piątek, 23 października 2020

"Bolesław Chrobry", Antoni Gołubiew


 Bolesław Chrobry
Antoniego Gołubiewa to monumentalna powieść historyczna o początkach kształtowania się państwa polskiego. Obejmuje okres od dzieciństwa tytułowego bohatera do roku 1007, która to data podana jest w zakończeniu książki. Zaczyna się zaś ona od opisu życia w puszczy gromady wiejskiej i napadu Wikingów, bowiem nie można napisać niczego dziejącego się na przełomie X i XI wieku bez Wikingów. Wszystkie wydarzenia znane powszechnie z historii (misja św Wojciecha, zjazd gnieźnieński, wojna polsko-niemiecka za panowania Henryka II), i te mniej znane łączą się z przedstawieniem średniowiecznego życia w całym jego bogactwie. Mamy więc walkę o władzę, wojny, bitwy, intrygi i mordy polityczne, zwykłe zresztą też, sceny procesów sądowych, nastający nowy chrześcijański ład, ale też wiarę w starych bogów, wielkie ambicje i uczucia, wreszcie codzienność w puszczy, w grodzie i na podgrodziu. Wszystko mistrzowsko podane, od intymnych opisów narodzin miłości czy wiary po wielkie freski zbiorowe, jak na przykład: ucieczka Bolesława Chrobrego z całym wojskiem z Pragi w czasie buntu czeskiego przeciw jego władzy. 

 Bolesław Chrobry jest jednym z wielu głównych bohaterów książki. Innymi, prawie równorzędnymi, są postacie historyczne: święty Wojciech, jego bracia, Bolesław Rudy, Mieszko I czy Mieszko II, święty Brunon z Kwerfurtu, czy też osoby, których tylko imię zachowało się w kronikach, jak Stojgniew, czy pochodzący z Polski męczennicy: Izaak i Mateusz. Wreszcie są protagoniści absolutnie fikcyjni, stworzeni tylko przez wyobraźnię autora jak Latorosłka, Kłąb czy Bugaj. To jest z grubsza pierwszy plan tej napisanej z ogromnym rozmachem powieści; plus oczywiście liczni bohaterowie drugo- i trzecioplanowi stanowiący pełen przekrój społeczny od niewolników pracujących w kopalniach srebra, wieśniaków, rzemieślników, członków starych rodów odchodzących w zapomnienie, po ludzi pnących się w górę, wojów, wielmożów i władców. Ich dzieje, trzymające w napięciu, splatają się ze sobą, wspólnie tworzą historię, także tę pisaną z wielkiej litery.

 Tu trzeba poruszyć problem, przed którym stają wszyscy piszący o historii: w jakim stopniu przeszłość o której się opowiada ma być odzwierciedlona w języku powieści. Gołubiew stworzył sztuczną konstrukcję językową mającą sprawiać wrażenie średniowiecznej mowy, bo nie ma żadnych źródeł z tamtego okresu, zresztą nie byłby to język w ogóle zrozumiały, nawet gdyby były. Zastosowana przez autora archaizacja znakomicie buduje klimat powieści, ale, nie ma co ukrywać, wymaga od czytelnika wysiłku. Trzeba przeczytać kilkadziesiąt stron, aby po prostu przyzwyczaić się do takiego sposobu opowiadania.

