wtorek, 8 lipca 2025

Podsumowanie czytelnicze pierwszego półrocza 2025 (2)

 
V. Najlepsze książki non fiction:
 
1. Mój wiek Aleksander Wat. Podtytuł Pamiętnik mówiony dobrze oddaje formę tej książki. Są to spisane wywiady przeprowadzone z autorem przez Czesława Miłosza najpierw w Berkeley, potem w Paryżu. Aleksander Wat w latach dwudziestych był futurystycznym poetą. Facynacja komunizmem sprawiła, że na początku lat trzydziestych zaczął wydawać skrajnie lewicowe pismo. Wybuch wojny skłonił go do ucieczki do Lwowa, gdzie został aresztowany przez Sowietów. Tak zaczęła się jego tułaczka po więzieniach rosyjskich. Zaliczył ich w sumie trzynaście wliczając w to przedwojenne więzienie w Polsce i kilka przejściowych. Pracował też dla delegatury rządu lodyńskiego w Kazachstanie podczas krótkiej odwilży w stosunkach polsko-radzieckich po podpisaniu paktu Sikorski-Majski. Mój wiek to zapis tych przeżyć, niezwykłe świadectwo mrocznej epoki. Wat pisze o sobie tak: Ale chociaż autor nie uprawia polityki ona była jego losem. A potem dodaje: Autor nie jest politykiem, to znaczy tym, który historię czyni. Ani historykiem, który opisuje czyny historyczne. Jest poetą, a mówiąc to, nie ma na myśli obojętnego zapewne faktu pisania wierszy, ale że w pewien specyficzny sposób przeżywa wszelkie przeżycia, więc także dzianie się Historii; w pewien specyficzny sposób wiąże zjawiska, fakty i rzeczy oraz wyraża się specyficznie. To bycie przez Wata poetą jest bardzo widoczne w Moim wieku, w jego zdolności do tworzenia niezwykle plastycznych obrazów wydarzeń, które zapadają w pamięć i długo zostają z czytelnikiem. 
 
2. Eseje dla Kassandry Jerzy Stempowski. Aleksander Wat w swoich wspomnieniach przywołuje Jerzego Stempowskiego tylko w jednym zdaniu, ale jakże znaczącym: On wie wszystko. W każdym z esejów zamieszczonych w powyższym zbiorze widać tę ogromną wiedzę i erudycję autora. Jeśli nie całość, to polecam chociaż te omówione krótko we podlinkowanym wpisie szkice. Rzecz charakterystyczna: o sobie Stempowski pisze rzadko, raczej wspomina tak jakby przy okazji, jak w eseju Rubis d'orient:
 
 Drogie kamienie dostarczały poetom niezliczonych metafor, ale ich związek ze słowem nie kończy się na tym. Słowo bezcenne, mieniące się barwami tęczy było odwiecznym ideałem piszących. Wyrażenie "szlifować wiersze" datuje się z starożytności klasycznej. (...) Między szlifowanym słowem i drogim kamieniem istnieje nadto głębokie powinnowactwo funkcjonalne. Zmuszony do spędzenia zimowych miesięcy 1939-1940 samotnie w nieoświetlonym budynku, spostrzegłem wkrótce, że z dwóch porzuconych bibliotek i życia spędzonego na czytaniu pozostało mi właściwie tylko to, co zachowało się w mojej zawodnej, spłukanej różnymi kataklizmami pamięci. W zimowe wieczory, oświetlone tylko żarzącym się w uchylonych drzwiczkach pieca drzewem, usiłowałem zrobić inwentarz rzeczy pamiętanych. Przez długi czas słyszałem tylko fragmenty muzyki. Potem dopiero w tej płynnej materii zaczęły się ukazywać słowa. Zrazu były to same fragmenty wierszy lub napisów lapidarnych. O porządku ich ukazywania się z niepamięci decydował nie bliższy lub dalszy język, ale oszlifowanie słów, ich kadencja lub przeznaczenie do wiecznego trwania na kamiennych płytach. Te pierwsze lśniące w nocy słowa były jak drogie kamienie, które w razie klęski można zamienić na konia lub bezpieczne ukrycie. Stało się wówczas dla mnie jasne, że w nich leży moja jedyna szansa życia i odnowienia się z popiołów przeszłości. 

VI. Książki, których nie skończyłam, ale mam zamiar do nich wrócić:
 
1. Mleczarz Anna Burns. Rzecz dziejąca się w latach siedemdziesiątych w Irlandii Północnej, w czasach  okresu zwanego Kłopotami. Powieść ma formę monologu młodej dziewczyny, która wpada w oko dużo starszemu członkowi organizacji paramilitarnej. Jest to utwór, w którym raczej niewiele się dzieje. Jak się zdaje, skupia się on na tym, jak sytuacja polityczna odbija się na życiu codziennym i psychice Irlandczyków.
 
2. Szlaki Robert Macfarlane. Książka opowiada o pieszym wędrowaniu zapomnianymi szlakami. Sięgnęłam po nią, bo bardzo podobały mi Góry tego autora. Tu udało mi się przeczytać tylko początek traktujący o wędrówce po Anglii.

3. Biała elegia Han Kang. Tematem przewodnim książki jest biel. To rodzaj medytacji o stracie, smutku i żałobie. 
 
Róża Morning Sun
  
VII. Punkt specjalny mówiący o tym, co skończyłam, a zazwyczaj nie kończę, czyli o tomach opowiadań. Udało mi się przeczytać dwa. Pierwszym był Jestem bratem NN Fleur Jaeggy, zaczęty jeszcze w roku 2024. Drugim kiedyś, bardzo dawno temu, czytany wyrywkowo zestaw opowiadań Camilleriego Pomarańczki komisarza Montalbano. Najlepsze utwory ze tego zbioru to: Jak twiedzi PessoaMucha schwytana w locie, "Mój drogi Salvo"... "Kochana Livio"..., Montalbano odmawia
 
VIII. Rozczarowania:
 
1. Pieśń prorocza Paul Lynch. O książce powstał osobny wpis z uzasadnieniem, dlaczego mi się nie podobała. Cieszy się ona jednak dużą popularnością i dobrymi opiniami, więc najlepiej spróbować samemu. 
 
2. Śmierć w jej dłoniach Otessa Moshfegh. To powieść, w której trudno określić mi jej wady. Po przeczytaniu po prostu zostałam z poczuciem braku satysfakcji czytelniczej. Pomysł wyjściowy jest bardzo intrygujący. Vesta jest starszą panią, która po śmierci męża sprzedała wszystko i przeprowadziła się na drugi koniec kraju, aby zamieszkać w domu nad jeziorem. Pewnego razu, w czasie spaceru z psem znajduje w lesie kartkę. Napisane jest na niej, że ktoś zabił dziewczynę o imieniu Magda. Zaintrygowana Vesta zaczyna własne śledztwo. Jest coś ogromnie fascynującego w obserwowaniu, jak właściwie z niczego Vesta buduje sobie całą historię Magdy, jak jej umysł pogrąża się w obsesji z jednej strony, a z drugiej cały proces śledztwa prowadzi ją do odkrycia pewnych rzeczy z własnej przeszłości. Gdzie więc są wady? Może powieść jest zbyt długa i dobrze by jej zrobiło skrócenie pewnych części. Możliwe, że ma zbyt wolne tempo (choć przecież pasuje ono do trybu życia starszej osoby). Niewykluczone, że zbyt dużo w tej książce historii Magdy, a zbyt mało przeszłości Vesty, bo te fragmenty czytało mi się z największym zainteresowaniem.
 
3. Tożsamość Milan Kundera. Powiedzmy sobie to od razu: jest to książka wybitna, ze względu na wyjątkową trafność zamieszczonych w niej refleksji i spostrzeżeń, a także w pełni zrealizowany, jak się zdaje, zamiar autora. Chantal i Jean-Marc to małżeństwo w wieku średnim, każde na swój sposób przeżywa kryzys związany ze starzeniem. Chantal zaczyna wątpić w swoją atrakcyjność, więc mąż, aby jej pomóc wysyła anonimowe listy miłosne. Sam zaś odczuwa silną nostalgię za czasami młodości, gdy wiele rzeczy wydawało się możliwe: (...) wyobrażałem sobie życie przede mną jako drzewo. Nazywałem je wówczas drzewem możliwości. tylko przez krótką chwilę można widzieć w ten sposób swoje życie. Później wydaje się ono drogą narzuconą raz na zawsze, jakby tunelem, z którego niepodobna wyjść.  
 
Tematem badanym przez powieść, zgodnie z tytułem, jest tożsamość, jej zmiany związane z czasem, rodzaje tożsamości, jakie wykształcamy sobie z związku z pełnionymi rolami społecznymi. Pytania, jakie książka, miedzy innymi, stawia to, czy tożsamość może być nam narzucona, czy i jak możemy ją wybrać sami. A może świadome ja to tylko złudzenie, a nasze życie to nic więcej niż biologia. A propos złudzenia, to fantazje, sny, może nawet halucynacje stanowią ważną część tej książki. 
 
