poniedziałek, 21 grudnia 2020
"Śnieg", Bolesław Leśmian
czwartek, 3 grudnia 2020
"Baśń o wężowym sercu, albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli", Radek Rak
Niektórzy żydowscy uczeni powiadają, że każdej nocy świat rozmontowywany jest na części i na nowo składany przez tajemniczego demiurga. A ponieważ, jak każdy, bywa on omylny, nowy świat podobny jest do poprzedniego, ale zawsze trochę inny, niektóre rzeczy się przesuwają w dziwny sposób. Zdarza się też, że ta lub owa część świata zapodziewa się gdzieś i znika. Dlatego nie ma w świecie żadnego ładu, porządku ni celowości, bo wszelki porządek, bo wszelki ład i celowość są tylko ułudą.
Powiadają, że śmierć z głodu jest śmiercią najstraszliwszą. I może mają rację, a może nie, bo każda śmierć jest najstraszniejsza, jeśli jest twoją śmiercią. A jednak w umieraniu z głodu jest rodzaj Bożej kpiny z człowieka.
Człowiek prosi o chleb powszedni tym usilniej, im chleb ten staje się coraz bardziej niepowszedni, prosi słowami, których nauczył go sam Bóg; kiedy chleba jest pod dostatkiem, człowiek nie modli się, bo wydaje mu się, że tak będzie zawsze, do tego trudno prosić o coś, co się właśnie ma. A jednak czasem Bóg odmawia chleba; człowiek prosi, lecz nie dostaje, szuka a nie znajduje, kołacze jak w kamień, ale nikt mu nie otwiera, bo kamień nie ma drzwi; albowiem ze wszystkiego na świecie Bóg podobny jest do kamienia, który nie robi nic, tylko jest.
poniedziałek, 9 listopada 2020
"Co się stało w Jonestown? Sekta Jima Jonesa i największe zbiorowe samobójstwo", Jeff Guinn
Książka Jeffa Guinna jest obszernym reportażem, w którym autor poszukuje odpowiedzi na pytanie: co doprowadziło do wydarzeń, które rozegrały się w Jonestown, osadzie położonej w środku dżungli w Gujanie? 18 listopada 1978 roku tam właśnie członkowie Świątyni Ludu, około dziewięćset osób pod przewodnictwem Jima Jonesa dokonało zbiorowego samobójstwa.
Jeff Guinn w swoje książce koncentruje się na postaci charyzmatycznego Jima Jonesa. Zaczyna od szczegółowego opisu jego trudnego dzieciństwa. Pokazuje wrażliwe dziecko, które odkrywa, że ma dar mówienia tego, co inni chcą usłyszeć. Dzięki temu otrzymuje zainteresowanie, którego brakuje mu w domu. Następnie otrzymujemy portret współczującego młodego człowieka, który chce zostać pastorem i pomagać ludziom, na razie więc, ofiarnie zajmuje się chorymi i ich rodzinami jako sanitariusz w szpitalu. Bycie pastorem w przypadku Jima szybko zaczyna oznacza rodzaj władzy, którą trzeba zdobywać i rozszerzać za pomocą wątpliwie moralnych środków, więc już jako początkujący duchowny ma swoją ciemną i jasną stronę. Książka świetnie pokazuje jak krok po kroku wady tego człowieka zaczynają przeważać na zaletami, jak ulega on stopniowej deprawacji, której przyczyna tkwi w kombinacji ambicji, żądzy władzy i potrzeby absolutnej kontroli.
Jim Jones zakłada swój kościół w roku 1956 w stanie Indiana. Początkowa działalność Świątyni Ludu lekko wyprzedza, a potem wpisuje się w wielkie ruchy społeczne w latach sześćdziesiątych w Stanach Zjednoczonych, przede wszystkim zaś w walkę z rasizmem. Kościół Jima Jonesa staje się miejscem równości rasowej i społecznej, w którym wierni mogą liczyć na rozwiązanie swoich problemów. Przyciąga więc ludzi potrzebujących pomocy, zmagających się z uzależnieniami, po tragicznych przejściach, weteranów, ale także osoby szczerze religijne, wierzące, że Jones jest kimś wyjątkowym lub chrześcijan głęboko pragnących żyć swoją wiarą. Jak wyraziła się jedna z takich osób: [trzeba] wyjść i coś robić, nie można tak sobie siedzieć z boku i chwalić Jezusa. Osobną grupę stanowią różnego typu idealiści, którzy chcieli znaleźć sposób na odegranie pozytywnej roli, chcieli skierować
Amerykę na właściwe tory by stała się krajem rasowej i gospodarczej
równości oraz unikała wojen. Oni znajdują w Świątyni Ludu miejsce, gdzie czynnie można sprzeciwiać się ubóstwu,
prześladowaniom i segregacji.
