poniedziałek, 24 listopada 2025

24 listopada - 134 rocznica urodzin Marii Pawlikowskiej- Jasnorzewskiej

Świt 
 
Zazieleniło się stalowe niebo porosło trawą brzegiem widnokręga.
Zza gór wypełzły smoki granatowe i popłynęły, kędy wzrok nie sięga.
A po nich wielkie szafirowe ptaki swe długie skrzydła rozwiały w przestrzeni.
Zaś naprzeciwko świat był szarociemny i jak sień pusty bez kształtów ni
cieni.
Gwiazda świeciła mocna i rzęsista, pacierza czarnej nocy ciche amen.
Spod ziemi barwa żółta wykwitała - w powietrzu pachniał jak gdyby
cyklamen.
 

niedziela, 9 listopada 2025

"Most o trzech przęsłach" Ismail Kadare

Aby nie opowiadano o tym moście w jedenastu językach półwyspu rzeczy byłych i nie byłych, postaram się napisać całą prawdę, to znaczy napisać o kłamstwie, tak jak się objawiało, i prawdzie, tak jak się nie objawiała, opisać codzienne wydarzenia, pospolite jak kamienie, i wielkie potworności, a było ich w przybliżeniu tyle, ile przęseł sobie liczy.
 
Akcja Mostu o trzech przęsłach rozgrywa się w średniowiecznej Albanii żyjącej w cieniu Imperium Osmańskiego. Jest to opowieść o budowie mostu, która zaczyna się od opisu dziwnego wypadku z marca 1377 roku na brzegu rzeki Ujany Zwodniczej. Historię poznajemy z relacji starego mnicha o imieniu Gjon. Jest on kronikarzem, znającym wiele języków, dlatego często wzywanym jako tłumacz na dwór, gdy interesy miejscowego władcy tego wymagają. Tak też się dzieje, gdy zapada decyzja o budowie mostu i Gjon staje się od początku bezpośrednim obserwatorem nieuniknionego sporu między budowniczymi mostu a przewoźnikami, czerpiącymi dotychczas zyski z przeprawy przez rzekę. 
 

Niewielka rozmiarem powieść Ismaila Kadarego napisana jest pięknym, pełnym poetyckich obrazów językiem. Dotyka tematów uniwersalnych: zderzenia cywilizacji, reakcji ludzi na postęp - stawianie mostu wywołuje zarówno radość, jak i strach - pyta o cenę tego ostatniego. Wydaje się jednak, że przede wszystkim, jest to historia o opowieściach. Bardzo pouczająca scena rozgrywa się między mnichem Gjonem a jednym z budowniczych, kiedy rozmawiają o pewnej starej legendzie. Rozmowa ta unaocznia, pod jak wieloma kątami można spojrzeć na daną opowieść, poszukać kryjących się pod powierzchnią warstw, ukrytych motywacji jej bohaterów, a także przyjrzeć się, jak z tragedii rodzi się legenda trwająca wieki, bo słowo albo dźwięk poczęty z materii śmierci nie lękają się jej. Wątek opowiadanych historii, ludzkiego gadania, pogłosek, które nie wiadomo, skąd się biorą, a szerzą się błyskawicznie, pojawia się w powieści wielokrotnie. Obie strony, zarówno budowniczowie mostu, jak i właściele tratw, wykorzystują opowieści, aby służyły ich interesom. Powtarzana relacja o oślepieniu całej bułgarskiej armii przez Konstantynopol budzi grozę nawet po trzech stuleciach i działa jako skuteczna propaganda polityczna. Język służy jednak nie tylko do zastraszania czy manipulacji. Słowa przykrywają zło i oswajają je - przyzwyczajają ludzi do jego obecności. Coś, co jest niewyobrażalnym, ohydnym czynem przez powtarzanie starej legendy, snute przypuszczenia, plotki staje się dopuszczalne. 
 
Tło książki stanowi ówczesna sytuacja polityczna Albanii: rozbicie rządów centralnych i walka o wpływy między albańskimi książętami, którzy, podobnie jak wszyscy władcy na Bałkanach, zaczęli wzywać tureckie wojsko do rozstrzygania sporów pomiędzy sobą. Ułatwiało to ekspansję Osmanom, zwłaszcza że niektórzy z miejscowych władców dobrowolnie stawali się poddanymi Imperium. W powieści piszą oni piękne listy, chwalące wolność, która na nich spłynęła, tylko daty w tych listach temu przeczą, bo stawiane są zgodnie z kalendarzem islamskim. Nowo wybudowany most staje się zapowiedzią zmiany. Rzeka zostaje ujarzmiona. To samo spotka niedługo Albanię, grozę wojny czuć już w powietrzu. Most o trzech przęsłach to wspaniale opowiedziana historia o świecie stojącym na krawędzi zagłady.    

sobota, 1 listopada 2025

"Biała elegia" Han Kang

Zapalić świeczkę - dla upamiętnienia wszystkich dusz i śmierci - i dla siebie samej.
 
Biała elegia Han Kang to autobiograficzna, bardzo osobista książka, rodzaj poetyckiej medytacji poświęcony stracie, żałobie, przemijaniu. Była częściowo pisana w Warszawie i to miasto odgrywa w niej kluczową rolę. Po pierwsze, jako punkt wyjścia - bycie w obcym kraju, którego języka się nie zna, sprawia, że człowiek doświadcza izolacji, jest więc skazany w większym stopniu na bycie z samym sobą. Im bardziej uporczywa jest ta izolacja, tym żywsze stają się nieoczekiwane obrazy z przeszłości. Po drugie, jako miejsce, którego zimowy pejzaż ze śniegiem, deszczem i ciemnością zostaje tu utrwalony, ale przede wszystkim, jako miasto ze swoją historią, które mimo zniszczenia uparcie dążyło do rekonstrukcji samego siebie. 
 
Książka podzielona jest na krótkie rozdziały, czasami składające się z zaledwie kilku linijek, kiedy indziej najwyżej kilku stron. Są też zdjecia: czarno-białe przywodzące na myśl sztukę performatywną. Teksty to zapisy wspomnień, wyrażone dwojako: wprost lub za pomocą obrazów, które, mimo że zapisane prozą, są miniaturami poetyckimi, dotykającymi tematów: straty bliskich osób, związanego z nią bólu, poczucia kruchości istnienia. Wszystkie splatają się ze sobą na poziomie emocji i opisują proces przechodzenia żałoby.
 

Biel jest w kulturze koreańskiej kolorem żałoby, symbolizuje oczyszczenie, odrodzenie, spokój. Książka rozpoczyna się od tego, że Han Kang sporządza listę białych rzeczy - listę żałoby. Pisze, że potrzebuje czegoś w rodzaju białej maści do naniesienia na bolące miejsca, białej gazy, którą można by je otulić. A potem zadaje pytanie, czy pisanie może stać się dla niej procesem uzdrawiającym. I prawie natychmiast zostaje przywołany obraz - wspomnienie instalacji artystycznej - i wraz z nim świadomość, że proces ten będzie jak sypanie soli (białej) na otwarte rany - bardzo bolesny. Zaczyna od pytania, kiedyś zadanego jej w czasie wywiadu: o pierwsze doświadczenie dzieciństwa, które zbliżyło ją do smutku. Nie opowiedziała wtedy o tym, co od razu przyszło jej na myśl - o śmierci swojej siostry, o tym, co rozumiała intuicyjnie już jako dziecko, że narodziła się w miejsce zmarłej i dorastała zamiast niej. Zmierzenie się z tym uczuciem, z przypadkowością swojego istnienia okupionego czyjąś śmiercią jest istotną częścią książki. Przybiera to formę poruszającego ćwiczenia z wyobraźni polegającego na obdarzeniu siostry życiem, spojrzeniem jej oczami na swoje przeżycia. Ta podwójnośc pozwala jednocześnie być blisko i nabrać bezpiecznego dystansu, umożliwiającego przyjrzenie się własnemu smutkowi. Trudno to jasno opisać w kilku słowach, ale w książce opowiedziane za pomocą obrazów zanurzonych w bieli działa doskonale, pozwala lepiej zrozumieć i budzi emocje.
 
Można również spojrzeć na Białą elegię jako na historię o spotkaniu odmiennych kultur. Oczywiste jest, że lektura książki pozwala przyjrzeć się odrobinę kulturze koreańskiej. Działa to też w drugą stronę. Pisarka przypatruje się uważnie upamiętnianiu zmarłych dziejącemu się w warszawskiej przestrzeni. To jest fascynujące, że zetknięcie się z innym sposobem przeżywania żałoby i pamięci o zmarłych może być dla niej impulsem do tak osobistych przemyśleń. Najbardziej jednak zachwyca z jaką subtelnością Han Kang pokazuje piękno i jego ulotność, życie i przemijanie. Porusza emocjonalnie wrażliwość, z którą dotyka tematu cielesności, jej kruchości, mierzenia się z własną śmiertelnością. Najlepszy przykład tego ostatniego stanowi minatura o spoglądaniu na siebie w lustrze po chorobie. Jeszcze inną rzeczą, która robi ogromne wrażenie jest bardzo empatyczne spojrzenie z perspektywy osoby czterdziestoparoletniej (tyle lat miała Han Kang, kiedy pisała tę książkę) na własnych rodziców, zobaczenie w nich bardzo młodych ludzi, zaledwie dwudziestoparoletnich, mierzących się ze stratą własnego dziecka.  
 

środa, 29 października 2025

"Kuzynka Phillis" Elizabeth Gaskell

Kuzynka Phillis to jeden z krótkich utworów Elizabeth Gaskell, który najpierw został opublikowany w wiktoriańskim miesięczniku The Cornhill Magazine w czterech odcinkach na przełomie lat 1863 i 1864. Piąta i szósta część były planowane, ale ich realizacja nigdy nie doszła do skutku. W rezultacie czytelnicy otrzymali dzieło - chyba dość rzadko spotykane w literaturze tej epoki - o otwartym zakończeniu. Narratorem, z którego punktu obserwujemy wszystkie wydarzenia w noweli, jest Paul Manning. W wieku siedemnastu lat podejmuje on pracę jako pomocnik inżyniera na kolei. Dwa lata później tory kładzone są w okolicy, gdzie na farmie mieszka jego daleka krewna z mężem pastorem i córką. Mama Paula upiera się, że powinien koniecznie złożyć im wizytę. Chłopak jest temu niechętny, bo ma raczej niepochlebną opinię o pastorach, ale w końcu to robi. Pierwsze spotkanie przebiega w na tyle sympatycznej atmosferze, że z czasem obie rodziny się zaprzyjaźniają, zwłaszcza Paul i córka pastora, Phillis. Kłopot polega na tym, że choć Paul ma dobre serce i jest uważnym obserwatorem, więc zauważa to, czego nie widzi otoczenie dziewczyny, ma tylko dziewiętnaście lat i brak mu rozwagi, wynikającej z życiowego doświadczenia.  
 
