piątek, 4 października 2024

"August" John Williams

 

(...) moim przeznaczeniemzawsze było zmienić świat. Może powinniem powiedzieć, że świat był moim wierszem, że podjąłem trud ułożenia jego części w całość, podporządkowując jedną frakcję drugiej i udzielając im łask stosownych do zasług. Jeśli jednak ułożyłem wiersz, to nie przetrwa on długo. 

Książka Johna Williamsa przedstawia portret Oktawiana Augusta od czasów młodzieńczych, mniej więcej od roku 45 p.n.e. do chwili jego śmierci w 14 n.e. Jest to powieść epistolarna obejmująca listy, notatki, dzienniki, sprawozdania zarówno postaci historycznych, jak i zupełnie fikcyjnych. Wybór takiej formy utworu sprawia, że wydarzenia historyczne, z jednej strony oglądamy z perspektywy ich uczesników, bardzo osobistej, z drugiej strony zaś są one raczej relacjonowane, czy opowiadane niż rozgrywają się na oczach czytelnika. To jeden z powodów nadających tej powieści spokojny, wyważony ton. Innym jest wybór pisarza, aby o dramatycznej zmianie - niewydolną republikę ostatecznie zastępuje dyktatura, bo tym jest od samych swoich początków cesarstwo rzymskie, opowiedzieć w zdystansowany sposób. A przecież głownym tematem książki jest władza i cena, jaką za jej zdobycie i sprawowanie płaci jednostka i jej najbliżsi. Związane z tym tragedie, okrucieństwo, osobiste dramaty chyba nie wybrzmiewają wystarczająco mocno - przedstawiona w powieści interpretacja zdarzeń historycznych wydaje się zbyt wygładzona.

Zgodnie z tytułem, autor skupia się na Oktawianie Auguście i jest to wizerunek człowieka wybitnego, nie tyle okrutnego, czy bezwględnego w dążeniu do zdobycia władzy, a potem jej utrzymania, co konsekwetnego i robiącego tylko to, co jest konieczne. Przełomowym momentem w jego życiu jest decyzja o zemscie na zabójcach Juliusza Cezara i przejęciu, jako najbliższy męski krewny, dziedzictwa tego ostatniego. Ten wybór już w chwili decyzji daje poczucie mocy, ale też straty, gdyż Oktawian wie, że na szczytach władzy będzie samotny. Godzi się na to, ale jak stwierdza po latach: Człowiek nie oszukuje się, jeśli chodzi o konsekwencje własnych czynów, oszukuje się co do łatwości, z jaką będzie z tymi konsekwencjami żyć. Autorefleksyjność tytułowego bohatera jest główną zaletą książki. Może jego przemyślenia nie są specjalnie przekonujące, ale za to pięknie ujęte. August zestawia sprawowanie rządów z uprawianiem sztuki (użyciem odpowiednich środków do osiągniecia celu, a każde rozwiązanie pociąga za sobą nowe wybory) a własną miłość do władzy porównuje do miłości uczonego do swojego dzieła, filozofa do idei, poety do słowa. Ładna refleksja, tylko jak się ma do brutalnej rzeczywistości wojny domowej, której wygranie wymagało eliminacji wrogów, podobnie jak póżniejsze sprawowanie władzy, kiedy trzeba było się wykazać sprytem i z pomocą różnych środków trzymać wszystkich pod kontrolą. Tam gdzie autor wskazuje na szlachetność Augusta, widać raczej jego przebiegłość. Dobrym przykładem na zbyt idealny wizerunek Oktawiana jest ważna w fabule reforma prawa małżeńskiego dokonana przez cesarza. W książce pokazane jest to, jako próba naprawy rzymskiej moralności. Po latach August przynaje, że za pomocą prawa nie dało się tego zrobić, więc było ono na wpół martwe i miało być według niego wyłącznie pokazywaniem dobrych wzorów. Realistycznie zaś patrząc, było to bardzo skuteczne narzędzie władzy, bo skoro małżeństwa i związki nieformalne służyły elitom rzymskim do budowanie pozycji politycznej i zawierania sojuszy, to karanie za cudzołóstwo było świetnym narzędziem ich rozbijania oraz pozbywania się wrogów politycznych pod pretekstem niemoralnego prowadzenia się. Zwłaszcza, że zakres tego prawa był bardzo szeroki - przewidziano kary nie tylko dla niewiernej żony, kochanka, ale też zdradzanego męża.

Mimo, że portret Oktawiana nie jest w tej pięknie napisanej książce przekonujący, najciekawiej wypadają w niej dwie łączące się ze sobą rzeczy: relacja z córką i refleksje snute w późnej starości, kiedy August usiłuje podsumować swoje życie. W tym pierwszym przypadku forma epistolarna sprawdza się doskonale, pozwalając obu stronom dramatu pokazać swoje racje, opowiedzieć historię z własnej perspektywy. Sporo w rozmyślaniach Augusta o podjętych decyzjach, w tym tej najcieższej dotyczącej córki, racjonalizacji i usprawiedliwiania siebie, ale też ironicznego poczucia, że życie jest ciągłym odgrywaniem tak wielu ról, że w końcu przestaje się być sobą. Pośród tych refleksji są również wątpliwości, czy warto było tyle poświęcić dla władzy, czy jak to ujmuje August: dla dobra Rzymu. Na końcu zaś pojawiają się pytania o trwałość własnych dokonań, podszyte dojmującą świadomością, że czas jest największym barbarzyńcą niszczącym wszystko.


niedziela, 29 września 2024

"Niezwycieżony" Lem


Niezwycieżony, choć niewątpliwie przynależy do science fiction, nawet można go zakwalifikować do militarnej odmiany tego gatunku literackiego, to jednocześnie ma w sobie dużo z fantastyki grozy z jej klimatem rosnącego poczucia zagrożenia. Opowiada o ekspedycji ratunkowej na pustynną planetę Regis III krążownika międzygwiezdnego, tytułowego, Niezwyciężonego. Celem misji jest odkrycie, co stało się z bliźniaczym statkiem kosmicznym Kondor i jego załogą. Parę lat wcześniej Kondor przesłał meldunek o bezpiecznym lądowaniu. Następną wiadomością była seria dziwnych impulsów, nie mających żadnego sensu, potem zaś kontakt się urwał. 
 
Powieśc jest zwięzła, wciągająca i napisana, jak zawsze u Lema, znakomicie. Tekst intryguje począwszy już od pierwszego zdania: "Niezwyciężony", krążownik drugiej klasy, największa jednostka, jaką dysponowała baza w konstelacji Liry, szedł fotonowym ciągiem przez skrajny kwadrant gwiazdozbioru. Jak widać już na tym przykładzie opisy są nasycone terminami naukowymi i technicznymi dotyczącymi kosmosu, samej planety, narzędzi, broni będącej na wyposażeniu statku kosmicznego, co dobrze buduje wiarygodnośc przedstawionej rzeczywistości. Jednocześnie jest tu parę interesujących drobiazgów budzących i uśmiech, i pewnego rodzaju wzruszenie, a związanych z przewidywaniem rozwoju technologii w przyszłości, na przykład: obok sprzętu wytwarzającego silne pole siłowe, służące ochronie rakiety, mapy nieba są nadal papierowe i przechowywane w rulonach. Chociaż opisy mogą sprawić lekką trudność w czytaniu i trzeba się z nimi oswoić, to są też niezwykle plastyczne i uruchamiają wyobraźnie - świat wykreowany przez Lema niemal się widzi. 

Pod atrakcyjną fabułą Niezwyciężonego kryje się jeszcze kilka warstw dotyczących kwestii filozoficznych i dylematów moralnych. Są tu bardzo ciekawe rozważania na temat ewolucji i kierunków, jakie może obrać. Stawiane są pytania o granice ludzkiej nauki, poznania, wreszczcie ekspansji. Pojawiają się więc kwestie, czy człowiek ma prawo ingerować, choćby tylko własną obecnością, w zastaną rzeczywistość. Czy nie lepiej byłoby, zamiast wprowadzać własne zasady, zostawić ją w spokoju. Nie wszystko i nie wszędzie jest dla nas - jak stwierdza główny bohater książki Rohan, pełniący funkcje zastępca dowódcy statku. Z łatwością można mu przytaknąć i kibicować, podobnie jak i całej załodze, bo łatwo zaangażować się w losy grupy bardzo inteligentych specjalistów wykorzystujących swoją wiedzę i wszystkie umiejętności w walce z niebezpieczeństwem. Jednak okazuje się, że wszystkie narzędzia, broń, technika, a więc stojąca za nimi nauka okazują się niewystarczające. Więc może trzeba się uciec do czegoś innego. Tu pojawia się zasadniczy i najciekawszy element Niezwyciężonego - pokazanie jak funkcjonuje ludzki umysł w zetknięciu się z nieznanym, które dodatkowo stanowi zagrożenie. Jak bez trudu przychodzi ludziom myślenie w kategoriach: my - oni. Zaś jeszcze bardziej fascynujące jest to, w jaki sposób ukazane są unikalne, charakterystyczne dla ludzi cechy (w kontraście do tego, co się dzieje na planecie), takie jak: zdolność do (auto)refleksji, budowania więzi z innymi ze stojącym u ich podstaw zaufaniem, wreszcie umiejętnośc przeniknięcia sposobu myślenia czy działania innego, i takiego obrócenia tego na swoją korzyść (a więc manipulacji), aby znaleźć wyjście z sytuacji. Przy czym innym niekoniecznie jest obca forma życia, może też być drugi człowiek. Z tej perspektywy kulminacyjnym punktem powieści wydaje się rozdział zatytułowany Rozmowa, przedstawiający psychologiczną rozgrywkę między Rohanem a dowódcą statku. W mistrzowski sposób pokazane jest tam takie specyficznie ludzkie połączenie manipulacji i (paradoksalnie) zaufania. 

