Drobiazgi takie jak te Claire Keegan dzieją się na przestrzeni paru miesięcy przed Bożym Narodzeniem 1985 roku w niewielkim irlandzkim mieście nad rzeką Barrow. Bill Furlong jest prawie czterdziestoletnim mężczyzną prowadzącym firmę, która zajmuje się dostarczaniem opału i z jego perspektywy czytelnik obserwuje przedświąteczną rzeczywistość. Niełatwą, bo trwa kryzys, firmy się zamykają, interesy idą tak sobie. W zmęczeniu codziennym kołowrotem myśli Billego snują się prawie same wokół drobiazgów i rzeczy ważnych: czy starczy pieniędzy na remont domu, czy córkom nic się nie stanie. Biegną od wyrzutów sumienia, że planuje trasy dostaw w niedzielę, zamiast skupić się na byciu ze swoją rodziną, aż po pytania, jaki jest sens tego wszystkiego, co go otacza. Nachodzą go bowiem wspomnienia z dzieciństwa, refleksje, że jego los nie musiał potoczyć się tak, jak się
potoczył. Pewna kobieta nie zwolniła z pracy dziewczyny będącej w nieślubnej
ciąży, a po jej śmierci zajęła się Billem, zapewniając mu przyszłość.
Drobiazgi takie jak te są bardzo krótkim utworem. To zaledwie kilka zimowych obrazków z życia na irlandzkiej prowincji. Jednak autorce świetnie udaje się oddać atmosferę przygotowań do świąt, i tak jakby mimochodem, za pomocą jednego zdania dialogu czy opisu, znakomicie pokazać hierarchię społeczną i układ władzy w mieście. Niespiesznie, uważnie książka podąża za codziennością przeciętnego człowieka, bo właśnie on i jego decyzje są jej głównym tematem. Bill nie jest przecież nikim ważnym w miejscowej społeczności, choć świetnie dopasował się do życia w niej. I zna to życie niejako od podszewki. Rozwożąc opał zagląda na podwórza, do szop, składów. Pewnego razu widzi w szopie coś, czego nie powinien zobaczyć. Staje więc przed wyborem, co robić dalej. Czytelnik zaś orientuje się, że nie czyta słodko-gorzkiej historii świątecznej, tylko moralitet. Opowieść o wyborach moralnych zwykłych ludzi, takich, którzy chcą tylko w spokoju zajmować się własnymi sprawami. Wiedzą, że lepiej się nie wychylać, bo można sporo stracić. Łatwiej niczego zauważać, ponieważ tak jest bezpieczniej, a może tylko wygodniej. Książka stawia więc pytania, co decyduje, jakie drobiazgi sprawiają, że ktoś jednak zdobywa się na odwagę i reaguje na zło dziejące się tuż obok.
Nie słyszałam wcześniej o tej książce, ale to może być niezwykła lektura.
OdpowiedzUsuńKsiążka jest bardzo irlandzka, świąteczna i króciutka (90 stron). Dla mnie była bardzo dobrą lekturą, więc polecam :)
OdpowiedzUsuńSłyszałam już trochę o tej książce. Będę ją miała na uwadze.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem, na pewno jest warta przeczytania.
UsuńBrzmi zachęcająco i ciekawie!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że zachęciłam do lektury :)
UsuńZapisuję sobie tytuł i przeczytam... w grudniu :)
OdpowiedzUsuńJuż sama okładka zachęca do lektury...
Czytałam ją właśnie w grudniu :) To jest świetna opowieść na czas przedświąteczny.
UsuńKiedyś bardzo interesowałam się antropologią codzienności i chyba ten tytuł można łatwo interpretować w ten sposób! Zapisuję do sprawdzenia ;)
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy tak można zinterpretować tę książkę, choć pomysł wydaję mi się ciekawy, bo w tym utworze jest dużo o codzienności. Porusza ona też konkretny problem społeczny, charakterystyczny dla czasu i miejsca, w którym dzieje się akcja książki.
UsuńCiekawa jestem, co bohater zobaczył w tej szopie... Lubię książki o zwyczajnych ludziach, o zwyczajnej codzienności, więc to chyba coś dla mnie. :)
OdpowiedzUsuńTeż bardzo lubię książki o zwyczajnych ludziach i wyborach, które podejmują. Ciekawa jestem, czy ta książka Ci się spodoba. :)
Usuń