Wszyscy jesteśmy na Piątej Alei z tego samego powodu, na tych samych prawach. Przemierzamy ulice światowych stolic od niepamiętnych czasów: aktorzy, urzędnicy, przestępcy, dysydenci, uciekinierzy, nielegalni, geje z Nebraski, polscy intelektualiści, kobiety na krańcu czasu. Połowę tych ludzi pochłonie blichtr lub gangsterstwo - znikną w gmachach przy Wall Street, ukryją się na Queensie - ale druga połowa stanie się ze mną miejskim piechurem; zasilą nieskończony strumień nieskończonego tłumu, który z całą pewnością odciska ślad na czyjejś twórczości.
Kobieta osobna i miasto Vivian Gornick to przykład pisarstwa autobiograficznego, w którym migawki z osobistego życia autorki w Nowym Jorku stają się punktem wyjścia do szerszego opisu zjawisk kulturowych i społecznych.
Książka wpisuje się również w tradycję sięgającą jeszcze XIX wieku, kiedy to Francuzi wynaleźli flanera - miejskiego włóczęgę, który w czasie swoich wędrówek zajmował się kontemplowaniem życia miasta. Vivian Gornick zarówno podąża śladami innych twórców, którzy wędrowali po ulicach i dla których relacja z miastem była ważna, jak i sama chodzi namiętnie po Nowym Jorku. Miejska włóczęga jest dla niej doświadczeniem transformującym na wielu poziomach, na przykład w taki sposób: W trakcie tych naszych dalekich spacerów nieraz ukradkiem zmieniał się
charakter czasu i przestrzeni, Znikało pojęcie godzin. Ulice były jedną
długą wstęgą ciągnącej się hen drogi, po której wędrowaliśmy bez
przeszkód. Czas się rozrastał, zaczynał przypominać ten z dzieciństwa,
nigdy się niekończący, a nie ten obecny, którego zawsze było za mało (...). W czasie tych wędrówek Vivian Gornick przygląda się uważnie miastu, łapie w locie niezwykłe spotkania, ulotne chwile, spięcia i gesty solidarności międzyludzkiej. Z tych zanotowanych rodzajowych scenek, anegdot, opowieści wyłania się obraz Nowego Jorku, przy czym nie tyle się go widzi oczami wyobraźni, ale bardziej słyszy się splatające, nawarstwiające się głosy jego mieszkańców. Wrażenie słyszenia miasta jeszcze pogłębia kontrastujący z nim opis ciszy na ulicach któregoś poranka zaraz po ataku na World
Center w 2001 roku.
Impresje z życia miasta łączą się płynnie z wątkami autobiograficznymi. Włóczęga ulicami ma bowiem często dla autorki terapeutyczny charakter - nic tak nie koiło bólu i złości w sercu jak spacer przez miasto. Jest to bowiem bardzo osobista książka, pełna zawartych w migawkach opisów relacji przyjacielskich, miłosnych i rodzinnych. Sporo jest tu o awansie społecznym (autorce udało się wyrwać z robotniczego Bronxu) i o tym, jak pochodzenie ciągle determinuje pewne zachowania w dalszym życiu. Vivian Gornick uważnie przygląda się związkom międzyludzkim, istniejącej w nich przemocy, zmianom jakie w nich powoduje czas, sprzecznościom tkwiącym w relacjach - temu nieustannemu napięciu między potrzebą bliskości a niezależności. Są to subtelne i przenikliwe spostrzeżenia dotykające też trudnych stanów emocjonalnych - jakże powszechnej frustracji, niespełnienia, poczucia braku zrozumienia, istniejącego w ludziach pędu do destrukcji. Przy lekturze ma się wrażenie trafiającego w sedno rejestrowania takiego wewnętrznego
rozedrgania jakoś współgrającego z rytmem życia Nowego Jorku.