Sceptyczny cytat z Solaris, wcześniejszego utworu pisarza: Wcale nie chcemy zdobywać kosmosu, chcemy tylko rozszerzyć Ziemię do jego granic.(...) Nie szukamy nikogo oprócz ludzi. Nie potrzeba nam innych światów. Potrzeba nam luster - pasuje także do wymowy tej powieści. A jednak, można chyba widzieć Niezwyciężonego jako dość optymistyczną książkę Lema, bo tu lustra pokazują piękne cechy człowieka, takie jak odwaga i zdolność do poświęcenia się wypływające z solidarności z innymi.


sobota, 10 sierpnia 2024

"Las" Tymoteusz Karpowicz

Połóż się na poszyciu 

niby kropla olbrzymia
niech przechodzi przez ciebie:
 
dąb twardym krokiem
kalina smutnym
leszczyna trwożnym
świerk suchym
buk stąpnięciem 
nie do nazwania
 
Leż cicho 
Leż niby liść tego lasu 
niby nasiono wszystkich drzew 
 


poniedziałek, 5 sierpnia 2024

"Wojna biedaków" Éric Vuillard

 
"To nie chłopi się buntują, lecz Bóg!" - zawołał podobno na początku Luter w przypływie podziwu i przerażenia. Nie był to jednak Bóg. Buntowali się chłopi; chyba że Bogiem nazwiemy głód, choroby, poniżenie, nędzę. Nie Bóg się buntuje, lecz pańszczyzna, czynsze, dziesięciny, martwa ręka, tenuta, pogłówne, łanowe, zbieranie kłosów, prawo pierwszej nocy, obcinane nosy, wyłupiane oczy, ciała przypalane ogniem, łamane kołem, szarpane cęgami. Spory o zaświaty dotyczą w istocie rzeczy tego świata. Stąd bierze się siła, z jaką oddziałują na nas nadal te wojownicze teologie. Jedynie dlatego rozumiemy ich język. Ich zapalczywość to żywiołowy krzyk nędzy.  
 
Wojna biedaków Vuillarda jest literackim esejem skupiającym się głównie na antyfeudalnym masowym proteście z początku szesnastego wieku w Niemczech. Wydarzenia te są określane wojną chłopską, choć bardziej adekwatną, funkcjonującą w piśmiennictwie niemieckim jest nazwa rewolucja zwykłych ludzi. Najważniejszą postacią w książce jest jeden z przywódców tego buntu, zwolennik Lutra, wędrowny kaznodzieja Thomas Münzer. Przyczyny rewolucji były jak zawsze złożone: lata nieurodzaju, wyzysk ekonomiczny, przemiany społeczne, odbieranie praw, ale też to, co Vuillard czyni jednym z głównych tematów swojego krótkiego szkicu - idea równości wszystkich ludzi wywodząca się wprost z chrześcijaństwa. Stąd też obecność w eseju jeszcze dwóch wcześniejszych historycznie postaci, które także głosząc konieczność reformy religijnej, przyczyniły się do podobnych wystąpień ludowych. Byli to John Wycliffe i Jan Hus. W szerzeniu się nowych idei przełomem był oczywiście wynalazek druku i tłumaczenia Biblii na języki narodowe, przede wszystkim niemiecki. Słowo boże stało się nareszcie zrozumiałe, a ci którzy nie umieli czytać usłyszeli je w kościele we własnym języku. Spowodowało to budzenie się świadomości - zaczęły rodzić się pytania, przykładowo takie: jak biblijne wersy: Nie możecie służyć Bogu i mamonie mają się do opływających w bogactwo kapłanów i książąt. Dlaczego bóg ubogich w tak niepojęty sposób stoi zawsze po stronie bogaczy, bogaczami?
 
Opowiadając o przyczynach i przebiegu wojny chłopskiej Vuillard kreśli szczegółowy portret Thomasa Münzera. Nie jest on w żaden sposób wyidealizowany. Nacisk w książce położony jest na zrozumienie, jak radykalizm religijny staje się fundamentem dla radykalizmu społecznego z powodu wszechobecnego wyzysku i nędzy. Münzer to człowiek zdesperowany, który przeobraża się w przepełnionego nienawiścią fanatyka głoszącego wprost: Trzeba zabić bezbożnych władców. Nie dopuszcza on możliwości, aby cokolwiek zmieniło się polubownie. Albowiem możni nigdy niczego nie oddadzą, ani chleba, ani wolności. Jeśli się przyjrzeć historii, to ostatnie zdanie jest prawdziwe - zdobycie każdego prawa, każdej wolności zawsze wiązało się z walką i rozlewem krwi. Jednocześnie Vuillard chce, żebyśmy zrozumieli, że jest coś o wiele bardziej istotnego od oceny poglądów i charakteru bohatera jego eseju - Tak, Münzer jest napastliwy, tak Münzer bredzi. Wzywa do ustanowienia Królestwa Bożego tu i teraz, widać, że brak mu cierpliwości. Tacy są właśnie ludzie ogarnięci rozpaczą, pewnego dnia pojawiają się na czele narodów jak widma, co wychodzą ze ścian.
 
Esej Vuillarda jest tekstem charakteryzującym się zwięzłością, gęstością znaczeń i odniesień historycznych i literackich, jednym słowem wyrafinowaną formą. Świetnie sprawdzała się ona w przypadku jego pierwszej wydanej po polsku książki zatytułowanej Porządek dnia opisującej wydarzenia roku 1938. Choć Wojna biedaków jest podobnie napisana, wydaje się gorszą książką. Jej język jest bardziej ekspresyjny, wręcz poetycki. Dobrze to oddaje religijną atmosferę tamtych czasów, ducha reformacji, gorączkę buntu. Jednocześnie, to co znakomicie działało w Porządku dnia: inne oświetlenie powszechnie znanych faktów, skupienie się na znaczących drobiazgach, zobaczenie, co kryje się za utrwalonymi przez historię obrazami, tu działa słabiej z powodu odległej epoki, braku znajomości dziejów Niemiec i niezrozumienia odautorskich odniesień. Obok bowiem, na przykład, doskonałego rozdziału zatytułowanego Słowa, jest cała strona (a w tak krótkim eseju to bardzo dużo miejsca) poświęcona chińskiemu malarzowi z XVI wieku Shen Zhou. Po co ta opowieść tam jest? Dlaczego wybór padł właśnie na tego twórcę? Oczywiście można się domyśleć z kończącej ten fragment wzmianki o mitycznej Filomeli zamienionej w słowika, że faktem, na który chce zwrócić uwagę autor jest to, że próżno szukać w sztuce obrazów ówczesnej rewolucji. One nie istnieją. Trzeba wysilić wyobraźnię, aby usłyszeć głos skrzywdzonych i przegranych (Jak to ujmuje pisarz: rojenia wyobraźni są jedną z dróg prawdy). Jednak ten wycyzelowany styl może zacząć wzbudzać podejrzenia przerostu formy nad treścią. Jest jeszcze bardzo subiektywna odczucie - poetyckie, pełne pasji zdania paradoksalnie powodują czasami dystans do opisywanych faktów.
 
Książka Vuillarda opowiada o tym, że wojny biedaków na przestrzeni dziejów mają zawsze ten sam kres - rzeź i represje, więc i rewolucja zwykłych ludzi i skończyła się klęską, a potem prześladowaniami i egzekucjami. Jednak ładną cechą esejów tego pisarza jest to, że zawsze ich zakończenia dają wątłą, taką wbrew wszystkiemu, nadzieję. 

sobota, 13 lipca 2024

Podsumowanie półrocza 2024 - 5 ulubionych książek

Celem tego bloga jest prezentowanie utworów, które mi się podobają, więc jak zawsze polecam wszystkie książki, których recenzje ukazały się tu w tym półroczu. Moim zdaniem, jest to znakomita i warta uwagi literatura. Wśród wszystkich tych książek jest jednak pięć, które chciałabym szczególnie wyróżnić. Są to trzy powieści i dwie pozycje z literatury non-fiction. Kolejność na liście jest alfabetyczna. Linki prowadzące do opinii znajdują w tytułach. 
 
Powieści:
 
1. Czas starego boga Sebastian Barry 
 Jak minie dość czasu, to pewne zdarzenia jakby nigdy nie zaszły. To, co dawniej było świeże, bliskie, straszne, odpływa w czas starego Boga, jak ludzie spacerujący po Killiney Strand tak daleko, że przychodzi chwila, kiedy zmieniają się w maleńkie czarne kropeczki, aż wreszcie znikają. 
Niezwykły jest sposób, w jaki ta książka jest napisana: nasycona biblijnymi odniesieniami, obrazowa, a w budowaniu tych obrazów najważniejszą rolę odgrywają morze, światło i mrok. Ma ona również bardzo oniryczny charakter, co tylko podkreśla ogromny ciężar emocjonalny opowiedzianej tu historii życia pewnego emerytowanego policjanta. Jest to na wskroś irlandzka powieść o konfrontacji z przeszłością.
 
2. Na wodach północy Ian McGuire 
Podszyta egzystencjalnym niepokojem brutalna powieść sensacyjno-przygodowa o wyprawie wielorybniczej na daleką północ. Z jednej strony to książka, w której strony w czasie czytania przewracają się same, z drugiej stawiająca podstawowe pytania o kondycję człowieka. Ma więcej niż kilka bardzo poruszających, zostających na zawsze w pamięci scen, jak na przykład ta, w której główny bohater usiłuje recytować Iliadę i przede wszystkim znakomite, niepokojące zakończenie.
 
3. Niebo i piekło Jón Kalman Stefánsson 
Może nie potrzebujemy słów, żeby przeżyć, ale jednak potrzebujemy ich, by żyć. Powieść napisana pięknym, poetyckim językiem, mająca w sobie pewien szczególny rodzaj magii. Jest to zbiorowy portret sprzed stu lat rybaków i mieszkańców małego miasteczka położonego na krańcu świata, w Islandii, gdzie góry stykają się bezkresnym oceanem. Książka opowiadająca o stracie, samotności, zagubieniu, o zadawaniu sobie pytań, na które nigdy nie ma wystarczająco dobrej odpowiedzi. Mówi też o sile i zarazem bezsilności słów i literatury.
 