Jak pisze autor: Jim Jones przyciągał wiernych przez odwoływanie się do najlepszej
strony
ich natury, pragnienia równości dla wszystkich. Poza najuboższymi,
którzy dostali jedzenie, ubranie i szacunek, nikt nie odniósł żadnej
materialnej korzyści ze wstąpienia i przynależności do Świątyni Ludu. Dlaczego więc działalność kościoła skończyła się tak tragicznie? Książka Guinna próbuje dać odpowiedź na to pytanie. Jest świetnym studium sekty i charyzmatycznego przywódcy, który wiedzie swoich wyznawców powoli po równi pochyłej, a oni przymykają oczy na jego urojenia i wyskoki z powodu lojalności wobec niego lub sprawy. Stopniowo popadają też w coraz większą izolację, nawzajem podsycają swe lęki, bo tracą inne punkty punkty odniesienia w ocenie rzeczywistości i często dosłownie bywają zbyt zmęczeni pracą i brakiem snu by myśleć. Są też ofiarami pogłębiającej się przemocy.
Wiele takich i innych (na przykład: kłopoty z prawem), czynników kumulujących się przez lata - Świątynia Ludu działała przez przeszło dwadzieścia lat - wystarczy, mimo że budzi to niedowierzanie, że to nie może być tak proste, że zło jest tak banalne, doprowadzić do tragedii. Wydarzeniami feralnego dnia autor zajmuje się
na kilkudziesięciu ostatnich stronach tej skrupulatnie napisanej książki
w sposób wyciszony, nienastawiony na szokowanie czytelnika, ale
jednocześnie wierny faktom, na ile udało się je ustalić. Ogólnie mówiąc, reportaż jest dobrze udokumentowany, odwołuje się do licznych rozmów, które przeprowadził autor ze świadkami zdarzeń, nastawiony na próbę
kompleksowego przedstawienia wydarzeń i zrozumienia przyczyn za nimi
stojących, oraz poznania ludzkich motywacji. Z kompleksowości ujęcia wynika szczegółowość, drobiazgowość wręcz książki, którą mimo to, czyta się znakomicie.
środa, 28 października 2020
*** (prosiłem dziewczynkę), Jacek Podsiadło
prosiłem dziewczynkę
-narysuj mi Drogę
dom
drzwi okna
i dym z komina -
narysowała wszystko
w kreskach deszczu
- ale ty jesteś w środku pod dwiema pierzynami -
mówiła
podziękowałem
zabrałem rysunek i odszedłem
- zaczekaj jeszcze piorun -
krzyknęła wyjmując czerwoną kredkę
_____
Wiersz znaleziony przez Wojciecha Szota ze Zdaniem Szota
piątek, 23 października 2020
"Bolesław Chrobry", Antoni Gołubiew
Bolesław Chrobry Antoniego Gołubiewa to monumentalna powieść historyczna o początkach kształtowania się państwa polskiego. Obejmuje okres od dzieciństwa tytułowego bohatera do roku 1007, która to data podana jest w zakończeniu książki. Zaczyna się zaś ona od opisu życia w puszczy gromady wiejskiej i napadu Wikingów, bowiem nie można napisać niczego dziejącego się na przełomie X i XI wieku bez Wikingów. Wszystkie wydarzenia znane powszechnie z historii (misja św Wojciecha, zjazd gnieźnieński, wojna polsko-niemiecka za panowania Henryka II), i te mniej znane łączą się z przedstawieniem średniowiecznego życia w całym jego bogactwie. Mamy więc walkę o władzę, wojny, bitwy, intrygi i mordy polityczne, zwykłe zresztą też, sceny procesów sądowych, nastający nowy chrześcijański ład, ale też wiarę w starych bogów, wielkie ambicje i uczucia, wreszcie codzienność w puszczy, w grodzie i na podgrodziu. Wszystko mistrzowsko podane, od intymnych opisów narodzin miłości czy wiary po wielkie freski zbiorowe, jak na przykład: ucieczka Bolesława Chrobrego z całym wojskiem z Pragi w czasie buntu czeskiego przeciw jego władzy.
Bolesław Chrobry jest jednym z wielu głównych bohaterów książki. Innymi, prawie równorzędnymi, są postacie historyczne: święty Wojciech, jego bracia, Bolesław Rudy, Mieszko I czy Mieszko II, święty Brunon z Kwerfurtu, czy też osoby, których tylko imię zachowało się w kronikach, jak Stojgniew, czy pochodzący z Polski męczennicy: Izaak i Mateusz. Wreszcie są protagoniści absolutnie fikcyjni, stworzeni tylko przez wyobraźnię autora jak Latorosłka, Kłąb czy Bugaj. To jest z grubsza pierwszy plan tej napisanej z ogromnym rozmachem powieści; plus oczywiście liczni bohaterowie drugo- i trzecioplanowi stanowiący pełen przekrój społeczny od niewolników
pracujących w kopalniach srebra, wieśniaków, rzemieślników, członków
starych rodów odchodzących w zapomnienie, po ludzi pnących się w
górę, wojów, wielmożów i władców. Ich dzieje, trzymające w napięciu, splatają się ze sobą, wspólnie tworzą historię, także tę pisaną z wielkiej litery.
Tu trzeba poruszyć problem, przed którym stają wszyscy piszący o historii: w jakim stopniu przeszłość o której się opowiada ma być odzwierciedlona w języku powieści. Gołubiew stworzył sztuczną konstrukcję językową mającą sprawiać wrażenie średniowiecznej mowy, bo nie ma żadnych źródeł z tamtego okresu, zresztą nie byłby to język w ogóle zrozumiały, nawet gdyby były. Zastosowana przez autora archaizacja znakomicie buduje klimat powieści, ale, nie ma co ukrywać, wymaga od czytelnika wysiłku. Trzeba przeczytać kilkadziesiąt stron, aby po prostu przyzwyczaić się do takiego sposobu opowiadania.