W Sztuce powieści Kundera pisze tak: Narracja oniryczna. Powiedzmy raczej: wyobraźnia, która, po uwolnieniu się spod kontroli rozumu, od troski o prawdopodobieństwo, porusza się po krajobrazach nieosiągalnych dla racjonalnej refleksji. Sen jest tylko wzorem tego rodzaju wyobraźni, a uważam ją za największą zdobycz nowoczesnej sztuki. Lecz w jaki sposób włączyć wyobraźnię niekontrolowaną w powieści, która winna być, z samej swej definicji, przenikliwym badaniem egzystencji? Jak połączyć rzeczy tak różnorodne? Ta książka jest przykładem, że można zrobić to znakomicie i użycie przez Kunderę elementów onirycznych, to umiejętne zacieranie granicy między jawą a snem, na pewno pozwoliło pisarzowi dotknąć głębiej wybranych kwestii, oświetlić je z różnych perspektyw. Problem w tym, że nie lubię takiego zabiegu narracyjnego, a tutaj drażnił mnie wyjątkowo. Powrót do prozy Kundery po latach uważam więc za średnio udany. 
 

poniedziałek, 7 lipca 2025

Podsumowanie czytelnicze pierwszego półrocza 2025 (1)

Posumowanie pierwszej połowy roku wyszło mi wyjątkowo długie, więc zdecydowałam się podzielić je na dwie części. Dzisiaj najlepsze powieści, zarówno nowe, jak i powtórnie czytane oraz opowiadania. Jutro najlepsza literatura non fiction i rozczarowania. 
 
I. Najlepsze powieści w kolejności alfabetycznej według nazwisk autorów:
 
1. To jest Ales Jon Fosse. Opowieść o starym domu nad fiordem. Rzecz zachwycająca, hipnotyzująca, ale jednocześnie jest to proza eksperymentalna, napisana w charakterystyczny dla Fossego stylu, który można łatwo nie polubić.
 
2Dni w historii ciszy Merethe Lindstrøm. Kameralny, subtelny dramat rodzinny o ukrywaniu przeszłości, traumie wojennej, poczuciu winy i konfrontacji z własnymi wyborami. 
 
3. Zamach Harry Mulisch. Znakomita powieść antywojenna o traumie odciskającej się na całym życiu i o dylematach moralnych związanych z walką z wrogiem. Autorowi udała się rzecz niezwykła: wyraźne jednoznaczne wskazanie zła i jednocześnie pokazanie wszystkich odcieni szarości sytuacji, w której główny bohater znalazł się jako dziecko. 
 
4. Pasierb Juan Jose Saer. Jest to znakomity, ubrany w kostium powieści historyczno-podróżniczej swego rodzaju traktat filozoficzny o niemożności poznania świata, przekazania własnych doświadczeń, a także o poczuciu braku przynależności i wręcz egzystencjalnie odczuwanej samotności. Książka ma formę relacji spisywanej po latach przez przez starca, który wraca myślami do czasów swojej młodości, gdy zaciągnął się na żaglowiec i wyruszył do Ameryki we wczesnej epoce odkryć geograficznych. Tam został wzięty do niewoli przez plemię kanibali żyjące nad wielką rzeką i udało mu się powrócić do Hiszpanii dopiero po dziesięciu latach. Całość napisana jest (i przetłumaczona) pięknym, sensualnym językiem.
 
II. Najlepsze opowiadania: Imiona i Kot z tomu Jestem bratem NN. Fleur Jaeggy Nie będę tu już więcej o tych utworach pisać, bo są bardzo krótkie - da się je przeczytać stając na chwilę przy półce w bibliotece - i dość obszernie opowiadałam o nich w osobnym wpisie, choć starałam się powiedzieć, jak najmniej i oczywiście nie zdradzić puenty.
 

Róża Morning Sun

III. Najlepsze powtórki:
 
1. Franny i Zooey J. D. Salinger. To mniej znany utwór niż Buszujący w zbożu tego autora, a bardzo warty uwagi. Tytułowe postacie to rodzeństwo, które kiedyś jako cudowne dzieci występowały w audycjach radiowych, teraz oboje są aktorami. Głównym tematem tej krótkiej powieści jest młodzieńczy kryzys, który Franny próbuje rozwiązać za pomocą religii. Jeśli kiedyś sporządzę listę książek o relacjach między rodzeństwem, ta książka na pewno się na niej znajdzie. Podobnie jak na liście z ulubionymi bohaterami. A także w dziwnym może zestawieniu o literackich werandach.
 
2. Tylko Beatrycze Teodor Parnicki. Być może za mało czasu minęło od poprzedniego czytania (trzy lata temu) bym mogła dostrzec w tej książce coś nowego, dalej jednak pozostaje ona moją ulubioną powieścią Parnickiego z dotychczas przeczytanych, erudycyjną i dziwną jak wszystkie inne jego utwory.  
 
IV. Największa niespodzianka: 
 
Bílá Voda Kateřina Tučková. To bardzo wciągająca powieść o prześladowaniu zakonnic w Czechosłowacji z rozbudowanym wątkiem współczesnym. Rodzaj literackiej, powieściowej hagiografii czeskiego podziemnego, opozycyjnego Kościoła w czasach komunizmu. Niespodzianka polega na tym, że czytałam tę książkę zaraz po lekturze Tylko Beatrycze i nie spodziewałam się zupełnie, że autorka tworząc oparte na istniejących zakonach, ale jednak fikcyjne zgromadzenie odwoła się do tej samej, co Parnicki średniowiecznej herezji. Jest ona oczywiście całkowicie inaczej podana, bardzo wprost, choć to, co na pewno łączy obie książki to pytanie, które stawiają o miejsce kobiet w Kościele. W Bilej Vodzie ta herezja skupia się na aspekcie biograficznym i występuje w postaci legendy o założycielce klasztoru Wilhelminie. Jest opowiadana w więzieniu, a pisarka dostosowała ją do potrzeb fabuły. U Parnickiego jest z jednej strony, elementem wewnętrznego świata głównego bohatera, z drugiej częścią rzeczywistości, więc postacie rozmawiają o niej, jako o rzeczy oczywistej. Forma powieści jest tu eksperymentalna, więc do czytelnika należy wyłuskiwanie rozsypanych po tekście wiadomości o tym, kim była Wilhelmina i jej wyznawcy i jaka była treść głoszonej przez nich herezji. 
 

sobota, 5 lipca 2025

"Powrót do Edenu" Paco Roca

Powrót do Edenu Paco Roca jest hiszpańskim komiksem dziejącym się w czasie dyktatury Franco, w latach czterdziestych. To historia o rodzinnych relacjach, dla której punktem wyjścia jest fotografia przypadkowo zrobiona na plaży w Walencji. Przedstawione na zdjęciu osoby wydają się szczęśliwe, choć trwa to tylko moment, dlatego dla Antonii ta fotografia stanowi najceniejszą pamiątkę z czasów wczesnej młodości przechowywaną przez całe życie. Jej bliscy: matka, siostra, bracia, tu wszyscy razem przywołują te nieliczne dobre chwile z życia rodzinnego. Komiks opowiada bowiem o szarej, biednej codzienności w reżimie, pogrzebanych marzeniach, wreszcie o śmierci najbliższych.
 


Siłą tej historii przywołującej świat, który dawno przeminął, jest prostota. Może tylko początek zaskakuje, bo z czarnych plansz wyłaniają się małe kadry komiksu, powiększające się stopniowo, poczynając od jasnej plamki umieszczonej na ciemnej stronie. Kolorami dominującymi w komiksie są różne odcienie brązu, szarości, beżu. Ta paleta barw przypomina z jednej strony stare fotografie w sepii, z drugiej pasuje do świata, w którym trudno odnaleźć nadzieję. Fabuła dotykajaca trudnych relacji rodzinnych też opowiedziana jest bardzo zwyczajnie. Ta prostota zarówno w formie i treści jest jednak poruszająca z dwóch powodów. Po pierwsze ze względu na samą historię, smutną, ale ukazaną z dużą subtelnością. Po drugie, że jest to przedstawienie losu pojedynczego człowieka, Antonii i jej rodziny, też jednej z wielu, wyciągnięcie z zapomnienia, oświetlenie i utrwalenie.

wtorek, 24 czerwca 2025

"Dni w historii ciszy" Merethe Lindstrøm


Dni w historii ciszy
to kameralna powieść o pamięci i poczuciu winy. Przedstawia historię starszego, norweskiego małżeństwa Evy i Simona. Narratorką jest Eva, opiekująca się z oddaniem mężem cierpiącym na demencję, która może będzie musiała zmierzyć się z decyzją oddania go do domu opieki. Jej opowieść jest wspominaniem wspólnego życia i konfrontacją z niełatwą przeszłością. Wydarzenia związane z wojną, podjęte dawno temu decyzje, wszystko, co przez lata leżało osłonięte milczeniem, teraz do niej powraca. Zarówno Eva jak i Simon mają bowiem, każde własną, bolesną przeszłość nigdy w pełni niezaakceptowaną przez to drugie. Przeszłość, o której nic nie wiedzą ich trzy dorosłe córki. 

Narracja w powieści jest bardzo niespieszna. Myśli Evy przeskakują z tematu na temat, daleka przeszłość miesza się z tym co niedawne. W warstwie teraźniejszej nie dzieje się nic nadzwyczajnego, ot codzienność. Punktem centralnym, wokół którego rozgrywa się akcja, jest nagłe zwolnienie przez Evę i Simona pomocy domowej z Łotwy, co powoduje konflikt rodzinny.Ta niespieszność wymaga przy czytaniu odrobiny cierpliwości, ale w zamian otrzymuje się poruszającą emocjonalnie historię stawiającą wiele pytań. Przykładowo: Czy dzieci mają prawo wiedzieć o przeszłości rodziców? Kiedy im powiedzieć? Kiedy są jeszcze małe i zadają pytania, które zbywa się, aby je chronić? Gdy są już dorosłe?  Niełatwo, nawet wobec konfliktu mającego ukrywaną tajemnicę w tle, przerwać wieloletnie milczenie. 