 


Literatura non-fiction:
 
1. Kobieta osobna i miasto Vivian Gornick 
Jest to eseistyczna autobiografia o życiu w Nowym Jorku. Łatwo można się od tej książki odbić ze względu na jej dygresyjny charakter. Feminizm miesza się tu z anegdotami z życia miasta, osobiste refleksje na temat samotności i związków międzyludzkich z cytatami i odniesieniami literackimi, wspomnienia z dzieciństwa z relacjami z przedstawień i koncertów. Jest jednak w tej książce coś bardzo ujmującego wynikającego z silnej więzi pisarki z Nowym Jorkiem, z umiłowania do chodzenia, włóczenia się po mieście, z czułości i trafności czynionych przez nią spostrzeżeń. 
 
2. Rozmyślania Marek Aureliusz 
Jedna z kluczowych pozycji stoicyzmu, skupiająca się na kwestiach etycznych, rozważaniach moralnych w ramach tego nurtu filozoficznego. Najbardziej jednak uderza przy lekturze osobisty ton tej książki, jej autoterapeutyczny dla autora charakter. Jest coś niezwykłego w tym, że mimo ogromnego dystansu czasowego, upływu tysiącleci, można zobaczyć w dziele filozoficznym żywego człowieka. Dlatego wśród wielu zawartych w Rozmyślaniach maksym i myśli podoba mi się też rozdział 31 z Księgi 11, gdzie Marek Aureliusz cytując kogoś, pisze (o sobie?, o swoim dziecku?, o kimś bliskim? może to zdanie mu się po prostu podoba? - nie wiadomo): "A moje miłe serce roześmiało się".

sobota, 6 lipca 2024

"Komisarz" C. J. Sansom


Komisarz
C. J. Sansoma to wciągający kryminał historyczny. Jego akcja rozgrywa się za panowania Henryka VIII, dokładnie w roku 1537. Rok wcześniej Anna Boleyn została ścięta. Jej małżeństwo z królem spowodowało oddzielenie się Anglii od Rzymu, śmierć jednak nie zahamowała postępującej Reformacji. W tym czasie na czele zmian w angielskim Kościele stanął Thomas Cromwell, będący właśnie u szczytu swojej potęgi. Zarządził on przejęcie wszystkich klasztorów i ich majątków na rzecz Korony. Spowodowało to bunt na północy kraju i trzeba się było czasowo przynajmniej wycofać z tych planów i załatwić rzecz bardziej dyplomatycznie. Do jednego z ważniejszych klasztorów w królestwie został więc wysłany w dyskretnej misji specjalny komisarz, aby przekonać zakonników wszelkimi możliwymi metodami do dobrowolnego samorozwiązania. Został on zabity w budzących grozę okolicznościach. Wyjaśnienie tego morderstwa Cromwell zlecił  londyńskiemu prawnikowi o nazwisku Matthew Shardlake. Miał on załatwić sprawę jak najszybciej. Ta jednak okazała się bardzo trudna, a w klasztorze doszło do kolejnych morderstw. 
 
Komisarz to powieść kryminalna z zamkniętym kręgiem podejrzanych, intrygująco skonstruowaną zagadką kryminalną, z tropami zręcznie podsuwanymi czytelnikowi, aby mógł sam odgadnąć przynajmniej częściowo jej rozwiązanie i w końcu, z satysfakcjonującym finałem. Wszystko to składa się na dobrze napisany klasyczny kryminał. A żeby nawiązanie do tradycji gatunku było jeszcze pełniejsze mamy w powieści układ: detektyw i jego pomocnik, bowiem Shardlake ma asystenta, który na co dzień pomaga mu w prowadzeniu praktyki prawniczej w Londynie, i którego zabiera ze sobą na miejsce zbrodni do klasztoru. Ponieważ Mark jest dużo młodszy od Shardlake'a, ich relacja ma charakter bardziej mentorski niż przyjacielski. Bywa, że się komplikuje w wyniku porywów młodości prowadzących do kłopotów, a także uczuć mało szlachetnych, jak na przykład: zazdrość. Matthew Shardlake, obdarzony dużą inteligencją i wzbudzający sympatię, nie jest bowiem postacią pozbawioną wad i kompleksów. Te ostatnie są zresztą zupełnie zrozumiałe, gdyż jako osoba z poważną wadą sylwetki, garbem od dzieciństwa, był z jej powodu wyśmiewany i szykanowany. Matthew jest również zaangażowany politycznie - popiera reformy Cromwella. Już jako młody student prawa był pilnym czytelnikiem Erazma z Rotterdamu i stał się gorącym zwolennikiem naprawy Kościoła. Po latach coś w nim jeszcze zostało z tego dawnego idealisty, któremu pod wpływem rzeczywistości, wcielania jego ideałów z młodości w życie, rozwiewają się ostatnie złudzenia, że w sporze między papistami a zwolennikami zmian chodzi o coś więcej niż o pieniądze i władzę.  

Książka Sansoma to też dobra powieść historyczna, a więc historia nie jest tu tylko tłem, fakty z przeszłości mają zasadniczy wpływ na przebieg fabuły, choćby na przykład, żeby nie zdradzać za dużo, proces likwidacji klasztorów na początku XVI wieku w Anglii. Realia historyczne i społeczne są tu wiarygodnie przedstawione, wplecione w opowieść w niedużych dawkach na raz, tak, że całość bardzo płynnie się czyta. Obecne są tez zabawne smaczki historyczne podkreślające koloryt epoki, przykładowo: reakcja londyńczyków na mówiącą papugę. Szkoda tylko, że na tylnej stronie okładki widnieje przyrównanie tej powieści z Imieniem róży Umberto Eco, co ma stanowić zachętę do przeczytania. Jest to niestety miecz obosieczny, bo z jednej strony na pewno przyciągnie odbiorców, z drugiej ponieważ Komisarz, mimo wiernego przedstawienia epoki, nie dosięga głębi prezentacji procesów historycznych u Umberto Eco i poziomu literackiego jego dzieła, to rozczaruje tak nastawionych czytelników, a książka na to nie zasługuje, bo jest świetnie napisaną prozą gatunkową.
 

niedziela, 30 czerwca 2024

"Czas starego boga" Sebastian Barry



Ludzie przeżywali największe potworności, a później nie byli w stanie o nich mówić. Prawdziwe historie tego świata kryły się pod warstwą milczenia. Milczeniem była zaprawa i milczeniem były cegły tworzące ściany, których często nie mogło przebić nic. 
 
Czas starego boga zaczyna się niepozornie, niemal pogodnie. Oto Irlandia lat dziewięćdziesiątych, niewielka nadmorska miejscowość niedaleko Dublina. Tam Tom Kettle, emerytowany policjant, wynajmuje mieszkanie w przybudówce wiktoriańskiego zamku. Jego ulubionym zajęciem od dziewięciu miesięcy, odkąd się tu przeprowadził, jest przesiadywanie w spłowiałym wiklinowym fotelu, patrzenie na morze i pobliską wysepkę z kormoranami. Cały sens emerytury, cały sens istnienia sprowadza się dla niego do: trwać w miejscu, szczęśliwie i bezużytecznie. Pewnego popołudnia jednak zjawiają się u niego dwaj młodsi koledzy z wydziału, aby zapytać o umorzone śledztwo, które Tom prowadził około dwudziestu lat wcześniej.
 
Powieść Barry'ego opowiada o rozliczeniu się z przeszłością, co brzmi banalnie, ale książka jest wybitna zarówno pod względem wagi poruszanych tematów, jak i konstrukcji czy języka. Wydaje się też, że lepiej nie wiedzieć prawie nic o jej treści, gdyż ta stopniowo odsłania się czytelnikowi. Z każdą stroną powieść nabiera intensywności i coraz większego ciężaru emocjonalnego. Wstrząsająca przeszłość Toma wynurza się powoli, rodzi się na nowo, tak jakby te dziewięć miesięcy emerytury były dziewięcioma miesiącami ciąży. 
 
Język Czasu starego boga jest niezwykły: metaforyczny i piękny. Zdania są proste a jednocześnie wielowymiarowe, sugestywne, często ukrywają drugie dno czy sens symboliczny lub nawiązanie do Biblii. Tekst jest nasycony obrazami, odzwierciadlającymi stan psychiczny bohatera, w których przeważnie główną rolę grają światło, ciemność i morze. Przykładowo:
 
Po zachodzie słońca, (...) rozpełzał się dziwny mrok, przyszła ciemna armia z zachodu i zaczęła zamalowywać szeroki krajobraz pędzlami ociekającymi niekończącą się czarną farbą, już nie ma, do widzenia, farba pożerała brzeg zatoki, potem wąski pas plaży, zarośla miedzy piaskiem a ludzkimi osadami, aż ktoś daleko zapalił światło w oblepionym solą domku, rozbłysło okienko, maleńkie jak świeczka wotywna, samotny świetlny punkcik w świeżo zakrzepłej pustce. 

Drugi przykład, który chyba można potraktować jako metaforę Irlandii lat dziewięćdziesiątych, nadchodzącego czasu zmiany, początku oczyszczenia (aluzja do potopu), wydobycia na światło dzienne mrocznej strony tego kraju:
 
(...) zauważył jak uniosła się wielka pokrywa ciężkiej chmury, jakby cały kraj i morze poniżej już się porządnie ugotowało, a niedające za wygraną żyłki słońca spadały z obłoków jak przeciekające strużki wodospadów, jakby światło było materią jakiejś niebiańskiej powodzi (...)
 
Ta bardzo obrazowa narracja w powieści ma charakter strumienia świadomości głównego bohatera z takim charakterystycznym skupieniem na drobiazgach: kolorze sera na grzance, rysie na podłodze, rudziku w ogrodzie. Sposób opowiadania jednocześnie zachowuje w sobie odrobinę z kryminału: w tle toczy się śledztwo prowadzone przez policjantów, a na pierwszym zaś planie mamy historię domysłów, balansujemy bowiem na granicy między jawą a snem, prawdą a szaleństwem. To każe nieustanie zadawać pytanie o to, co się naprawdę wydarzyło, co jest faktem, a co wyobrażeniem. Ten oniryczny charakter powieści tylko podkreśla jej ogromny ciężar emocjonalny wynikający z opisu krzywdy, milczenia wokół niej i jej dojmujących konsekwencji. 
 
