzenie sobie jest przeciwne naturze, wzajemnym zaś szkodzeniem jest uczucie gniewu i nienawiści. Motyw ten zresztą stale powraca. Jest też sporo o kierowaniu się w podejmowaniu decyzji (niezależnych, przemyślanych i rozumnych) dobrem społecznym, a także świadomość, że dwór cesarki zawsze wygląda tak samo, i podobnie funkcjonował za poprzednich cesarzy, Augusta czy Hadriana, należy więc ze spokojem przyjmować pochlebstwa i niechęć. W Rozmyślaniach Marek przekonuje sam siebie: (...)gdzie można żyć, tam można żyć dobrze. Można żyć w pałacu, można więc i w pałacu żyć dobrze. Obecne są tu próby radzenia sobie z niemożliwą chyba do zrealizowania potrzebą spokoju: Ludzie szukają zacisza na wsi, nad morzem lub w górach. I ty zwyczajnie bardzo za tym tęsknisz. Wszystko to jest bardzo niemądre, bo przecież można udać się kiedykolwiek zechcesz, w głąb siebie (...) Te i podobne im akapity, a są jeszcze mówiące o marności sławy zarówno za życia, jak i pośmiertnej, służą do nabrania dystansu koniecznego do dobrego sprawowania obowiązków i osiągnięcia celu, jakim jest dla Marka życie zgodne z wyznawanymi zasadami, przy całej świadomości, jakie jest to trudne: Farsa, wojna, lęk, odrętwienie i służalstwo dzień po dniu zetrą z ciebie owe święte pewniki i prawdy, które utworzyłeś na podstawie filozofii i które szanujesz.
 
Kilka słów o tym, jak Rozmyślania są napisane. Jak to bywa w dziennikach osobistych sporo jest tu powrotów do tych samych kwestii, podobnych stwierdzeń. Oryginał stworzony był, jak już wyżej wspomniano, po grecku, przypuszczalnie z tego powodu, że stoicyzm był myślą, która powstała i była rozwijana na gruncie greckim. Język ten był językiem filozofii także w Rzymie. W książce przytaczane są cytaty z Platona, Epikura i innych myślicieli z odautorskim komentarzem. Być może użycie obcej mowy ułatwiać miało to, co jest sednem stoicyzmu - nabranie dystansu do rzeczywistości. Nie wiadomo też, czy zapiski te były pierwotnie podzielone na dwanaście ksiąg czy jest to zabieg późniejszy. W ramach poszczególnych ksiąg znajdują się niedługie akapity. Czasami skrawki myśli. Lakoniczne zdania, jak to najbardziej znane: Skromnie przyjmuj, spokojnie trać. Filozofia jest tu rozumiana jako sztuka życia, próba znalezienia odpowiedzi, jak żyć mądrze i etycznie. I chociaż Rozmyślania skupiają się na tym temacie, to nie brak w nich odwołań do bogów, a przede wszystkim do natury, pewnie jakoś zdefiniowanej w filozofii stoickiej, ale którą można intuicyjnie rozumieć, jako wszechświat podlegający nieustannym zmianom, a jednocześnie będący jednością, którego każdy człowiek jest mikroskopijną częścią. W tą nieustanną przemianę świata wpisana jest śmierć. W licznych rozważaniach na jej temat w kilku miejscach przebija wyjątkowo osobisty ton, jak na przykład we fragmencie, który jest spokojnym godzeniem się z możliwym zamachem na własne życie. Refleksje o śmierci obecne są od początku, jednak wydaje się, że w dalszych księgach akapitów jej poświęconych jest więcej, a ton książki staje się bardziej podszyty wprawdzie łagodną i spokojną, ale melancholią: Człowiekowi przepojonemu zasadami prawdziwymi wystarczy zdanie bardzo krótkie i bardzo znane, by go znowu natchnąć pogodą ducha i spokojem np. następujące: A wszystkie liście tak samo ku ziemi wiatr zmiata... Tak i ród ludzki. Listkami są i twe dzieci. Liśćmi są i ci, którzy z udanym przekonaniem głośno cię wielbią i sławią albo - przeciwnie - przeklinają, albo po cichu gania i wyszydzają. Liśćmi są ci, którzy będą dalej głosić sławę pośmiertną.(...) Wszystko jest krótkowieczne, a ty unikasz i pożądasz wszystkiego, jakby to miało istnieć przez wieczność. Perspektywa odejścia ze świata służy więc do spojrzenia na dziejące się rzeczy z odpowiednią miarą. Pozwala skupić się na tym, co ważne: Dlaczego się niepokoję? Przyjdzie na mnie chwila przemiany w pył, czegokolwiek bym nie robił. Albo w innym miejscu: Nie żyj tak, jakbyś miał żyć lat dziesięć tysięcy. Los wisi nad tobą. Dopóki żyjesz, dopóki możesz, bądź dobry.