   
 
Niewiele się w tej noweli dzieje - raczej o jej dużym uroku przesądza świetnie nakreślona dziewiętnastowieczna codzienność. Większość wydarzeń rozgrywa się na farmie. Czynności związane z prowadzeniem gospodarstwa, zmieniające się pory roku, prostota takiego życia, blisko związanego z naturą i wypływający stąd spokój są znakomicie odmalowane za pomocą opisów jedno-, najwyżej kilku zdaniowych. Oprócz życia na farmie, czytelnik ma okazję zerknąć, jak wyglądała praca na kolei w tym okresie, oraz zyskać wgląd w funkcjonowanie niezależnych, nonkonformistycznych pastorów. Na tym tle Gaskell z wielką psychologiczną wnikliwością kreśli bohaterów i ich wzajemne relacje. Obok dwójki młodych postaci, ich bardzo subtelnie pokazanych uczuć, świetnie są tu sportretowani rodzice, zwłaszcza ten typ rodziców, którzy ogromnie kochają swoje dziecko, ale nie dostrzegają, że ono dorasta. Głównym przedmiotem noweli jest bowiem dojrzewanie i wchodzenie młodych ludzi w dorosłość, co bywa niełatwym i często bolesnym procesem.
 
PS 
Pierwsze zdania Kuzynki Phillis świetnie zapowiadają poruszany w utworze temat:
Wielkie to przeżycie dla młodego mężczyny, kiedy przyjdzie mu pierwszy raz zamieszkać samemu. Chyba nigdy w życiu nie byłem tak usatysfakcjonowany i dumny, jak wówczas, gdy w wieku siedemnastu lat zasiadłem w maleńkim, trójkątnym pokoiku nad cukiernią... 

niedziela, 19 października 2025

19 października - 189 lat temu Juliusz Słowacki napisał "Hymn o zachodzie słońca na morzu"

Hymn o zachodzie słońca na morzu 

Smutno mi, Boże! - Dla mnie na zachodzie
Rozlałeś tęczę blasków promienistą;
Przede mną gasisz w lazurowej wodzie
      Gwiazdę ognistą...
Choć mi tak niebo ty złocisz i morze,
       Smutno mi, Boże!

Jak puste kłosy, z podniesioną głową,
Stoję rozkoszy próżen i dosytu...
Dla obcych ludzi mam twarz jednakową,
         Ciszę błękitu:
Ale przed tobą głąb serca otworzę, 
      Smutno mi, Boże!

Jako na matki odejście się żali
Mała dziecina, tak ja płaczu bliski,
Patrząc na słońce, co mi rzuca z fali
      Ostatnie błyski...
Choć wiem, że jutro błyśnie nowe zorze,
        Smutno mi, Boże!

Dzisiaj, na wielkim morzu obłąkany, 
Sto mil od brzegu i sto mil przed brzegiem, 
Widziałem lotne w powietrzu bociany 
      Długim szeregiem.
Żem je znał kiedyś na polskim ugorze,
      Smutno mi, Boże!

Żem często dumał nad mogiłą ludzi, 
Żem prawie nie znał rodzinnego domu,
Żem był jak pielgrzym, co się w drodze trudzi 
       Przy blaskach gromu,
Że nie wiem, gdzie się w mogiłę położę, 
       Smutno mi, Boże!

Ty będziesz widział moje białe kości 
W straż nie oddane kolumnowym czołom: 
Alem jest jako człowiek, co zazdrości
        Mogił, popiołom...
Więc że mieć będę niespokojne łoże, 
        Smutno mi, Boże!

Kazano w kraju niewinnej dziecinie 
Modlić się za mnie co dzień... a ja przecie 
Wiem, że mój okręt nie do kraju płynie, 
       Płynąc po świecie...
Więc że modlitwa dziecka nic nie może, 
       Smutno mi, Boże!

Na tęczę blasków, którą tak ogromnie 
Anieli Twoi w niebie rozpostarli,
Nowi gdzieś ludzie w sto lata będą po mnie
        Patrzący - marli.
Nim się przed moją nicością ukorzę, 
        Smutno mi, Boże!

piątek, 17 października 2025

"Róże Orwella" Rebecca Solnit


Yes, it is bread we fight for,
But we fight for roses too. 
  
Wiosną 1936 roku pisarz zasadził róże. Tak brzmi pierwsze zdanie zbioru esejów Rebecci Solnit wydanych w 2021 roku, a będących, między innymi, quasi-biografią George'a Orwella. Książka pokazując go od mniej znanej strony dotyka tematów bliskich zarówno Solnit, jak i autorowi Roku 1984, takich jak: relacja człowiek - natura, pisarstwo, propaganda, zaangażowanie w życie społeczne i polityczne. Zbiór rozpoczyna się opisem podróży Rebecci Solnit do istniejącego do dziś domu Orwella w Wallington, w którym mieszkał on w kluczowym dla swojej twórczości okresie. Druga połowa lat trzydziestych była bowiem dla niego czasem przemiany w pisarza politycznego. W tym okresie odbył dwie wyprawy. Pierwszą była ekspedycja do zagłębi górniczych w Anglii, drugą udział w wojnie domowej w Hiszpanii. W tekście Dlaczego piszę Orwell twierdził: (...) wydarzenia z lat 1936-1937 przechyliły polityczną szalę i odtąd wiedziałem, po której stronie stoję. Każda linijka poważnego tekstu napisana przeze mnie po 1935 roku jest bezpośrednią lub pośrednią krytyką totalitaryzmu i pochwałą demokratycznego socjalizmu, tak jak go rozumiem. W innym eseju zaś napisał: Poza pisaniem najbardziej zajmuje mnie praca w ogrodzie (...). Urządzanie ogrodu było dla pisarza powrotem do zainteresowań przyrodniczych z wczesnej młodości, szukaniem odskoczni, może nawet reakcją obronną wobec doświadczeń wojennych.  
 
Róże Orwella mają formę kłącza (Rebecca Solnit sama przywołuje to porównanie) rozrastającego się w różnych kierunkach. Eseistystyczne kłącze wypuszcza więc pędy z jednej strony w kierunku ewolucji okrytonasiennych, z drugiej symboliki róż, by następnie opowiedzieć historię powstania słynnego dla ruchu sufrażystek amerykańskich, a także dla kobiecego ruchu związkowego hasła Bread and Roses oraz pieśni pod tym samym tytułem. Hodowla róż, powstawanie nowych odmian i krzyżówek genetycznych prowadzi autorkę do radzieckiego uczonego Łysenki kwestionującego genetykę, który wywarł znaczący wpływ na zduszenie wolności naukowej w ZSRR. Ten wątek rozrasta się dalej sięgając tematu Hołomodoru (siłą rzeczy dość skrótowo potraktowanego) i jego negowania na Zachodzie. Osobną gałąź stanowi fragment mający charakter bardziej reportażowy, a pozwalający przyjrzeć się bliżej współczesnej hodowli róż na rynek amerykański i związanymi z tym kwestiami środowiskowymi i pracowniczymi. Są w książce wątki poświęcone zarówno brytyjskiemu imperializmowi, propagandzie, jak i roli sztuki, czy szerzej piękna w życiu. Najbardziej ujmującym fragmentem jest tu ten dotyczący oglądania obrazów Vermeera. Zresztą wymieniać poruszane w esejach tematy można by było długo. Wszystkie one harmonijnie się ze sobą splatają wokół pędu głównego, który stanowi życie i twórczość George'a Orwella. 
 

Esej jest gatunkiem przedstawiającym subiektywne refleksje autora i mającym bardzo osobisty charakter. Tak też jest w przypadku Róż Orwella, zwłaszcza że Rebecca Solnit pisze także o sobie, niespecjalnie dużo, ale za to w sposób dobrze wspasowujący się w tematykę esejów. Twierdzi wprost, że od początków jej pisarstwa twórczość Orwella była dla niej jednym z głównych wzorców literackich, nawet gdy niewiele o nim wiedziała. W tej książce przygląda się jego życiu uważnie, choć nie bezkrytycznie. Orwell, jak wszyscy, miał wady i był pod wieloma względami dzieckiem swoich czasów. Mimo to jest postacią, której postawa imponuje i stanowi inspirację do dzisiaj. Natomiast zaskakuje, że przy całym jego zaangażowaniu politycznym, społecznym, przenikliwych analizach totalitaryzmu i propagandy, gdy się przyjrzeć bliżej jego twórczości, zwłaszcza eseistycznej, okazuje się, że Orwell zdumiewająco często pisał o swoich zamiłowaniach: o książkach, a przede wszystkim o naturze, ogrodnictwie, życiu na wsi. Choć może te ostanie zainteresowania powinny być dla nas oczywiste u autora Folwarku zwierzęcego. W swoich felietonach do prasy socjalistycznej pisarz poruszał tak często tematy przyrodnicze, że redakcje otrzymywały listy od oburzonych czytelników, że powinno się pisać o poważniejszych sprawach niż o różach, zwłaszcza w 1944 roku, w czasie trwającej wojny. Jeśli zaś dokładniej wczytać się w powieści Orwella również w nich można odnaleźć wiele opisów kwiatów, łąk, pastwisk. Nawet w Roku 1984 istnieje dziki zakątek przyrody, miejsce wolności i piękna, które zostaje nazwane Złotą Krainą. 
 