Czas starego boga to jedna z tych książek, od których nie sposób się oderwać i których czytanie jednocześnie boli. 
 

wtorek, 25 czerwca 2024

"Te Deum" Charles Reznikoff

Nie śpiewam 
z powodu zwycięstw - 
żadnego nie odniosłem,
ale z powodu wspólnego słońca,
powiewu wiatru, 
hojności wiosny. 
 
Nie dla wygranej,
ale z powodu pracy jednego dnia
wykonanej najlepiej jak mogłem;
żeby usiąść przy wspólnym stole,
nie na podium.
_____
Przekład: Piotr Sommer  
Charles Reznikoff to jeden z nowojorskich twórców wspomnianych przez Vivian Gornick w jej książce Kobieta osobna i miasto.
 

poniedziałek, 24 czerwca 2024

"Kobieta osobna i miasto" Vivian Gornick


Wszyscy jesteśmy na Piątej Alei z tego samego powodu, na tych samych prawach. Przemierzamy ulice światowych stolic od niepamiętnych czasów: aktorzy, urzędnicy, przestępcy, dysydenci, uciekinierzy, nielegalni, geje z Nebraski, polscy intelektualiści, kobiety na krańcu czasu. Połowę tych ludzi pochłonie blichtr lub gangsterstwo - znikną w gmachach przy Wall Street, ukryją się na Queensie - ale druga połowa stanie się ze mną miejskim piechurem; zasilą nieskończony strumień nieskończonego tłumu, który z całą pewnością odciska ślad na czyjejś twórczości.
 

Kobieta osobna i miasto Vivian Gornick to przykład pisarstwa autobiograficznego, w którym migawki z osobistego życia autorki w Nowym Jorku stają się punktem wyjścia do szerszego opisu zjawisk kulturowych i społecznych. 
 
Książka wpisuje się również w tradycję sięgającą jeszcze XIX wieku, kiedy to Francuzi wynaleźli flanera - miejskiego włóczęgę, który w czasie swoich wędrówek zajmował się kontemplowaniem życia miasta. Vivian Gornick zarówno podąża śladami innych twórców, którzy wędrowali po ulicach i dla których relacja z miastem była ważna, jak i sama chodzi namiętnie po Nowym Jorku. Miejska włóczęga jest dla niej doświadczeniem transformującym na wielu poziomach, na przykład w taki sposób: W trakcie tych naszych dalekich spacerów nieraz ukradkiem zmieniał się charakter czasu i przestrzeni, Znikało pojęcie godzin. Ulice były jedną długą wstęgą ciągnącej się hen drogi, po której wędrowaliśmy bez przeszkód. Czas się rozrastał, zaczynał przypominać ten z dzieciństwa, nigdy się niekończący, a nie ten obecny, którego zawsze było za mało (...). W czasie tych wędrówek Vivian Gornick przygląda się uważnie miastu, łapie w locie niezwykłe spotkania, ulotne chwile, spięcia i gesty solidarności międzyludzkiej. Z tych zanotowanych rodzajowych scenek, anegdot, opowieści wyłania się obraz Nowego Jorku, przy czym nie tyle się go widzi oczami wyobraźni, ale bardziej słyszy się splatające, nawarstwiające się głosy jego mieszkańców. Wrażenie słyszenia miasta jeszcze pogłębia kontrastujący z nim opis ciszy na ulicach któregoś poranka zaraz po ataku na World Center w 2001 roku.

Impresje z życia miasta łączą się płynnie z wątkami autobiograficznymi. Włóczęga ulicami ma bowiem często dla autorki terapeutyczny charakter - nic tak nie koiło bólu i złości w sercu jak spacer przez miasto. Jest to bowiem bardzo osobista książka, pełna zawartych w migawkach opisów relacji przyjacielskich, miłosnych i rodzinnych. Sporo jest tu o awansie społecznym (autorce udało się wyrwać z robotniczego Bronxu) i o tym, jak pochodzenie ciągle determinuje pewne zachowania w dalszym życiu. Vivian Gornick uważnie przygląda się związkom międzyludzkim, istniejącej w nich przemocy, zmianom jakie w nich powoduje czas, sprzecznościom tkwiącym w relacjach - temu nieustannemu napięciu między potrzebą bliskości a niezależności. Są to subtelne i przenikliwe spostrzeżenia dotykające też trudnych stanów emocjonalnych -  jakże powszechnej frustracji, niespełnienia, poczucia braku zrozumienia, istniejącego w ludziach pędu do destrukcji. Przy lekturze ma się wrażenie trafiającego w sedno rejestrowania takiego wewnętrznego rozedrgania jakoś współgrającego z rytmem życia Nowego Jorku.
 
Nigdy nie czułam się mniej samotna niż w trakcie samotnego spaceru zatłoczoną ulicą - pisze w którymś momencie Vivian Gornick. Samotność jest jednym z tematów książki. Autorka przygląda się jej wyjątkowo uważnie. Pokazuje swoiste przewartościowanie samotności w wielkim mieście. Samo miasto, zanurzenie się w tłumie, nie wywołuje stanu alienacji, przeciwnie, koi poczucie osamotnienia. Bardzo trafne są uwagi o współczesnej kulturze, która jak żadna inna w historii pozwala na wybór, w tym wybór samotnego życia i płynących stąd korzyści, bo choć samotność przysparza nam cierpień, wcale nie mamy ochoty z niej rezygnować. Vivian Gornick szczególnie interesują kobiety osobne, do których sama się zalicza, które raczej wybierają niezależność niż bycie w związku. Silnie bowiem rezonuje w nich feministyczne hasło, kiedyś wykrzykiwane na nowojorskich ulicach: Miłość bez równości? To ja podziękuję! Pisarka wyrusza więc tropem innych kobiet osobnych, zarówno rzeczywistych jak i tych pokazanych tylko na kartach różnych utworów literackich. Odmalowuje kilka portretów swoich poprzedniczek, autorek mocno związanych z Nowym Yorkiem, na których twórczości to miasto odcisnęło swój ślad. Trzeba bowiem koniecznie zaznaczyć, że książka w ten swój charakterystyczny zwięzły, lekki sposób jest gęsto napakowana cytatami i odwołaniami do sztuki, zwłaszcza zaś do literatury. Tej erudycji, wnikliwości w poruszaniu tematów, między innymi, feministycznych, a także temu uważnemu przyglądaniu się sobie, towarzyszy często poczucie humoru i dystansu do siebie. 
 
Jest coś bardzo ujmującego w tej eseistycznej autobiografii, będącej opowieścią o wędrówce (przez miasto, przez życie) i jednocześnie o poczuciu bardzo silnej więzi z jednym miejscem. Z Nowym Jorkiem i jego mieszkańcami: Co wieczór, gdy przed pójściem spać gaszę światło w moim salonie na piętnastym piętrze, doznaję przyjemnego wstrząsu na widok wznoszących się ku niebu rzędów rozświetlonych okien; otoczona przez nie czuję się tak, jakby obejmowała mnie gromada bezimiennych mieszkańców miasta. To mrowie ludzkich siedzib zawieszonych jak moja w przestrzeni, to ukłon Nowego Jorku w stronę ponadjednostkowej więzi. Ukojenie płynące z tej przyjemności jest nie do opisania.
 

poniedziałek, 27 maja 2024

"Hotel ZNP" Izabela Tadra, "Przechodząc przez próg, zagwiżdżę" Wiktoria Bieżuńska, "Siostro" Jaga Słowińska

1. Hotel ZNP Izabela Tadra
 
Hotel ZNP to wielki monolog Belci, która wygłasza go w tytułowym hotelu, brzydkim i obskurnym, ale z pięknym widokiem na Wisłę. Belcia opowiada komuś o swoich związkach z mężczyznami, wplatając w relację o własnym życiu historie zasłyszane od innych. Powieść zaczyna się zdaniem: Moja matka jak zawsze miała rację. Stanowcze i twarde sądy matki brzęczą w głowie Belci nieustannie i przewijają się w tle jak refren. Podobnie, stale obecne są kłopoty Belci z włosami. Belcia cały czas próbuje się dostosować, zawierać za daleko idące kompromisy, co objawia się nieustannymi zmianami fryzury: obcinaniem, farbowaniem, łysieniem i odrastaniem.

W pewien szczególny, gorzki sposób to jest bardzo zabawna książka. Absurd różnych sytuacji, ludzkich zachowań wyciągnięty na plan pierwszy sprawia, że krzywimy usta w czymś przypominającym uśmiech w najbardziej tragicznych momentach. Śmiejemy się, żeby nie płakać. Ta powieść to lustro przystawione do świata, uwypuklające patologię i brzydotę rzeczywistości, pokazujące w wyolbrzymiony sposób, ale przecież jakże prawdziwie, toksyczność i przemoc istniejącą w relacjach międzyludzkich. Znakomita, bardzo specyficzna proza, napisana tak, że od tego monologu nie da się oderwać, z mocnym finałem na koniec.


2. Przechodząc przez próg, zagwiżdżę Wiktoria Bieżuńska
 
Przechodząc przez próg, zagwiżdżę to najstarsza pozycja w tym zestawieniu, bo książka zdążyła już być nominowana do Nagrody Nike w 2023 roku. To opowieść o dorastaniu w rodzinie z problemem alkoholowym w przedstawionych bardzo prawdziwie realiach lat dziewięćdziesiątych, ukazana z punktu widzenia małej dziewczynki. Podobne historie były już wielokrotnie w literaturze opisywane, ale w tej powieści dziecięca perspektywa została przedstawiona z wyjątkową wrażliwością. Autorka ma niezwykły dar trafiania w sedno w pokazywaniu uczuć osamotnionego, dotkniętego przemocą dziecka, którego potrzeby nie są zauważane. Najlepiej widać, jak bardzo niewidzialna jest dziewczynka dla swoich bliskich w scenach, w których obcy ludzie okazują jej odrobinę zainteresowania i serdeczności. Jednocześnie książka pozbawiona jest łatwych ocen. Pokazywana jest bowiem przemoc ciągnącą się przez pokolenia, zagubienie dorosłych, bezradność ojca alkoholika, współuzależnionej matki, zmęczonej babci, uważającej każde małżeństwo za nierozerwalne. Dziecko jest tu bardzo uważnym obserwatorem tej rzeczywistości, chłonie ją jak gąbka i rozumie z niej więcej niż się dorosłym wydaje. Jest też w tej krótkiej powieści pewien ujmujący wątek, mianowicie próby budowania własnego, osobnego świata przez dziewczynkę za pomocą książek wypożyczanych biblioteki:
Losuję książki, jak się ciągnie karty z talii. Gdy czytam, połykam cudze głosy. Jestem jak studnia, w której po drodze giną postaci i wątki, ale zostają dźwięki – odarte z treści echa innej mowy. Budzą się, gdy idę, gdy w myślach opowiadam własne historie, ciągną się obok jak mur lub płot, rozbłyskują jak mysz w trawie, chwilę biegną przy mnie i znikają, wraz z końcem krawężnika.


