Ludzie uciekają od grożących im okropności, i oto dziwne przydarzają im się rzeczy - niekiedy gorzkie i okrutne, a niekiedy tak piękne, że rozpalają niegasnącą wiarę w człowieka.
Lata trzydzieste dwudziestego wieku w Stanach Zjednoczonych. Do tłumów wędrujących za pracą z powodu Wielkiego Kryzysu dołączają mieszkańcy terenów rolniczych dotkniętych burzami pyłowymi powstałymi na skutek suszy i zbyt intensywnej eksploatacji gruntów. Katastrofa ekologiczna, mechanizacja rolnictwa, przejmowanie ziemi przez banki, sprawiają, że szosą 66 wiodącą na Zachód ciągną rzesze ludzi. Wśród nich jest też wielopokoleniowa rodzina Joadów. Opuścili oni rodzinną Oklahomę, sprzedali co się dało, resztę potrzebnych rzeczy zapakowali do rozklekotanej ciężarówki i skuszeni ulotkami o pracy przy zbiorach owoców w Kalifornii wyruszyli w drogę.
Historia rodziny poszukującej lepszego życia, konfrontacja ich marzeń z brutalną rzeczywistością, przeplata się w Gronach gniewu z fragmentami bardziej ogólnej natury dającymi szerszy obraz sytuacji, mającymi charakter prawie reporterski. Styl powieści jest prosty, oszczędny, ale tę prostotę cechuje wirtuozeria. Jak kunsztownie, na przykład, wkomponowane są w tekst wszystkie nawiązania do Biblii. Jest ich bardzo dużo i są wrośnięte w język powieści tak, że stanowią jego organiczny, prawie że przeźroczysty składnik. Zresztą, religia i religijność są w książce pokazane w sposób kompleksowych i krytyczny. Postacie nakreślone tak wiarygodnie, że wydają się ludźmi z krwi i kości, zostają odmalowane ze wszystkimi swoimi śmiesznostkami, wadami, słabościami i potraktowane, chyba tak należałoby to określić z braku lepszego słowa, z czułością, która jednak nie przeszkadza pokazać wprost wszystkich złych rzeczy, które robią. Na osobną wzmiankę zasługuje wspaniale przedstawiony w powieści portret matki, pani Joad. Jej niezłomność, siła, spokojna godność z jaką przyjmuje przeciwności losu, sprawiają, że w drodze staje się dla swojej rodziny prawdziwą opoką.
Grona gniewu są wielką amerykańską powieścią ze względu na rozmach w kreśleniu rzeczywistości lat trzydziestych z całą jej złożonością. Ukazującą dojmującą nędzę, napięcia społeczne, jakie rodzi masowa migracja - te tłumy wędrowców w poszukiwaniu pracy i chleba, które nakręcają błędne koło obniżania stawek za pracę, brutalność policji bijącej protestujących i bezradnych, przejmujące obrazy owoców gnijących w sadach, gdy obok przymierają z głodu ludzie. Jest to świat ogromnych nierówności społecznych, w którym bogacą się nieliczni, a wielki kapitał przejmuje ziemie i dyktuje warunki także przedsiębiorcom, którzy chcieliby płacić pracownikom uczciwie.
Grona gniewu są przytłaczające i byłby nie do zniesienia w lekturze, gdyby nie rozsiane wszędzie okruchy nadziei. To jest bowiem również powieść o wzbierającym gniewie rodzącym się z bezsilności, o tym, że ci ludzie zaraz zobaczą własną siłę i podniosą bunt, i o tym też, że gdy zapewni się przyzwoite warunki to powstają świetnie samo organizujące się społeczności niosące sobie wzajemnie pomoc, a przede wszystkim o małych i wielkich gestach dobroci i ludzkiej solidarności z jego radykalnym przykładem w zakończeniu powieści (tragicznym i otwartym), co sprawia, że powieść daje jakiś rodzaj otuchy, choć od widocznych w niej analogii do współczesności przechodzą dreszcze po plecach.