Spośród wielu kwestii poruszanych w Różach Orwella dwie wydają się najbardziej istotne. Pierwszą jest to, że przy prowadzeniu aktywnego politycznie czy społecznie życia, istnieje konieczność pewnego rodzaju balansu, przestrzeni, gdzie można zregenerować siły. Może nią być przyroda, może być sztuka, niekoniecznie zaangażowana. O tej ostatniej Rebbeca Solnit pisze tak: Sztuka odcinająca się od bieżącej polityki może pogłębiać poczucie własnego "ja", zacieśniać więzi społeczne (...), rozwijać zdolność skupiania uwagi - dopiero tak wyposażeni jesteśmy w stanie stawić czoło kryzysom. Natomiast kontakt z przyrodą pozwala nabrać nadziei i dystansu, zaś trzymanie się blisko natury, ziemi uczy zwracania uwagi na konkrety, rzeczy namacalne, jako coś, czego nie da się zakłamać. Orwell, będąc podejrzliwy wobec prawd absolutnych i teorii usiłujących naginać rzeczywistość, wielokrotnie pisał o tym, jak zmysłowe i konkretne doświadczenia potrafiły go zaskoczyć oraz podważyć sposób jego myślenia. Drugą kwestią jest to, że walka o sprawiedliwośc społeczną to także walka o szeroki dostęp do piękna, edukacji, do pełnego życia. Wybrzmiewa to wielokrotnie w książce, na przykład, gdy Rebecca Solnit opisuje odpowiedź Orwella na pretensje, że pisze o różach i wtedy, gdy interpretuje pieśń Bread and Roses: Róże we frazie "chleba i róż" stanowiły argument nie tylko za czymś więcej, ale również za czymś bardziej zniuansowanym, nieuchwytnym, za "prawem do życia, a nie tylko egzystowania"(...). Przekonywały one, że to, co nadaje naszemu życiu wartość, jest do pewnego stopnia niemierzalne i nieprzewidywalne; dla każdego może to być coś innego. W tym sensie róże oznaczają także subiektywność, swobodę i prawo do samostanowienia.
 

czwartek, 16 października 2025

Cztery cytaty z "Róż Orwella" Rebecci Solnit

1. Nawet jabłonki dożywają około stu lat, a zatem koksy pomarańczowe zasadzone przeze mnie w 1936 roku mogą rodzić owoce jeszcze długo po wejściu w XXI wiek. Dąb czy buk potrafi rosnąć przez setki lat, będąc źródłem uciechy dla tysięcy, jeśli nie dziesiątków tysięcy ludzi, nim ostatecznie trafi do tartaku. Nie twierdzę, że można zwolnić się ze wszystkich zobowiązań wobec społeczeństwa przez prywatny program zalesiania. Nie wydaje mi się jednak złym pomysłem, aby każdy popełniony antyspołeczny czyn odnotować sobie w dzienniku, a gdy nadejdzie odpowiednia pora roku, wetknąć w ziemię żołędzia.
 
2. W 1941 roku, opuszczając Londyn podczas Blitzu, dzień po wyprawie do podziemnych schronów w tunelach metra i koscielnej krypcie, pisarza zanotował w swoim dzienniku:
"W Wallington. Wszędzie wokół krokusy, kilka łodyg laku wypuszcza pączki, pięknie rozkwitły przebiśniegi. Parki zajęcy siedzą tu i ówdzie w oziminie i gapią się na siebie. Podczas tej wojny, gdy człowiek raz na kilka miesięcy wysunie na parę chwil głowę ponad powierzchnię wody, dostrzega, że Ziemia wciąż się kręci wokół Słońca"
 
 
 
3. Wiston po raz pierwszy uświadomił sobie jej piękno. Nigdy przedtem nie zdawał sobie sprawy, iż ciało pięćdziesięcioletniej kobiety, stwardniałe i zgrubiałe od ustawicznej pracy, grudowate jak przejrzała rzepa, może być urodziwe. Ale dlaczego nie, pomyślał. Masywne, bezkształtne ciało podobne do bloku granitu, ze swoją szorstką, czerwonawą skórą, tak się ma do ciała młodej dziewczyny jak owoc dzikiej róży do jej kwiatu. Dlaczegóż owoc miałby być gorszy?
 
4. Nie potrafiłbym jednak napisać książki czy choćby dłuższego artykułu, gdyby nie było to zarazem doświadczenie estetyczne. Każdy, kto zada sobie trud przeanalizowania mojej twórczości, zauważy, że nawet gdy jest to jawna propaganda, zawiera ona wiele elementów, które zawodowy polityk uznałby za zbędne. Nie jestem w stanie, ani nie chcę, całkowicie porzucić światopoglądu nabytego w dzieciństwie. Tak długo, jak będę żył i starczy mi sił, będę nadal żywił stanowcze przekonania na temat stylu pisarskiego, miłował ziemię, po której stąpam, i czerpał przyjemność z solidnych przedmiotów oraz strzępków bezużytecznych informacji. Nie widzę sensu w tłumieniu tej części swojej własnej osobowości. Cała rzecz polega na pogodzeniu wpojonych mi sympatii i antypatii z publicznymi, nieindywidualnymi działaniami, które obecne czasy wszytkim nam narzuciły. 
____________
1. A Good Word for the Vicar of Bray George Orwell (26 kwietnia 1946 Tribune); Róże Orwella Rebecca Solnit, str 16
2. Dziennik wojenny George Orwell (wpis z 4 marca1941); tamże, str 254
3. Rok 1984 George Orwell; tamże, str 316
4. Dlaczego piszę George Orwell; tamże, str 43. Przez słowo propaganda Orwell rozumie tutaj popieranie jakieś sprawy. 

piątek, 3 października 2025

"Ja, która nie poznałam mężczyzn" Jacqueline Harpman

Ja, która nie poznałam mężczyzn to relacja bezimiennej kobiety, która po latach postanawia spisać historię własnego życia. Była ona jedynym dzieckiem w grupie kobiet trzymanych latami w klatce w podziemnym bunkrze pod nieustannym nadzorem sześciu strażników. W przeciwieństwie do współwięźniarek, które pamiętały swoje poprzednie losy, ona nigdy nie poznała innej rzeczywistości, aż do pewnego dnia, w którym coś się wydarzyło i kobiety odzyskały wolność. Świat na zewnątrz jednak też okazał się swego rodzaju pułapką.
 
Dystopijna powieść Jacqueline Harpman robi duże wrażenie. Wynika to w dużej mierze z enigmatycznej kreacji rzeczywistości. Nie ma w tej książce jasnych odpowiedzi na pytania, dlaczego realia świata są tu tak osobliwe, jaka przyczyna i cel za nimi stoi. Czytelnik skazany jest na domysły, bo wie tylko tyle ile bohaterki, czyli niewiele. Poddawane przemocy i odurzane lekami w przeszłości kobiety nie pamiętają nawet, w jaki sposób doszło do ich uwięzienia. Minimalną wadą książki jest to, że czasami autorka idzie na skróty - dopowiada i wprowadza pewne elementy rzeczywistości, tak, aby wygodnie pasowały do akcji. Jest to dość skutecznie maskowane pierwszoosobową narracją dorastającej dziewczyny, która może przecież czegoś nie pamiętać ze swego dzieciństwa lub raptem przypomnieć sobie wiedzę przekazaną jej kiedyś przez inne kobiety. 
 
 
 
Książka może być interpretowana w duchu feministycznym. Jest to bowiem historia o zniewolonych przez system kobietach. W centrum narracji znajduje się dziewczyna - dojrzewająca i odkrywająca własną cielesność, która stanowi dla niej podstawę w budowaniu tożsamości i sposób dotarcia do prawdy o jakimś fragmencie rzeczywistości, na przykład: w pewnym momencie ustala ona, używając własnego tętna, prawdziwy upływ czasu w klatce. Pojawia się również kobieca solidarność, wyrażająca się w udzielaniu wzajemnego wsparcia, na ile to było możliwe w warunkach ścisłych reguł więziennych zabraniających, między innymi, dotyku. Zwraca uwagę też pewna kwestia - dziewczyna, dla której więzienie było w dzieciństwie jedynym punktem odniesienia, z jednej strony jest inna, pozbawiona normalnych, tradycyjnych doświadczeń, z drugiej strony, być może, w związku z tym bardziej wolna. 
 
Najbardziej intrygujące są jednak w książce wątki egzystencjalne. Wydaje się, że to opowieść przede wszystkim o samotności, takiej przytłaczającej i pustce, wynikającej z kompletnej izolacji. Ale nie tylko - również o nadziei. Gestem nadziei jest nawiązywanie więzi z innymi, czy wreszczie decyzja, by spisać własną historię, bo, być może, ktoś ją kiedyś przeczyta. Nadzieja tkwi też zapewne w tym, że mimo niesprzyjających warunków i pozbawieni czegoś tak bardzo podstawowego, jak możliwość przekazywania życia, ludzie będą nieustawali w szukaniu odpowiedzi na pytania, także te fundamentalne, nawet jeśli ich znalezienie nie jest możliwe. Ciekawość, chęć poznania - może właśnie one, są w stanie nadać życiu sens. Jak mówi dziewczyna: Wiedza służy do tego, żeby wiedzieć. Czasem to, co się wie, pomaga coś zrobić, ale to nie jest najważniejsze. Chcę się dowiedzieć wszystkiego, co można wiedzieć, po nic, dla przyjemności. Jest to na pewno historia o odwadze, by stawić czoła swojemu losowi, jakkolwiek wydaje się on samotny, bezcelowy, czy wreszcie absurdalny, by samemu próbować nadać sens życiu. 

wtorek, 23 września 2025

Fragment "Mojego wieku" i wiersz Aleksandra Wata

Fragment Mojego wieku o pobycie Aleksandra Wata w więzieniu w Zamarstynowie (dzielnica Lwowa), po jego aresztowaniu przez NKWD w styczniu 1940 roku:
 
"Bardzo dużo się wtedy wspominało. Pamięć robi się niesłychanie wierna. Poza tym pamięć staje się mikroskopowa. Jakieś rzeczy, które pamiętałeś sumarycznie, w ogólnym zarysie, widzisz jak przez szkło powiększające, sceny, przeżycia, uczucia. Ja byłem, właściwie, przez długi czas więźniem jednej myśli, myśli o rodzinie, która wydawała mi się skazana nie tylko na zagładę, ale na całą brzydotę życia na zewnątrz więzienia. I to jeszcze dodatkowo mnie męczyło: pamiętałem wszystkie twarze, które wspominałem, natomiast do końca więzienia nie mogłem zupełnie sobie uprzytomnić twarzy Oli i Andrzeja. To mnie nieprawdopodobnie męczyło. Robiłem niesamowite wysiłki. Doszedłem do pewnych technik, prawie jogi w różnych ćwiczeniach. Ale to było dla mnie niemożliwe. Właściwie pamiętałem tylko oczy Oli, właśnie jak stała na brzegu trotuaru, kiedy mnie wsadzano do czarnej limuzyny. Ale to nie były oczy Oli, to były oczy w ogóle. Było dwoje oczu, w których było współczucie i jakieś pocieszenie, że właściwie wszystko mija, że to są rzeczy przemijalne. Tak odczuwałem to spojrzenie."  
 