  Głównym tematem powieści jest zmiana jaką niesie za sobą przyjęcie chrześcijaństwa. Bolesław Chrobry jest postacią znajdującą się w centrum wydarzeń, uosobieniem tej wielkiej przemiany społecznej. Być może jego wizerunek jest wyidealizowany w stosunku do historycznego pierwowzoru z powodu ram czasowych powieści. Nie ma więc tu nic o łamaniu zębów, czy gwałcie na księżniczce kijowskiej. Gołubiew daje tylko zapowiedź tych czynów w postaci samoświadomości bohatera, który wie, że stając przed wyborem między władzą a zasadami religijnymi, czy osobistymi uczuciami, będzie często wybierał tak, aby umocnić swoje panowanie, tracąc przy tym to, co dla niego cenne. Symbolizuje to wydarzenie, do którego Bolesław wraca myślami, mianowicie, w czasie jednej z bitew sięgając po miecz zgubił krzyżyk podarowany mu przez matkę. Dokonywanie wyborów nie oznacza pewności, że się podjęte decyzje były słuszne, i że wszystko czego się dokonało nie rozsypie się w proch. Mieszko I umiera z gorzką świadomością, że jego druga żona Oda i syn tylko czekają na jego odejście by rzucić się sobie do gardeł w walce o władzę, z poczuciem, że zdradził starych bogów przyjmując chrześcijaństwo. Podobnie inni bohaterowie wielokrotnie uchwyceni są w momencie wyboru. Stają przed ciągłym dylematem jak opowiedzieć się wobec nowego, ze wszystkim, co ono niesie, jak dochować wierności sobie i innym. Jak to ładnie określa powieść: mają swoje rozdroża, każde z nich własne, inne. Otrzymujemy więc głęboko prawdziwe portrety ludzi, z ich skomplikowaną psychiką, wątpliwościami, egzystencjalną samotnością i to jest w tej znakomitej powieści historycznej najcenniejsze.

 ________

Poniżej zamieszczam fragment tekstu, aby pokazać język powieści. Jest to początek opowieści Sygrydy Storrådy, prawdopodobnie siostry Bolesława (istnieją spory między historykami dotyczące jej tożsamości), postaci w książce trzeciorzędnej, której dziejom autor poświęcił kilkadziesiąt stron:

- Nie widziałeś onego poselstwa swijskiego, siedziałeś jeszcze podówczas u cesarza w niewoli, to nie wiesz, jacy byli. Ale ja przyglądałam się dobrze, miałam odjechać z nimi, pojmujesz, że mi oczy wyskakiwały, chciwie wypatrywałam. Wielcy, pomimo ogorzenia biali, płowowłosi, na szłomach dzicze abo wilcze kły, abo rogi, u poniektórych smoki, kołnierze z młotami boga- Tora, złote i srebrne obręcze na ramionach... och, straszno-straszno, och, obco-obco, nieprzyjaźnie!... Patrzyłam, jak szli ku Poznaniowi, nigdy tych pierwszych Swijów nie zapomnę. Szczyt przy szczycie kraszony, każdy z błyszczącym  buklem, miecze i wielgie bardy, oszczepy. I twardy tupot nóg, słyszę potąd ten tupot, duch-duch-duch tupotali, zda się: wchodzą w zdobyty gród. A w piersi mi jakoby schwytana kuropatwa biła skrzydłami, chciała się wyrwać z sidła: po mnie to, tegdy mię doszło, że to po mnie tak tupią; choć i przedtem wiedziałam o układach oćca. (...) Stężała jechałam do Kruszwicy, a stamtąd do Wyszogrodu, gdzie łodzie wikińskie czekały na Wiśle, choć nie jechałam sama,  mać się uparła, wymogła na ojcu, że zwolił razem z nim odprowadzić Świętoszkę... ulubienicą matki byłam, zawżdy śmiała się ze mną... Tam ich widziałam ostatni raz, gdy przyszło pożegnanie... już przy brzegu.(...) Już tam nie kuropatwa biła dziko, prędzej cietrzew czy jastrząb. Jeszcze widziałam ich, a jużem tak tążyła, że wszystko się we mnie darło, samo jeno lęk.(...) Alem spojrzała bokiem czekających Swijów, na te zbójeckie pyski, srogie oczy, i... jakbyś bijącego nieprzytomnie ptaka strzałą przeszył: tym nie lza pokazać lęku, nigdy i w żadnej rzeczy, taka dola mnie czeka. Nie wiem, kto oną mądrość wszeptał mi w on czas, może milczące krzykiem oczy maci, a może przykurczenie oćca, czy też oboje, każde z osobna. Pokłoniłam się więc jeno, rzekłam to tylko: "Pozostawajcie w zdrowiu", nawet wezwania nie dodałam. A oni jakby umówili się i ze sobą, i ze mną, powtórzyli: "Jedź w zdrowiu córko nasza". Tędy poszłam i wsiadłam w łódź.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarze. Uprzejmie proszę o kilka słów opisu, jeśli ktoś zamieszcza link.