Pytań, które stawia ta niewielka książka jest zresztą o wiele więcej. Wśród licznych tematów, które porusza najważniejsze wydają się trzy: wpływ traumatycznych przeżyć na dalsze życie, poczucie winy wywołane przez te przeżycia lub podjęte decyzje, wreszcie samotność. Powieść świetnie pokazuje dojmujące poczucie osamotnienie wynikające z tego, że nie tylko bliska osoba pogrąża się w ciszy, ale także znika wspólnie zbudowany świat. Nawet więcej, jak stwierdza w pewnym momencie Eva: Nie chodzi tylko o uczucie, że jego już nie ma. Bo człowiek zaczyna mysleć, że sam gdzieś przepadł. Tylko Simon bowiem znał jej przeszłość. Powoli, w bardzo przemyślany sposób odsłaniają się w powieści tajemnice i powody różnych zachowań. Jedna z pierwszych, zaskakująca scena włamania do domu dopiero w świetle poczucia winy nabiera sensu. Uczucie to nie musi być nawet obiektywnie uzasadnione, może wynikać z tragicznych wydarzeń niezależnych od jednostki (przejmujący wątek opowiadający o tym, dlaczego Simon nie chciał mieć psa). Jest jeszcze jedna kwestia ściśle związana z poczuciem winy, która przebija się przez wspomnienia Evy to pytania o władzę, jaką się  ma w stosunku do osób, które są od nas w jakimś stopniu zależne. I jak łatwo tej władzy nadużyć w relacjach z bliskimi.

Bardzo refleksyjna, głęboka powieść o próbie podsumowania i rozliczenia własnego życia.

niedziela, 8 czerwca 2025

8 czerwca - rocznica urodzin Krystyny Miłobędzka


ubywa mi lęku
przydarzją się cząstki światła

jeszcze krzykniesz jeszcze obiad jeszcze cię
jeszcze obejrzymy do końca ten film

***

pisz pisz aż w pisaniu znikniesz

patrz patrz aż znikniesz w patrzeniu 

***

wiersz pod wieczór

już nie widać znaków
jeszcze papier świeci

***

jest rosnące drzewem

jest  płynące

jest biegnące jest latające

jest od początku 

jest nie tak 

jest nie to, jest do końca

jest nie ma, jest jest

jest - jestem

świat z Tobą 
_____________
Wiersze z tomu jest/ jestem; Wydawnictwo Wolno 2020

niedziela, 27 kwietnia 2025

"To jest Ales" Jon Fosse


Utwory Jona Fossego są krótkie, napisane w bardzo charakterystyczny dla niego eksperymentalny sposób przypominający strumień świadomości. Taką książką jest też To jest Ales. Jej trzon stanowią wspomnienia Signe o Asle, z którym była związana i o pewnym dniu sprzed dwudziestu lat, który zmienił w jej życiu wszystko. Tego dnia, późną jesienią, Asle wypłynął na morze łodzią i już nie wrócił. 

To jest Ales zaczyna się tak: Widzę Signe, jak leży na ławie w izbie i patrzy na wszystko to, co zwyczajne, na stary stół, piec, skrzynię z drewnem... Proza Fossego zbudowana jest z tego, co zwyczajne, codzienne, z prostych twierdzeń. Jest dom nad fiordem, łodzie, ogień/ogniska, morze i ciemność. Jej niezwykłość polega na tym, że te proste stwierdzenia się powtarzają, zapętlają, co nadaje tekstowi rytm, oddech, sprawia, że jest tak hipnotyzujący. Zapętla się też czas. Różne warstwy przeszłości nakładają się na siebie i przeknikają się wzajemnie. Dom jest stary, żyło tu kilka pokoleń ludzi, którzy przeminęli, których głosy wchłonęły jego ściany i została po nich cisza. A jednak ich istnienie zostaje przywołane z powrotem, jakby nadal byli obecni w tym domu. Zostają uchwyceni w codziennych gestach albo w najbardziej dramatycznych chwilach swojego życia. Ich głosy wplątują w gorączkowe, niespokojne wspomnienia Signe. 

Trudno określić, czym ten krótki utwór Fossego jest. Minimalistyczną sagą rodzinną skupioną wokół starego domu? Prostą, surową, mroczną wręcz pieśnią (żałobną?) pisaną jednym ciągiem i zamkniętą klamrą, w której na początku i na końcu ktoś, nie wiadomo kto, dostrzega istnienie Signe? Przypuszczalnie można pokusić się o odczytanie symboli zawartych w tekście, ale wydają się one mało ważne, raczej służą jako tło do budowy przestrzeni, w której rozbrzmiewa główna melodia narracji, zapętlona, czasami urywana, tworząca obrazy, które zostają pod powiekami. Osoba stojąca w oknie i wyglądająca w ciemność, chłopiec niosący z babcią zakupy, matka przytulająca dziecko, ogień palony na brzegu fiordu. Jakby na naszych oczach z tych powtórzonych fraz, przywołanych obrazów dokonywał się alchemiczny proces wytwarzający esencję ludzkiego życia. To jest Ales jest dotknięciem tego, co najważniejsze: stawania się i odchodzenia, miłości i tęsknoty, straty i żałoby, życia i umierania. 

piątek, 11 kwietnia 2025

"Pomarańczki komisarza Montalbano" Andrea Camilleri


Pomarańczki komisarza Montalbano
to zbiór dwudziestu krótkich opowiadań mistrza włoskiego kryminału. Dla tych, którzy jeszcze nie znają Camilleriego, może to być świetny początek przygody z jego twórczością. Dla innych jest to powrót do Vigaty – wymyślonego miasta na Sycylii – oraz do niezapomnianych bohaterów, na czele z komisarzem tamtejszej policji, Salvo Montalbano. Jego współpracownikom charakteru też nie brakuje. Weźmy na przykład Catarellę. Jak trafnie zauważa komisarz: Albo takiego przy pierwszej okazji zastrzelić, albo udawać, że nic się nie dzieje. Czytelnik jest w lepszej sytuacji, bo może się uśmiechnąć. Centralną postacią pozostaje oczywiście komisarz Montalbano – inteligentny, oczytany i sarkastyczny, który o sobie mówi: Z natury jestem gliniarzem, który nie może się zatrzymać, póki nie doprowadzi sprawy do jakiegoś rozwiązania. Zdarza mu się w trakcie śledztwa naginać prawo w imię sprawiedliwości i tylko raz na swoją korzyść – jako wybitny smakosz, uwielbiający lokalną kuchnię, nie może sobie odmówić tytułowych pomarańczek, skomplikowanego w w przygotowaniu sycylijskiego przysmaku.

Książka przedstawia żywy obraz życia na Sycylii we wszystkich barwach, także tych ciemnych, choć mafia i polityka znajdują się tu na dalekim planie. Opowiadania są różnorodne – mogą wydawać się mniej lub bardziej interesujące, ale każde zawiera intrygującą, wciągającą zagadkę (niekoniecznie kryminalną), skrzy się humorem i świetnymi dialogami, oraz kończy mocną puentą. Autor czasami wyraźnie bawi się formą. Znajdziemy tu na przykład jeden utwór epistolarny, a także inny, łamiący czwartą ścianę, a będący autoironicznym podsumowaniem własnej twórczości. Odwołania do klasyki włoskiej i światowej literatury w postaci lektur komisarza stanowią swoisty komentarz do rozwiązywanych przez niego spraw. Lekka forma utworów jest jednak zwodnicza, bo są to historie o ludzkim szaleństwie, namiętnościach, dramatach rodzinnych, a także absurdzie – ktoś zostaje zamordowany z powodu zwykłych, codziennych czynności, bo zrobił je zbyt szybko. Ukazana zostaje również ułomność systemu sądowniczego: (...) istnieje prawda procesowa, która biegnie równolegle do prawdy rzeczywistej. Ale te dwa tory nie zawsze prowadzą na tę samą stację.

Znakomita, pełna refleksji literatura rozrywkowa.

piątek, 4 kwietnia 2025

"Bílá Voda" Kateřina Tučková

Bílá Voda to opuszczona wieś przy samej granicy czesko-polskiej. Znajduje się tu tylko szpital psychiatryczny i podupadły klasztor, w którym mieszka zaledwie kilka zakonnic. Do tego miejsca, szukając schronienia po próbie samobójczej, przyjeżdża czterdziestoletnia Lena Lagnerová. Podejmuje się ona uporządkowania starych dokumentów w kancelarii klasztornej, odkrywając przy okazji historię Bilej Vody. 
  
Książka czeskiej pisarki stanowi znakomite połączenie dramatu psychologicznego i powieści historycznej stylizowanej częściowo na reportaż. Choć wszystkie postacie są tu fikcyjne, to były one wzorowane na istniejących osobach, a autorka starała się dokładnie zrekonstruować historię prześladowań Kościoła katolickiego w Czechosłowacji. Narracja w Bilej Vodzie idzie więc dwutorowo. Wątek współczesny dotyczący Leny, jej losów i zmagania się z traumą oraz równie niełatwe historie osób przebywających w klasztorze, przeplatają się z wątkiem historycznym, który sięga aż do roku 1950. Wtedy to władze komunistyczne postanowiły zlikwidować klasztory i internowały zakonnice w miejscach odosobnienia (takich właśnie, jak odcięta od reszty kraju i przygraniczna Bílá Voda). Tam były one zmuszane do nadmiernej pracy w ciężkich warunkach, a także nierzadko osadzane w więzieniach i poddawane torturom psychicznym i fizycznym. 