Głównym tematem powieści jest zmiana jaką niesie za sobą przyjęcie chrześcijaństwa. Bolesław Chrobry jest postacią znajdującą się w centrum wydarzeń, uosobieniem tej wielkiej przemiany społecznej. Być może jego wizerunek jest wyidealizowany w stosunku do historycznego pierwowzoru z powodu ram czasowych powieści. Nie ma więc tu nic o łamaniu zębów, czy gwałcie na księżniczce kijowskiej. Gołubiew daje tylko zapowiedź tych czynów w postaci samoświadomości bohatera, który wie, że stając przed wyborem między władzą a zasadami religijnymi, czy osobistymi uczuciami, będzie często wybierał tak, aby umocnić swoje panowanie, tracąc przy tym to, co dla niego cenne. Symbolizuje to wydarzenie, do którego Bolesław wraca myślami, mianowicie, w czasie jednej z bitew sięgając po miecz zgubił krzyżyk podarowany mu przez matkę. Dokonywanie wyborów nie oznacza pewności, że się podjęte decyzje były słuszne, i że wszystko czego się dokonało nie rozsypie się w proch. Mieszko I umiera z gorzką świadomością, że jego druga żona Oda i syn tylko czekają na jego odejście by rzucić się sobie do gardeł w walce o władzę, z poczuciem, że zdradził starych bogów przyjmując chrześcijaństwo. Podobnie inni bohaterowie wielokrotnie uchwyceni są w momencie wyboru. Stają przed ciągłym dylematem jak opowiedzieć się wobec nowego, ze wszystkim, co ono niesie, jak dochować wierności sobie i innym. Jak to ładnie określa powieść: mają swoje rozdroża, każde z nich własne, inne. Otrzymujemy więc głęboko prawdziwe portrety ludzi, z ich skomplikowaną psychiką, wątpliwościami, egzystencjalną samotnością i to jest w tej znakomitej powieści historycznej najcenniejsze.
________
Poniżej zamieszczam fragment tekstu, aby pokazać język powieści. Jest to początek opowieści Sygrydy Storrådy, prawdopodobnie siostry Bolesława (istnieją spory między historykami dotyczące jej tożsamości), postaci w książce trzeciorzędnej, której dziejom autor poświęcił kilkadziesiąt stron:
- Nie widziałeś onego poselstwa swijskiego, siedziałeś jeszcze podówczas u cesarza w niewoli, to nie wiesz, jacy byli. Ale ja przyglądałam się dobrze, miałam odjechać z nimi, pojmujesz, że mi oczy wyskakiwały, chciwie wypatrywałam. Wielcy, pomimo ogorzenia biali, płowowłosi, na szłomach dzicze abo wilcze kły, abo rogi, u poniektórych smoki, kołnierze z młotami boga- Tora, złote i srebrne obręcze na ramionach... och, straszno-straszno, och, obco-obco, nieprzyjaźnie!... Patrzyłam, jak szli ku Poznaniowi, nigdy tych pierwszych Swijów nie zapomnę. Szczyt przy szczycie kraszony, każdy z błyszczącym buklem, miecze i wielgie bardy, oszczepy. I twardy tupot nóg, słyszę potąd ten tupot, duch-duch-duch tupotali, zda się: wchodzą w zdobyty gród. A w piersi mi jakoby schwytana kuropatwa biła skrzydłami, chciała się wyrwać z sidła: po mnie to, tegdy mię doszło, że to po mnie tak tupią; choć i przedtem wiedziałam o układach oćca. (...) Stężała jechałam do Kruszwicy, a stamtąd do Wyszogrodu, gdzie łodzie wikińskie czekały na Wiśle, choć nie jechałam sama, mać się uparła, wymogła na ojcu, że zwolił razem z nim odprowadzić Świętoszkę... ulubienicą matki byłam, zawżdy śmiała się ze mną... Tam ich widziałam ostatni raz, gdy przyszło pożegnanie... już przy brzegu.(...) Już tam nie kuropatwa biła dziko, prędzej cietrzew czy jastrząb. Jeszcze widziałam ich, a jużem tak tążyła, że wszystko się we mnie darło, samo jeno lęk.(...) Alem spojrzała bokiem czekających Swijów, na te zbójeckie pyski, srogie oczy, i... jakbyś bijącego nieprzytomnie ptaka strzałą przeszył: tym nie lza pokazać lęku, nigdy i w żadnej rzeczy, taka dola mnie czeka. Nie wiem, kto oną mądrość wszeptał mi w on czas, może milczące krzykiem oczy maci, a może przykurczenie oćca, czy też oboje, każde z osobna. Pokłoniłam się więc jeno, rzekłam to tylko: "Pozostawajcie w zdrowiu", nawet wezwania nie dodałam. A oni jakby umówili się i ze sobą, i ze mną, powtórzyli: "Jedź w zdrowiu córko nasza". Tędy poszłam i wsiadłam w łódź.
czwartek, 8 października 2020
"Nie opuszczaj mnie", Kazuo Ishiguro
Stale myślę o tej rzece gdzieś daleko, z naprawdę szybkim nurtem (...) I o dwojgu zanurzonych w wodzie ludziach, którzy próbują się trzymać za ręce, naprawdę z całej siły się trzymają i w końcu nie dają rady. Prąd jest zbyt silny. Muszą się puścić i odpłynąć od siebie.