 
***
Uroda rzeczy nad ziemska
Gdy pada na nie ostatnie spojrzenie: talerz
srebrny na machoniowym blacie 
skrawek chmur i nieba różowy, świrk
naszego ptaszka Maciusia
i twarz mojej żony. Jej oczy
na wieki wieczne amen.
 
 29 maja 1967 r.
 
___
Wiersze Aleksander Wat; Państwowy Instytut Wydawniczy 1983 r.
 

niedziela, 21 września 2025

"Mój wiek" Aleksander Wat

Polityka jest naszym przeznaczeniem, cyklonem, w którego sercu tkwimy ciągle, choćbyśmy się chronili w łupinkach poezji. 

Mój wiek jest dziełem wybitnym, jednocześnie monumentalnym i bardzo osobistym. Krótki wpis blogowy nie może oddać w pełni wielkości tej książki. Jest to raczej dość powierzchowny spis rzeczy, które najbardziej zwróciły moją uwagę. Wspomnienia Wata stanowią relację świadka dramatycznej historii XX wieku, zaangażowanego w nią i będącego jedną z wielu jej ofiar. Urodzony w 1900 roku Aleksander Wat w dorosłość wszedł razem z odzyskaniem przez Polskę niepodległości i wybuchem rewolucji w Rosji. Idea komunizmu wydawała mu się pociągająca, wprawdzie nigdy nie wstąpił do żadnej partii, ale wydawał komunizujące pismo Miesięcznik Literacki, które to przedsięwzięcie skończyło się więzieniem, pierwszym jakiego Wat doświadczył. Po wybuchu wojny uciekł z rodziną do Lwowa, tym samym znalazł się w strefie okupacji radzieckiej. W 1940 został aresztowany w wyniku prowokacji skierowanej wobec środowiska polskich literatów. Przesiedział w wielu więzieniach sowieckich. Został zwolnionym na mocy układu Sikorski-Majski. Następnie uczesniczył w pracach delegatury rządu lodyńskiego w Kazachstanie. Niestety, nie udało mu się opuścić Związku Radzieckiego razem z Armią Andersa, dlatego wrócił do Polski dopiero w 1946 roku i to na skutek usilnej interwencji środowiska literackiego u władz polskich. Od lat sześćdziesiątych przebywał ze względów zdrowotnych na emigracji we Francji. 

Podtytuł Mojego wieku - Pamiętnik mówiony dobrze oddaje niezwykłą formę tego utworu. To coś pośredniego między wywiadem rzeką a spisywanymi po latach wspomnieniami. Początkiem były rozmowy nagrywane na taśmę przez Czesława Miłosza najpierw w Berkeley, potem w Paryżu. Jak opowiada ten ostatni we wstępie do książki, wielkość intelektualna Wata, siła jego osobowości sprawiły, że pomiędzy rozmówcami wytworzył się wzajemny przepływ dobrej energii. To jest rzeczywiście widoczne w tekście, i mimo wielu późniejszych redakcji nadal w Moim wieku zachowany jest żywy, meandryczny charakter rozmowy, pełen dygresji, z zaburzoną miejscami chronologią. Watowi ogromnie zależało, z jednej strony, na uchwyceniu istoty ustroju sowieckiego, z drugiej, aby jednocześnie przedstawić wielowymiarowy i zniuansowany obraz rzeczywistości i siebie samego. Bardzo ważnym dla niego było także to, aby przywołać i nakreślić złożone portrety spotkanych na swej drodze ludzi, zwłaszcza współwięźniów. Bohaterów tej opowieści, reprezentujących różne warstwy społeczne i różne ludy, nie tylko Europy, jest więc mnóstwo, zwłaszcza w końcowych fragmentach książki opowiadających o niezwykle chaotycznym okresie, w którym tworzyły się delegatury i punkty pomocy w Kazachstanie dla zwalnianych z łagrów i więzień w warunkach pogarszających z dnia na dzień stosunków polsko-sowieckich. 

W pewnym fragmencie swych wspomnień Wat opowiada, jak w więzieniu na Łubiance utwierdził się w przekonaniu, że bycie poetą (nawet jeśli nie pisze już wierszy) jest główną osią jego tożsamości. I to widać w książce: może nie tyle w obecnych tu poetyckich, czasami turpistycznych, czasami bardzo pięknych opisach (zimowy pejzaż Ałma-Aty!), ale w tworzeniu obrazów zawartych w kilku zdaniach, które trafiają w sedno i zostają na długo w pamięci. Przykładowo, choć takich scen można przytoczyć  wiele: smutek nadciągającej katastrofy w latach trzydziestych, poczucie niezwykłego braterstwa i dojmującej tęsknoty do normalnego życia w strasznych warunkach lwowskiego więzienia, czy pochód ludzi przerobionych z obywateli polskich w łachmaniarzy, jak pisze Wat, bo siłą zmuszono ich do przyjęcia sowieckich paszportów. 

Aleksander Wat odmówił poddania się wyżej wspomnianej paszportyzacji, o czym opowiada dość oszczędnie, a przecież był to niezwykły i mający poważne konsekwencje wyraz wierności sobie i swojemu krajowi, ocenianemu przecież w tej książce bardzo krytycznie. W tej autobiograficznej opowieści jest to jeden z wielu punktów zwrotnych. Pierwszym na pewno było zafascynowanie się komunizmem w młodości. W latach dwudziestych Wat był jednym z twórców futuryzmu w Polsce. Rewolucja w literaturze miała stać się rewolucją społeczną. Ponadto, jego akces do komunizmu był motywowany światopoglądowo - ideą sprawiedliwości społecznej. Przede wszystkim zaś, istniało w nim, w jego środkowisku silne poczucie związane z końcem I wojny światowej i rewolucją w Rosji, że świat to było walenie się, ruiny w końcu, wesołe ruiny, przedmiot do wesela duchowego, bo tu można coś nowego zbudować, jest wielka niewiadoma, podróż w niewiadome...była radość właśnie z tego, że coś tak gwałtownie od podstaw się łamie, że właściwie jest miejsce na wszystko, że wszystko wolno. Była to radość, że wszystko wolno. (...) Słowa na wolności, nowy język sztuki, który miał być orężem walki klasowej. Bycie w środowisko komunistów polskich to był dla Wata okres zaledwie kilkuletni. Opowiadał o nim tak: W miarę jak (...) wchodziłem w stosunki pracy z komunistami, z czołowymi komunistami, czy kolegami z redakcji, czy tymi spoza redakcji, coraz więcej mnie uderzały różne podejrzane rzeczy, coraz mniej mi się to podobało. Lecz z drugiej strony coraz bardziej dotykałem ran, nieszczęść ludzkich, ogromnej ilości nieszcześć ludzkich . Na niektóre - zdawało się - nie było rady poza rewolucją. Potem dopiero dowiedziałem się, że rewolucja tym ludziom nic nie daje poza nowymi nieszczęściami. Bardzo szybko więc przyszło opamiętanie, a za tym ostra ocena samego siebie, swojego znikczemnienia w komunizmie, przez komunizm i poczucie, że za te lata moralnego obłędu trzeba zapłacić. Oprócz przedstawienia środowiska komunistycznego, jego powiązań z Moskwą, funcjonowania ambasady radzieckiej w Warszawie, w tym miejscu wspomnień jest też pokazany obraz przedwojennego życia literackiego w Polsce - z nazwisk, które najwięcej mówią współczesnemu czytelnikowi można wymienić kilka. Kreśli więc Wat wnikliwe portrety Władysława Broniewskiego (dzielił z nim potem wspólny los po wybuchu wojny), Brunona Jasieńskiego i Władimira Majakowskiego, który dwukrotnie w tym czasie odwiedził Polskę, i którego zachowanie Wat zrozumiał w pełni dopiero póżniej, w czasie więziennej tułaczki po Rosji.   

Aleksander Wat przeszedł bowiem kilkanaście więzień. Każde stanowiło własny świat, było dla niego szczególnego rodzaju przeżyciem, objawiającym - każde - w trochę inny sposób istotę radzieckiego systemu. Poczynając od sytuacji, gdy naiwny więzień w Lwowie powoływał się na stalinowską konstytucję, a śledczy wyciągał z szuflady pałkę gumową: "To jest stalinowska konstytucja". Sadyzm, głód (te obrazowe opisy marzeń o szklance herbaty, snów o chlebie), monotonia życia więziennego, w którym nic się nie dzieje poza śledztwem, i która chorobliwie zaburza poczucie czasu. Wszystko to było robione w określonym celu - ukształtowania nowego sowieckiego człowieka. Wat nazywa to kilkakrotnie zabiciem wewnętrznego człowieka, przefasowaniem duszy, pieriekowką. W jego spostrzeżeniach o życiu społecznym w Rosji nabardziej zwracają uwagę cztery rzeczy: tysiące dzieci pozbawionych rodziców, powrót społeczeństwa do nomadyzmu, zwłaszcza po wybuchu wojny z Niemcami, różnorodne reakcje na tę wojnę (na przykład panika w NKWD) i wreszcie rola łagrów, o której pisze tak: wszyscy bez wyjątku wiedzą, mają wiedzieć i nie wiedzieć o okropnościach łagrów,(...) miały one rzeczywiście wychowywać - nie tych, którzy w nich już siedzieli, ale tych którzy jeszcze nie siedzieli, to jest ogół narodu, i że - rzecz najistotniejsza - stale obecny w świadomości temat łagrów i nawet samo słowo "łagier" jest pod najgroźniejszym tabu i właśnie dwoistość ta najprędzej uskutecznia pieriekowkę dusz, wywołując religijną grozę. 
 
