Świt sierpniowy
Wrony powolnym krokiem patrolują parapet.
Pręgowany ślimak, opity sokiem liści, chowa się przed dniem.
Brązowe sztywne strączki szczodrzeńca zbierają nektar
złotego czerwcowego deszczu.
W domu, bojaźliwe stonogi
ośmielają się na tango po piwnicznej podłodze.
Słyszę spokojny oddech książek w pokoju
i przypominam sobie sen sprzed lat:
mój ojciec - cała ta złożoność, wiedza kabalistyczna,
dziecinna próżność, heroiczna mądrość, dobroć, słabość,
poczucie klęski i wiara - przemieniał się po przejściu
przez tunel za śmiertelną bramą, w różę,
w staroświecką, ciemnoróżową ogrodową różę.
Nie ma wiatru. Mleczne niebo. Ślady
niebieskiego cienia
roztapiającego się jak lód
Dzień będzie gorący.
To nie cień - to wiązki nocy. Mam je
przed oczami; wziąwszy głęboki oddech
przy otwartym oknie, zapuszczam roletę.
Znaczyło to, mówię do siebie,
że wypuścił z rąk
niepotrzebną mu już wiedzę: teraz mógł być już własną esencją
była tu w całej swej okazałości, wielopłatkowa, wonna
urzekająca, szalona róża w słońcu.
Znowu zasnęłam
jak gdyby w niejasnym zapachu
sosnowego drzewa; w półkach bibliotecznych
schroniła się w miękkiej ciemności
resztka nocy.
Autorka: Denise Levertov
Przełożyła: Julia Hartwig
Źródło: Dzikie brzoskwinie. Antologia poetek amerykańskich; Wydawnictwo Sic! Warszawa 2003
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarze. Uprzejmie proszę o kilka słów opisu, jeśli ktoś zamieszcza link.