Bílá Voda opisuje środowisko osób głęboko wierzących, co znajduje odbicie w konstrukcji powieści. Po pierwsze, w języku, odwołującym się do religii - cytaty z Biblii, przywoływanie świąt kościelnych to rzeczy oczywiste. Natomiast oryginalne jest to, że historie osób związanych z klasztorem nazywane są ewangeliami, a rozdziały dotyczące głównej bohaterki noszą tytuł Ciemna noc Leny Lagnerowej nawiązujący do pojęcia ciemnej nocy duszy stworzonego przez świętego Jana od Krzyża. Po drugie, w powieści zdarzają się nawrócenia, cuda, objawienia, zwłaszcza maryjne, spełniają się przepowiednie. Zawsze jednak istnieje dla tych zjawisk racjonalne wytłumaczenie, przykładowo: stan upojenia alkoholowego albo zbiegi okoliczności. 

Bilá Voda to wciągająca, poruszająca emocjonalnie lektura z powodu tematyki, której dotyka, a jest nią przemoc wobec kobiet, zarówno taka codzienna, jak i sytemowa zastosowana przez reżim komunistyczny wobec określonej grupy. Jest to także przejmująca historia o buncie, sile i solidarności, z niezwykle żywo i barwnie wykreowanymi przez autorkę postaciami zakonnic, choć nie tylko. Zadaje pytanie o miejsce kobiet w świecie rządzonym przez mężczyzn, także tym kościelnym. Pokazuje ich niemieszczenie się w obecnym, hierarchicznym Kościele. Nie bez przyczyny, odwołując się do bardzo kobiecych, powstałych już w średniowieczu ruchów religijnych, autorka czyni patronkami wymyślonego przez siebie (choć wzorowanego na prawdziwych zgromadzeniach) zakonu dwie kobiety: oficjalnie uznaną w 1989 roku za świętą Agnieszkę Przemyślidkę i jej siostrę heretyczkę Wilhelminę, której wyznawcom inwizycja wytoczyła procesy i aby zapobiec rozpowszechnianiu się kultu spalono na stosie jej wydobyte z grobu zwłoki. Wiara kobiet, a może w ogóle żywa wiara, zdaje się istnieć gdzieś na obrzeżach oficjalnego Kościoła, jak pokazuje, także opowiedziana w książce, a niezwykle ciekawa z punktu widzenia polskiego czytelnika, historia tajnego Kościoła podziemnego powstałego w Czechosłowacji w latach siemdemdziesiątych wraz z jego gorzkim końcem po roku 1990. 



Historia o Wilhelminie

"Wydaje mi się, że na uwagę zasługuje szczególnie jedna z opowieści, o pewnej świętej, mnie osobiście nieznanej, która to historia bardzo zainteresowała obserwowaną Ralską. Gabalová mówiła, że ta święta, Wilhelmina założyła ich zakon, dziwne, bo zakon nazywa się Panny Błogosłąwionej Agnieszki, a ta założycielka niby Wilhelmina... W każdym razie historia brzmiała mniej więcej tak: Wspomniana Wilhelmina urodziła się w królewskiej rodzinie Przemyślidów i była siostrą bliźniaczką Agnieszki Przemyślidki, zwanej Czeszką. Podobno ich matka, królowa Konstancja, tuż przed rozwiązaniem miała sen, w którym Matka Boża powiedziała, że za jej pośrednictwem da życie dwom krzewom w jakiejś winnicy (winnicy Bożej - przyp. ref.), które to pewnego dnia wydadzą owoce ważne dla Kościoła. Ich ojciec, król Przemysław Ottokar, planował wprawdzie wydać je za mąż z korzyścią dla kraju, ale nim zdążył to zrobi, zmarł, więc obie córki mogły w pełni oddać się Bogu i zbudować swoje klasztory. Agnieszka postawiła ten, który do dziś stoi na prawym brzegu Wełtawy, i zaprosiła tam wyznawczynie jakiegoś Franciszka. Te zakonnice nazwały się klaryskami. A Wilhelmina wraz z matką założyła na Morawach, w lasach, za Brnem, klasztor dla sióstr cysterek. Jej klasztor został jednak napadnięty i zniszczony przez Tatarów, którzy plądrowali tamte tereny po bitwie pod Legnicą, a podczas napadu zgwałcili siostry zakonne, w tym Wilhelminę. Z powodu utraty godności, czystości czy czegoś podobnego Wilhelmina musiała wyjechać, niewiadomo dokąd. Dopiero po latach ujawniła się wraz ze swoich synem, w obcym kraju, konkretnie w Mediolanie, we Włoszech. Potem kupiła tam jakieś nieruchomości i zajęła się pomaganiem biednym, uzdrawiała i nauczała. Taka działalność w wykonaniu kobiety nie spodobała się tamtejszym feudałom, więc spalono ją na stosie jako heretyczkę, ją i wszystkich jej wyznawców, którzy nazywali się wilhelminici. 
 Zgromadzone w łaźni słuchaczki zainteresował w tej historii głównie fakt, że wspomniana Wilhelmina miała specyficzne poglądy na temat Trójcy Świętej i tego, jak powinien działać Kościół katolicki. Niestety, nie potrafię ich powtórzyć, jako że jestem ateistką i niewiele z nich zrozumiałam. Zapamiętałam jedynie przekonanie Gabalowej, że właśnie przez te poglądy po Wilhelminie zatarto wszelkie ślady. "


________
Cytat pochodzi z Bilej Vody Kateřiny Tučkovej
Święta Agnieszka Przemyślidka - notka z Wikipedii
Wilhelmina Blažena - Wikipedia: wpis polski i obszerniejsza wersja włoska 

wtorek, 25 marca 2025

25 marca - 120 rocznica urodzin Karola Olgierda Borchardta

"Po raz pierwszy święto Trzeciego Maja spotykam na żaglowcu. Bardzo jest przyjemnie leżeć całą godzinę dłużej i rozmyślać w hamaku, zamiast zrywać się i gonić do roboy. Myślami wracamy wszyscy dominionych obchodów tej uroczystości, które miały miejsce, gdy byliśmy jeszcze w szkołach.
Data ogłoszenia Konstytucji - trzeci maja, trzy stany w niej wymienione, podział na na trzy władze: prawodawczą, wykonawczą i sądową - wszystko to naprowadza myśl na liczbę TRZY. Tę liczbę- symbol czczono w Indiach, Egipcie i Rzymie. Stąd przecież rzymskie OMNE TRINUM PERFECTUM - wszystko, co potrójne, najlepsze.(...)

Wszystkie zapamiętane przez nas obchody trzeciomajowe rozpoczynały się od przemówień, wygłaszanych niekiedy przez ludzi, którzy byli wychowani i wykształceni w obcych szkołach, w trzech rozmaitych zaborach. Niektóre z nich przeszły jako tematy do wesołych opowiadań i anegdot. Cytowany był przykład taki fragment przemówienia: "Otczizna nasza została podzielona na trzy czensti. Jedną wzięli Germańcy, drugą - Awstryjcy, a trzecią - my!" Fragment innego brzmiał: "Powstała otczizna nasza, Polska, która podzielona była na trzy nierówne połowy, a tereny jej zachwycone wojną". (...)

Nasz kapitan oraz starszy oficer "Lwowa" otrzymali podobne wykształcenie. (...) Przemówienie trzeciomajowe wygłosi chyba kapitan? Co powie ten człowiek, wychowany w obcej szkole, dla którego - w pewnym sensie - wszystko, co się tu dzieje, musi być dość jeszcze dalekie i obce? On miał za sobą długoletnią służbę w dużej flocie o wiekowej tradycji. My wszyscy uzyskaliśmy niedawno matury w polskiej szkole. Na morze, oprócz chęci przygód, przygnała nas również chęć odrobienie wiekowej krótkowzroczności narodu, któremu wystarczało "posiadanie tyle morza, iżby koń mógł się skąpać, a nie utonąć". Dla ogółu społeczeństwa byliśmy w dalszym ciągu wyłącznie poszukiwaczami przygód, w najlepszym wypadku - bezinteresownymi romantykami, którzy jeśli chcą tych podróży po morzach, to niech sobie sami na nie zapracują. Pogląd ten reprezentowali wtedy prawie wszyscy w Polsce, z wyjątkiem paru osób, których dziełem było stworzenie Szkoły Morskiej. (...)

- Czołem, uczniowie! - wita nas kapitan, stojąc przed nami na baczność i salutując.
- Czołem, panie kapitanie! - skandujemy.
Kapitan przechodzi teraz na prawą burtę i wita się z załogą stałą statku. Po chwili znów wraca na lewą burtę. Że zacznie przemówienie od słowa "znaczy"- nikt nie ma wątpliwości, że tych "znaczy" będzie więcej niż innych słów - też wiadomo. Ale co powie? (...)
Przyglądamy się kapitanowi z wielką uwagą. Widać, że jest niezadowolony z roli, jaka mu dzisiaj przypadła w udziale. Kapitan czerwienieje. Jego wydatna szczęka wysuwa się w ten sposób, jak gdyby miał nam udzielić surrowej nagany za wielkie przewinienia. Szczęka coraz groźniej przesuwa się do przodu. Nagana będzie silna i płomienna.
Kapitan zaciska zęby i mówi:
 - Znaczy, rozumiecie! Znaczy, praojcowie nasi konstytucję ułożyli! Znaczy, dzisiaj obchodzimy takie święto narodowe. Rozumiecie?... Znaczy, dzisiaj jest jeszcze takie podwójne święto. Papież, znaczy Ojciec Święty, Matkę Boską krolową Korony Polskiej zrobił! Rozumiecie?... Znaczy, dzisiaj jest jeszcze takie trzecie małe święto! Znaczy, wyście dołożyli swojej małej inteligencji i statek przygotowaliście do podróży... Znaczy, dzisiaj jest takie POTRÓJNE święto: Znaczy, praojcowie - konstytucję, papież Matkę Boską, a wy - statek! Znaczy, Rzeczpospolita Polska niech żyję!
 - Niech żyje! Niech żyje! Niech żyje!"
_________
Fragment opowiadania Omne trinum perfectum ze Znaczy kapitan, Karol Olgierd Borchardt; Wydawnictwo Morskie 



