wtorek, 23 września 2025

Fragment "Moje wieku" i wiersz Aleksandra Wata

Fragment Mojego wieku o pobycie Aleksandra Wata w więzieniu w Zamarstynowie (dzielnica Lwowa), po jego aresztowaniu przez NKWD w styczniu 1940 roku:
 
"Bardzo dużo się wtedy wspominało. Pamięć robi się niesłychanie wierna. Poza tym pamięć staje się mikroskopowa. Jakieś rzeczy, które pamiętałeś sumarycznie, w ogólnym zarysie, widzisz jak przez szkło powiększające, sceny, przeżycia, uczucia. Ja byłem, właściwie, przez długi czas więźniem jednej myśli, myśli o rodzinie, która wydawała mi się skazana nie tylko na zagładę, ale na całą brzydotę życia na zewnątrz więzienia. I to jeszcze dodatkowo mnie męczyło: pamiętałem wszystkie twarze, które wspominałem, natomiast do końca więzienia nie mogłem zupełnie sobie uprzytomnić twarzy Oli i Andrzeja. To mnie nieprawdopodobnie męczyło. Robiłem niesamowite wysiłki. Doszedłem do pewnych technik, prawie jogi w różnych ćwiczeniach. Ale to było dla mnie niemożliwe. Właściwie pamiętałem tylko oczy Oli, właśnie jak stała na brzegu trotuaru, kiedy mnie wsadzano do czarnej limuzyny. Ale to nie były oczy Oli, to były oczy w ogóle. Było dwoje oczu, w których było współczucie i jakieś pocieszenie, że właściwie wszystko mija, że to są rzeczy przemijalne. Tak odczuwałem to spojrzenie."  
 

 
***
Uroda rzeczy nad ziemska
Gdy pada na nie ostatnie spojrzenie: talerz
srebrny na machoniowym blacie 
skrawek chmur i nieba różowy, świrk
naszego ptaszka Maciusia
i twarz mojej żony. Jej oczy
na wieki wieczne amen.
 
 29 maja 1967 r.
 
___
Wiersze Aleksander Wat; Państwowy Instytut Wydawniczy 1983 r.
 

niedziela, 21 września 2025

"Mój wiek" Aleksander Wat

Polityka jest naszym przeznaczeniem, cyklonem, w którego sercu tkwimy ciągle, choćbyśmy się chronili w łupinkach poezji. 

Mój wiek jest dziełem wybitnym, jednocześnie monumentalnym i bardzo osobistym. Krótki wpis blogowy nie może oddać w pełni wielkości tej książki. Jest to raczej dość powierzchowny spis rzeczy, które najbardziej zwróciły moją uwagę. Wspomnienia Wata stanowią relację świadka dramatycznej historii XX wieku, zaangażowanego w nią i będącego jedną z wielu jej ofiar. Urodzony w 1900 roku Aleksander Wat w dorosłość wszedł razem z odzyskaniem przez Polskę niepodległości i wybuchem rewolucji w Rosji. Idea komunizmu wydawała mu się pociągająca, wprawdzie nigdy nie wstąpił do żadnej partii, ale wydawał komunizujące pismo Miesięcznik Literacki, które to przedsięwzięcie skończyło się więzieniem, pierwszym jakiego Wat doświadczył. Po wybuchu wojny uciekł z rodziną do Lwowa, tym samym znalazł się w strefie okupacji radzieckiej. W 1940 został aresztowany w wyniku prowokacji skierowanej wobec środowiska polskich literatów. Przesiedział w wielu więzieniach sowieckich. Został zwolnionym na mocy układu Sikorski-Majski. Następnie uczesniczył w pracach delegatury rządu lodyńskiego w Kazachstanie. Niestety, nie udało mu się opuścić Związku Radzieckiego razem z Armią Andersa, dlatego wrócił do Polski dopiero w 1946 roku i to na skutek usilnej interwencji środowiska literackiego u władz polskich. Od lat sześćdziesiątych przebywał ze względów zdrowotnych na emigracji we Francji. 

