Jako maturzysta (1939). Źródło: Wikipedia |
Gimnazjum imienia Boobalka I mieściło się przy ulicy Spokojnej 2. Mówiono o nim w kuratorium okręgu szkolnego: "O! to jest praca. Tak każda szkoła powinna wyglądać w naszej kochanej ojczyźnie. Bo i siły nauczycielskie pierwszorzędne, a i uczniowski element najlepszy." (...)
"Trza coś przecierpieć, coś przeboleć" - mówi poeta - i rzeczywiście, aby ocenić w pełni znaczenie świetnego gimnazjum im. Boobalka I, trzeba było przeboleć i przecierpieć w nim wiele lat. Czy to jako nominalny prześladowca, czy jako nominalny prześladowany.(...)
O uczniu nowo wstępującym, a potem absolwencie, wyraziłby się poeta metaforycznie: Wpuszczony drzwiami parterowymi grzeczny chłopiec w białym kołnierzyku po wielu latach wyskakuje najwyższym oknem gmachu szkolnego jako istota obdarta w każdym tego słowa znaczeniu, niezdolna nauczyć się czegoś inaczej niż kując, drapieżna w każdym calu - pełna głębokiej samowiedzy o walce i pamiętająca doskonale, że ojcem króla Hepokapupa był Hipokapup Wspaniały, który wyróżniał się tym, że był nazbyt coś tam. - To był absolwent - ot, taki prekursor wieku siły i potęgi.
O profesorze gimnazjalnym wyraził by się tenże poeta metaforycznie: Wchodził wygniecionym, zagłodzonym młodzieńcem, wpływając przez najwyższe okno gimnazjum, a wypełzał jako zdziecinniały staruszek, wygnieciony do nieprawdopodobieństwa i brzdąkający pod nosem jako dorobek pracy oświatowej jakiś tam aforyzm, który powtarzał co druga lekcja, na przykład : "tańcowały dwa Michały, jeden duży, drugi mały". Oj, bo tańcowały, tańcowały od lat wielu i nie pojąć nam, jak długo jeszcze tak będą tańcować. (...)
Najpierw, jako przygotowanie do faktu, który zaszedł dn. 13 I roku pańskiego któregoś tam któregoś, warto wejrzeć w życie gimnazjum choćby tak jako widz przygodny, choć jak się powiedziało, trzeba coś przecierpieć i przeboleć, aby rzeczywiście ocenić znaczenie tego zakładu.
Hasio Stypa zdał do gimnazjum. Oto scena 1.
Po wyprowadzeniu do kościoła i szeregu innych obrzędów rozpoczął się rok szkolny. I pierwszy rok był bardzo ciężki, nim się Hasio wciągnął we wszystkie arkana tej mafii.
Pierwszego
dnia wrócił z rozbitą gębą, ponieważ nie chciał razem z innymi wołać
chórem: "g....o, g....o" pod gabinetem pana dyrektora, a co gorsza
powiedział, że się poskarży. Odtąd nigdy się już nie skarżył i wołał
"g....o" przy lada okazji. Po tygodniu przyszedł z notatką w
dzienniczku, że pobił kolegę, i z okiem tak rozwalonym, że było podobne
raczej do kałamarza, w który ktoś złośliwy wrzucił oko. W rzeczywistości
Hasio odmówił pojedynku na pięści koledze i oberwawszy porządnie,
został schwytany na tym , że wołał "ty łobuzie, ja cię jeszcze nie tak
nabiję" i urwał swemu oprawcy kawałek krawata. Od tej pory Hasio zawsze
pierwszy walił w mordę, i to bez dodawania żadnych wyjaśnień. Po dwóch
tygodniach Hasio dostał pierwszą dwójkę z matematyki, gdyż profesor
spytał, ile to czyni 18 * 5, a Hasio miał nieostrożność spytać, co to
znaczy "czyni", bo nigdy jeszcze czegoś podobnego nie słyszał. "Ach, nie
wiesz, co to jest czyni ? Siadaj masz dwóję". I pan profesor stwierdził raz na całe życie, że Hasio jest tępy i matematyki nigdy nie pojmie.
Od tej pory Hasio przestał się w ogóle uczyć matematyki, bo i tak nie warto.
Później jeszcze dostał zły stopień z polskiego, gdyż posądzono go o to, że przepisał wypracowanie.
Wtedy Hasio poznał, że może rzeczywiście doskonale przepisywać, i czynił tak już zawsze. (...)
Tak każdy Hasio, Kazio czy Epsio wchodził z wolna w tryb i stawał się bratem starszym tego przedziwnego zakonu. Wiedział, że na każdym kroku chyha na niego pan profesor taki czy inny, z dziennikiem, cenzurą, kątami i innymi represjami. Wiedział, że cokolwiek powie, to i tak mu nikt nie uwierzy, więc chociaż wymyślał przecudne legendy i w tym znajdował ukojenie swoich zniszczonych ambicji.
Edukacja profesora wyglądała następująco:
Młody nauczyciel bardzo prędko uczył się sprawdzać stan krzesła, nim usiadł, często oglądać za siebie, ćwiczył w ogóle swoją spostrzegawczość i wiedział, że nigdy żaden uczeń nie powie mu prawdy, a ile powie nawet, to będzie ona tak fantastyczna, że i tak wierzyć nie warto, więc nie wierzył i podejrzewał. Zresztą z wolna przenikał duchem uczniów, z wolna przejmował ich drobne i duże złośliwości jako swoje własne i był dokuczliwy jak dziecko, któremu wrzucono bułkę z masłem w piasek. (...)
I tak paprali się w beznadziejnym, złośliwym infantylizmie, sądząc, że od tego zawisło ich życie, wkładając weń całą swoją energię, zdolności i wolę.
Działo się to dn. 13 I któregoś tam którego.
Dzień ten miał jakąś złowróżbną aurę.
W powietrzu wisiała burza. Zdawało się, że uczniowie nigdy nie byli tak dorośle dokuczliwi, a profesorowie nigdy tak dziecinnie perwersyjni. Gimnazjum im. Boobalka I zamieniało się dziś w jakąś rozkapryszoną infantylną papkę, nad którą wisiał ciężki zaduch powietrza szkolnego jak sina, groźna chmura.
I jak zwykle w takich sytuacjach, wszyscy starali się pogłębić z jakąś bezmyślną abnegacją istniejący stan rzeczy:
"No i co z tego wyniknie?"
______
Fragment nieukończonego opowiadania bez tytułu z Utworów zebranych Krzysztofa Kamila Baczyńskiego; Wydawnictwo Literackie, Kraków 1986
Niesamowita postać w historii, patron mojej biblioteki...
OdpowiedzUsuńZgadzam się.
Usuń