  
 

sobota, 22 marca 2025

"Eseje dla Kassandry" Jerzy Stempowski

Eseje dla Kassandry Jerzego Stempowskiego (wznowione w roku 2020 w serii Biblioteka Więzi) to wybór szkiców powstałych od późnych lat dwudziestych do początku lat sześćdziesiątych. Zostały one wydane pierwotnie przez Kulturę Paryską w 1961 roku. Większość utworów poświęcona jest literaturze z kilkoma wyjątkami, z których najciekawszymi wydają się dwa wspomnienia dotyczące dawnej Warszawy. Pierwszy Dzieci Warszawy w początkach XX stulecia opowiada o latach szkolnych autora w zaborze rosyjskim zahaczając o temat rusyfikacji dzieci i młodzieży. Drugi Wronia i Sienna daje barwny obraz kryzysu końca lat dwudziestych w robotniczych dzielnicach stolicy. Co uderza przy czytaniu wszystkich esejów to, oprócz przywołania świata już nieistniejącego, przede wszystkim ogromna erudycja autora, a także klarowność wywodu - jeśli tekst zawiera tezę, uzasadnienie jej jest wnikliwe, dokładne i wszechstronne. Nie bez przyczyny też część esejów nosi podtytuł Notatnik niespiesznego przechodnia - jest w nich uważne, zdystansowane przyglądanie się rzeczywistości. Nie są to również utwory pozbawione dyskretnego poczucia humoru i jeszcze bardziej dyskretnych wskazań etycznych. Całość jest znakomita, ale kilka szkiców zrobiło na mnie szczególnie duże wrażenie. Są to:  tytułowy Esej dla Kassandry i trzy poświęcone wyłącznie literaturze: Pan Jowialski i jego spadkobiercy, Polacy w powieściach Dostojewskiego i Graniczne punkty sztuki u naturalistów.


Esej dla Kassandry to pierwszy z utworów odwołujących się w tak dużym stopniu do literatury starożytnej. Drugim jest szkic z 1957 roku, zatytułowany Czytając Tukidynesa, w którym Stempowski pokazuje na przykładzie wojny peloponeskiej bezwględną logikę konfliktu między dwiema potęgami i ich państwami satelickimi oraz wpisaną w nią powszechność zdrady i konieczność masowych zbrodni. Można to odczytać, jako bardzo zakamuflowany komentarz do wydarzeń mu współczesnych, czyli zimnej wojny. Wracając do tytułowego dla zbioru eseju, to zaczyna on się od omówienia dialogów między chórem a Kassandrą w Agamemnonie Ajschylosa. W tej sztuce chór reprezentuje opinie większości obywateli i tak zwany zdrowy rozsądek. Kassandra zaś przepowiada przyszłe wypadki (zabójstwo króla Agamemnona) powołujac się na okoliczności powszechnie znane i pokazując tylko ich skutki. Chór nie zaprzecza jej rozumowaniu, ale odnosi się do niego niechętnie, a potem wręcz nie przyjmuje do wiadomości nawet zaistniałych wydarzeń. Ten początek stanowi dla Stempowskiego punkt wyjścia dla przybliżenia sylwetek kilku znanych mu osób, które z wielką trafnością przewidziały we wczesnych latach trzydziestych niektóre wydarzenia II wojny światowej. Z nich najciekawszą wydaje się postać wybitnego historyka, założyciela lwowskiej szkoły historycznej Szymona Askenazego. Są to portrety ludzi znajdujących się na uboczu, dla których zdolność do przewidywania, czy też precyzyjniej mówiąc, wyciągania wniosków z dziejących się zdarzeń stała się ciężarem. Ciąży im bezużyteczność ich wiedzy, która wydaje się nikomu niepotrzebna. Dramat Kassandry, przedstawiający bezsilność wszystkich proroków, jak twierdzi Stempowski, jest zjawiskiem stałym, ciągle się powtarzającym na przestrzeni dziejów.

Pan Jowialski i jego spadkobiercy to studium o śmiechu, a właściwie o pewnym rodzaju śmiechu i jego konsekwencjach na przykładzie sztuki Fredry. Esej zaczyna się od odparcia zarzutu o nadinterpretację - przeczytać trochę więcej niż napisał autor jest stałą funkcją czytelnika utrzymującą złudzenie wiecznie nowego bogactwa starej litertury. Tematem Pana Jowialskiego są wybryki i dziwactwa tytułowego starego szlachcica, który obraca w żarty wszystkie dziejące się wokół niego sprawy, sypiąc bez przerwy anegdotkami i przysłowiami. Śmiech jest jego sposobem życia, który narzuca własnej rodzinie. Jak pisze Stempowski, motywem działania głównej postaci sztuki zdaje się być twierdzenie: świat jest śmieszny i stworzony dla naszej zabawy. Istnieje jednak ciemna strona śmiechu pana Jowialskiego, zaczynając od okoliczności, w których utwór został napisany i szczegółów biograficznych dotyczących Aleksandra Fredry. Komedia powstała w ostatnich miesiącach albo zaraz po upadku Powstania Listopadowego. Z rozmiarów klęski Fredro musiał sobie doskonale zdawać sprawę, jako były żołnierz. Nawiasem mówiąc, funkcje, które pełnił kiedyś w wojsku napoleońskim rzucają też ponure światło na fraszkę o kacie z aktu drugiego sztuki. Następnie esej Stempowskiego sięga w jeszcze mroczniesze rejony, by stopniowo, po drodze przywołując, między innymi, Szespira i Swetoniusza, przekształcić się w wyrafinowaną, niemalże filozoficzną rozprawę o relacji człowiek - świat. Opowiada ona, bardzo upraszczając, o tym, że śmiech z jednej strony jest wyrazem bezsilności wobec nieprzeniknionej i pozbawionej sensu rzeczywistości, z drugiej strony jako pewien gest zasadniczy wobec świata pociąga za sobą konieczność inscenizowania komizmu, co niesie konsekwencje, na przykład w postaci pogardy czy okrucieństwa. 

Polacy w powieściach Dostojewskiego. Polacy nie występują w żadnej powieści rosyjskiego pisarza na pierwszym planie, ale we wszystkich przedstawieni są jako postacie negatywne i żałosne. Stempowski w tym eseju poszukuje odpowiedzi na pytanie, dlaczego ich obraz jest tak stronniczy. Zaczyna od dokładnego przyjrzenia się najbardziej oczywistym uzasadnieniom, sięgającym także po osobiste doświadczenia Dostojewskiego (spotkał on Polaków w czasie swojego pobytu na katordze), by podsumować je w ten sposób: Ani zatem względy artystyczne, jakimi mógł powodować się Dostojewski, ani względy wynikłe z jego opinii politycznych i doświadczeń osobistych, ani każdy wzięty oddzielnie, ani wszystkie razem nie objaśniają całkowicie i konsekwentnie, chociażby tylko hipotetycznie, dlaczego autor "Biesów" w swych powieściach przedstawiał Polaków w sposób tak szczególnie jednostronny, okrutny i być moze nawet nienawistny. Brak odpowiedzi każe Stempowskiemu przyjrzeć się bliżej twórczości wielkiego pisarza. Sięga więc on po dziewiętnastowieczną krytykę rosyjską, która twierdziła, że nie można na podstawie powieści Dostojewskiego odtworzyć żadnego wiarygodnego obrazu życia i społeczeństwa rosyjskiego, że element konstrukcyjny przeważa w nich nad obserwacją rzeczywistości, oczywiście dalej mieszcząc się w ramach realizmu i dotyczy to także sposobu w jaki budowane są postacie. Przewaga konstrukcyjnych elementów służy przekazowi idei moralnych, żywo obchodzących Dostojewskiego. Treść tych idei nie jest łatwa do sformułowania, jak pisze Stempowski, ale na pewno w ich centrum znajduje się: wielka sprawa upokorzonych i podeptanych, upośledzonych i koślawych, odtrąconych od uczty życia, pędzących nędzny i niegodziwy żywot w pomroce Podziemia. Podążając tym tropem, Stempowski analizuje szczególnie uważnie epilog Zbrodni i kary, bo tu zdaje się przekonania moralno-filozoficzne Dostojewskiego są najwyrażniej ukazane. I dopiero na tle jego idei moralnych, czerpiących z chrześcijaństwa, ale też od niego się różniących, jak udowadnia Stempowski, można szukać objaśnień, dlaczego Polacy pokazani są tak, a nie inaczej w jego powieściach.

