Opowiadanie Iwaszkiewicza jest utworem, w którym każdy element jest świetnie skonstruowany. Zwięzłe, sugestywne, fenomenalne opisy jesiennego pejzażu, których emocjonalne zabarwienie ciągle się zmienia. Pokazanie rozrastającej się ciemności nocnej, zapachu opadłych liści, zamierającej jesienią przyrody, budują klimat nieokreślonego końca. Już w jednej z pierwszy scen ukazany jest przedmiot, który odegra ważną rolę w dramatycznym finale. Pojawianie się postaci drugoplanowych, zawsze przykuwających uwagę, jest za każdym razem znaczące, na przykład: obecność pewnego szlachcica, stojącego przy księdzu Surynie, jak zły duch, w przełomowych momentach. Wszystko zresztą, co dzieje się w tle jest też ważne i trafnie oddane. Atmosfera strachu i sensacji panująca w miasteczku, nie tylko związana z nawiedzeniem klasztoru przez diabły - spalono tu miejscowego księdza, którego zakonnice oskarżyły o czary. Opętanie jest również największą atrakcją Ludynia. Jedni wierzą w nie głęboko, niektórzy mają wątpliwości, dla innych nie ma znaczenia, czy opętanie jest prawdziwe, liczy się widowiskowe przedstawienie. Ono ściąga możnych tego świata do mieściny, takich jak królewicz Jakub Sobieski. Klerowi natomiast diabelskie opętanie świetnie służy do manipulacji wiernymi. Znakomici są wreszcie główni bohaterowie: matka Joanna i ksiądz Suryn, w jakiś dziwny sposób podobni do siebie.
Kim jest bowiem matka Joanna? Szlachcianką z podupadłej książęcej rodziny, którąś już z kolei córką, z wadą urody uniemożliwiającą zamążpójście (które niekoniecznie musiało być wyborem lepszej drogi życiowej, o czym świadczy smutna piosenka śpiewana w oberży). Przykuta do swojego miejsca, wyznaczonej roli, nie chce być, tak twierdzi, jedną z tych przemijających bez wzmianki, nikogo nieobchodzących, postaci. Los księdza Suryna też jest określony. Jako trzynastolatek trafił do zakonu i spędził tam całe dotychczasowe życie. Z klasztornej monotonii wyrywa go dopiero polecenie udania się do Ludynia i odprawienia egzorcyzmów. Wytrącony zostaje ze swojej codzienności już samą podróżą: poruszyła go; niby zastałą beczkę, wstrząśniętą ruchem, przepełniły go prądy z dna i wspomnienia. A potem mierzy się z sprawą, która go emocjonalnie przerasta. Wszystko, w co wierzył, staje się zetlałe. Bezsilność każe mu użyć się skrajnych środków, takich jak, między innymi, wizyta u rabina.
Czy nawiedzenie przez demony jest prawdziwe? Jest to kwestionowane przez różne postacie, na przykład, siostrę Małgorzatę - jedyną nieusidloną przez diabły, co znaczące, często łamiącą regułę zakonną wymykaniem się do miasteczka na plotki. Sceptyczny jest też stary proboszcz. Więc może opętanie to brak dobra? Anioł odleciał od matki Joanny i oto została sama z sobą. Przejaw poczucia winy? Pytania się mnożą. Czy bezsilność może prowadzić do pychy a ta do desperackich czynów? Czy wiara chroni przed złem a jej utrata do niego prowadzi? Czy opętanie jest tylko maską mającą usprawiedliwić popełniane zło, albo czy taką maską może być uczucie do drugiego człowieka? Zakończenie Matki Joanny od Aniołów zostawia czytelnika z pytaniami bez odpowiedzi i w tym tkwi siła oddziaływania tej historii.
Ekranizacja opowiadania w reżyserii Kawalerowicza jest równie dobra, co oryginał. Źródło zdjęcia: Filmweb. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarze. Uprzejmie proszę o kilka słów opisu, jeśli ktoś zamieszcza link.