3. Siostro Jaga Słowińska
 
Siostro to poetycka, zanurzona w przyrodzie baśń o Zuszce. Zuszka miała studnię za matkę, dąb za ojca, a wiatr za babcię. Miała coś i czegoś nie miała, i przez jakiś czas to jej wystarczało. Labadaj, labadaj, labadaj. Aż pewnego dnia Zuszka spotkała na swojej drodze chłopca i zaczęło się ich wspólne życie. 
 
Jest to historia o zatraceniu siebie w miłości i związku. O powolnym stłamszeniu, ale też o zawsze istniejącej potrzebie wolności, która z czasem coraz silniej się odzywa. O budzącym się kobiecym gniewie, który zjawia się za późno i wybucha z wielką siłą pozostawiając za sobą zgliszcza. W końcu o bezradności i próbie odbudowy swojego życia. Książka skupia się głównie na opisach stanów emocjonalnych i są one w ładny, czasami metaforyczny sposób przedstawione. Można mieć lekkie zastrzeżenia do pewnego uproszczenia w prezentowaniu tego, co jest męskie (porządek, władza, panowanie, cywilizacja) a co kobiece (natura, dzikość, swoboda), ale mieści się to doskonale w ramach baśniowej konwencji. Jeśli przemówi do czytelnika ten sensualny, poetycki język, zanurzony w zieloności świat, udzielą się emocje, o co łatwo, bo książka jest dobrze napisana, to Siostro może okazać się świetną lekturą. 
 
 


poniedziałek, 20 maja 2024

"Góry. Stan umysłu" Robert Macfarlane

 
Jak to się jednak stało, że szczyty i roztaczające się z nich widoki z taką mocą zawładnęły wyobraźnią tak wielu ludzi? Albo jak to ujął Tennyson w tonie lekkiego braku zrozumienia: "Jaką przyjemność można czerpać z wysokości (...) z wysokości i zimna?"
 
Góry. Stan umysłu to znakomita książka na pograniczu osobistego eseju i literatury popularnonaukowej, będąca próbą zrozumienia relacji człowiek - natura i tego, jak kształtowała się ona na przestrzeni wieków. Robert Macfarlane stara się odpowiedzieć na pytania, czego ludzie szukają wspinając się na szczyty. Co jest takiego fascynującego w stertach kamieni i lodu? A przede wszystkim, jak to się stało, że góry postrzegane, jako uciążliwa przeszkoda w podróży, ewentualnie siedziba bóstw i demonów, której należy unikać, stały się zbiorową fascynacją w kulturze zachodniej i zmiana ta nastąpiła w ciągu zaledwie ostatnich dwóch stuleci.
 
Pierwszy rozdział książki jest zatytułowany, jakże znacząco, Opętanie i opowiada o zafascynowaniu pisarza relacjami z wypraw górskich - książkami znalezionymi w czasie wakacji w domu dziadków. Najbardziej do jego nastoletniej wyobraźni przemawiały zapisy z pierwszych prób zdobycia Mount Everestu na początku XX wieku przez George'a Mallory'ego, podróżnika, mającego na punkcie tej góry obsesje. W ostatnich rozdziałach swojego eseju Robert Macfarlane przedstawia szczegółowy opis tych pierwszych wypraw w Himalaje, tworząc klamrę spinającą jego książkę. Góry. Stan umysłu mają bowiem znakomitą, uporządkowaną, kompozycję. Są też bardzo erudycyjne, oparte o bogate, choć w przeważającej mierze brytyjskie, źródła zarówno historyczne, jak i literackie. Autor stara się przedstawić fascynację górami wieloaspektowo. Wpisuje to zjawisko w szerszy kontekst, ustalając jego związki z epoką odkryć geograficznych i podbojami kolonialnymi, szczególnie zaś z rozwojem nauki. XIX wiek to bowiem stulecie gwałtownego rozwijania się geologii. Przełomem było odkrycie istnienia epoki lodowcowej, a jeszcze większym długiego wieku Ziemi, co pozwoliło inaczej spojrzeć na krajobraz - góry zaczęły być wielką kamienną księgą, dzięki której można sięgnąć w niewyobrażalnie daleką przeszłość. Znaczącym faktem w zmianie nastawienia do gór było także to, że pod koniec wieku XVIII zmieniły się pojęcia filozoficzno-estetyczne w postrzeganiu piękna, czego najlepszym przykładem jest wymyślenie kategorii wzniosłości, oznaczające zachwyt nad obiektami budzącymi grozę. Zmieniło to stosunek do postrzegania dzikiego krajobrazu i ryzyka  - uwidoczniła się bardziej potrzeba sprawdzenia się, odkryto, a właściwie szeroko opisywano strach, który przynosi przyjemność. Pojawiła się idea pięknego widoku - możliwości spojrzenia z góry na świat, niemal z boskiej perspektywy, sprawiająca, że uwielbienie dla wysokości stało się z czasem automatyczną reakcją, raczej nieoczywistą w wiekach wcześniejszych. Wyprawy w góry zaczęły być też szeroko relacjonowane przez prasę, książki, co w sposób zrozumiały spowodowało rozprzestrzenianie się opętania górami. Wszystko powyżej to przykłady głównych przyczyn, omówionych szeroko w książce, a zmieniających podejście do gór. 
 
Chociaż w eseju Roberta Macfarlane nie brak zajmujących, czasami drastycznych w szczegółach, opisów zdobywania szczytów, będących zarówno relacjami przeżyć autora, jak i prezentacją mniej lub bardziej znanych górskich wypraw, to jednak w jego książce przede wszystkim, zgodnie z jej podtytułem, chodzi o stan umysłu, o przedstawienie historycznej zmiany świadomości i idącej za nią zmiany kultury. Jak się wydaje, Robert Macfarlane także chce swoim pisaniem dołożyć cegiełkę do jeszcze innego sposobu myślenia o górach. Zakończenie bowiem można odczytać nie tylko, jako osobiste wyznanie autora, lecz postulat wyrażający pragnienie, aby w wędrówkach po górach bardziej chodziło, nie o wyzwanie czy rywalizację, a pewien rodzaj doświadczania świata. Pisze tak:
 
Co najważniejsze, góry wzmagają w nas zachwyt. Prawdziwym błogosławieństwem gór nie jest stawianie wyzwań czy pobudzanie do rywalizacji, nie są one czymś, co należy pokonać i zdominować. Dają nam coś o wiele szlachetniejszego i nieskończenie potężniejszego: uczą nas dostrzegać piękno - czy to będą ciemne wiry, w jakie woda układa się pod taflą lodu, czy delikatność mchu porastającego osłonięte  od wiatru części głazów i drzew. Przebywanie w górach rozbudza w nas na nowo zachwyt nad najprostszymi procesami świata fizycznego: płatek śniegu (...) pada na wyciągniętą dłoń, woda cierpliwie żłobi rowek na powierzchni granitu, kamień bez powodu toczy się po piargu. Dotknąć fałdów i karbów pozostawionych przez nieistniejący już lodowiec, usłyszeć, jak zbocze góry ożywa od spływającej po deszczu wody, zobaczyć późnym latem światło zalewające pejzaż niczym wody z niewyczerpanego zbiornika - żadnego z tych doświadczeń nie nazwiemy błahym. Góry przywracają nam bezcenną zdolność do zachwytu (...)

czwartek, 16 maja 2024

"Dnia 16 maja 1973 roku" Wisława Szymborska



Jedna z tych wielu dat,
które nie mówią mi już nic.
 
Dokąd w tym dniu chodziłam,
co robiłam - nie wiem.
 
Gdyby w pobliżu popełniono zbrodnię
- nie miałabym alibi.
 
Słońce błysło i zgasło
poza moją uwagą.
Ziemia się obróciła
bez wzmianki w notesie.
 
Lżej by mi było myśleć,
że umarłam na krótko,
niż że nic nie pamiętam,
choć żyłam bez przerwy.
 
Nie byłam przecież duchem,
oddychałam, jadłam,
stawiałam kroki,
które było słychać,
a ślady moich placów
musiały zostać na klamkach.
 
Odbijałam się w lustrze.
Miałam na sobie coś w jakimś kolorze.
Na pewno kilku ludzi mnie widziało.
Może w tym dniu
znalazłam rzecz zgubioną wcześniej.
Może zgubiłam znalezioną później.
 
Wypełniały mnie uczucia i wrażenia.
Teraz to wszystko 
jak kropki w nawiasie. 
 
Gdzie się zaszyłam, 
gdzie się pochowałam -
to nawet niezła sztuczka
tak samej sobie zejść z oczu.
 
Potrząsam pamięcią - 
może coś w jej gałęziach
uśpione od lat
poderwie się z furkotem.
 