Wszystkie obecne we wspomnieniach analizy, refleksje na temat rzeczywistości, co najcenniejsze w tej książce, osadzone są mocno w osobistym doświadczeniu autora. Należy jeszcze może wspomnieć o kompleksowym pokazaniu, jak bardzo skomplikowane było dla Wata bycie na pograniczu świata polskiego i żydowskiego. Nie tylko ze względu na przedwojenny, a potem panujący w środkowisku polskim w Kazachstanie antysemityzm (który Wat jakoś usprawiedliwia odreagowywaniem pobytu w łagrach, zauważając w innym miejscu, że idea wroga ludu była stworzona na wzór odwiecznego wroga - Żyda, i że więżniowie żydowskiego pochodzenia byli traktowani w Rosji gorzej niż inni), ale ze względu na bardzo ważną dla niego pamięć o ojcu. Był on tolerancyjnym człowiekiem, zostawiającym swoim dzieciom pełną swobodę wyboru, a jednocześnie głęboko zanurzonym w judaizm. To bliskie sercu wspomnienie nie ułatwiło wyboru, jakiego Wat dokonał, nawracając się z ateizmu na chrześcijaństwo. Widać tu w stosunku do ojca, pamięci o nim, jakiś rodzaj poczucie winy. Nawiasem mówiąc, Wat bywał bardzo przenikliwy i krytyczny w opiniach na temat innych, ale najbardziej surowy i bezwględny był zawsze w ocenie samego siebie. Najbardziej osobistym wątkiem, oprócz poszukiwań religijnych, nicią, która przewija się przez cały pamiętnik i spaja go w całość, jest ogromna miłość do żony Oli. W jakimś fragmencie Moje wieku Wat podsumowuje małżeństwo z nią tak: było dowodem istnienia jakiegoś losu, przeznaczenia. To było wielkie szczęście w moim życiu. Tęsknota za Olą i ich synem Andrzejem, lęk i rozpacz, zbliżające się do granicy obłędu, z powodu ich losu, nieznanego Watowi przez lata po jego aresztowaniu we Lwowie, są we wspomnieniach wręcz namacalne.
 
Jak pisze Aleksander Wat, polityka była jego losem. Mój wiek zaś jest (...) rekapitulacją osobistych doświadczeń przeszło ćwierćwiecza "współistnienia" z komunizmem, mistrzowskim połączeniem autobiografii z dokumentalną opowieścią o historii pierwszej połowy XX wieku.
 

poniedziałek, 8 września 2025

"Żywe istoty" Iida Turpeinen


Centralną postacią Żywych istot Iidy Turpein jest syrena morska, zwana dawniej krową morska. Była ona gatunkiem endemicznym występujący jedynie w okolicach Wysp Komandorskich leżących między Rosją a Alaską, łatwym do upolowania, więc po około trzydziestu latach od odkrycia w 1741 roku została doszczętnie wytępiona. Jeden z jej szkieletów w następnym stuleciu trafił, jako cenne znalezisko, do muzeum przyrodniczego w Helsinkach. Swoją opowieść, znakomicie łączącą fakty historyczne z fikcją, fińska pisarka rozpoczyna od przedstawienia dramatycznych dziejów rosyjskiej kamczackiej wyprawy badawczej pod dowództwem Beringa. Znacząca część wiedzy o krowie morskiej pochodzi od jej odkrywcy i uczestnika tej ekspedycji niemieckiego przyrodnika Georga Stellera. Następnie książka opowiada o wypychaczach zwierząt, badaczach i rysownikach przyrody, oraz konserwatorach z muzeum, których los na pewnym etapie ich życia zetknął z helsińskim szkieletem syreny.
 
Ton tej książki, skupiającej się na relacjach między człowiekiem a naturą, naznaczony jest melancholią, bo jest to opowieść o stracie. Nie chodzi tylko o jej główny temat: wymarcie gatunku z winy człowieka (choć trafniej byłoby napisać w czasie teraźniejszym - wymieranie gatunków na masową skalę przez jego bezmyślne działania), ale też o osobiste dramaty jej ludzkich bohaterów: śmierć bliskiej osoby, wielkie plany kończące się niczym, rozwiane marzenia, ograniczenia, jakie ich spotykały z powodu płci czy choroby. Wszystkie opowiedzianie w powieści historie wyróżniają się zniuansowaniem i wrażliwością. Każda z postaci jest potraktowana ze zrozumieniem. Nie ma tu łatwych oskarżeń, jest spokojne mówienie wielowymiarowej prawdy - pokazywanie ludzi myślących zgodnie z zapatrywaniami swojej epoki (choć są też wyjątki), z ich przekonaniami, lękami, uprzedzeniami. Okrutnych i jednocześnie głodnych wiedzy i zafascynowanych naturą. Najlepszym przykładem jest Georg Steller, o którym autorka pisze tak: (...) widział w krowie morskiej dzieło Boga - jedno z ogniw w jego wielkim łańcuchu stworzenia, część niezmiennego pięknego porządku - mógł więc rozcinać jej brzuch i rozłupywać czaszkę bez poczucia winy, bez śladu troski.
   
Bardzo dobrze w książce pokazana jest zmiana świadomości, jaka zaszła w ciągu kilku stuleci w postrzeganiu relacji między człowiekiem a światem przyrody. Od niewyczerpanych pokładów wiary, że świat jest ogromny i wytrzymały, że wszystko zniesie, że wszystkie wyrządzone mu szkody będą jedynie miejscowe (nie ma syren morskich na tych wyspach, na pewno są na sąsiednich - długo w to wierzono), do zauważenie, że człowiek może doprowadzić do całkowitej zagłady innych gatunków. To ostatnie jest poruszająco pokazane na konkretnym przykładzie pewnego miłośnika natury, który zaczyna się zastanawiać, czy swoim postępowaniem nie przyczynił się do zniszczenia przyrody na swojej ukochanej wyspie, jednej z wielu położonych w pobliżu wybrzeża Finlandii. Krowa morska staje się dla niego urzeczywistnieniem możliwości utracenia czegoś na zawsze. W powieści zaś jest symbolem wszystkiego, co tracimy bezpowrotnie, a lista strat jest długa, bo zmiana zachodząca w myśleniu postulująca konieczność troski i ochrony innych współistniejących z człowiekiem gatunków jest nadal zbyt niewystarczająca.  
 

środa, 13 sierpnia 2025

"Dzikie bezkresy" Lauren Groff


Dzikie bezkresy
opowiadają o ucieczce młodej dziewczyny z angielskiej osady w Ameryce Północnej. Choć nie jest to nigdzie powiedziane, łatwo ustalić, że tą osadą jest Jamestown na przełomie roku 1609 i 1610 dotknięty klęską głodu. Według zapisów historycznych z około pięciuset osadników tę zimę przetrwało sześćdziesięciu. Ale nie tylko głód, również inne dramatyczne okoliczności sprawiają, że dziewczyna podejmuje decyzję o ucieczce. Wie, że zostanie wysłany za nią pościg, więc z ogromną determinacją, mimo skrajnego wyczerpania stara się posuwać naprzód przez niekończący się las. Jej celem jest dotarcie do francuskich kolonii na północy.

Książka Lauren Groff to historia o konfrontacji człowieka i dzikiej natury. Narracja balansuje między brutalnym realizmem w pokazywaniu kruchości jednostki skazanej bez pomocy innych ludzi na rozpaczliwą walkę o przetrwanie, a onirycznością wykorzystującą sny, halucynacje, marzenia, by pogłębić portret psychologiczny dziewczyny. Istotną, choć nie zbyt obszerną część książki stanowią jej wspomnienia o życiu w Anglii. Dają one interesujące spojrzenie na ówczesne społeczeństwo z punktu widzenia kogoś stojącego na samym dole drabiny społecznej - najpierw dziecka z przytułku, wziętego na służbę i w związku z tym pracującego od piątego roku życia, które dorasta i staje dziewczyną narażoną na wykorzystywanie, tak przynależną do swojego państwa, że nikomu nawet do głowy nie przyjdzie, aby spytać ją, czy chce płynąć do Ameryki. Dominującą emocją w powieści jest jednak poczucie osamotnienia i idące za nim przekonanie, że przetrwanie może być triumfem, ale jest niewystarczające do życia. 
 
Opowiedzenie znanej historii (tu początków kolonizacji Ameryki) z innej niż tradycyjna perspektywy, na przykład właśnie kobiecej, kryje w sobie pewną pułapkę. Punkt widzenia bliski dzisiejszej wrażliwości musi być przedstawiony tak, aby nie brzmiał sztucznie, zbyt współcześnie. Pisarce udaje się w większości wypadków zręcznie manewrować i nie przekraczać granicy wiarygodności. Jednak w drugiej połowie książki znajduje naprawdę piękna scena mówiąca o sile języka. Potem zaś jest kilka zdań o tym, że może on być narzędziem dominacji. Są one zbyt wyraźnie nowoczesne i chyba niepotrzebne. Mam jeszcze jedno zastrzeżenie, bardzo subiektywne, bo wolę, gdy pisarz zostawia czytelnikowi więcej przestrzeni, nie dopowiada wszystkiego do końca, jak się to dzieje w przypadku Dzikich bezkresów. To nie jest to koniecznie wada, inni przecież mogą preferować dobitną narrację i wyraziste zakończenie, zwłaszcza gdy całość jest tak ujmująco napisana.   
 
