Teraz, gdy umierała, wiedziałam wszystko. Moja mama już we mnie była. Nie tylko ta jej strona, którą zawsze znałam, ale i ta, która istniała przede mną.
Dzika droga Cheryl Strayed to opis własnej prawdziwej historii autorki poradzenia sobie z utratą bliskiej osoby. Opowieść o próbie poukładania przeszłości, by móc ruszyć dalej. To właśnie śmierć matki sprawiła, że świat Cheryl rozpadł się.
Mama zmarła, gdy miałam dwadzieścia dwa. Na skutek jej śmierci mój ojczym zmienił się z osoby, którą uznawałam za ojca, w kogoś, kogo ledwie byłam wstanie rozpoznać. Rodzeństwo rozpierzchło się, pogrążone we własnym żalu, mimo moich wysiłków, byśmy trzymali się razem. W końcu poddałam się i również oddaliłam od nich.
Czas nie goił ran. Po czterech latach od odejścia matki poczucie zagubienia i niepanowania nad swoim życiem stało się dojmujące. Pomocą w zrozumieniu samej siebie, odzyskaniu poczucia panowania nad własnym życiem miała być wędrówka. To był główny powód, by ruszyć na długą, samotną, pieszą wyprawę szlakiem Pacific Crest Trail (PCT), który zaczyna się na granicy z Meksykiem, kończy tuż za granicą Kanady. By przebyć drogę biegnącą granią pasm górskich, głównie Sierra Nevada i Gór Kaskadowych, przez całą Kalifornię i Oregon. Przemierzyć z plecakiem szlak ciągnący się przez parki narodowe, śniegi, góry, pustynie i lasy. Ale oprócz pytania o przyczynę, istnieje również pytanie, dlaczego właśnie w taki sposób szuka się siebie.
Chodziło tylko o to, jakie to uczucie znaleźć się w dziczy. Jak to jest iść wiele kilometrów bez innej przyczyny niż doświadczanie skupisk drzew i łąk, gór i pustyń, potoków i skał, rzek i traw, wschodów i zachodów słońca. To doświadczenie było potężne i fundamentalne. Miałam wrażenie, że ludzie pośród dzikiej natury zawsze się tak czuli i dopóki głusza istniała, miało się to nigdy nie zmienić.
Dzika droga jest opowieścią o zmaganiu się trudami trasy, z konsekwencjami błędów popełnionych podczas przygotowania, z nierealistycznymi oczekiwaniami. To właśnie ta czynność, wędrowanie, leżała u podstaw mojego przekonania, że taka wyprawa nie jest szaleństwem. W końcu wędrówka to chodzenie. Umiem chodzić - kłóciłam się. Okazało się, że początek wyprawy niewiele ma wspólnego z chodzeniem i bardziej przypomina piekło. Miesiącom przygotowań przyświecała myśl, że PCT, będzie miejscem, które pozwoli na zastanawianie się nad własnym życiem, ale rzeczywistość została zredukowana do najprostszych potrzeb. Pragnęłam tylko jeść, pić, i móc zdjąć plecak.
Po ciężkich do zniesienia początkach, po nabraniu kondycji przychodzi czas na zmierzenie się z trudnymi emocjami. Następuje oswojenie samotności. Czułam się najbardziej samotna na świecie i może nie było w tym nic złego. Zjawia się radość z wędrówki, uczucie bezkresu świata, jego ogromu, i przeciwieństwo tego uczucia - dziwna zażyłość ze szlakiem, a także poczucie wspólnoty z innymi spotkanymi wędrowcami. Pojawia się przeświadczenie, że mimo przeszkód, przygód, niebezpieczeństw udaje się ogromnym wysiłkiem panować nad sytuacją. Każdy dzień spędzony na trasie, każdy przebyty kilometr sprawia, że powoli rodzi się siła, by poradzić sobie z emocjonalnym bólem. Nieważne, że u kresu podróży Cheryl nie jest w stanie dokładnie określić sensu przebytej drogi. Ma tylko niewyraźne przeczucie tego, czego nauczył ją szklak. To wystarczy, żeby poczuć, że życie jest: Tak bardzo bliskie, tak bardzo obecne i tak bardzo do mnie należące.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarze. Uprzejmie proszę o kilka słów opisu, jeśli ktoś zamieszcza link.