Nie. 
Najwyraźniej za dużo wymagam,
bo aż jednej sekundy.
_________
Wiersze wszystkie Wisława Szymborska Wydawnictwo Znak Kraków 2023

poniedziałek, 13 maja 2024

"Najkrótsza powieść o Odyseuszu po powrocie do domu" Georgi Gospodinow

"Coraz częściej wracam do Odysei. Zawsze czytaliśmy ją jak książkę przygodową. Z czasem rozumiemy, że jest też książką o poszukiwaniu ojca. I, rzecz jasna, książka o powrocie do przeszłości. Itaka to przeszłość. Penelopa to przeszłość i dom, który opuściłeś, to przeszłość. Wiatrem, który dmie w żagle Odyseusza, jest nostalgia. Przeszłość nijak nie jest abstrakcyjna, zrobiona jest z bardzo konkretnych, małych rzeczy. Gdy po siedmiu latach szczęśliwego życia z nimfą Kalipso ona proponuje mu nieśmiertelność, jeśli z nią zostanie na zawsze, Odyseusz mimo wszystko odmawia. Zastawiałem się, co ja bym zrobił, no, dalej, niech każdy z nas będzie szczery i powie, co by zrobił z taką propozycją. Na jednej szali masz nieśmiertelność, wiecznie młodą kobietę, wszystkie radości świata, a drugiej - powrót tam, gdzie nie wiadomo, czy cię pamiętają, nadchodzącą starość, otoczony przez rozbójników dom i starzejącą się żonę. Którą szalę wybierzesz? Odyseusz wybiera tę drugą. Z powodu Penelopy i Telemacha, tak, ale też z powodu czegoś drobnego, co nazywa dymem z komina, z powodu wspomnienia o dymie, który unosi się z komina domu rodzinnego. Chce raz jeszcze zobaczyć ten dom (albo umrzeć w domu, by roznieść się jak dym z komina). Cały smutek tego powrotu skoncentrowany jest w tym szczególe. Ani ciało Kalipso, ani nieśmiertelność nie ważą więcej niż dym z komina. Dym, który nic nie waży, przechyla szalę. Odyseusz wyrusza w drogę powrotną. (...)
 
Wiele bym dał, żeby się dowiedzieć, jak potoczyła się historia Odyseusza - miesiąc po jego powrocie i parę lat później, kiedy euforia po przyjeździe do domu minęła, a ukochany pies, jedyne żywe stworzenie, które od razu go rozpoznało, bez konieczności dawania dowodów (bezwarunkowa miłość i pamięć), umarł. Czy Odyseusz zaczął żałować piersi Kalipso, nocy na tamtej wyspie, wszystkich tamtych cudowności i przygód w trakcie długiej drogi? Wyobrażam go sobie jak wstaje późno porą z małżeńskiego łoża, które niegdyś sam wykuł, wychodzi ukradkiem, żeby nie zbudzić Penelopy, siada na progu domu i wszystko sobie przypomina. Cała dwudziestoletnia podróż zamieniła się w przeszłość i księżyc tej przeszłości coraz silniej go przyciąga, jak w czasie przypływu. Przypływ przeszłości. 
 
Najkrótsza powieść o Odyseuszu po powrocie do domu
 
Pewnej nocy, postarzały i pomarszczony po tym, jak zaczął zapominać, opuszcza potajemnie swój dom, ma już wszystkiego dość, i rusza z powrotem, by zobaczyć po raz ostatni miejsca, kobiety i potwory, które napotykał. By przywrócić na nowo swej opustoszałej pamięci to, jak było i kim on był. Ponieważ, o ironio, na starość zaczął się zamieniać w owego Nikogo, którego imieniem posłużył się niegdyś sprytnie przed cyklopem. 
Telemach odnajduje go wieczorem, leżącego przy łodzi, sto metrów od domu, niepamiętającego, co tam robi ani dokąd zmierzał.
Przyprowadza go do jakiegoś domu, do jakiejś kobiety, której już nie pamięta."
______
 Schron przeciwczasowy Georgi Gospodinow; Wydawnictwo Literackie 2022
Opinia o całej książce tutaj.

sobota, 11 maja 2024

"Zagroda zębów" Wit Szostak



Zagroda zębów
to zbiór poetyckich miniatur, będących reinterpretacjami Odysei Homera. Każda z nich jest osobną historią, wariantem życia Odyseusza, któremu przypada inny los w zależności od przypadku i podjętych przez niego decyzji. Wit Szostak buduje bowiem rzeczywistość pozbawioną boskiej interwencji. Bogowie zbiegli po upadku Troi, został świat, w którym człowiek jest pozostawiony samemu sobie. 
 
Chociaż miniatur jest kilkadziesiąt to jednak całość stanowi bardzo precyzyjną konstrukcję. Jest tu siedem punktów węzłowych (plus prolog i epilog), od których rozgałęzia się historia i poszczególne jej warianty, czasami bardzo liczne. Wszystkie te węzły znajdują swoje oparcie u Homera i występują w kolejności u niego przedstawionej. Odyseja zaczyna się od przybycia na dwór w Itace Sowiookiej Ateny w przebraniu, która nakłania Telemacha do poszukiwania ojca. Co się stanie, gdy zamiast niej przybędzie nieznajomy, zwany tu Sowiookim właśnie, a nie mający żadnych boskich mocy i nie zostanie przyjęty? Albo, jak dzieje się to w drugim punkcie, zostanie, ale Telemach nie wyruszy na wyprawę? Trzecim węzłem jest pobyt Odyseusza u Feaków. Czwartym zaś, szczególnie obfitym w warianty, bo też najbardziej otwartym na możliwości, jest wyruszenie w drogę po zburzeniu Troi. To koniec pewnego świata i początek czegoś nowego. Czy więc Odys zginął w czasie zdobywania miasta? Utonął w morzu? Może został w ruinach z mieszkańcami, którzy cudem uniknęli rzezi? Piąte i szóste rozgałęzienia historii przedstawione są z punktu widzenia Penelopy. Siódme zaś opowiada o śmierci Odyseusza.

Zagroda zębów jest prozą poetycką ze wszystkimi jej cechami charakterystycznymi: zabawą konotacjami wyrazów, zwięzłością, precyzją i plastycznością języka. Całości pewien rytm i spójność nadają powtarzające się frazy, takie jak na przykład: morze ciemne jak wino czy tytułowa zagroda zębów. Ta ostatnia oznacza milczenie, słowa nigdy niewypowiedziane. Szostaka interesuje bowiem konfrontacja z mitem, pokazanie tego, co się w nim nie mieści. Są to bowiem historie o zawikłanych ludzkich losach i relacjach, dotykające trudnych emocji: wstydu, poczucia winy i zagubienia. Opowiadają o doświadczeniach, o których nikt nie układa pieśni. W tych opowieściach Odyseusz to już nie heros otoczonym opieką bóstw - bogowie zbiegli po upadku Troi (jeszcze jedna z fraz powtarzających się jak refren), lecz zwykły, zmęczony człowiek, który być może nigdy nie zdoła powrócić do domu, bo przeżyta wojna i wieloletnia tułaczka uczyniły powrót nierealnym fizycznie albo psychicznie. A jednak, mimo demitologizacji postaci i wydarzeń, bardzo silnie pokazany jest w Zagrodzie zębów nieprzemijający rdzeń antycznej opowieści. Już u Homera Odyseusz jest kimś, kto przybiera różne imiona i zmienia tożsamość kilka razy (czyniąc to głównie z ostrożności). W boskim Odysie, kiedy odejmie się jego niezwykłość jest coś, z bycia nikim (w końcu sam się tak nazwał) i każdym. Zagroda zębów to znakomicie, w sposób bardzo przemyślany rozwija. Przedstawia różnych Odyseuszy - z wielu perspektyw kreśli tematy wędrówki, zagubienia, bezdomności, samotności, prób zbudowania życia na nowo. Ta ponadczasowość i uniwersalność opowieści o Odyseuszu wybrzmiewa zwłaszcza w epilogu książki.  
 
Poniższy cytat to przykład jednego z kilku wariantów wyprawy Telemacha w poszukiwaniu Odyseusza:

"Telemach wypłynął na morze, morze ciemne jak wino. Znika z oczu Itaka, wzruszenie. Nigdy nie opuszczał wyspy. Razem z nim płynie Laertes w swą ostatnią wyprawę. Zawijają do portów, goszczą w królewskich pałacach. Wszędzie to samo pytanie, nigdzie śladu Odysa.
Są coraz dalej od domu, żeglują przez wody nieznane. Laertes uczy wnuka morza i sekretów nieba. Telemach jest pojętny, potrafi słuchać i milczeć. Dłonie twardnieją od lin, twarz mężnieje od wiatru. Starzec dostrzega w nim cień syna. Widzi tę samą zawziętość, przebiegłość, szukanie sposobów. Wspomina dawne lata, kiedy wypływał z Odysem.
Telemach słabo znał dziadka, ten żył poza pałacem. Widywał go na Itace od święta, rzadkie są uczty bez króla. Teraz na łodzi zdani są swą bliskość, oszczędne słowa i mądre milczenie. Syn Odysa wpatruje się w żłobioną twarz Laertesa, skupioną na znakach morza. I w tej twarzy widzi profil ojca znany mu tylko z monet. 
Sypiali pod gołym niebem w bezimiennych zatokach. Dogasały ogniska, gwiazdy nad ich głowami. Stary Laertes śpiewał swą młodość, wyprawa Argonautów, wskrzeszał stare mity. Telemach słuchał udając sen, pieśń kołysała go do snu. Żeglowali straciwszy cel, nikt o Odysie nie słyszał. Byli już wszędzie, gdzie można być, poza bramami Hadesu. Nie mówili o tym, o czym każdy z nich myślał. Ale Telemach zapamiętał dzień, gdy o tym razem milczeli. Długie spojrzenia bez słów zamknięte zagrody zębów. Nie będą dłużej szukać. Jeden w drugim znalazł Odysa. Zawrócili łódź na Itakę." 

sobota, 4 maja 2024

"Na wodach północy" Ian McGuire


Na wodach północy
to naturalistyczna powieść o wyprawie wielorybniczej z rozbudowanym wątkiem sensacyjnym. Historia rozpoczyna się wiosną 1859 roku, kiedy epoka polowań na wieloryby powoli odchodzi w przeszłość. Stada tych zwierząt zostały przetrzebione, trzeba więc ich szukać na dalekiej północy, a także stopniowo tłuszcz zwierzęcy zastępowany jest w użyciu przez naftę. Jednym z uczestników wyprawy jest Irlandczyk, Patrick Sumner, który usiłując zapomnieć o traumatycznych przeżyciach wojennych w Indiach, zaciąga się na statek jako lekarz okrętowy. Wraz z nim na pokład wsiada seryjny morderca. Kwestią czasu i okoliczności jest, kiedy zacznie zabijać.