Trzeba bowiem podkreślić, że powieść charakteryzuje się pięknym, plastycznym językiem. Zachwycające są opisy odchodzącej zimy i budzącej się powoli wiosny. Mimo ekstremalnych warunków, walki o życie, bycie wśród natury daje dziewczynie czasami krótkie, trwające kilka chwil poczucie harmonii i misternej sieci wiążącej wszystko, co żyje. Moment oddechu i dostrzega ona (a czytelnik wraz z nią) zmieniające się światło na rzece, pąki na drzewach, bezkresną przestrzeń - całe to zapierające dech w piersiach dzikie piękno przyrody i jednocześnie jej obojętnośc, niewzruszoności na los pojedynczego ludzkiego istnienia. 

wtorek, 8 lipca 2025

Podsumowanie czytelnicze pierwszego półrocza 2025 (2)

 
V. Najlepsze książki non fiction:
 
1. Mój wiek Aleksander Wat. Podtytuł Pamiętnik mówiony dobrze oddaje formę tej książki. Są to spisane wywiady przeprowadzone z autorem przez Czesława Miłosza najpierw w Berkeley, potem w Paryżu. Aleksander Wat w latach dwudziestych był futurystycznym poetą. Facynacja komunizmem sprawiła, że na początku lat trzydziestych zaczął wydawać skrajnie lewicowe pismo. Wybuch wojny skłonił go do ucieczki do Lwowa, gdzie został aresztowany przez Sowietów. Tak zaczęła się jego tułaczka po więzieniach rosyjskich. Zaliczył ich w sumie trzynaście wliczając w to przedwojenne więzienie w Polsce i kilka przejściowych. Pracował też dla delegatury rządu lodyńskiego w Kazachstanie podczas krótkiej odwilży w stosunkach polsko-radzieckich po podpisaniu paktu Sikorski-Majski. Mój wiek to zapis tych przeżyć, niezwykłe świadectwo mrocznej epoki. Wat pisze o sobie tak: Ale chociaż autor nie uprawia polityki ona była jego losem. A potem dodaje: Autor nie jest politykiem, to znaczy tym, który historię czyni. Ani historykiem, który opisuje czyny historyczne. Jest poetą, a mówiąc to, nie ma na myśli obojętnego zapewne faktu pisania wierszy, ale że w pewien specyficzny sposób przeżywa wszelkie przeżycia, więc także dzianie się Historii; w pewien specyficzny sposób wiąże zjawiska, fakty i rzeczy oraz wyraża się specyficznie. To bycie przez Wata poetą jest bardzo widoczne w Moim wieku, w jego zdolności do tworzenia niezwykle plastycznych obrazów wydarzeń, które zapadają w pamięć i długo zostają z czytelnikiem. 
 
2. Eseje dla Kassandry Jerzy Stempowski. Aleksander Wat w swoich wspomnieniach przywołuje Jerzego Stempowskiego tylko w jednym zdaniu, ale jakże znaczącym: On wie wszystko. W każdym z esejów zamieszczonych w powyższym zbiorze widać tę ogromną wiedzę i erudycję autora. Jeśli nie całość, to polecam chociaż te omówione krótko we podlinkowanym wpisie szkice. Rzecz charakterystyczna: o sobie Stempowski pisze rzadko, raczej wspomina tak jakby przy okazji, jak w eseju Rubis d'orient:
 
 Drogie kamienie dostarczały poetom niezliczonych metafor, ale ich związek ze słowem nie kończy się na tym. Słowo bezcenne, mieniące się barwami tęczy było odwiecznym ideałem piszących. Wyrażenie "szlifować wiersze" datuje się z starożytności klasycznej. (...) Między szlifowanym słowem i drogim kamieniem istnieje nadto głębokie powinnowactwo funkcjonalne. Zmuszony do spędzenia zimowych miesięcy 1939-1940 samotnie w nieoświetlonym budynku, spostrzegłem wkrótce, że z dwóch porzuconych bibliotek i życia spędzonego na czytaniu pozostało mi właściwie tylko to, co zachowało się w mojej zawodnej, spłukanej różnymi kataklizmami pamięci. W zimowe wieczory, oświetlone tylko żarzącym się w uchylonych drzwiczkach pieca drzewem, usiłowałem zrobić inwentarz rzeczy pamiętanych. Przez długi czas słyszałem tylko fragmenty muzyki. Potem dopiero w tej płynnej materii zaczęły się ukazywać słowa. Zrazu były to same fragmenty wierszy lub napisów lapidarnych. O porządku ich ukazywania się z niepamięci decydował nie bliższy lub dalszy język, ale oszlifowanie słów, ich kadencja lub przeznaczenie do wiecznego trwania na kamiennych płytach. Te pierwsze lśniące w nocy słowa były jak drogie kamienie, które w razie klęski można zamienić na konia lub bezpieczne ukrycie. Stało się wówczas dla mnie jasne, że w nich leży moja jedyna szansa życia i odnowienia się z popiołów przeszłości. 

VI. Książki, których nie skończyłam, ale mam zamiar do nich wrócić:
 
1. Mleczarz Anna Burns. Rzecz dziejąca się w latach siedemdziesiątych w Irlandii Północnej, w czasach  okresu zwanego Kłopotami. Powieść ma formę monologu młodej dziewczyny, która wpada w oko dużo starszemu członkowi organizacji paramilitarnej. Jest to utwór, w którym raczej niewiele się dzieje. Jak się zdaje, skupia się on na tym, jak sytuacja polityczna odbija się na życiu codziennym i psychice Irlandczyków.
 
2. Szlaki Robert Macfarlane. Książka opowiada o pieszym wędrowaniu zapomnianymi szlakami. Sięgnęłam po nią, bo bardzo podobały mi Góry tego autora. Tu udało mi się przeczytać tylko początek traktujący o wędrówce po Anglii.

3. Biała elegia Han Kang. Tematem przewodnim książki jest biel. To rodzaj medytacji o stracie, smutku i żałobie. 
 
Róża Morning Sun
  
VII. Punkt specjalny mówiący o tym, co skończyłam, a zazwyczaj nie kończę, czyli o tomach opowiadań. Udało mi się przeczytać dwa. Pierwszym był Jestem bratem NN Fleur Jaeggy, zaczęty jeszcze w roku 2024. Drugim kiedyś, bardzo dawno temu, czytany wyrywkowo zestaw opowiadań Camilleriego Pomarańczki komisarza Montalbano. Najlepsze utwory ze tego zbioru to: Jak twiedzi PessoaMucha schwytana w locie, "Mój drogi Salvo"... "Kochana Livio"..., Montalbano odmawia
 
VIII. Rozczarowania:
 
1. Pieśń prorocza Paul Lynch. O książce powstał osobny wpis z uzasadnieniem, dlaczego mi się nie podobała. Cieszy się ona jednak dużą popularnością i dobrymi opiniami, więc najlepiej spróbować samemu. 
 
2. Śmierć w jej dłoniach Otessa Moshfegh. To powieść, w której trudno określić mi jej wady. Po przeczytaniu po prostu zostałam z poczuciem braku satysfakcji czytelniczej. Pomysł wyjściowy jest bardzo intrygujący. Vesta jest starszą panią, która po śmierci męża sprzedała wszystko i przeprowadziła się na drugi koniec kraju, aby zamieszkać w domu nad jeziorem. Pewnego razu, w czasie spaceru z psem znajduje w lesie kartkę. Napisane jest na niej, że ktoś zabił dziewczynę o imieniu Magda. Zaintrygowana Vesta zaczyna własne śledztwo. Jest coś ogromnie fascynującego w obserwowaniu, jak właściwie z niczego Vesta buduje sobie całą historię Magdy, jak jej umysł pogrąża się w obsesji z jednej strony, a z drugiej cały proces śledztwa prowadzi ją do odkrycia pewnych rzeczy z własnej przeszłości. Gdzie więc są wady? Może powieść jest zbyt długa i dobrze by jej zrobiło skrócenie pewnych części. Możliwe, że ma zbyt wolne tempo (choć przecież pasuje ono do trybu życia starszej osoby). Niewykluczone, że zbyt dużo w tej książce historii Magdy, a zbyt mało przeszłości Vesty, bo te fragmenty czytało mi się z największym zainteresowaniem.
 
3. Tożsamość Milan Kundera. Powiedzmy sobie to od razu: jest to książka wybitna, ze względu na wyjątkową trafność zamieszczonych w niej refleksji i spostrzeżeń, a także w pełni zrealizowany, jak się zdaje, zamiar autora. Chantal i Jean-Marc to małżeństwo w wieku średnim, każde na swój sposób przeżywa kryzys związany ze starzeniem. Chantal zaczyna wątpić w swoją atrakcyjność, więc mąż, aby jej pomóc wysyła anonimowe listy miłosne. Sam zaś odczuwa silną nostalgię za czasami młodości, gdy wiele rzeczy wydawało się możliwe: (...) wyobrażałem sobie życie przede mną jako drzewo. Nazywałem je wówczas drzewem możliwości. tylko przez krótką chwilę można widzieć w ten sposób swoje życie. Później wydaje się ono drogą narzuconą raz na zawsze, jakby tunelem, z którego niepodobna wyjść.  
 
Tematem badanym przez powieść, zgodnie z tytułem, jest tożsamość, jej zmiany związane z czasem, rodzaje tożsamości, jakie wykształcamy sobie z związku z pełnionymi rolami społecznymi. Pytania, jakie książka, miedzy innymi, stawia to, czy tożsamość może być nam narzucona, czy i jak możemy ją wybrać sami. A może świadome ja to tylko złudzenie, a nasze życie to nic więcej niż biologia. A propos złudzenia, to fantazje, sny, może nawet halucynacje stanowią ważną część tej książki. 
 
W Sztuce powieści Kundera pisze tak: Narracja oniryczna. Powiedzmy raczej: wyobraźnia, która, po uwolnieniu się spod kontroli rozumu, od troski o prawdopodobieństwo, porusza się po krajobrazach nieosiągalnych dla racjonalnej refleksji. Sen jest tylko wzorem tego rodzaju wyobraźni, a uważam ją za największą zdobycz nowoczesnej sztuki. Lecz w jaki sposób włączyć wyobraźnię niekontrolowaną w powieści, która winna być, z samej swej definicji, przenikliwym badaniem egzystencji? Jak połączyć rzeczy tak różnorodne? Ta książka jest przykładem, że można zrobić to znakomicie i użycie przez Kunderę elementów onirycznych, to umiejętne zacieranie granicy między jawą a snem, na pewno pozwoliło pisarzowi dotknąć głębiej wybranych kwestii, oświetlić je z różnych perspektyw. Problem w tym, że nie lubię takiego zabiegu narracyjnego, a tutaj drażnił mnie wyjątkowo. Powrót do prozy Kundery po latach uważam więc za średnio udany. 
 

poniedziałek, 7 lipca 2025

Podsumowanie czytelnicze pierwszego półrocza 2025 (1)

Posumowanie pierwszej połowy roku wyszło mi wyjątkowo długie, więc zdecydowałam się podzielić je na dwie części. Dzisiaj najlepsze powieści, zarówno nowe, jak i powtórnie czytane oraz opowiadania. Jutro najlepsza literatura non fiction i rozczarowania. 
 