Kazuo Ishiguro pisze w bardzo charakterystyczny sposób. Jego proza jest powściągliwa, opiera się na subtelnym budowaniu nastroju, niedopowiedzeniu, czemu sprzyja pierwszoosobowa narracja. Narrator nie jest do końca wiarygodny, często ukrywa coś, nie tyle przed czytelnikiem, co przed samym sobą. Wszystkie książki Kazuo Ishiguro są bowiem wariantami na temat pamięci i prawdy. Pokazują
bohatera, który próbuje się zmierzyć z własną przeszłością, zbierając okruchy wspomnień.
Nie inaczej jest w przypadku Nie opuszczaj mnie. Kathy, narratorka powieści, wspomina swoje dzieciństwo spędzone w ekskluzywnej, prywatnej szkole z internatem w Hailsham. Była to szkoła ciesząca się bardzo dobrą opinią, w której wielki nacisk kładziono na kreatywność, rozwijanie twórczych talentów uczniów. Wszystkie te drobne dziecięce wspomnienia, opowieści o życiu szkolnej gromady powoli przechodzą w opis nastoletniego trójkąta miłosnego, który powstaje między Kathy i jej przyjaciółmi Tommym i Ruth. Bohaterowie rozstają się, gdy wkraczają w dorosłość, by kilka lat później znów się spotkać w innych okolicznościach.
Pod opowiedzianą w prosty sposób historią o dorastaniu kryje się druga opowieść o społeczeństwie i roli jaką mają w nim odegrać bohaterowie, którą czytelnik buduje sobie z porozrzucanych po książce napomknięć. Prawdy dość łatwo się domyśleć już na początku, ale znać fakty a uświadomić sobie ich wagę to wielka różnica. Kathy, Tommy, Ruth i inne dzieciaki znają prawdę od wczesnego dzieciństwa. Zawsze wiedzieliśmy - konstatuje jedno z nich. Rzeczywiste zrozumienie swojego losu przychodzi jednak z czasem i jest przejmujące. I ten właśnie proces śledzi czytelnik. Bohaterowie szarpią się, huśtają pomiędzy wiem a nie chce wiedzieć, pomiędzy prawdą a złudzeniem. Podejmują działania na miarę swoich możliwości zwiedzeni błędnymi wyobrażeniami, nierealnymi marzeniami. Tworzenie iluzji na własny temat jest im bowiem potrzebne; brak akceptacji rzeczywistości jest
aktem nadziei, że można być kimś innym, kształtować swój los, ocalić wzajemne relacje.
Przekonująco i zarazem subtelnie zaznaczone są różnice w reakcji postaci na wydarzenia. Tommy reaguje emocjami: gniewem i nadzieją. Ruth jest chyba pozornie najbardziej ishigurowską bohaterką z jej przejawianą od dziecięcych lat fantazją, która pozwala
jej
manipulować otoczeniem i naginać sytuację do swoich potrzeb oraz próbować żyć według swoich wyobrażeń. Kathy jawi na ich tle jako najbardziej dociekliwa i trzeźwo oceniająca sytuację. Jednak pierwsza zasada czytania Ishiguro brzmi: nigdy nie należy do końca wierzyć bohaterom opowiadającym o sobie. Kathy jest więc może po prostu najbardziej bierna. Wycofuje się, gdy na przykład trzeba okazać lojalność, a potem obwinia innych za skutki swojego postępowania. Jej zawód czy też rola społeczna jaką pełni jest również bardzo dwuznaczna. Ambiwalencją naznaczone jest także postępowanie dyrekcji szkoły i nauczycieli. Czy mając dobre intencje można manipulować i kłamać? Nauczyciele bowiem (...) planowali bardzo starannie i rozważnie kiedy i co nam
powiedzieć, tak żebyśmy byli trochę za młodzi, by zrozumieć kolejna
podawana nam
informacje. Lecz oczywiście na jakimś poziomie przyswajaliśmy ją sobie i
wkrótce wszystko to tkwiło w naszych głowach, mimo że porządnie się nad
tym nie zastanowiliśmy. Czy mówienie półprawdy ma chronić dzieci czy komfort moralny dorosłych?