Książkę Iana McGuire'a czyta się prawie jednym tchem, więc można łatwo przeoczyć, w jak wielu miejscach nawiązuje ona do innych dzieł literackich, między innymi, do Moby Dicka Melville'a. Te liczne nawiązania są jednak w powieści niewyraźne, jakby zatarte i trudno w wielu przypadkach jednoznacznie stwierdzić, czy to jest wybór autora czy kwestia tłumaczenia, zresztą świetnego. Dobrym przykładem jest pierwsze zdanie powieści: Oto widzicie mężczyznę. Ma ono w języku polskim wydźwięk bardziej neutralny niż oryginał: Behold the man, będący angielski przekładem łacińskich słów wypowiedzianych przez Piłata: Ecce homo - Oto człowiek. I tak, to jest jedno z tych pierwszych znaczących, ważnych zdań książki, które od razu wprowadzają czytelnika w tematykę utworu. Na wodach północy to bowiem fascynujące studium przedstawiające całe spektrum ludzkich zachowań, przede wszystkim w sytuacjach ekstremalnych, choć nie tylko. 

Ogromne zło jest nieobecnością dobra i (...) światłem w rzeczywistości jesteśmy - mówi o ludziach jedna z postaci, harpunnik Otto. To stwierdzenia zastanawiające, bo okrucieństwo i bezwzględność przedstawione są w tej powieści jako immanentna cecha człowieka. Mamy tu ponadprzeciętny pokaz ludzkiej chciwości, pychy i żądzy. Wszystko zaś rozgrywa się w surowych, zimowych warunkach okolic podbiegunowych. Nic więc dziwnego, że śmierć jest powszechna, a krew zarówno ludzka, jak i zwierzęca leje się niemal strumieniami. Dlaczego więc autor każe jednej z postaci wygłaszać takie zdania, tak mocno wierzyć w dobro? Wydaje się, że to jeden z punktów orientacyjnych, dzięki którym kreśli przestrzeń ludzkiego doświadczenia, skrajne miejsce na skali. Opozycją do tego jest oczywiście morderca, bardzo inteligentny, ale nieodróżniający dobra od zła w takim stopniu, że wątpi się w jego człowieczeństwo. Jest jeszcze jedna oś tej przestrzeni z dwoma przeciwstawnymi punktami, a są nimi cywilizacja - świat bezwzględnych interesów i pierwotna przyroda. Ta ostatnia jest wolna od dobra i zła, liczy się tu jedynie przetrwanie, wymagające wytrwałego działania, sprytu i szczęśliwego trafu.
 
Powieść przedstawia świetny, pogłębiony psychologicznie portret głównego bohatera, Sumnera. Jego strategią przeżycia w brutalnym świecie jest wycofanie się w sensie dosłownym, jak i psychicznym. Na skutek pewnych wydarzeń w czasie wojny, jako lekarz, nie ma czego szukać na lądzie, więc wybiera ucieczkę na morze. Nie radzi sobie z dręczącym go poczuciem winy i bezsilnym gniewem. Usiłuje więc skupić się wyłącznie na swoim zajęciu, być obojętnym, znieczulić się za pomocą wszystkich dostępnych mu środków i (prze)trwać. Ale to, co miało być spokojnym rejsem, słabo płatną, ale pewną pracą staje się jeszcze jedną konfrontacją ze złem i wrogą naturą. Sumner ma w sobie pewien rys opiekuńczości (nie do końca chyba jest go świadomy), który nie pozwala mu umyć rąk, przejść obojętnie wobec krzywdy dziejącej się komuś słabszemu. Niechętnie, jakby wbrew sobie, ale jednak reaguje. Tak samo nie umie patrzeć na głodzenie żywej istoty i zaczyna się opiekować mały niedźwiadkiem przebywającym na pokładzie statku. Wątek związany z tym zwierzęciem jest zresztą bardzo ważny i przewija się przez całą powieść. Ogólnie rzecz biorąc, niedźwiedź, jako symbol, ma wiele znaczeń. Z jednej strony oznacza ciemność, pierwotną siłę, dzikość, podświadomość, a także nieustępliwość wobec wroga, z drugiej: ochronę, opiekę, a nawet macierzyństwo. Wszystko powyższe wykorzystane jest w powieści w sposób fenomenalny, bardzo złożony i niejednoznaczny. 
 
Jako całość Na wodach północy też jest złożonym i wieloznacznym dziełem, kreślącym bardzo ciemny obraz świata z nielicznymi plamkami światła. W pewnym momencie Sumner pyta o to, dlaczego tak wielkie zło istnieje, jaki jest w tym sens. I dostaje odpowiedź: Najważniejsze pytania to te, na które nie mamy nadziei odpowiedzieć słowami. Może w ogóle odpowiedzi nie istnieją, albo zawsze są one niewystarczające i tymczasowe. Książka Iana McGuire'a to świetna, brutalna powieść naznaczona egzystencjalnym niepokojem i smutkiem.
 

wtorek, 23 kwietnia 2024

23 kwietnia - Światowy Dzień Książki

O czytaniu
 
"Czytać należy intensywnie. Czasami powinieneś czytać z intensywnością większą od tej, z jaką pisano tekst, który czytasz. Czytać należy gorliwie, z pasją, z uwagą i bezlitośnie. Autor może paplać, lecz ty czytaj rozumnie; każde słowo, jedno po drugim tam i z powrotem, wsłuchując się w książkę, wypatrując śladów, które prowadzą w gąszcz, uważając na tajemnicze sygnały, które sam autor mógł przeoczyć, gdy kroczył naprzód w puszczy swojego dzieła. Nigdy nie należy czytać lekceważąco, od niechcenia, jak ktoś, kogo zaproszono na królewską ucztę, a on tylko dłubie końcem widelca w potrawach. Czytać trzeba elegancko, wielkodusznie. Czytać należy tak, jakbyś w celi śmierci czytał ostatnią książkę, którą ci przyniósł strażnik więzienny. Czytać trzeba na śmierć i życie, bo to największy ludzki dar. Pomyśl: tylko człowiek umie czytać." 
 
 
____
Księga ziół Sándor Márai; przełożył Feliks Netz
Czytelnik Warszawa 2003

piątek, 19 kwietnia 2024

"Niebo i piekło" Jón Kalman Stefánsson



Łzy pojawiają się tam, gdzie słowa zmieniają się w bezrozumne głazy. (...) Łzy łagodzą ból i są dobre, ale jednak niewystarczająco dobre. Nie da się nawlec ich razem i niczym błyszczący sznur zanurzyć w głębinie, żeby wyciągnąć z niej tych, którzy umarli, a mieli żyć.
 
Niebo i piekło to historia o próbie radzenia sobie ze stratą bliskiej osoby, o samotności i zagubieniu, o zadawaniu sobie pytań, na które nigdy nie ma wystarczająco dobrej odpowiedzi. Zaczyna się słowami: Jesteśmy niemal ciemnością wypowiedzianymi przez tajemniczego zbiorowego narratora, który określa cel swojej opowieści, dziejącej się sto lat temu na Islandii: Nasze słowa są niczym ratownik w akcji, powinny ocalić minione wydarzenia i zagasłe życia z czarnej dziury zapomnienia (...). To owo wszechwiedzące my towarzyszy pewnemu bardzo młodemu mężczyźnie, właściwie jeszcze chłopcu w czasie pierwszego wiosennego połowu na morzu, podczas którego dochodzi do tragicznego wydarzenia. A chociaż chłopak jest tu najważniejszą postacią, można zaryzykować twierdzenie, że powieść przedstawia portret zbiorowy, w pierwszej części rybaków z nadmorskiej przystani, w drugiej mieszkańców niewielkiej miejscowości, gdzie po wypadku trafia chłopiec. Każdy tu dźwiga swój los, swoją zagmatwaną historię, wszystkie poniesione straty, mierzy się z tą ciągłą niepewnością, jaką niesie ze sobą życie. 
 
Niebo i piekło to również książka o potędze słów i ich bezsilności. Słowa to czasami wszystko, co się posiada, wierni towarzysze, którzy ratują w złych czasach, gdy człowiek żyje, a jakby nie żył. Zapisane w listach wyrażają tęsknotę i pamięć o bliskich. Zapisane w książkach wciąż jeszcze potrafią wzruszać ludzi, niewiarygodne, może światło jeszcze nie całkiem w nich wygasło, może jest jeszcze, mimo wszystko, jakaś nadzieja. Niestety czasami słowa tracą znaczenie. To bezużyteczne szańce, które bez trudu pokona śmierć i nieszczęście. A jednak dla tak wielu osób słowa są bardzo istotne. Czytali zachłannie rodzice chłopca, czyta on i jego przyjaciel. Niewidomy kapitan gromadzi książki, niechętnie pożyczając tę dla niego najważniejszą, Raj utracony Miltona. Wersy powstałe w ciemności, które nigdy nie znikną sprzed oczu - poemat opowiadający o stracie, ale też będący dowodem niezłomności ludzkiego ducha. Ta książka odgrywa w powieści nie tylko kluczową rolę, ale też cytaty z Raju utraconego przewijają się tu jak refren, na czele z pięknymi słowami Ewy mówiącej do Adama: Blask gwiazd bez ciebie nie może być słodki.
 
Niebo i piekło to niezwykłe połączenie realizmu w opisie codziennego życia sprzed wielu lat z ogromną autentycznością w przedstawianiu ludzkich przeżyć i emocji, z dodatkiem odrobiny ironicznego humoru. To książka obdarzona magią biorącą się z faktu, że dzieje się na krańcu świata, w Islandii, gdzie góry stykają się z prawie bezkresnym oceanem; wreszcie wynikającą z piękna języka, bliskiego poezji czy mitycznej opowieści, w którym stawiane są te najważniejsze pytania o śmierć, życie, sens. Jest, na przykład, coś z przywołania mitu w geście pewnej ekscentrycznej, czarnowłosej kobiety, która codziennie karmi kruki, ptaki kojarzące się ze śmiercią, ale jednocześnie z bogiem Odynem, który miał dwa kruki. Nazywały się Myśl i Wspomnienie.
 