I. Najlepsze powieści w kolejności alfabetycznej według nazwisk autorów:
 
1. To jest Ales Jon Fosse. Opowieść o starym domu nad fiordem. Rzecz zachwycająca, hipnotyzująca, ale jednocześnie jest to proza eksperymentalna, napisana w charakterystyczny dla Fossego stylu, który można łatwo nie polubić.
 
2Dni w historii ciszy Merethe Lindstrøm. Kameralny, subtelny dramat rodzinny o ukrywaniu przeszłości, traumie wojennej, poczuciu winy i konfrontacji z własnymi wyborami. 
 
3. Zamach Harry Mulisch. Znakomita powieść antywojenna o traumie odciskającej się na całym życiu i o dylematach moralnych związanych z walką z wrogiem. Autorowi udała się rzecz niezwykła: wyraźne jednoznaczne wskazanie zła i jednocześnie pokazanie wszystkich odcieni szarości sytuacji, w której główny bohater znalazł się jako dziecko. 
 
4. Pasierb Juan Jose Saer. Jest to znakomity, ubrany w kostium powieści historyczno-podróżniczej swego rodzaju traktat filozoficzny o niemożności poznania świata, przekazania własnych doświadczeń, a także o poczuciu braku przynależności i wręcz egzystencjalnie odczuwanej samotności. Książka ma formę relacji spisywanej po latach przez przez starca, który wraca myślami do czasów swojej młodości, gdy zaciągnął się na żaglowiec i wyruszył do Ameryki we wczesnej epoce odkryć geograficznych. Tam został wzięty do niewoli przez plemię kanibali żyjące nad wielką rzeką i udało mu się powrócić do Hiszpanii dopiero po dziesięciu latach. Całość napisana jest (i przetłumaczona) pięknym, sensualnym językiem.
 
II. Najlepsze opowiadania: Imiona i Kot z tomu Jestem bratem NN. Fleur Jaeggy Nie będę tu już więcej o tych utworach pisać, bo są bardzo krótkie - da się je przeczytać stając na chwilę przy półce w bibliotece - i dość obszernie opowiadałam o nich w osobnym wpisie, choć starałam się powiedzieć, jak najmniej i oczywiście nie zdradzić puenty.
 

Róża Morning Sun

III. Najlepsze powtórki:
 
1. Franny i Zooey J. D. Salinger. To mniej znany utwór niż Buszujący w zbożu tego autora, a bardzo warty uwagi. Tytułowe postacie to rodzeństwo, które kiedyś jako cudowne dzieci występowały w audycjach radiowych, teraz oboje są aktorami. Głównym tematem tej krótkiej powieści jest młodzieńczy kryzys, który Franny próbuje rozwiązać za pomocą religii. Jeśli kiedyś sporządzę listę książek o relacjach między rodzeństwem, ta książka na pewno się na niej znajdzie. Podobnie jak na liście z ulubionymi bohaterami. A także w dziwnym może zestawieniu o literackich werandach.
 
2. Tylko Beatrycze Teodor Parnicki. Być może za mało czasu minęło od poprzedniego czytania (trzy lata temu) bym mogła dostrzec w tej książce coś nowego, dalej jednak pozostaje ona moją ulubioną powieścią Parnickiego z dotychczas przeczytanych, erudycyjną i dziwną jak wszystkie inne jego utwory.  
 
IV. Największa niespodzianka: 
 
Bílá Voda Kateřina Tučková. To bardzo wciągająca powieść o prześladowaniu zakonnic w Czechosłowacji z rozbudowanym wątkiem współczesnym. Rodzaj literackiej, powieściowej hagiografii czeskiego podziemnego, opozycyjnego Kościoła w czasach komunizmu. Niespodzianka polega na tym, że czytałam tę książkę zaraz po lekturze Tylko Beatrycze i nie spodziewałam się zupełnie, że autorka tworząc oparte na istniejących zakonach, ale jednak fikcyjne zgromadzenie odwoła się do tej samej, co Parnicki średniowiecznej herezji. Jest ona oczywiście całkowicie inaczej podana, bardzo wprost, choć to, co na pewno łączy obie książki to pytanie, które stawiają o miejsce kobiet w Kościele. W Bilej Vodzie ta herezja skupia się na aspekcie biograficznym i występuje w postaci legendy o założycielce klasztoru Wilhelminie. Jest opowiadana w więzieniu, a pisarka dostosowała ją do potrzeb fabuły. U Parnickiego jest z jednej strony, elementem wewnętrznego świata głównego bohatera, z drugiej częścią rzeczywistości, więc postacie rozmawiają o niej, jako o rzeczy oczywistej. Forma powieści jest tu eksperymentalna, więc do czytelnika należy wyłuskiwanie rozsypanych po tekście wiadomości o tym, kim była Wilhelmina i jej wyznawcy i jaka była treść głoszonej przez nich herezji. 
 

sobota, 5 lipca 2025

"Powrót do Edenu" Paco Roca

Powrót do Edenu Paco Roca jest hiszpańskim komiksem dziejącym się w czasie dyktatury Franco, w latach czterdziestych. To historia o rodzinnych relacjach, dla której punktem wyjścia jest fotografia przypadkowo zrobiona na plaży w Walencji. Przedstawione na zdjęciu osoby wydają się szczęśliwe, choć trwa to tylko moment, dlatego dla Antonii ta fotografia stanowi najceniejszą pamiątkę z czasów wczesnej młodości przechowywaną przez całe życie. Jej bliscy: matka, siostra, bracia, tu wszyscy razem przywołują te nieliczne dobre chwile z życia rodzinnego. Komiks opowiada bowiem o szarej, biednej codzienności w reżimie, pogrzebanych marzeniach, wreszcie o śmierci najbliższych.
 


Siłą tej historii przywołującej świat, który dawno przeminął, jest prostota. Może tylko początek zaskakuje, bo z czarnych plansz wyłaniają się małe kadry komiksu, powiększające się stopniowo, poczynając od jasnej plamki umieszczonej na ciemnej stronie. Kolorami dominującymi w komiksie są różne odcienie brązu, szarości, beżu. Ta paleta barw przypomina z jednej strony stare fotografie w sepii, z drugiej pasuje do świata, w którym trudno odnaleźć nadzieję. Fabuła dotykajaca trudnych relacji rodzinnych też opowiedziana jest bardzo zwyczajnie. Ta prostota zarówno w formie i treści jest jednak poruszająca z dwóch powodów. Po pierwsze ze względu na samą historię, smutną, ale ukazaną z dużą subtelnością. Po drugie, że jest to przedstawienie losu pojedynczego człowieka, Antonii i jej rodziny, też jednej z wielu, wyciągnięcie z zapomnienia, oświetlenie i utrwalenie.

wtorek, 24 czerwca 2025

"Dni w historii ciszy" Merethe Lindstrøm


Dni w historii ciszy
to kameralna powieść o pamięci i poczuciu winy. Przedstawia historię starszego, norweskiego małżeństwa Evy i Simona. Narratorką jest Eva, opiekująca się z oddaniem mężem cierpiącym na demencję, która może będzie musiała zmierzyć się z decyzją oddania go do domu opieki. Jej opowieść jest wspominaniem wspólnego życia i konfrontacją z niełatwą przeszłością. Wydarzenia związane z wojną, podjęte dawno temu decyzje, wszystko, co przez lata leżało osłonięte milczeniem, teraz do niej powraca. Zarówno Eva jak i Simon mają bowiem, każde własną, bolesną przeszłość nigdy w pełni niezaakceptowaną przez to drugie. Przeszłość, o której nic nie wiedzą ich trzy dorosłe córki. 

Narracja w powieści jest bardzo niespieszna. Myśli Evy przeskakują z tematu na temat, daleka przeszłość miesza się z tym co niedawne. W warstwie teraźniejszej nie dzieje się nic nadzwyczajnego, ot codzienność. Punktem centralnym, wokół którego rozgrywa się akcja, jest nagłe zwolnienie przez Evę i Simona pomocy domowej z Łotwy, co powoduje konflikt rodzinny.Ta niespieszność wymaga przy czytaniu odrobiny cierpliwości, ale w zamian otrzymuje się poruszającą emocjonalnie historię stawiającą wiele pytań. Przykładowo: Czy dzieci mają prawo wiedzieć o przeszłości rodziców? Kiedy im powiedzieć? Kiedy są jeszcze małe i zadają pytania, które zbywa się, aby je chronić? Gdy są już dorosłe?  Niełatwo, nawet wobec konfliktu mającego ukrywaną tajemnicę w tle, przerwać wieloletnie milczenie. 

Pytań, które stawia ta niewielka książka jest zresztą o wiele więcej. Wśród licznych tematów, które porusza najważniejsze wydają się trzy: wpływ traumatycznych przeżyć na dalsze życie, poczucie winy wywołane przez te przeżycia lub podjęte decyzje, wreszcie samotność. Powieść świetnie pokazuje dojmujące poczucie osamotnienie wynikające z tego, że nie tylko bliska osoba pogrąża się w ciszy, ale także znika wspólnie zbudowany świat. Nawet więcej, jak stwierdza w pewnym momencie Eva: Nie chodzi tylko o uczucie, że jego już nie ma. Bo człowiek zaczyna mysleć, że sam gdzieś przepadł. Tylko Simon bowiem znał jej przeszłość. Powoli, w bardzo przemyślany sposób odsłaniają się w powieści tajemnice i powody różnych zachowań. Jedna z pierwszych, zaskakująca scena włamania do domu dopiero w świetle poczucia winy nabiera sensu. Uczucie to nie musi być nawet obiektywnie uzasadnione, może wynikać z tragicznych wydarzeń niezależnych od jednostki (przejmujący wątek opowiadający o tym, dlaczego Simon nie chciał mieć psa). Jest jeszcze jedna kwestia ściśle związana z poczuciem winy, która przebija się przez wspomnienia Evy to pytania o władzę, jaką się  ma w stosunku do osób, które są od nas w jakimś stopniu zależne. I jak łatwo tej władzy nadużyć w relacjach z bliskimi.