Graniczne punkty sztuki u naturalistów to pierwszy z dwoch szkiców poswięconych prądom literackim. Drugim jest Chimera jako zwierzę pociągowe, opowiadający o futuryzmie i jego bardzo zaskakujących aspektach użytkowych. Bliższe przyjrzenie się francuskiemu naturalizmowi pokazuje pewne paradoksy kryjące się w twórczości pisarzy tego nurtu. Według powszechnie znanych założeń powieści naturalistyczne charakteryzowały się dokumentalizmem - starały się być fotograficznym opisem rzeczywistości, skupiały się na problematyce społecznej, często bohaterami byli ludzie pochodzący z niższych warstw społecznych czy marginesu i ich codzienna egzystencja. Stempowski pokazuje drugą, a może lepiej powiedzieć głębszą, stronę naturalizmu. Wskazuje, po pierwsze, na bliski związek tej literatury ze sztukami plastycznymi. Wpływ sztuk plastycznych nie ograniczał się do podnoszenia znaczenia dokumentacji i obserwacji, czy opisów natury wzorowanych na malarstwie. Naturaliści przenieśli z malarstwa do literatury rzecz, być może, znacznie ważniejszą, a mianowicie pojęcie o autonomicznej wartości artystycznej dzieła. Stawiana ona była, wbrew pozorom, wyżej niż zaangażowanie społeczne. Najlepiej odzwierciedla to ostra krytyka jednej z powieści Zoli przez przedstawiciela poprzedniej epoki, romantyzmu, Victora Hugo, którą Stempowski przytacza. Po drugie, inaczej niż poprzednicy i następcy rozumieli doniosłość sztuki i jej miejsce w hierarchii rzeczy. I stawiali ją bardzo wysoko, jak pokazuje przykład Flauberta. Stempowski pisze, że już pierwsza odnaleziona wersja Pani Bovary spełniała założenia szkoły naturalistycznej, a przecież do druku poszła wersja trzecia, drobiazgowo i perfekcyjnie dopracowana, bo zagadnienia stylu były dla Flauberta ogromnie ważne. Mamy tu do czynienia z tym, co Edmond de Goncourt trochę żartobliwie nazywa religią literacką i co Flaubert bardziej poważnie nazywa religią piękna (...). Podobne tony wybrzmiewają w liscie przytoczonym w innym eseju (Kłopoty recenzenta muzycznego ) u Maupassanta, także przestawiciela naturalizmu, który zwykł twierdzić, że pisze wyłącznie dla pieniędzy. Znajduje się tam nastepujący fragment: Doznaję czasami krótkich, dziwnych i gwałtownych objawień piękna, piękna nieznanego, nieuchwytnego, zaledwie zdradzającego się w pewnych słowach, widokach, zabarwieniech świata, pewnych sekundach... Nie potrafię go ani dać poznać innym ani wyrazić, ani opisać. Zachowuje je dla siebie. Nie mam innej racji bytu, innej przyczyny dalszego trwania.

czwartek, 6 marca 2025

"Zamach" Harry Mulisch


Nienawiść to ciemność, to, co niedobre. Choć przecież musimy nienawidzić faszystów i to akurat jest dobre. Jak to właściwie możliwe? Ależ tak, to dlatego, że nienawidzimy ich w imię światłości, podczas gdy oni nienawidzą tylko w imię ciemności. My nienawidzimy nienawiści, dlatego nasza nienawiści jest lepsza niż ich. Ale dlatego nam bywa trudniej niż im. Dla nich wszystko jest bardzo proste, a dla nas skomplikowane. Po to, żeby ich móc zwalczać, powinniśmy się trochę do nich upodobnić, trochę przestać być sobą, podczas gdy oni nie mają z tym żadnych trudności; potrafią nas niszczyć bez najmniejszych skrupułów. My musimy najpierw trochę zniszczyć samych siebie po to, żeby niszczyć ich. Oni nie, oni mogą zwyczajnie pozostawać takimi, jakimi są, dlatego są tacy silni. Ponieważ jednak nie ma w nich żadnej światłości, to w końcu przegrają. Tylko że my musimy przy tym uważać, żeby się za bardzo do nich nie upodobnić i żebyśmy się sami zza bardzo nie zniszczyli, bo wtedy ostatecznie oni zwyciężą...

Zamach dotyka tematu wojny, jej długotrwałych skutków, dylematów moralnych związanych z walką z okupantem. Książka rozpisana na pięć epizodów, rozgrywających się na przestrzeni trzydziestu sześciu lat. Pierwszy, będący w centrum powieści, rozpoczyna się pewnego mroźnego wieczoru w styczniu 1945 roku w okupowanej Holandii w czasie głodowej zimy (Hongerwinter). Na przedmieściach Harlemu, w jednej z czterech stojących tam willi, dwunastoletni Anton Steenwijk spędza czas z rodziną, gdy nagle obok rozlegają się strzały. Zastrzelony zostaje miejscowy kolaborant. Dalej sprawy z odrobiną farsy o tragicznych skutkach potoczą się błyskawicznie i bardzo źle. 

Powieść Mulischa jest świetnie napisana: wciągająca konstrukcja wywołuje żywe emocje. Wszystko w niej wydaje się takie naturalne, mimo że czasami pewne rzeczy, na przykład dylematy moralne wyrażone są wprost, ale zawsze jest to znakomicie wkomponowane w fabułę i ta bezpośredniość bardzo tu pasuje. Początek książki jest ogromnie przejmujący, nie tylko z powodu tragizmu wypadków, ale także dlatego, że pokazany jest z perspektywy chłopca, który nie do końca zdaje sobie sprawę z ich następstw. Potem napięcie trochę opada, życie toczy się dalej, ale przeszłość nie daje o sobie zapomnieć. Wraca do Antona dwojako. Po pierwsze, w postaci objawów stresu pourazowego, opisanych z wielką psychologiczną wiarygodnością, po drugie w formie mniej lub bardziej przypadkowych spotkań z ludźmi powiązanymi z zamachem. Są to świadkowie, rodzina ofiary, zamachowcy. Za każdym razem rozmowa oświetla wydarzenia pamiętnego wieczoru z innego punktu widzenia, pozwalając zobaczyć całą ich złożoność - przyjrzeć się różnym aspektom sprawy, jej dalekosiężnym konsekwencjom. Czasami są to skomplikowane motywy działania wtedy, kiedy indziej pytania zadawane po latach, czy należało walczyć wiedząc, że akcje odwetowe dotkną ludność cywilną. 

Zamach doskonale pokazuje, że doświadczenia wojny nie da się zapomnieć, nie da się z niego do końca wyzdrowieć, jest ciemnością, która zostaje w człowieku na zawsze.


niedziela, 2 lutego 2025

"Pieśń prorocza" Paul Lynch

Pieśń prorocza Paula Lyncha jest powieścią na pograniczu dystopii, dzieje się bowiem w niedalekiej przyszłości w Irlandii, gdzie władzę przejmuje autorytarna partia wprowadzając dyktaturę. Pewnego listopadowego wieczoru do domu Eilisch puka tajna policja szukając jej męża. Jest on jednym z organizatorów protestu nauczycieli. Zaraz po tym, jak marsz się odbywa, mąż Eilish znika bez śladu, a ona zostaje sama z dziećmi i ojcem chorym na demencję. W państwie pozbawiającym ludzi ich podstawowych praw, w którym szybko rosną represje, Eilish usiłuje ocalić swoją rodzinę.


Książka wzbudziła we mnie mieszane uczucia. Nie podobał mi się sposób kreacji świata, a zwłaszcza podniosły język, w jakim utwór został napisany. Przejdźmy jednak najpierw do zalet. Powieść jest przejmująca, gdy skupia się na codziennym życiu, a przede wszystkim na relacjach rodzinnych. Widzimy, jak Eilish podejmuje próby trzymania rodziny razem, chronienia dzieci w rozpadającym się świecie. Poruszające jest przedstawienie reakcji bohaterki na kolejne straty poczynając od momentu, kiedy uświadamia sobie, że nie ma już powrotu do dawnego, stabilnego życia. Pokazane są lęki dzieci, wybuchy frustracji, gdy nie rozumieją, co się dzieje. Świetnie przedstawione jest uczucie dojmującej bezradności, gdy los najstarszego syna wymyka się matce z rąk i nie jest w stanie zapewnić mu dłużej bezpieczeństwa. Bardzo ciekawie jest też poprowadzona relacja Eilish z ojcem, który z jednej strony widzi sytuację polityczną bardzo jasno, z drugiej, za chwilę, staje się kompletnie zagubiony w otaczającej go rzeczywistości. Można to odczytać jako analogię do życia w opresyjnym systemie, gdzie momentami widzi się wyraźnie, co się dzieje, by za moment poczuć się kompletnie zagubionym lub bezsilnie czepiać się złudzeń, że władza na pewno nie posunie się do dalszych represji.

Paul Lynch zaczyna swoją książkę mottem - cytatem z Koheleta - więc nic zgoła nie ma nowego pod słońcem. Ma rację: historia się powtarza, a życie w jednym reżimie podobne jest do życia w innym. To, że opowiada o rzeczach, które już tyle razy się wydarzyły w przeszłości, dzieją się teraz i zostały wielokrotnie opisane nie jest koniecznie minusem powieści. Stawianie zarzutu wtórności, więc chyba nie ma sensu, zwłaszcza, że ta książka jest tak żywo odbierana przez czytelników. Większą wadą wydaje się brak odpowiedzi na pytanie, jak to się stało, że kraj stał się dyktaturą. Autor nie udziela wyjaśnień, co z jednej strony jest zrozumiałe, bo bardziej interesuje go pokazanie konsekwencji życia w państwie autorytarnym, ale cierpi na tym kreacja świata przedstawionego, który wydaje się nieprzemyślany i niespójny. Brak nakreślenia realiów polityczno-społecznych, to że reżim pojawia nagle - wiemy tylko, że partia (zasugerowane jest, że nacjonalistyczna) doszła do władzy dwa lata wcześniej - powoduje, że świat w powieści sprawia trochę wrażenie dekoracji. Jest straszny, ale płaski. Ma to jeszcze dodatkowy skutek, ponieważ  wszystko pokazywane jest z punktu widzenia Eilish, odbiera jej reakcjom psychologiczną wiarygodność zwłaszcza w pierwszej połowie książki. Do naturalnego, takiego ludzkiego zagubienia, wynikającego z niewidzenia sytuacji klarownie, bo jest się w środku dramatycznych wydarzeń, wkrada się jakiś fałsz. Jej reakcje wydają się zbyt słabe lub zbyt mocne, bo sytuacja pozbawiona jest przemyślanego, głębszego kontekstu. 