Ciężar emocjonalny Nie opuszczaj mnie jest właśnie dlatego tak ogromny, że książka stawia mnóstwo pytań odwołując się w pewnym momencie wprost, chociaż tak dyskretnie, że można to przeoczyć, do wydarzeń historycznych. Najważniejsze z tych pytań to: Ile człowiek jest gotowy zapłacić za zdrowie i życie swoje, i swoich najbliższych? Czy da się zatrzymać postęp technologiczny? Ucywilizować go? Odpowiedź jest przeraźliwie smutna, bo to opowieść o bezradności, gdzie bunt jest niemożliwy (domysły dlaczego jest on tak nieosiągalny prowadzą do następnych komplikujących powieściową rzeczywistość pytań), próby odmowy opuszczenia starego świata z jego zasadami moralnymi daremne, odrobina dobroci, nawet dwuznacznej, zbędna w społeczeństwie, które nie chce znać ceny za nowy wspaniały świat.
niedziela, 27 września 2020
"Jestem, jestem, jestem. Siedemnaście przelotnych spotkań ze śmiercią", Maggie O'Farrell
Maggie O'Farrell jest urodzoną na początku lat siedemdziesiątych w Irlandii Północnej brytyjską pisarką powieści obyczajowych. Jestem, jestem, jestem. Siedemnaście przelotnych spotkań ze śmiercią jest jej autobiografią, opowiedzianą ze szczególnego punktu widzenia. Opisuje w niej swoje życie poprzez wydarzenia graniczne - zetknięcie się ze śmiercią. I jak pisze:
Nie ma nic wyjątkowego ani szczególnego w otarciu się o śmierć. Tego rodzaju doświadczenia nie są rzadkie, ośmieliłabym się stwierdzić, że każdy kiedyś je przeżył, może sobie tego nawet nie uświadamiając. Furgonetka przejeżdża za blisko twojego roweru, zmęczony ratownik medyczny orientuje się, że należy jeszcze raz sprawdzić dawkę, pijany kierowca niechętnie ulega perswazji i oddaje kluczyki do samochodu, pociąg, na który nie zdążyliśmy, bo nie usłyszeliśmy budzika, samolot, na który się spóźniliśmy, wirus, którego nie wciągnęliśmy w płuca, droga, którą nie poszliśmy.
Nie ma więc nic szczególnego w otarciu się o śmierć - życie Maggie O'Farrell jest jednocześnie całkowicie zwyczajne i niepowtarzalne, jak biografia każdego innego człowieka, z wyjątkiem może ciężkiej choroby w dzieciństwie. Maggie O'Farrell opowiada zatem o tym, jak to jest śmiertelnie chorować jako dziecko a potem całe życie zmagać się z następstwami choroby, stykać się w późniejszym wieku, z oszczędnościami i brakami w opiece zdrowotnej, z pozbawionym empatii traktowaniem pacjentów, szczególnie zaś lekceważeniem zdrowia i samopoczucia kobiet, ich prawa do samostanowienia. Jest to także opowieść o innych formach przemocy wobec kobiet.
Pisząc o doświadczeniach uniknięcia śmierci książka opowiada o nieodwracalnej zmianie, bowiem świadome przeżycie śmiertelnego zagrożenia zmienia człowieka, wnika w niego, staje się jego częścią, nie da się wymazać z historii jego życia, choć bywa doświadczeniem, o którym trudno mówić. Maggie O'Farrell jednak udaje się nazwać w sposób przejmujący uczucia spychane gdzieś głęboko. Ma niezwykłą umiejętność pisania o zwyczajnym życiu, o tym, co może się przytrafić każdemu a akurat przytrafiło się jej, uważnie i z wielką wrażliwością. Udaje jej się pokazywać sedno sprawy i towarzyszące mu uczucia przerażenie, bezradność albo wolę walki, czasami absurd sytuacji i bezduszność otoczenia w skondensowany sposób, w krótkich scenach zajmujących kilka linijek tekstu. Mistrzowskim przykładem jest tu opis przesłuchania na posterunku policji. Dodatkowo ujmująca jest jej trzeźwa ocena siebie, odrobina poczucia humoru i niby drobiazgi: współgranie tytułu książki, motta zaczerpniętego od Sylvii Plath i zakończenia. Także tytuły rozdziałów zwracają uwagę. Są one nazwami części ciała, które były dotknięte zagrożeniem, powodującym śmiertelne niebezpieczeństwo i datami, podkreślającymi, że potem nic już nie było takie samo.
Mimo skoncentrowania się na temacie śmierci Jestem, jestem, jestem jest książką przepełnioną wdzięcznością i afirmacją życia. Opis wydarzeń, w których otarła się o śmierć stanowi dla Maggie O'Farrell punkt wyjścia do opowiedzenia o ważnych sprawach i osobach w jej życiu, pokazania każdej jego cennej chwili. I co bardzo ujmujące, zauważa nawet drobne okruchy dobra, które mogą mieć i miały olbrzymie znaczenie. Jest to też bowiem książka będąca formą podziękowania dla ludzi, którzy kiedyś dosłownie uratowali życie, albo tylko, choć to tylko jest nie adekwatnym słowem, okazali swoje wsparcie słowem, dotykiem, przelotnym gestem, dodatkowym wysiłkiem.
piątek, 11 września 2020
"Nie przywitam się z państwem na ulicy", Maria Reimann
Kluczową kwestią, od której Maria Reimann zaczyna swoją opowieść jest rozróżnienie między niesprawnością a niepełnosprawnością:
Niesprawność (uszkodzenie) to biologiczny fakt związany z funkcjonowaniem lub brakiem narządu, niepełnosprawność z kolei to ograniczenie wynikające ze sposobu funkcjonowania społeczeństwa, polegającego na dyskryminacji i wykluczaniu osób, których ciała odbiegają od wyznaczonej przez społeczeństwo normy zdrowia. Rozróżnienie to przyjęła w 1980 roku WHO. Niepełnosprawność wynika nie tylko z kondycji ciała, ale i ze sposobu, w jaki na odmienność czy niesprawność ciała reagują inni.