Bardzo refleksyjna, głęboka powieść o próbie podsumowania i rozliczenia własnego życia.

niedziela, 8 czerwca 2025

8 czerwca - rocznica urodzin Krystyny Miłobędzkiej


ubywa mi lęku
przydarzją się cząstki światła

jeszcze krzykniesz jeszcze obiad jeszcze cię
jeszcze obejrzymy do końca ten film

***

pisz pisz aż w pisaniu znikniesz

patrz patrz aż znikniesz w patrzeniu 

***

wiersz pod wieczór

już nie widać znaków
jeszcze papier świeci

***

jest rosnące drzewem

jest  płynące

jest biegnące jest latające

jest od początku 

jest nie tak 

jest nie to, jest do końca

jest nie ma, jest jest

jest - jestem

świat z Tobą 
_____________
Wiersze z tomu jest/ jestem; Wydawnictwo Wolno 2020

niedziela, 27 kwietnia 2025

"To jest Ales" Jon Fosse


Utwory Jona Fossego są krótkie, napisane w bardzo charakterystyczny dla niego eksperymentalny sposób przypominający strumień świadomości. Taką książką jest też To jest Ales. Jej trzon stanowią wspomnienia Signe o Asle, z którym była związana i o pewnym dniu sprzed dwudziestu lat, który zmienił w jej życiu wszystko. Tego dnia, późną jesienią, Asle wypłynął na morze łodzią i już nie wrócił. 

To jest Ales zaczyna się tak: Widzę Signe, jak leży na ławie w izbie i patrzy na wszystko to, co zwyczajne, na stary stół, piec, skrzynię z drewnem... Proza Fossego zbudowana jest z tego, co zwyczajne, codzienne, z prostych twierdzeń. Jest dom nad fiordem, łodzie, ogień/ogniska, morze i ciemność. Jej niezwykłość polega na tym, że te proste stwierdzenia się powtarzają, zapętlają, co nadaje tekstowi rytm, oddech, sprawia, że jest tak hipnotyzujący. Zapętla się też czas. Różne warstwy przeszłości nakładają się na siebie i przeknikają się wzajemnie. Dom jest stary, żyło tu kilka pokoleń ludzi, którzy przeminęli, których głosy wchłonęły jego ściany i została po nich cisza. A jednak ich istnienie zostaje przywołane z powrotem, jakby nadal byli obecni w tym domu. Zostają uchwyceni w codziennych gestach albo w najbardziej dramatycznych chwilach swojego życia. Ich głosy wplątują w gorączkowe, niespokojne wspomnienia Signe. 

Trudno określić, czym ten krótki utwór Fossego jest. Minimalistyczną sagą rodzinną skupioną wokół starego domu? Prostą, surową, mroczną wręcz pieśnią (żałobną?) pisaną jednym ciągiem i zamkniętą klamrą, w której na początku i na końcu ktoś, nie wiadomo kto, dostrzega istnienie Signe? Przypuszczalnie można pokusić się o odczytanie symboli zawartych w tekście, ale wydają się one mało ważne, raczej służą jako tło do budowy przestrzeni, w której rozbrzmiewa główna melodia narracji, zapętlona, czasami urywana, tworząca obrazy, które zostają pod powiekami. Osoba stojąca w oknie i wyglądająca w ciemność, chłopiec niosący z babcią zakupy, matka przytulająca dziecko, ogień palony na brzegu fiordu. Jakby na naszych oczach z tych powtórzonych fraz, przywołanych obrazów dokonywał się alchemiczny proces wytwarzający esencję ludzkiego życia. To jest Ales jest dotknięciem tego, co najważniejsze: stawania się i odchodzenia, miłości i tęsknoty, straty i żałoby, życia i umierania. 

piątek, 11 kwietnia 2025

"Pomarańczki komisarza Montalbano" Andrea Camilleri


Pomarańczki komisarza Montalbano
to zbiór dwudziestu krótkich opowiadań mistrza włoskiego kryminału. Dla tych, którzy jeszcze nie znają Camilleriego, może to być świetny początek przygody z jego twórczością. Dla innych jest to powrót do Vigaty – wymyślonego miasta na Sycylii – oraz do niezapomnianych bohaterów, na czele z komisarzem tamtejszej policji, Salvo Montalbano. Jego współpracownikom charakteru też nie brakuje. Weźmy na przykład Catarellę. Jak trafnie zauważa komisarz: Albo takiego przy pierwszej okazji zastrzelić, albo udawać, że nic się nie dzieje. Czytelnik jest w lepszej sytuacji, bo może się uśmiechnąć. Centralną postacią pozostaje oczywiście komisarz Montalbano – inteligentny, oczytany i sarkastyczny, który o sobie mówi: Z natury jestem gliniarzem, który nie może się zatrzymać, póki nie doprowadzi sprawy do jakiegoś rozwiązania. Zdarza mu się w trakcie śledztwa naginać prawo w imię sprawiedliwości i tylko raz na swoją korzyść – jako wybitny smakosz, uwielbiający lokalną kuchnię, nie może sobie odmówić tytułowych pomarańczek, skomplikowanego w w przygotowaniu sycylijskiego przysmaku.

Książka przedstawia żywy obraz życia na Sycylii we wszystkich barwach, także tych ciemnych, choć mafia i polityka znajdują się tu na dalekim planie. Opowiadania są różnorodne – mogą wydawać się mniej lub bardziej interesujące, ale każde zawiera intrygującą, wciągającą zagadkę (niekoniecznie kryminalną), skrzy się humorem i świetnymi dialogami, oraz kończy mocną puentą. Autor czasami wyraźnie bawi się formą. Znajdziemy tu na przykład jeden utwór epistolarny, a także inny, łamiący czwartą ścianę, a będący autoironicznym podsumowaniem własnej twórczości. Odwołania do klasyki włoskiej i światowej literatury w postaci lektur komisarza stanowią swoisty komentarz do rozwiązywanych przez niego spraw. Lekka forma utworów jest jednak zwodnicza, bo są to historie o ludzkim szaleństwie, namiętnościach, dramatach rodzinnych, a także absurdzie – ktoś zostaje zamordowany z powodu zwykłych, codziennych czynności, bo zrobił je zbyt szybko. Ukazana zostaje również ułomność systemu sądowniczego: (...) istnieje prawda procesowa, która biegnie równolegle do prawdy rzeczywistej. Ale te dwa tory nie zawsze prowadzą na tę samą stację.

Znakomita, pełna refleksji literatura rozrywkowa.

piątek, 4 kwietnia 2025

"Bílá Voda" Kateřina Tučková

Bílá Voda to opuszczona wieś przy samej granicy czesko-polskiej. Znajduje się tu tylko szpital psychiatryczny i podupadły klasztor, w którym mieszka zaledwie kilka zakonnic. Do tego miejsca, szukając schronienia po próbie samobójczej, przyjeżdża czterdziestoletnia Lena Lagnerová. Podejmuje się ona uporządkowania starych dokumentów w kancelarii klasztornej, odkrywając przy okazji historię Bilej Vody. 
  
Książka czeskiej pisarki stanowi znakomite połączenie dramatu psychologicznego i powieści historycznej stylizowanej częściowo na reportaż. Choć wszystkie postacie są tu fikcyjne, to były one wzorowane na istniejących osobach, a autorka starała się dokładnie zrekonstruować historię prześladowań Kościoła katolickiego w Czechosłowacji. Narracja w Bilej Vodzie idzie więc dwutorowo. Wątek współczesny dotyczący Leny, jej losów i zmagania się z traumą oraz równie niełatwe historie osób przebywających w klasztorze, przeplatają się z wątkiem historycznym, który sięga aż do roku 1950. Wtedy to władze komunistyczne postanowiły zlikwidować klasztory i internowały zakonnice w miejscach odosobnienia (takich właśnie, jak odcięta od reszty kraju i przygraniczna Bílá Voda). Tam były one zmuszane do nadmiernej pracy w ciężkich warunkach, a także nierzadko osadzane w więzieniach i poddawane torturom psychicznym i fizycznym. 



Bílá Voda opisuje środowisko osób głęboko wierzących, co znajduje odbicie w konstrukcji powieści. Po pierwsze, w języku, odwołującym się do religii - cytaty z Biblii, przywoływanie świąt kościelnych to rzeczy oczywiste. Natomiast oryginalne jest to, że historie osób związanych z klasztorem nazywane są ewangeliami, a rozdziały dotyczące głównej bohaterki noszą tytuł Ciemna noc Leny Lagnerowej nawiązujący do pojęcia ciemnej nocy duszy stworzonego przez świętego Jana od Krzyża. Po drugie, w powieści zdarzają się nawrócenia, cuda, objawienia, zwłaszcza maryjne, spełniają się przepowiednie. Zawsze jednak istnieje dla tych zjawisk racjonalne wytłumaczenie, przykładowo: stan upojenia alkoholowego albo zbiegi okoliczności. 

Bilá Voda to wciągająca, poruszająca emocjonalnie lektura z powodu tematyki, której dotyka, a jest nią przemoc wobec kobiet, zarówno taka codzienna, jak i sytemowa zastosowana przez reżim komunistyczny wobec określonej grupy. Jest to także przejmująca historia o buncie, sile i solidarności, z niezwykle żywo i barwnie wykreowanymi przez autorkę postaciami zakonnic, choć nie tylko. Zadaje pytanie o miejsce kobiet w świecie rządzonym przez mężczyzn, także tym kościelnym. Pokazuje ich niemieszczenie się w obecnym, hierarchicznym Kościele. Nie bez przyczyny, odwołując się do bardzo kobiecych, powstałych już w średniowieczu ruchów religijnych, autorka czyni patronkami wymyślonego przez siebie (choć wzorowanego na prawdziwych zgromadzeniach) zakonu dwie kobiety: oficjalnie uznaną w 1989 roku za świętą Agnieszkę Przemyślidkę i jej siostrę heretyczkę Wilhelminę, której wyznawcom inwizycja wytoczyła procesy i aby zapobiec rozpowszechnianiu się kultu spalono na stosie jej wydobyte z grobu zwłoki. Wiara kobiet, a może w ogóle żywa wiara, zdaje się istnieć gdzieś na obrzeżach oficjalnego Kościoła, jak pokazuje, także opowiedziana w książce, a niezwykle ciekawa z punktu widzenia polskiego czytelnika, historia tajnego Kościoła podziemnego powstałego w Czechosłowacji w latach siemdemdziesiątych wraz z jego gorzkim końcem po roku 1990.