Dzikie bezkresy opowiadają o ucieczce młodej dziewczyny z angielskiej osady w Ameryce Północnej. Choć nie jest to nigdzie powiedziane, łatwo ustalić, że tą osadą jest Jamestown na przełomie roku 1609 i 1610 dotknięty klęską głodu. Według zapisów historycznych z około pięciuset osadników tę zimę przetrwało sześćdziesięciu. Ale nie tylko głód, również inne dramatyczne okoliczności sprawiają, że dziewczyna podejmuje decyzję o ucieczce. Wie, że zostanie wysłany za nią pościg, więc z ogromną determinacją, mimo skrajnego wyczerpania stara się posuwać naprzód przez niekończący się las. Jej celem jest dotarcie do francuskich kolonii na północy.
Książka Lauren Groff to historia o konfrontacji człowieka i dzikiej natury. Narracja balansuje między brutalnym realizmem w pokazywaniu kruchości jednostki skazanej bez pomocy innych ludzi na rozpaczliwą walkę o przetrwanie, a onirycznością wykorzystującą sny, halucynacje, marzenia, by pogłębić portret psychologiczny dziewczyny. Istotną, choć nie zbyt obszerną część książki stanowią jej wspomnienia o życiu w Anglii. Dają one interesujące spojrzenie na ówczesne społeczeństwo z punktu widzenia kogoś stojącego na samym dole drabiny społecznej - najpierw dziecka z przytułku, wziętego na służbę i w związku z tym pracującego od piątego roku życia, które dorasta i staje dziewczyną narażoną na wykorzystywanie, tak przynależną do swojego państwa, że nikomu nawet do głowy nie przyjdzie, aby spytać ją, czy chce płynąć do Ameryki. Dominującą emocją w powieści jest jednak poczucie osamotnienia i idące za nim przekonanie, że przetrwanie może być triumfem, ale jest niewystarczające do życia.
Opowiedzenie znanej historii (tu początków kolonizacji Ameryki) z innej niż tradycyjna perspektywy, na przykład właśnie kobiecej, kryje w sobie pewną pułapkę. Punkt widzenia bliski dzisiejszej wrażliwości musi być przedstawiony tak, aby nie brzmiał sztucznie, zbyt współcześnie. Pisarce udaje się w większości wypadków zręcznie manewrować i nie przekraczać granicy wiarygodności. Jednak w drugiej połowie książki znajduje naprawdę piękna scena mówiąca o sile języka. Potem zaś jest kilka zdań o tym, że może on być narzędziem dominacji. Są one zbyt wyraźnie nowoczesne i chyba niepotrzebne. Mam jeszcze jedno zastrzeżenie, bardzo subiektywne, bo wolę, gdy pisarz zostawia czytelnikowi więcej przestrzeni, nie dopowiada wszystkiego do końca, jak się to dzieje w przypadku Dzikich bezkresów. To nie jest to koniecznie wada, inni przecież mogą preferować dobitną narrację i wyraziste zakończenie, zwłaszcza gdy całość jest tak ujmująco napisana.
Trzeba bowiem podkreślić, że powieść charakteryzuje się pięknym, plastycznym językiem. Zachwycające są opisy odchodzącej zimy i budzącej się powoli wiosny. Mimo ekstremalnych warunków, walki o życie, bycie wśród natury daje dziewczynie czasami krótkie, trwające kilka chwil poczucie harmonii i misternej sieci wiążącej wszystko, co żyje. Moment oddechu i dostrzega ona (a czytelnik wraz z nią) zmieniające się światło na rzece, pąki na drzewach, bezkresną przestrzeń - całe to zapierające dech w piersiach dzikie piękno przyrody i jednocześnie jej obojętnośc, niewzruszoności na los pojedynczego ludzkiego istnienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarze. Uprzejmie proszę o kilka słów opisu, jeśli ktoś zamieszcza link.