niedziela, 2 lutego 2025

"Pieśn prorocza" Paul Lynch

Pieśń prorocza Paula Lyncha jest powieścią na pograniczu dystopii, dzieje się bowiem w niedalekiej przyszłości w Irlandii, gdzie władzę przejmuje autorytarna partia wprowadzając dyktaturę. Pewnego listopadowego wieczoru do domu Eilisch puka tajna policja szukając jej męża. Jest on jednym z organizatorów protestu nauczycieli. Zaraz po tym, jak marsz się odbywa, mąż Eilish znika bez śladu, a ona zostaje sama z dziećmi i ojcem chorym na demencję. W państwie pozbawiającym ludzi ich podstawowych praw, w którym szybko rosną represje, Eilish usiłuje ocalić swoją rodzinę.


Książka wzbudziła we mnie mieszane uczucia. Nie podobał mi się sposób kreacji świata, a zwłaszcza podniosły język, w jakim utwór został napisany. Przejdźmy jednak najpierw do zalet. Powieść jest przejmująca, gdy skupia się na codziennym życiu, a przede wszystkim na relacjach rodzinnych. Widzimy, jak Eilish podejmuje próby trzymania rodziny razem, chronienia dzieci w rozpadającym się świecie. Poruszająca jest przedstawienie reakcji bohaterki na kolejne straty poczynając od momentu, kiedy uświadamia sobie, że nie ma już powrotu do dawnego, stabilnego życia. Pokazane są lęki dzieci, wybuchy frustracji, gdy nie rozumieją, co się dzieje. Świetnie przedstawione jest uczucie dojmującej bezradności, gdy los najstarszego syna wymyka się matce z rąk i nie jest w stanie zapewnić mu dłużej bezpieczeństwa. Bardzo ciekawie jest też poprowadzona relacja Eilish z ojcem, który z jednej strony widzi sytuację polityczną bardzo jasno, z drugiej, za chwilę, staje się kompletnie zagubiony w otaczającej go rzeczywistości. Można to odczytać jako analogię do życia w opresyjnym systemie, gdzie momentami widzi się wyraźnie, co się dzieje, by za moment poczuć się kompletnie zagubionym lub bezsilnie czepiać się złudzeń, że władza na pewno nie posunie się do dalszych represji.

Paul Lynch zaczyna swoją książkę mottem - cytatem z Koheleta - więc nic zgoła nie ma nowego pod słońcem. Ma rację: historia się powtarza, a życie w jednym reżimie podobne jest do życia w innym. To, że opowiada o rzeczach, które już tyle razy się wydarzyły w przeszłości, dzieją się teraz i zostały wielokrotnie opisane nie jest koniecznie minusem powieści. Stawianie zarzutu wtórności, więc chyba nie ma sensu, zwłaszcza, że ta książka jest tak żywo odbierana przez czytelników. Większą wadą wydaje się brak odpowiedzi na pytanie, jak to się stało, że kraj stał się dyktaturą. Autor nie udziela wyjaśnień, co z jednej strony jest zrozumiałe, bo bardziej interesuje go pokazanie konsekwencji życia w państwie autorytarnym, ale cierpi na tym kreacja świata przedstawionego, który wydaje się nieprzemyślany i niespójny. Brak nakreślenia realiów polityczno-społecznych, to że reżim pojawia nagle - wiemy tylko, że partia (zasugerowane jest, że nacjonalistyczna) doszła do władzy dwa lata wcześniej - powoduje, że świat w powieści sprawia trochę wrażenie dekoracji. Jest straszny, ale płaski. Ma to jeszcze dodatkowy skutek, ponieważ  wszystko pokazywane jest z punktu widzenia Eilish, odbiera jej reakcjom psychologiczną wiarygodność zwłaszcza w pierwszej połowie książki. Do naturalnego, takiego ludzkiego zagubienia, wynikającego z niewidzenia sytuacji klarownie, bo jest się w środku dramatycznych wydarzeń, wkrada się jakiś fałsz. Jej reakcje wydają się zbyt słabe lub zbyt mocne, bo sytuacja pozbawiona jest przemyślanego, głębszego kontekstu. 

Zgrzyta też język powieści, zbyt patetyczny, nawet jesli zamiarem autora było nawiązanie do podniosłego stylu, w jakim zwykle wygłaszano proroctwa. Narracja zapisana jednym ciągiem, bez wyróżnienia dialogów, co jest zabiegiem mającym podkreślić to, że dyktaturę widzimy subiektywnie, przez pryzmat pojedynczego człowieka. I na pewnym poziomie to dobrze działa, tworząc klaustrofobiczną atmosferę, podkreślającą osaczenie i bezsilność jednostki. Jednak metafory i porównania stosowane przez pisarza, dość często odwołujące się do natury, skutecznie wybijają z rytmu czytania, bo są pretensjonalne. Oto kilka przykładów, choć zdaję sobie sprawę, że osobno mogą brzmieć gorzej niż w tekście:

Jakże bezgłośnie mrok spowija drzewa wiśni. Zbiera ostatnie liście, a one wcale mu się nie opierają, tylko przyjmują ciemność szeptem. (str. 9)

Jej usta otwierają się, ale nie wydobywa się z nich żaden dzwięk, została wypchnięta z własnego ciała i  przeistoczyła się w pojedynczą  czarną myśl, która nasila się, rozrasta i ciemnieje, aż pochłonie całą materię. (str. 44)

Rano, gdy się obudziła, drzewa wiśniowe mokły w deszczu ze śniegiem, ale teraz zawiązały bezmyślny spisek i przytakują ciemności. (str. 45)

Uśpione drzewa powoli nabrzmiewają. Wkrótce znów otworzą pąki na wiosenne światło, Eilish myśli o tym, rozmyśla o sile drzewa, o tym, jak przetrwało ciemny czas, o tym, co widzi drzewo, gdy otwiera oczy. (str. 85)

Eilish nie zapmiętała jego twarzy, dołaczyła już do pozostałych, zwyczajnych i smutnych, które odwróciły oczy, ta twarz została już opowiedziana, wszystkie twarze zostały opowiedziane, ta twarz mówi o całym wszechświecie roztrzaskanym w pył i tworzonym wciąż na nowo w obłakańczym dziele tworzenia (str. 170)