Nigdy nie czułam się mniej samotna niż w trakcie samotnego spaceru zatłoczoną ulicą - pisze w którymś momencie Vivian Gornick. Samotność jest jednym z tematów książki. Autorka przygląda się jej wyjątkowo uważnie. Pokazuje swoiste przewartościowanie samotności w wielkim mieście. Samo miasto, zanurzenie się w tłumie, nie wywołuje stanu alienacji, przeciwnie, koi poczucie osamotnienia. Bardzo trafne są uwagi o współczesnej kulturze, która jak żadna inna w historii pozwala na wybór, w tym wybór samotnego życia i płynących stąd korzyści, bo choć samotność przysparza nam cierpień, wcale nie mamy ochoty z niej rezygnować. Vivian Gornick szczególnie interesują kobiety osobne, do których sama się zalicza, które raczej wybierają niezależność niż bycie w związku. Silnie bowiem rezonuje w nich feministyczne hasło, kiedyś wykrzykiwane na nowojorskich ulicach: Miłość bez równości? To ja podziękuję! Pisarka wyrusza więc tropem innych kobiet osobnych, zarówno rzeczywistych jak i tych pokazanych tylko na kartach różnych utworów literackich. Odmalowuje kilka portretów swoich poprzedniczek, autorek mocno związanych z Nowym Yorkiem, na których twórczości to miasto odcisnęło swój ślad. Trzeba bowiem koniecznie zaznaczyć, że książka w ten swój charakterystyczny zwięzły, lekki sposób jest gęsto napakowana cytatami i odwołaniami do sztuki, zwłaszcza zaś do literatury. Tej erudycji, wnikliwości w poruszaniu tematów, między innymi, feministycznych, a także temu uważnemu przyglądaniu się sobie, towarzyszy często poczucie humoru i dystansu do siebie.
Jest coś bardzo ujmującego w tej eseistycznej autobiografii, będącej opowieścią o wędrówce (przez miasto, przez życie) i jednocześnie o poczuciu bardzo silnej więzi z jednym miejscem. Z Nowym Jorkiem i jego mieszkańcami: Co wieczór, gdy przed pójściem spać gaszę światło w moim salonie
na piętnastym piętrze, doznaję przyjemnego wstrząsu na widok wznoszących
się ku niebu rzędów rozświetlonych okien; otoczona przez nie czuję się
tak, jakby obejmowała mnie gromada bezimiennych mieszkańców miasta. To
mrowie ludzkich siedzib zawieszonych jak moja w przestrzeni, to ukłon
Nowego Jorku w stronę ponadjednostkowej więzi. Ukojenie płynące z tej
przyjemności jest nie do opisania.
Czytałam niedawno dłuższy esej F.S. Fitzgeralda o Nowym Jorku i być może lektura książki, o której tak ciekawie piszesz, nadarzyłaby się "w samą porę". Przemyślę to, bo zaintrygowała mnie ta zbieżność, a i recenzja jest ogromnie zachęcająca. Za co serdecznie dziękuję.
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa :)
UsuńRzeczywiście ciekawa zbieżność okoliczności :)
W "Kobiecie osobnej..." miasto jest pokazane raczej z perspektywy ulicy: usłyszanej rozmowy, zaobserwowanego wydarzenia, więc jest dość specyficzny obraz Nowego Jorku. Być może byłoby to interesującym uzupełnieniem eseju Fitzgeralda.
Brzmi bardzo ciekawie! Cenię sobie pozycje, których bohaterem jest miasto, bo to fascynujący, ludzki twór - z podobnym konceptem spotykamy się w powieści "John Piekło" Didiera' Decoina.
OdpowiedzUsuńNie jestem zdzwiony, że tę książkę wydały Filtry - to wydawnictwo oferuje wiele intrygujących tytułów ;)
Tak, Filtry wydają ciekawą literaturę :)
UsuńTeż bardzo lubię, gdy miasto staje się prawie bohaterem książki. U Gornick zwłaszcza podoba mi jej więź z miastem i jego mieszkańcami.