Książka Marii Reimann jest próbą zrozumienia kiedy i jak powstaje niepełnosprawność, w dużej mierze autobiograficzną, osoby niedowidzącej, choć w równym stopniu opartą na wywiadach z kobietami z zespołem Turnera. Taki wybór bohaterek bardzo uwidacznia różnicę między niesprawnością, nieoczywistą na pierwszy rzut oka, ujawniającą się z czasem, a powstającą w wyniku tego niepełnosprawnością.
Nacisk położony jest w książce na rozmowę, uważne słuchanie i na przedstawienie z wielką empatią indywidualnych doświadczeń, a także na podzielenie się z innymi własnymi przeżyciami. Stąd tak wiele w niej poruszających emocje historii.
Jak twierdzi autorka, a co wydaje się bardzo trafne, życie z niepełnosprawnością jest poruszaniem się między dwoma biegunami. Między poczuciem wyjątkowości - wyjątkowej niesprawiedliwości, wyjątkowej krzywdy, wyjątkowej dzielności, wyjątkowego wysiłku a poczuciem zwyczajności, normalności. Książka pokazuje długą drogę do samoakceptacji: pokonywanie ograniczeń, szukanie rozwiązań problemów, walka ze stygmatyzacją, próby wpisywania się w normy osób zdrowych, pytania na ile jest to konieczne, poszukiwanie wsparcia wśród osób podobnych sobie (problematyczne, bo z jednej strony dające ulgę i uśmierzające poczucie osamotnienia, z drugiej stanowiące zagrożenie zamknięcia się wśród swoich). Poruszająca się między dwoma skrajnościami, między wyjątkowością a normalnością, niepełnosprawna osoba nie jest sama - są z nią rodzice, nauczyciele, koledzy w szkole, partnerzy życiowi, jej własne dzieci. Ich perspektywa też jest w pewnym stopniu uwzględniona i opisana.
Opowiadanie o niepełnosprawności jest dzieleniem się niełatwą częścią doświadczenia ludzkiego. Wymaga otwartości zarówno od osoby, która przedstawia swoją historię, jak i zwłaszcza od słuchacza czy czytelnika. Wymaga od niego wstrzymania się od pochopnych ocen, odrzucenia stereotypów, uważności. Wtedy dopiero może się zrodzić prawdziwe zrozumienie i współczucie, które, co najważniejsze, nie będzie zasłaniać drugiego człowieka. Książka, taka jak Nie przywitam się z państwem na ulicy Marii Reimann może być w tym bardzo pomocna - uczy empatii.
czwartek, 25 czerwca 2020
25 czerwca - rocznica urodzin Ingeborg Bachmann
Graffiti Jefa Aerosla. Źródło: Wikipedia |
Jest-li tu dom zielony, to wstąpię jeszcze w dom.
Jest-li tu mocny most, to grunt, by tędy pójść.
Jeśli zachody miłości pisze się na straty, tu skora-m do takich strat.
Jeśli to nie ja, to ktoś, co dobry jest jak ja.
Jeśli tu ze słowem łączy mnie granica, niechaj z nim graniczę.
Są Czechy wciąż nad morzem, uwierzę znów morzom.
A wierząc wciąż w morze, nadzieję mam na ląd.
Jeśli to ja, to każdy, kto tyle wart co ja.
Dla siebie nic już nie chcę. Chcę upaść, wniknąć w grunt.
W grunt, znaczy - iść ku morzu, tam znów odnajdę Czechy.
Skazana na upadek, obudzę się spokojna.
Znam teraz grunt i wiem, i nie jestem stracona.
Chodźcie tu, wszyscy Czesi, żeglarze, portowe kurwy i statki
bez kotwicy. Nie chcecie być czeską zagadką, wszyscy wy Ilirowie,
Werończycy i Wenecjanie? Grajcie komedie, które budzą śmiech.
I które są do płaczu. I błądźcie po stokroć
tak ja błądziłam, niezdolna sprostać próbom,
lecz w końcu im sprostałam, nie raz, nie dwa razy.
I Czechy im sprostały, i w pewien dzień pogodny
zaznały łaski morza, dziś miejsce ich nad wodą.
Graniczę wciąż ze słowem, a także z innym lądem
graniczę, choć nieznacznie, ze wszystkim coraz bardziej.
Czech, wagant, bez grosza i domu,
obdarowany tylko przez wątpliwe morze, by ujrzeć mógł ląd mój wybrany.