Podtytuł Mojego wieku - Pamiętnik mówiony dobrze oddaje niezwykłą formę tego utworu. To coś pośredniego między wywiadem rzeką a spisywanymi po latach wspomnieniami. Początkiem były rozmowy nagrywane na taśmę przez Czesława Miłosza najpierw w Berkeley, potem w Paryżu. Jak opowiada ten ostatni we wstępie do książki, wielkość intelektualna Wata, siła jego osobowości sprawiły, że pomiędzy rozmówcami wytworzył się wzajemny przepływ dobrej energii. To jest rzeczywiście widoczne w tekście, i mimo wielu późniejszych redakcji nadal w Moim wieku zachowany jest żywy, meandryczny charakter rozmowy, pełen dygresji, z zaburzoną miejscami chronologią. Watowi ogromnie zależało, z jednej strony, na uchwyceniu istoty ustroju sowieckiego, z drugiej, aby jednocześnie przedstawić wielowymiarowy i zniuansowany obraz rzeczywistości i siebie samego. Bardzo ważnym dla niego było także to, aby przywołać i nakreślić złożone portrety spotkanych na swej drodze ludzi, zwłaszcza współwięźniów. Bohaterów tej opowieści, reprezentujących różne warstwy społeczne i różne ludy, nie tylko Europy, jest więc mnóstwo, zwłaszcza w końcowych fragmentach książki opowiadających o niezwykle chaotycznym okresie, w którym tworzyły się delegatury i punkty pomocy w Kazachstanie dla zwalnianych z łagrów i więzień w warunkach pogarszających z dnia na dzień stosunków polsko-sowieckich. 

W pewnym fragmencie swych wspomnień Wat opowiada, jak w więzieniu na Łubiance utwierdził się w przekonaniu, że bycie poetą (nawet jeśli nie pisze już wierszy) jest główną osią jego tożsamości. I to widać w książce: może nie tyle w obecnych tu poetyckich, czasami turpistycznych, czasami bardzo pięknych opisach (zimowy pejzaż Ałma-Aty!), ale w tworzeniu obrazów zawartych w kilku zdaniach, które trafiają w sedno i zostają na długo w pamięci. Przykładowo, choć takich scen można przytoczyć  wiele: smutek nadciągającej katastrofy w latach trzydziestych, poczucie niezwykłego braterstwa i dojmującej tęsknoty do normalnego życia w strasznych warunkach lwowskiego więzienia, czy pochód ludzi przerobionych z obywateli polskich w łachmaniarzy, jak pisze Wat, bo siłą zmuszono ich do przyjęcia sowieckich paszportów. 

Aleksander Wat odmówił poddania się wyżej wspomnianej paszportyzacji, o czym opowiada dość oszczędnie, a przecież był to niezwykły i mający poważne konsekwencje wyraz wierności sobie i swojemu krajowi, ocenianemu przecież w tej książce bardzo krytycznie. W tej autobiograficznej opowieści jest to jeden z wielu punktów zwrotnych. Pierwszym na pewno było zafascynowanie się komunizmem w młodości. W latach dwudziestych Wat był jednym z twórców futuryzmu w Polsce. Rewolucja w literaturze miała stać się rewolucją społeczną. Ponadto, jego akces do komunizmu był motywowany światopoglądowo - ideą sprawiedliwości społecznej. Przede wszystkim zaś, istniało w nim, w jego środkowisku silne poczucie związane z końcem I wojny światowej i rewolucją w Rosji, że świat to było walenie się, ruiny w końcu, wesołe ruiny, przedmiot do wesela duchowego, bo tu można coś nowego zbudować, jest wielka niewiadoma, podróż w niewiadome...była radość właśnie z tego, że coś tak gwałtownie od podstaw się łamie, że właściwie jest miejsce na wszystko, że wszystko wolno. Była to radość, że wszystko wolno. (...) Słowa na wolności, nowy język sztuki, który miał być orężem walki klasowej. Bycie w środowisko komunistów polskich to był dla Wata okres zaledwie kilkuletni. Opowiadał o nim tak: W miarę jak (...) wchodziłem w stosunki pracy z komunistami, z czołowymi komunistami, czy kolegami z redakcji, czy tymi spoza redakcji, coraz więcej mnie uderzały różne podejrzane rzeczy, coraz mniej mi się to podobało. Lecz z drugiej strony coraz bardziej dotykałem ran, nieszczęść ludzkich, ogromnej ilości nieszcześć ludzkich . Na niektóre - zdawało się - nie było rady poza rewolucją. Potem dopiero dowiedziałem się, że rewolucja tym ludziom nic nie daje poza nowymi nieszczęściami. Bardzo szybko więc przyszło opamiętanie, a za tym ostra ocena samego siebie, swojego znikczemnienia w komunizmie, przez komunizm i poczucie, że za te lata moralnego obłędu trzeba zapłacić. Oprócz przedstawienia środowiska komunistycznego, jego powiązań z Moskwą, funcjonowania ambasady radzieckiej w Warszawie, w tym miejscu wspomnień jest też pokazany obraz przedwojennego życia literackiego w Polsce - z nazwisk, które najwięcej mówią współczesnemu czytelnikowi można wymienić kilka. Kreśli więc Wat wnikliwe portrety Władysława Broniewskiego (dzielił z nim potem wspólny los po wybuchu wojny), Brunona Jasieńskiego i Władimira Majakowskiego, który dwukrotnie w tym czasie odwiedził Polskę, i którego zachowanie Wat zrozumiał w pełni dopiero póżniej, w czasie więziennej tułaczki po Rosji.   