Zgrzyta też język powieści, zbyt patetyczny, nawet jesli zamiarem autora było nawiązanie do podniosłego stylu, w jakim zwykle wygłaszano proroctwa. Narracja zapisana jednym ciągiem, bez wyróżnienia dialogów, co jest zabiegiem mającym podkreślić to, że dyktaturę widzimy subiektywnie, przez pryzmat pojedynczego człowieka. I na pewnym poziomie to dobrze działa, tworząc klaustrofobiczną atmosferę, podkreślającą osaczenie i bezsilność jednostki. Jednak metafory i porównania stosowane przez pisarza, dość często odwołujące się do natury, skutecznie wybijają z rytmu czytania, bo są pretensjonalne. Oto kilka przykładów, choć zdaję sobie sprawę, że osobno mogą brzmieć gorzej niż w tekście:

Jakże bezgłośnie mrok spowija drzewa wiśni. Zbiera ostatnie liście, a one wcale mu się nie opierają, tylko przyjmują ciemność szeptem. (str. 9)

Jej usta otwierają się, ale nie wydobywa się z nich żaden dzwięk, została wypchnięta z własnego ciała i  przeistoczyła się w pojedynczą  czarną myśl, która nasila się, rozrasta i ciemnieje, aż pochłonie całą materię. (str. 44)

Rano, gdy się obudziła, drzewa wiśniowe mokły w deszczu ze śniegiem, ale teraz zawiązały bezmyślny spisek i przytakują ciemności. (str. 45)

Uśpione drzewa powoli nabrzmiewają. Wkrótce znów otworzą pąki na wiosenne światło, Eilish myśli o tym, rozmyśla o sile drzewa, o tym, jak przetrwało ciemny czas, o tym, co widzi drzewo, gdy otwiera oczy. (str. 85)

Eilish nie zapamiętała jego twarzy, dołaczyła już do pozostałych, zwyczajnych i smutnych, które odwróciły oczy, ta twarz została już opowiedziana, wszystkie twarze zostały opowiedziane, ta twarz mówi o całym wszechświecie roztrzaskanym w pył i tworzonym wciąż na nowo w obłakańczym dziele tworzenia (str. 170)


poniedziałek, 27 stycznia 2025

"Imiona" Fleur Jaeggy


Fleur Jaeggy urodziła się w Szwajcarii w 1940 roku, po studiach przeprowadziła się do Włoch, gdzie zamieszkała na stałe. Tworzy w języku włoskim. W Polsce ukazały się jej mikropowieści, eseje, tomiki opowiadań, w tym też ostatni Jestem bratem NN z 2014 roku. Jest to zbiór dwudziestu utworów, którego jeszcze nie skończyłam. Mimo to, chciałabym napisać o kilku z nich, a zwłaszcza o tym jednym, które zrobiło na mnie największe wrażenie, zatytułowanym Imiona.

Niewiele się w opowiadaniach Jaeggy dzieje, a jednak zapadają w pamięć, bo dotykają tematu samotności, śmierci, straty, depresji. Panuje w nich mroczna, czasami lekko odrealniona atmosfera przesycona egzystencjalnym niepokojem. Bywają też hermetyczne, na przykład, te poświęcone przyjaciołom pisarki: Josifowi Brodskiemu (Nigdie) i Ingeborg Bachmann (Sterylny pokój), które, jak się zdaje, wymagają znajomości podstawowych faktów z życiorysów obojga. Wszystkie utwory są niezwykle zwięzłe. Krótkie precyzyjne, ostre zdania, w których każde słowo ma znaczenie. Uderza w nich jeszcze uważność - dokładne przyglądanie się rzeczywistości. Także postacie często opisywane są, gdy obejmują coś spojrzeniem albo odwracają oczy. Wydaje się, że wzrok jest tu najważniejszym zmysłem. Trzy opowiadania dotyczą bowiem obrazów, jedno autobiograficzne, poświęcone matce autorki koncentruje się na oglądaniu fotografii (Welon z czarnej koronki). Narratorka jeszcze innego (Spotkanie w Bronksie) patrzy na rybę w akwarium w restauracji i w pewnym momencie stwierdza: Obie obserwujemy. Opowiadanie Kot, które, jak się zdaje, zawiera credo pisarskie Fleur Jaeggy zaczyna się tak: 
 
Obserwowanie innych jest zawsze interesujące. W pociągu, na lotniskach, na sesjach naukowych, w kolejce, przy stole we dwójkę; jednym słowem, wszędzie tam, gdzie toczy się życie. Nawet jeśli ktoś nie podróżuje albo jest bardzo samotny, zdarza mu się czasem wyjść na pół godziny na ulicę. I przyglądać się kotu, czujnemu i całkowicie skupionemu na łowieniu zdobyczy.
 
Znakomite jest jak autorka przechodzi od opowiedzenia o kocie, który schwytawszy upatrzony cel, nagle traci koncentrację (używając na tę utratę zainteresowania zdobyczą przez zwierzę niemieckiego terminu: Übersprung - przeskok uwagi) do właściwego tematu utworu. Zaczyna mówić, między innymi, bo opowiadanie skupia się na czymś innym, o tym, jak rozumie proces pisania, że polega on na chwilowym odwróceniu uwagi, aby coś lepiej uchwycić: 

Übersprung jest słowem, które nas dotyczy. Oznacza odwrócenie spojrzenia, zajęcie się czymś innym, okazanie dystansu, jakby pożegnanie. Dygresja, unikanie słowa i zarazem polowanie na słowa, wyzbywanie się ich: takimi drogami podążają procesy mentalne pisarstwa. 

O patrzeniu i odwracaniu spojrzenia, (a także o milczeniu), a może przede wszystkim o próbie zrozumienia jest opowiadanie, które wywarło na mnie największe wrażenie w tym zbiorze, zatytułowane Imiona. Jest to historia o zwiedzaniu przez trzy kobiety Auschwitz. Opowiadanie zbudowane jest ze scen, które się albo wzajemnie uzupełniają, albo ze sobą kontrastują. Zaczyna się od tego, że towarzyszka głównej bohaterki Anji odmawia wejścia do obozu i postanawia poczekać na zewnątrz na ławce. Potem następuje opis hałaśliwej grupki cudzoziemców na wakacjach, którzy mają w programie wycieczki zwiedzania obozu koncetracyjnego. (Kiedy dojechali na miejsce, natychmiast przyjęli stosowny wyraz twarzy. Okolicznościową żałobną minę. Manifestacyjny smutek). Anja idzie więc sama wyznaczoną trasą, mijając grupki innych zwiedzających. Jej uwagę przyciąga młoda kobieta znajdująca się przed nią, ponieważ Anja orientuje się, że tamta jest osobą niewidomą. Podąża za nią, obserwuje jej zachowanie, zatrzymuje się przy tych samych gablotach. Jej wewnętrzym punktem odniesienia [staje się] teraz dziewczyna z białą laską. Bo wydaje się jej, że nieznajoma paradoksalnie dostrzega coś więcej. Ta zaś:

Zatrzymuje się przed gablotką walizek z etykietami. Imiona na etykietach są wyraźnie widoczne. Prawie odrywają się od nich i stają kartkami bez adresata. Marie Kafka, Klara Goldstein, Rote Kreuz Gasse, Peter Eisler - Kind. Dziecko. 20-III-1942 i numer 6446, zapisany dwa razy wyraźnym pismem. Zgubione przedmioty. Przelotne imiona, trzymane za rękę. Imiona istniejące, bo zostały zapisane. A raz zapisane wpatrują się w nas uporczywie. 

środa, 15 stycznia 2025

Powieści historyczne

W roku 2024 przeczytałam lub przesłuchałam w formie audiobooka sporo powieści historycznych. Poniżej znajduje się lista tych książek, które mi się podobały z krótkim omówieniem. Powiedzmy, choć granica między literaturą piękną a gatunkową jest płynna, że początkowe trzy pozycje w zestawieniu przynależą do tej pierwszej kategorii. Tak się składa, że dotykają one w mniejszym lub większym stopniu tematu władzy: jej zdobycia, utrzymania, ceny, jaką za to trzeba zapłacić. W kategorii drugiej znalazły się powieści kryminalne, sensacyjne plus tom opowiadań przygodowo-awanturniczych. Książki umieszczone są na liście w kolejnosci, mniej więcej, chronologicznej.  


1. Czerwone tarcze Jarosław Iwaszkiewicz (był o tej książce osobny wpis - link) - jedna z pierwszych ubiegłorocznych lektur i od razu znakomita. Jest to mniej znany utwór Iwaszkiewicza  z 1934 roku opowiadający o losach księcia Henryka Sandomierskiego, syna Bolesława Krzywoustego, napisany bardzo piękną proza, wręcz malarską w opisach przyrody, przesyconą tak charakterystyczną dla Iwaszkiewicza melancholią, poczuciem niespełnienia, refleksją nad przemijaniem. Może mi się nie podobać, w jaki sposób pokazuje Iwaszkiewicz konfrontacje wielkiego marzenia żywionego przez bohatera z rzeczywistością, ale nie mogę odmówić mu prawdopodobieństwa psychologicznego i prawdziwości w pokazywaniu konsekwencji określonych postaw życiowych. 