 

czwartek, 11 kwietnia 2024

"Raj utracony" John Milton


Raj utracony
Miltona to jedno z najważniejszych dzieł w literaturze angielskiej. Ten siedemnastowieczny poemat podzielony na dwanaście ksiąg przedstawia biblijną opowieść o upadku pierwszych ludzi. Mimo tego, że historia jest powszechnie znana, że książka zajmuje się teologicznymi kwestiami żywo obchodzącymi ludzi w przeszłości, dzisiaj już może niekoniecznie, dalej jest godnym uwagi, poruszającym dziełem literackim kunsztownie splatającym dwa główne wątki. Pierwszy to zemsta, której chce dokonać Szatan strącony za swój bunt z Niebios w otchłań, drugi zaś opowiada o życiu Adama i Ewy w Raju. 

Warto chyba w tym miejscu napisać kilka słów o okolicznościach powstania Raju utraconego. Ten utwór to dowód zdumiewającej siły wyobraźni i niezłomności ludzkiego ducha, która pozwoliła Miltonowi wykreować z takim rozmachem, tak porywające, wizyjne dzieło. Księga trzecia tego poematu zaczyna się pozdrowieniem światła: Witaj, światłości święta, dziecię pierwsze Niebios (...) Zanim powstało słońce i niebiosa/ Ty byłaś. Skontrastowane to zostało dalej z wersem: (...) wiekuista ciemność mnie otacza. Jest to stwierdzenie tragicznego faktu. W czasie powstawania Raju utraconego Milton był od kilku lat niewidomy. Pisanie odbywało się w ten sposób, że komponował niewielki fragment tekstu w głowie i gdy był on już gotowy, dyktował go swoim córkom. Poeta miał też za sobą bardzo trudne przeżycia. Zmarła przy porodzie wraz z dzieckiem jego druga żona. Prawdopodobnie to, że był powszechnie znanym w Europie twórcą i filozofem, ocaliło go od wyjątkowo okrutnej śmierci na szafocie po przywróceniu monarchii w Anglii. Milton, jako zaciekły antymonarchista, brał bowiem udział w purytańskiej rewolucji Cromwella, która obaliła i ścięła Karola I Stuarta wprowadzając republikę. Przez około dwadzieścia lat pracował jako sekretarz przy Radzie Państwa powołanej przez Olivera Cromwella. Oczywiście, że poniższe twierdzenie jest zbytnim uproszczeniem, ale być może osobiście odczuwana przegrana rewolucji, którą mocno popierał, sprawia, że słowa zbuntowanego Szatana brzmią tak wiarygodnie. Przykładowo, kiedy po ostatecznej klęsce, z dna otchłani mówi on, że została mu jeszcze śmiałość,
co każe, by się nie poddawać 
Nigdy i nigdy nie korzyć, na koniec
Nie dać się zdeptać. 
Podobnie wybrzmiewa najsłynniejszy cytat z Raju utraconego: (...) bowiem lepiej/ Być władcą w piekle niż sługą w Niebiosach. 
 
Rozpatrywany w kontekście atmosfery religijnej epoki poemat Miltona jest dziełem teologicznym podejmującym próbę odpowiedzi na pytanie, dlaczego zło istnieje wobec wszechmocy Boga. Jest także prezentacją poglądów autora, zarówno jako zwolennika purytanizmu, jak i jego własnych oryginalnych przekonań religijnych. Przykładem tych ostatnich jest brak wiary w dualistyczną naturę świata. To, co powszechnie uważano za duchowe, było według niego też jakąś formą materii. Znajduje to odzwierciedlenie, między innymi, w zabawnym dla współczesnych czytelników fragmencie poematu, w którym poważnie rozpatruje się kwestię, czy anioły, jako istoty duchowe, mogą jeść (odpowiedź brzmi: tak), a skoro jedzą, czy trawią pokarm i jak wydalają. Natomiast purytanizm widać w mocno patriarchalnym przedstawieniu relacji między Adamem a Ewą. Z jednej strony są one bardzo pięknie opisane, jak zresztą cały ich pobyt w Raju. Najlepszym przykładem jest tu motyw, który kieruje Adamem, by zjeść owoc z drzewa poznania dobra i zła, gdy skosztowała go już Ewa. Po prostu nie wyobraża sobie, nie chce życia w Raju bez niej. Z drugiej strony, Ewa jest podporządkowana Adamowi w takim stopniu, że to nie jest chyba tylko prezentacja poglądów charakterystycznych dla epoki, ale może wyraz osobistych przekonań i fantazji autora, który zdaje się nie zauważać, że jego wizja bardzo uległej Ewy, będącej przecież jeszcze przed grzechem pierworodnym, wydaje się łamać przykazanie: Nie będziesz miał Bogów cudzych przede mną. Dla niej, nie do końca chyba w świadomym zamiarze ze strony autora, niemal Bogiem ma być właśnie Adam. Zastrzeżenia można też mieć do zakończenia poematu (mniej więcej od połowy księgi jedenastej i prawie cała dwunasta), które jest zwięzłym przytoczeniem wydarzeń opisanych w Starym i Nowym Testamencie. Ma to głębokie uzasadnienie teologiczne - ideą jest ukazanie nadziei dla przyszłej ludzkości, ale kondensacja zdarzeń sprawia, że Raj utracony trochę traci swój fascynujący charakter.  
 
John Milton nazywany bywa prekursorem fantastyki. Wydaje się, że po pierwsze ze względu na fakt, jak monumentalna, cudownie fantastyczna jest jego wizja biblijnych, i nie tylko, wydarzeń, na przykład wtedy gdy opisuje stworzenie Ziemi, albo starcie zastępów anielskich z diabelską armią w wielkiej bitwie pod murami Niebios. Po drugie (nie wspominając już o drobiazgu, o opisaniu magicznego przedmiotu, jakim jest laska ujawniająca prawdziwą istotę rzeczy i osób), we wspaniałej kreacji postaci, przykładowo Grzech i Śmierć są spersonifikowanymi potworami. Najbardziej fascynującym bohaterem Raju utraconego jest oczywiście Szatan, pragnący wolności buntownik, kierowany uczuciem zemsty i zazdrości o to, co sam z własnej winy utracił. To postać tragiczna, dumna, czującą bezbrzeżną rozpacz, wzbudzająca współczucie. Siła jego mów, wygłaszanych w piekle, czy wewnętrznych monologów robi ogromne wrażenie. Jest to wizja wielce pociągającego, mistrzowsko manipulującego innymi zła. Sposób, w jaki kusi Ewę do zerwania owocu z zakazanego drzewa, jest niezwykle wiarygodny pod względem psychologicznym. Jako postać literacka sprawdza się znakomicie i nic dziwnego, że służył jako wzór i inspiracja dla innych twórców, począwszy już od romantyków, którzy byli nim zafascynowani, a skończywszy na współczesnych twórcach fantastyki, najlepszym przykładem chyba jest tu Neil Gaiman. Miltonowska wizja Boga i Szatana jest również bardzo swoista. Nie ma tu poczucia inności, tajemnicy. Jakże odmienna jest ona od tej przedstawionej, na przykład, przez Dantego w Boskiej Komedii. U Dantego Szatan znajdujący się na dnie piekła jest okropnym milczącym obrazem, dopowiedzeniem wizualnym przeprowadzonej wcześniej strasznej rozmowy z jednym z przebywających tam grzeszników. Podobnie jest z Bogiem, też jest obrazem, nieopisanie piękną wizją jawiącą się przed oczami Dantego, który opowiada po prostu o swoim ogromnym zachwycie. Natomiast u Miltona Bóg i Szatan tracą swój transcendentny charakter. To obdarzone potężną mocą, ale mówiące, ujawniające własne uczucia, i między innymi, dzięki temu, bardzo ludzkie istoty. Najlepszym przykładem jest tu Bóg, który mówi do Adama: 
Jak ci się zdaję, czy jestem szczęśliwy,
Czy też nie jestem, Ja, który przez wieczność
Całą samotny jestem? 
Milton przedstawia Boga zgodnie z przekazem biblijnym, ale jako postać literacka nie jest on specjalnie porywający, na pewno jest o wiele mniej interesujący niż Szatan. Pisząc to powyżej, chce zaznaczyć, że bliska jest mi myśl Simone Weil, mówiąca, że: Zło wyimaginowane jest romantyczne, barwne, zło rzeczywiste jest szare, monotonne, jałowe, nudne. Dobro wyimaginowane jest nudne, dobro rzeczywiste jest zawsze nowe, cudowne i upajające. 
 
Ktoś kiedyś napisał, że cytować pojedyncze, zachwycające wersy z Raju utraconego to jak podziwiać pojedynczy kamień ze wspaniałej katedry, ale język tego dzieła jest fenomenalny. Świetne jest też tłumaczenie Macieja Słomczyńskiego. Może nie umiem docenić całości, tak bardzo, jak na to zasługuje, zwłaszcza tylko po jednym przeczytaniu, ale na pewno zostaną ze mną obrazy, fascynujące, barwne, przemawiające do wyobraźni. Można by je wymieniać długo: Szatan porównany do Słońca zaćmionego przez Księżyc, jego lot nad kosmiczną otchłanią, Ziemia rodząca zwierzęta, Aniołowie rzucający góry w ferworze bitwy, przebudzenie Ewy w Raju, a potem jej kuszenie przez węża, wszystkie opisy światła(!), itd. Pozostaną także piękne frazy, porównania, wersy takie, jak na przykład te (też bardzo znane):
(...) Umysł jest dla siebie 
Siedzibą, może sam w sobie przemieniać
Piekło w Niebiosa, a Niebiosa w Piekło
Mniejsza, gdzie będę, skoro będę sobą. 
________
PS
Jeśli ktoś miałby ochotę w sposób bardzo przystępny przybliżyć sobie trochę rewolucję Cromwella to niedawno ukazała Wielka ucieczka Roberta Harrisa, która jest, jak zawsze u tego autora, dobrą powieścią historyczno-sensacyjną. Opowiada właśnie o tej rewolucji, a także późniejszym przywróceniu monarchii i świetnie pokazuje fanatyzm religijny i okrucieństwo zarówno purytan, jak ich przeciwników.