Aleksander Wat przeszedł bowiem kilkanaście więzień. Każde stanowiło własny świat, było dla niego szczególnego rodzaju przeżyciem, objawiającym - każde - w trochę inny sposób istotę radzieckiego systemu. Poczynając od sytuacji, gdy naiwny więzień w Lwowie powoływał się na stalinowską konstytucję, a śledczy wyciągał z szuflady pałkę gumową: "To jest stalinowska konstytucja". Sadyzm, głód (te obrazowe opisy marzeń o szklance herbaty, snów o chlebie), monotonia życia więziennego, w którym nic się nie dzieje poza śledztwem, i która chorobliwie zaburza poczucie czasu. Wszystko to było robione w określonym celu - ukształtowania nowego sowieckiego człowieka. Wat nazywa to kilkakrotnie zabiciem wewnętrznego człowieka, przefasowaniem duszy, pieriekowką. W jego spostrzeżeniach o życiu społecznym w Rosji nabardziej zwracają uwagę cztery rzeczy: tysiące dzieci pozbawionych rodziców, powrót społeczeństwa do nomadyzmu, zwłaszcza po wybuchu wojny z Niemcami, różnorodne reakcje na tę wojnę (na przykład panika w NKWD) i wreszcie rola łagrów, o której pisze tak: wszyscy bez wyjątku wiedzą, mają wiedzieć i nie wiedzieć o okropnościach łagrów,(...) miały one rzeczywiście wychowywać - nie tych, którzy w nich już siedzieli, ale tych którzy jeszcze nie siedzieli, to jest ogół narodu, i że - rzecz najistotniejsza - stale obecny w świadomości temat łagrów i nawet samo słowo "łagier" jest pod najgroźniejszym tabu i właśnie dwoistość ta najprędzej uskutecznia pieriekowkę dusz, wywołując religijną grozę. 
 
Wszystkie obecne we wspomnieniach analizy, refleksje na temat rzeczywistości, co najcenniejsze w tej książce, osadzone są mocno w osobistym doświadczeniu autora. Należy jeszcze może wspomnieć o kompleksowym pokazaniu, jak bardzo skomplikowane było dla Wata bycie na pograniczu świata polskiego i żydowskiego. Nie tylko ze względu na przedwojenny, a potem panujący w środkowisku polskim w Kazachstanie antysemityzm (który Wat jakoś usprawiedliwia odreagowywaniem pobytu w łagrach, zauważając w innym miejscu, że idea wroga ludu była stworzona na wzór odwiecznego wroga - Żyda, i że więżniowie żydowskiego pochodzenia byli traktowani w Rosji gorzej niż inni), ale ze względu na bardzo ważną dla niego pamięć o ojcu. Był on tolerancyjnym człowiekiem, zostawiającym swoim dzieciom pełną swobodę wyboru, a jednocześnie głęboko zanurzonym w judaizm. To bliskie sercu wspomnienie nie ułatwiło wyboru, jakiego Wat dokonał, nawracając się z ateizmu na chrześcijaństwo. Widać tu w stosunku do ojca, pamięci o nim, jakiś rodzaj poczucie winy. Nawiasem mówiąc, Wat bywał bardzo przenikliwy i krytyczny w opiniach na temat innych, ale najbardziej surowy i bezwględny był zawsze w ocenie samego siebie. Najbardziej osobistym wątkiem, oprócz poszukiwań religijnych, nicią, która przewija się przez cały pamiętnik i spaja go w całość, jest ogromna miłość do żony Oli. W jakimś fragmencie Moje wieku Wat podsumowuje małżeństwo z nią tak: było dowodem istnienia jakiegoś losu, przeznaczenia. To było wielkie szczęście w moim życiu. Tęsknota za Olą i ich synem Andrzejem, lęk i rozpacz, zbliżające się do granicy obłędu, z powodu ich losu, nieznanego Watowi przez lata po jego aresztowaniu we Lwowie, są we wspomnieniach wręcz namacalne.
 