[1965]
__________
Ingeborg Bachmann (25.06.1926 - 17.10.1973). Wiersz w tłumaczeniu Andrzeja Kopackiego ze strony facebookowej poświęconej poezji: ±1354
środa, 8 kwietnia 2020
Drugi wiersz o myciu okien, Reiner Kunze
piątek, 28 lutego 2020
"Pogrzebać kajdany", Adam Hochschild
Kiedy wyjdzie się ze stacji londyńskiego metra Bank, przetnie kilka przecznic i skręci w podwórze, można zobaczyć jedynie kilka niskich, nijakich budynków, stary pub, a wreszcie, właśnie w tym miejscu, wysoki budynek ze szkła i stali: 2 George Yard. Po stojących tu niegdyś księgarniach i drukarniach nie został żaden ślad, nic też nie przypomina o owym wiosennym dniu sprzed ponad dwustu laty, kiedy do budynku weszło kilkunastu mężczyzn - mieli tu zasiąść do spotkania. Było to posępnie wyglądające towarzystwo, większość z nich w czarnych wysokich kapeluszach. Miasta wznoszą pomniki królom, premierom, generałom, ale nie jakimś zwykłym i niezajmującym żadnych oficjalnych stanowisk obywatelom, którzy pewnego razu zebrali się w drukarni. Jednak to, co rozpoczęli ci obywatele, odbiło się szerokim echem na całym świecie i do dziś odczuwamy tego efekty.
22 maja 1787 roku w londyńskiej drukarni zebrało się kilkunastu mężczyzn, którzy za cel swego działania obrali zniesienie niewolnictwa. Zadanie, jakie przed sobą postawili było kolosalne. Na tamte czasy przypadało bowiem apogeum handlu ludźmi. Każdego roku kilkadziesiąt tysięcy zakutych w łańcuchy Afrykanów ładowano na statki niewolnicze i przewożono do Nowego Świata. Przeważająca większość ludzi w Wielkiej Brytanii akceptowała niewolnictwo, a zyski z zachodnio-indyjskich plantacji i cła z importu cukru trzcinowego produkowanego przez niewolników były ważnym źródłem dochodów państwa. Handel zaś niewolnikami dawał pracę dziesiątkom tysięcy żeglarzy, kupców i szkutników przyczyniając się do rozwoju portów, w tym Londynu. Pierwszym zadaniem jakim wyznaczył sobie nowo powstały komitet było zdelegalizowanie handlu niewolnikami, a był on wielkim przedsięwzięciem - w latach 1660 -1807 do zamorskich kolonii Wielkiej Brytanii statki przewiozły trzy razy więcej osób z Afryki niż Europejczyków. Zapotrzebowanie na niewolników w Nowym Świecie było ogromne, ponieważ zapracowywali się oni na śmierć błyskawicznie, zwłaszcza na plantacjach trzciny cukrowej w Indiach Zachodnich.
W swojej książce Pogrzebać kajdany Adam Hochschild opowiada o powstaniu pierwszego powszechnego ruchu obywatelskiego, który zaledwie w ciągu kilku lat sprawił, że kwestia niewolnictwa znalazła się w centrum brytyjskiego życia politycznego. W każdym większym mieście zaczął działać komitet abolicjonistyczny. Zostały wynalezione i użyte wszystkie istotne narzędzia, jakimi posługują się do dziś ruchy obywatelskie: ulotki, petycje, śledztwa dziennikarskie, książki, spotkania z ich autorami, bojkoty konsumenckie, plakaty z ikonicznymi wizerunkami (jednym z najsławniejszych był rysunek statku Brookes). Kim byli ci, którzy rozpoczęli ten ruch abolicjonistyczny w 1787 roku, a także wszyscy inni, którzy później się do niego przyłączyli? Kwakrami, drukarzami, muzykami, pastorami, właścicielami fabryk porcelany, ekscentrykami, którzy tłukli filiżanki z herbatą i cukrem na przyjęciach, byłymi niewolnikami (w ówczesnym Londynie mieszkało takich osób kilka tysięcy). Wreszcie zwykłymi ludźmi, jak dziesięć tysięcy mieszkańców Manchesteru, którzy jako jedni z pierwszych podpisali petycje do parlamentu, czy później, owe trzysta tysięcy odmawiający spożywania cukru z trzciny zbieranej przez niewolników.
Projekt medalionu przygotowanego, między innymi, przez producenta porcelany J. Wedgwooda dla kampanii abolicjonistycznej. |
Próbowałem przekonać się, że to co napisałem w eseju, nie może być prawdą. Im jednak bardziej się nad tym zastanawiałem - a raczej nad świadectwami, na których oparłem swój tekst - tym bardziej w nie wierzyłem. (...)Ujrzawszy Wades Mill w Hertfordshire, usiadłem niepocieszony przy drodze, trzymając za uprząż mojego konia. Tam przyszła mi do głowy myśl, że jeśli zawartość mojego eseju jest prawdziwa, to nadszedł czas, by ktoś położył kres tej nieprawości."
Kilka miesięcy minęło za nim dotarło do niego, że tym kimś powinien być on sam.