poniedziałek, 4 marca 2024

"Czerwone tarcze" Jarosław Iwaszkiewicz


Czerwone tarcze
to historyczno-psychologiczna powieść Jarosława Iwaszkiewicza z 1934 roku. Opowiada o losach księcia Henryka Sandomierskiego, czwartego z kolei syna Bolesława Krzywoustego. O Henryku, jako postaci historycznej, wiadomo raczej niewiele. Na podstawie tych kilku znanych faktów z jego życia udało się Iwaszkiewiczowi nakreślić interesujący, fikcyjny portret idealisty na książęcym tronie. Pierwsza część książki zaczyna się mniej więcej w roku 1152 od podróży Henryka na dwór cesarski w Bambergu. Był on honorowym jeńcem cesarza Niemiec Konrada III i miał obowiązek stawić się przed jego obliczem. Po śmierci tego ostatniego wyruszył w długą drogę po średniowiecznej Europie, by w końcu dotrzeć do Królestwa Jerozolimskiego. Druga część powieści, ciekawsza, obejmuje rządy Henryka w księstwie sandomierskim.

Książka Iwaszkiewicza charakteryzuje się wolnym, spokojnym tempem i wymaga odrobiny cierpliwości, ale pozwala czytelnikowi głęboko wsiąknąć w średniowieczny świat odmalowany, może nie tyle odkrywczo, ale wyjątkowo sugestywnie i barwnie, oraz zgodnie, na ile to można ocenić, z ówczesnymi realiami. Narracja skupia się głównie na opisach, a te są jak zawsze u Iwaszkiewicza fenomenalne, z tym właściwym dla tego pisarza kontrastem między urodą świata a jego kruchością. Obrazy płynącej rzeki, jesiennych lasów, Wisły pod Sandomierzem wylewającej na wiosnę, mrocznego Krakowa, niszczejących pozostałości starożytnego Rzymu, płonącej twierdzy i wiele, wiele innych pozostają na długo w pamięci. Podobnie rzecz ma się z dziejami starej piastowskiej korony. Jako zaginiony artefakt majaczy najpierw w snutej opowieści, jawi się w niej jako obietnica. Na skutek podjętych poszukiwań zostaje odzyskana w dość mrocznych okolicznościach, ale jakże symbolicznych, by ponownie przepaść.
 
Jest w tej powieści podskórne, ale stale obecne poczucie straty, niepokoju, żalu za utraconą dawną wielkością. Rodzi ono pragnienie u Henryka odzyskania chwały, jaką cieszyła się Polska za Bolesława Chrobrego, czy Śmiałego. Realizacja tego marzenia wymaga centralizacji rządów. A pozbycie się konkurencji, zdobycie władzy, jej sprawowanie łączy się zawsze z bezwzględnością i przemocą, a często i barbarzyńskim okrucieństwem. Henryk, podróżując, widzi to za każdym razem na rozmaitych dworach, więcej w swojej rodzinie, bo przecież jego bracia nie wahali się i pozbawili najstarszego z nich, Władysława Wygnańca, tronu, zmuszając go do ucieczki. Książka znakomicie maluje portret człowieka refleksyjnego, wrażliwego, kogoś, kto z racji swoich podróży ma szerokie horyzonty, dostrzega więcej niż inni, czuje się więc wyobcowany ze swojego otoczenia, co jeszcze podkreślone jest przez bardzo subtelnie zarysowany wątek nieheteronormatywności bohatera. Szlachetne marzenie Henryka o koronie, o byciu dobrym władcą, jego przygotowywanie się do realizacji tego upragnionego celu skonfrontowane jest z z realnością sprawowania władzy, choćby stosunkowo niewielkiej, na poziomie lokalnym. Iwaszkiewicz bardzo konsekwentnie pokazuje skutki idealizmu w polityce, kiedy wielka idea, wyradza się, przysłania rzeczywistość, odpowiedzialność za innych i może paraliżować działanie. Znakomita, bardzo gorzka w swej wymowie powieść.