Jak pisze Aleksander Wat, polityka była jego losem. Mój wiek zaś jest (...) rekapitulacją osobistych doświadczeń przeszło ćwierćwiecza "współistnienia" z komunizmem, mistrzowskim połączeniem autobiografii z dokumentalną opowieścią o historii pierwszej połowy XX wieku.
 

poniedziałek, 8 września 2025

"Żywe istoty" Iida Turpeinen


Centralna postacią Żywych istot Iidy Turpein jest syrena morska, zwana dawniej krową morska. Była ona gatunkiem endemicznym występujący jedynie w okolicach Wysp Komandorskich leżących między Rosją a Alaską, łatwym do upolowania, więc po około trzydziestu latach od odkrycia w 1741 roku została doszczętnie wytępiona. Jeden z jej szkieletów w następnym stuleciu trafił, jako cenne znalezisko, do muzeum przyrodniczego w Helsinkach. Swoją opowieść, znakomicie łączącą fakty historyczne z fikcją, fińska pisarka rozpoczyna od przedstawienia dramatycznych dziejów rosyjskiej kamczackiej wyprawy badawczej pod dowództwem Beringa. Znacząca część wiedzy o krowie morskiej pochodzi od jej odkrywcy i uczestnika tej ekspedycji niemieckiego przyrodnika Georga Stellera. Następnie książka opowiada o wypychaczach zwierząt, badaczach i rysownikach przyrody, oraz konserwatorach z muzeum, których los na pewnym etapie ich życia zetknął z helsińskim szkieletem syreny.
 
Ton tej książki, skupiającej się na relacjach między człowiekiem a naturą, naznaczony jest melancholią, bo jest to opowieść o stracie. Nie chodzi tylko o jej główny temat: wymarcie gatunku z winy człowieka (choć trafniej byłoby napisać w czasie teraźniejszym - wymieranie gatunków na masową skalę przez jego bezmyślne działania), ale też o osobiste dramaty jej ludzkich bohaterów: śmierć bliskiej osoby, wielkie plany kończące się niczym, rozwiane marzenia, ograniczenia, jakie ich spotykały z powodu płci czy choroby. Wszystkie opowiedzianie w powieści historie wyróżniają się zniuansowaniem i wrażliwością. Każda z postaci jest potraktowana ze zrozumieniem. Nie ma tu łatwych oskarżeń, jest spokojne mówienie wielowymiarowej prawdy - pokazywanie ludzi myślących zgodnie z zapatrywaniami swojej epoki (choć są też wyjątki), z ich przekonaniami, lękami, uprzedzeniami. Okrutnych i jednocześnie głodnych wiedzy i zafascynowanych naturą. Najlepszym przykładem jest Georg Steller, o którym autorka pisze tak: (...) widział w krowie morskiej dzieło Boga - jedno z ogniw w jego wielkim łańcuchu stworzenia, część niezmiennego pięknego porządku - mógł więc rozcinać jej brzuch i rozłupywać czaszkę bez poczucia winy, bez śladu troski.
   
Bardzo dobrze w książce pokazana jest zmiana świadomości, jaka zaszła w ciągu kilku stuleci w postrzeganiu relacji między człowiekiem a światem przyrody. Od niewyczerpanych pokładów wiary, że świat jest ogromny i wytrzymały, że wszystko zniesie, że wszystkie wyrządzone mu szkody będą jedynie miejscowe (nie ma syren morskich na tych wyspach, na pewno są na sąsiednich - długo w to wierzono), do zauważenie, że człowiek może doprowadzić do całkowitej zagłady innych gatunków. To ostatnie jest poruszająco pokazane na konkretnym przykładzie pewnego miłośnika natury, który zaczyna się zastanawiać, czy swoim postępowaniem nie przyczynił się do zniszczenia przyrody na swojej ukochanej wyspie, jednej z wielu położonych w pobliżu wybrzeża Finlandii. Krowa morska staje się dla niego urzeczywistnieniem możliwości utracenia czegoś na zawsze. W powieści zaś jest symbolem wszystkiego, co tracimy bezpowrotnie, a lista strat jest długa, bo zmiana zachodząca w myśleniu postulująca konieczność troski i ochrony innych współistniejących z człowiekiem gatunków jest nadal zbyt niewystarczająca.