2. August John Williams (recenzja - link). Przyznaję, że było to lekkie rozczarowanie spowodowane zbyt wysokimi oczekiwaniami, bo kiedyś inna książka tego autora, mianowicie: Profesor Stoner zrobiła na mnie ogromne wrażenie. August został napisany w latach sześćdziesiątych, co jest o tyle ważne, że chyba wtedy powszechną opinią wśród historyków było nie tylko to, że Oktawian August był wybitnym, ale także łagodnym władcą, szczególnie w porównaniu z mającym opinię despoty swoim następcą Tyberiuszem. Autor podąża za tym przekonaniem, dlatego portret Augusta wydaje się zbyt gładki, zbyt szlachetny, jak na człowieka, który doszedł do władzy w wyniku prowadzonej przez siebie wojny domowej, a potem sprawował niepodzielne rządy. Bardzo doceniam refleksyjność tej prozy, bowiem epistolarna forma powieści sprzyja snuciu przez różne postacie rozważań na temat miłości, sztuki, rodzicielstwa, władzy. Są to niebanalne, pięknie ujęte refleksje, na pewno warte lektury. 

3. Aecjusz, ostatni Rzymianin Teodor Parnicki. Jedna z pierwszych książek tego autora, wydana w 1937 roku, opowiadająca o wybitnym dowódcy i polityku walczącym z Wizygotami i Hunami w piątym wieku naszej ery. Powieść obejmuje okres od czasów dzieciństwa Aecjusza, a zatrzymuje się na parę lat przed jego największym triumfem wojskowym - zwycięstwem na wojskami Atylli w roku 451 n.e. Zaskakujące w niej jest to, że jak na historię o wielkim wodzu, nie ma tu opisów bitew. Pokazywane są za to skutki zwycięstw i klęsk Aecjusza, jego życie prywatne, intrygi dworskie, walka o władzę. Wielką zaletą powieści jest ukazanie skomplikowanej mozaiki ówczesnej rzeczywistości - przenikanie się świata Rzymian, Hunów, Franków, Wizygotów, istnienia, obok dwóch zwalczających się, ale równorzędnych odłamów chrześcijaństwa, wyznawców starych rzymskich bogów. Aecjusz nazywany jest w powieści ostatnią tarczą Rzymu przed zalewającymi go barbarzyńcami, a przecież sam ma pochodzenie na wpół barbarzyńskie i do obrony cesarstwa używa barbarzyńskich wojsk i metod. To każe postawić pytanie, co kryje się pod pojęciem Rzymu i czy istniała wtedy jakaś jego przewaga (cywilizacyjna, kulturowa) nad państwami Wizygotów. Znakomita, niejednoznaczna powieść, acz ustępująca późniejszym dokonaniom autora.  

4. Wielka ucieczka Robert Harris. Harris jest moim ulubionym pisarzem powieści historyczno-sensacyjnych. Odkryciem był dla mnie jego Oficer i szpieg opowiadający o sprawie Dreyfusa. Bardzo też cenię Trylogię Rzymską, będąca fabularyzowaną biografią Cycerona. Wielka ucieczka jednak podobała mi się mniej. Główny trzon akcji rozgrywa się po obaleniu purytańskich, rewolucyjnych rządów Olivera Cromwella i ponownym wprowadzeniu monarchi w Anglii. Wszyscy, którzy uczesniczyli w rewolucji, a zwłaszcza ci, którzy skazali na śmierć poprzedniego króla, Karola I Stuarta, są ścigani przez prawo i kończą na szafocie. Dwóch głównych bohaterów próbuje uciec przed politycznym odwetem, docierając aż do angielskich osad w Ameryce. Pościg, który wyrusza za nimi jest bardzo zacięty, bo organizuje go ktoś, kto ma z nimi prywatne porachunki. Oprócz sensacyjnej akcji, chociaż napięcie opada w drugiej połowie, książka oferuje obraz purytańskiej społeczności z jej całym fanatyzmem, tak jakby mimochodem pokazując społeczne przyczyny dołączania zwykłych ludzi do skrajnych ruchów religijnych. Powieść Harrisa okazuje się interesującą lekturą z jeszcze jednej przyczyny, mianowicie, przybliża atmosferę czasów, w której powstawał Raj utracony Miltona. 

5. Rogata dusza Łukasz Malinowski. Akcja powieści rozgrywa się w 1243 roku na dworze śląskiego księcia Bolesława Rogatki. Podczas odbywającego się tam pierwszego na ziemiach polskich turnieju rycerskiego zostaje zamordowany jeden z dworzan. Książę zleca szukanie zabójcy podkomorzemu Raszko Drzemlikowi. Sprawa okazuje się trudna i niebezpieczna, bo morderca nie poprzestaje na jednym zabóstwie. Wątek kryminalny nie okazał się dla mnie wciągający, ale trzeba przyznać autorowi, że miał na swoją książkę ciekawy pomysł i konsekwetnie go zrealizował. Średniowiecze jest tu odmalowane jako epoka silnie rozpięta między świętością a grzesznością. Jak przystało na kryminał ukazana jest głównie ta druga. Autor pokusił się nawet o uczynienie narratorem niektórych partii tekstu samego diabła. I ten pomysł wypada w powieści świetnie. Bardzo interesujące są też fragmenty dotyczące barwnie odmalowanego turnieju rycerskiego, funkcjonowania dworu, intryg, jakie się tam zawiązują. Książę Bolesław Rogatka pokazany jest ciekawie, w kontraście do swojego ojca Henryka Pobożnego. Ich przydomki okazują się bardzo znaczące w interpretacji tych postaci przez autora, a ich relacje ukazane są w sposób zniuansowany. Jednym słowem, tło historyczne Rogatej duszy, klimat epoki zarysowane są tu znakomicie i choćby z tego powodu książka jest warta lektury. 

6. Alchemik C. J. Sansoma to druga część serii o londyńskim prawniku z XVI wieku Matthew Shardlake'u. Pierwsza część zatytułowana Komisarz (osobna opinia - link) była świetną rozrywką. W tej książce Matthew podejmuje się obrony nastolatki oskarżonej o zamordowanie swojego kuzyna. Los jej zdaje się być już przesądzony, między innymi dlatego, że dziewczyna uparcie milczy. Adwokatowi udaje się uzyskać odroczenie wyroku śmierci w zamian za wykonanie tajnej misji zleconej mu przez kanclerza Thomasa Cromwella, który chwyta się wszystkiego, aby odzyskać łaskę króla, Henryka VIII. Powieść ma wszystkie zalety części pierwszej - świetnie przedstawione realia historyczne oraz ciekawie nakreślone relacje między postaciami. Kuleje zakończenie, trochę wygląda tak, jakby autorowi zabrakło pomysłu na rozwiązanie i uznał, że czym bardziej dramatyczne, tym lepsze. 
  
7. Przeciw diabłom i infamisom. Przypadki starościca Wolskiego Józefa Hena to cykl składający się z siedmiu opowiadań o charakterze przygodowo-awanturniczym dziejących się na początku XVII wieku. Czego w tych krótkich historiach nie ma? Miłość, intrygi, procesy sądowe, skarb, morderstwa, porwania, pojedynki, trzymanie swoich wrogów w lochach, zajazdy szlacheckie, oblężenie dworów, miast nawet, i to nie małych, bo samego Przemyśla. Opowiadania połączone są jednym bohaterem, tytułowym Piotrem Wolskim, młodym starościcem, który jako urzędnik królewski robi, co może, aby zbrodnia nie pozostała bezkarna, a prawo działało. A nie jest to łatwe, bo są to czasy samowoli szlacheckiej - kto ma zbrojnych i pieniądze, ten górą. Egzekwowania prawa wymaga więc niemało sprytu, nierzadko narażenia życia. Czasami sprawa przedstawiona w opowiadaniu dotyczy bezpośrednio starościca, a kiedy indziej, zjawia się on tylko z odsieczą w kluczowym momencie. Wszystko opisane jest barwnym, pięknym, stylizowanym na epokę językiem, dając świetny obraz życia społecznego i prawnego Rzeczpospolitej tamtego okresu. Parę lat później po napisaniu tych opowiadań Józef Hen jeszcze raz powrócił do wykreowanego przez siebie świata, tworząc powieść Crimen (link), w której starościc Piotr Wolski pojawia się na drugim planie. Oba te utwory są znakomite. 

sobota, 4 stycznia 2025

Najlepsze książki 2024 roku

 Rok 2024 był dla mnie rokiem słabszym czytelniczo niż kilka poprzednich. Przeczytałam wprawdzie wiele książek, ale też porzuciłam sporo, bo zabrakło mi sił, cierpliwości, skupienia. Postaram się kiedyś do tych porzuconych wrócić, przynajmniej do niektórych. Większość przeczytanych książek było średnich, podobały mi się w momencie czytania, ale nie zapisały się mocno w mojej pamięci i nie wzbudziły zachwytu. Dominujący gatunkiem były powieści historyczne, o których będzie osobny wpis zbiorczy. Najlepszym okresem czytelnicznym była wiosna i lato. Wtedy przeczytałam świetne utwory i udało mi się opisać je wszystkie na blogu, więc poniżej lista ośmiu ulubionych i najlepszych książek 2024 roku w kolejności alfabetycznej z linkami kryjącymi się w tytułach:

Czas starego boga Sebastian Barry
Hotel ZNP Izabela Tadra
Kobieta osobna i miasto Vivian Gornick
Na wodach północy Ian McGuire
Niebo i piekło Jón Kalman Stefánsson
Niezwyciężony Stanisław Lem
Raj utracony John Milton 
Rozmyślania Marek Aureliusz