Hochschild, mimo że opowiada jedną z bardziej optymistycznych historii o tym, że ludzkie zaangażowanie przynosi pozytywne zmiany, nie zamyka oczu na rzeczywistość. Abolicjonistom, mimo popełnionych błędów, w stosunkowo krótkim czasie udało się przekonać opinię publiczną (specyficzna sytuacja wewnętrzna Wielkiej Brytanii była tu okolicznością sprzyjającą). Zniesienie niewolnictwa wymagało jednak zmian prawa. Właściciele niewolników, w tym także Kościół anglikański, byli bogatą, uprzywilejowaną warstwą społeczną, licznie reprezentowaną w brytyjskim parlamencie. Wiele lat trwające batalie o wprowadzenie prawnego zakazu niewolnictwa prowadzą do przygnębiającego wniosku. Ludzie nie wyrzekają się swoich dochodów i przywilejów póki nie zostaną do tego zmuszeni, przeważnie przez wojny lub rewolucje. Przegrana wojna z powstającymi Stanami Zjednoczonymi (na marginesie: George Washington prezentował postawę, nawet jak na właściciela niewolników, wyjątkowo obrzydliwą), wojna z Francją, zwłaszcza napoleońską rozgrywająca się również w zamorskich koloniach, a przede wszystkim krwawe powstania niewolników na Karaibach (Saint-Domingue, Jamajka) przynoszące wielkie straty w brytyjskiej armii i spadek cen cukru były też, oprócz stałego nacisku opinii publicznej, czynnikami wpływającymi na zniesienia niewolnictwa. Wieloletnia walka prowadzona z różnym natężeniem zakończyła się w roku 1833 sukcesem, bo abolicjoniści wprowadzili trwałą zmianę w świadomości społecznej. Nigdy nie należy wątpić w to, że mała grupa przejętych, zaangażowanych w sprawę ludzi może zmienić świat. Tak naprawdę to jedyny sposób.
wtorek, 14 stycznia 2020
Podsumowanie roku 2019
1. Najlepsze książki dla dzieci. Jednym z najpopularniejszych wpisów na blogu w 2019 roku był Teatr Niewidzialnych Dzieci Marcina Szczygielskiego, który czytałam kilka lat temu, a teraz zrobiłam sobie powtórkę z lektury. Z ubiegłorocznych książek dla dzieci podobały mi się trzy. Najbardziej, poruszający ważny problem społeczny w oryginalny sposób Dom nie z tej ziemi Małgorzaty Strękowskiej-Zaremby. Świetna, bardzo emocjonalna lektura. Dwie następne są lżejsze. Pasztety do boju Clementine Beauvais opowiadają o tym, jak wyprawa rowerowa do Paryża może stać się lekiem na nastoletnie problemy. Trzecią pozycją jest Małe Licho i tajemnica Niebożątka Marty Kisiel, czyli powrót do dobrze znanych bohaterów z Dożywocia i Siły niższej, tym razem widzianych oczami dziecka. Książka o oswajaniu leków i o tym, że bycie innym to nic złego.
2. Najlepsze książki dla dorosłych. Poniżej znajduje się dziesięć wybranych przeze mnie książek w kolejności alfabetycznej. Kilku z nich nie zdążyłam opisać na blogu. Są to: bardzo poruszająca emocjonalnie książka Davida Grosmana, uroczy i ciepły, ale znakomicie napisany Dżentelmen w Moskwie oraz opowieść o Dostojewskim piszącym Biesy Coetzeego. Największą popularnością wśród czytelników, ze względów oczywistych, cieszył się wpis o książce Olgi Tokarczuk Dom dzienny, dom nocny. Zaraz za nim była zawiła historia o wspólnym życiu kotów i ludzi Laurence Bobis. Najmniej czytanym wpisem był Profesor Stoner Johna Williamsa, co jest przykre, bo to doskonale napisana, acz smutna powieść w fenomenalny sposób opowiadająca o zwykłym życiu. W ubiegłym roku odkryłam też świetną serię wydawniczą Z Żurawiem, z której przeczytałam dwie książki: Dziewczynę z konbini i cudowne opowiadania Helen Oyeyemi i na pewno będę ją kontynuować. O opowiadaniach ciut dalej, a teraz lista powieści plus reportaż i jedna książka historyczna:
1. Crimen, Józef Hen
2. Dom dzienny, dom nocny, Olga Tokarczuk
3. Dziewczyna z konbini, Sayaka Murata
4. Dżentelmen w Moskwie, Amor Towles
5. Kot. Historia i legendy, Laurence Bobis
6. Lincoln w Bardo, George Saunders
7. Mistrz z Petersburga, J. M. Coetzee
8. Powrót. Ojcowie, synowie i kraj pomiędzy nimi, Hisham Matar
9. Profesor Stoner, John Williams
10. Wchodzi koń do baru, Dawid Grosman
3. Najlepsze opowiadania. Piszę o tej kategorii utworów osobno, bo rok 2019 był dla mnie pod względem czytania opowiadań wyjątkowy. Nigdy wcześniej nie przeczytałam ich tak dużo - dziesięć zbiorów, z czego kilka okazało się rewelacyjnych. Najpierw chciałabym wyróżnić kilka pojedynczych opowiadań zanim przejdę do najlepszych zestawów. Ze zbioru Gra na wielu bębenkach Olgi Tokarczuk bardzo podobały mi się: Życzenie Sabiny, Profesor Andrews w Warszawie i Żurek. Na osobne wyróżnienie zasługuje Matka Joanna od Aniołów - za mistrzowski styl pisania Iwaszkiewicza. Najlepsze tomy opowiadań to trzy poniższe, kolejność bez znaczenia:
1. Co pozwala powiedzieć noc, Pierre J. Mejlak
2. Krótka historia Stowarzyszenia Nieurodziwych Dziewuch i inne, Helen Oyeyemi
3. Opowiadania zebrane, Gustaw Herling-Grudziński