sobota, 31 października 2015

"Worek kości", Stephen King

 Każdy pisarz powinien uświadomić sobie, że nigdy nie osiągnie wytyczonego celu, że jego wysiłki zawsze będą pracą Syzyfa. "Nawet w porównaniu z najpospolitszą ludzką istotą, jaka kiedykolwiek stąpała po ziemi, najwspanialej przedstawiony bohater powieści będzie zaledwie workiem kości". Doskonale rozumiałem, co miał na myśli, ponieważ tak właśnie czułem się w ten niekończące się wypełnione fałszem dnie; jak worek kości.

Michael Noonan, główny bohater powieści Stephena Kinga Worek kości, cierpi na niemoc twórczą po śmierci najbliższej osoby. Po kilku latach życia w życia w marazmie i sprytnego oszukiwania swojego wydawcy przenosi się do starego, nawiedzonego domu nad jeziorem. Tam odkrywa ze smutkiem, że zajęty pisaniem, nie miał pojęcia, czym zajmowała się jego zmarła żona przez cały rok przed wypadkiem. Podążając jej śladami wplątuje się  miejscowy konflikt, którego korzenie tkwią w przeszłości.

Worek kość wydaje się być bardziej powieścią obyczajową z wątkami paranormalnymi niż horrorem.  Straszy się w niej przede wszystkim snami, które wdzierają się do rzeczywistości. Książka staje się całunem, słoneczniki wyrastają tam, gdzie rosły w koszmarze. Warstwa realności, zdaje się mówić King, jest cienka (a ludzie to małe żywe istoty wiodące egzystencję na wąskim pasie pogranicza między jasnością a mrokiem). Pod nią kryje się nieznane, które najłatwiej przenika się nocą.

 Nocą myśli mają nieprzyjemny zwyczaj zrywania się ze smyczy, jeśli zaś przez większą część dorosłego życia zajmowałeś się pisaniem wymyślonych historii, smycz okazuje się znacznie mniej wytrzymała, niż przypuszczałeś. Shaw (a może to był Oscar Wilde), powiedział, że pisarz to człowiek, który nauczył swoje myśli nieposłuszeństwa.

 Nieposłuszeństwo. Może zajmując się fikcją łatwiej uwierzyć w fantastyczną ideę, że sprawiedliwość jest możliwa. I może z takiej perspektywy zobaczyć to, co jest naprawdę przerażające. Samotność i wykluczenie, na które naraża się jednostka naruszająca interesy zamkniętej, prowincjonalnej społeczności. (Takiej, w której sprawy załatwia się we własnym gronie i która łatwo jednoczy przeciwko obcym). Łatwość, z jaką bestia ukryta w człowieku dochodzi do głosu. I przede wszystkim  budzącą grozę kruchość ludzkiego życia.

Jest to też powieść po prostu o tym, co się liczy najbardziej: o więzi między ludźmi. O bliskich, którzy zauważą, że dzieje się coś złego i będą usiłowali nas chronić. Nić łącząca Michaela i jego żonę Johannę jest tak silna, że nawet po jej śmierci potrafią się porozumieć, wesprzeć. Blado przy tym wypada pisanie. Jest czynnością bezsensowną, zajmowaniem się cieniami, tytułowymi workami kości. Dlatego Michael na pytanie, czy będzie pisał, za Bartelbym z opowiadania Melville'a  powtarza: "wolałby nie". 



czwartek, 29 października 2015

"Nagłe zjawienie się potwora w oknie", Lawrence Raab

Tak, jego twarz jest tak straszna,
 że nie można się odwrócić.
 Tylko ta cienka szyba miedzy nami i nim,
 zapocona jego oddechem.
 Za nim ciemna mazanina drzew
 w ogrodzie, gdzie chodziliśmy
 jeszcze godzinę temu, kiedy przeszła burza,
 patrząc, jak woda kapie z sękatych gałęzi,
 ostrożnie omijając opadłe owoce.
 W każdej chwili może wsadzić pięść
 wprost przez szybę. A po naszej stronie
 możemy coś schwycić, na przykład
 nóż do otwierania listów albo nawet
 spróbować, bardzo powoli,
 wysunąć rewolwer z szuflady biurka,
 przy którym siedzimy, pisząc
 list właśnie leżący przed nami.
 Nic takiego się nie stanie.
 I nie dlatego, że żal go albo że w jego twarzy
 pełnej blizn, odgadujemy jakąś bezbronność,
 co w naszej twarzy zwykle oznacza współczucie.
 Nie dowiemy się nigdy, czego chciał,
 co mógłby zrobić, bo sam, z własnej woli
 odwrócił się. A ponieważ
 nasze życie jest takie, że nie ma w nim
 miejsca na różne potwory,
 bierzemy się w garść i powracamy
 do listu o burzy, która zgięła
 jabłonie, tak nisko, że niemal do ziemi
 i zepsuła owocobranie.

_____________
Tłumaczenie: Czesław Miłosz
Źródło: "Wypisy z ksiąg użytecznych", Czesław Miłosz.

wtorek, 27 października 2015

Dziesięć piosenek

Napisałabym w tytule "dziesięć piosenek inspirowanych książkami", gdyby nie fakt, że utwór, który był impulsem do powstania tego wpisu Child in time Deep Purple nie spełnia tego warunku. Być może w jego przypadku było odwrotnie - piosenka natchnęła pisarza. Jej słowa stanowią, bowiem tytuł powieści Iana McEwana Dziecko w czasie. Dlatego że nie pasuje do pozostałych została umieszczona jako pierwsza na liście. Pozostałe piosenki znajdują się na niej w kolejności alfabetycznej dzieł, które przyczyniły się do ich powstania. Oczywiście jest to lista osobista. Wybierałam tylko utwory, które bardzo lubię, zarówno te muzyczne, jak i literackie.

1. Dziecko w czasie Ian McEwan (Child in time Deep Purple).
Uwaga jest bardzo długi kawałek muzyczny, trwa około 10 minut.

2. Alicja w Krainie Czarów Lewis Carroll (White Rabbit Patti Smith).
Zamieszczony utwór jest coverem, bo wolę go w tym wykonaniu. 

3. Dziady Adam Mickiewicz  (Baranek Kult).
Cytat z II części Dziadów jest troszkę zmieniony. W oryginale jest kraśny zamiast kwietny.

4. Franny i Zooey Jerome David Salinger (Young Glass Hey Rosetta).
 Piosenka była już na blogu, ale ją lubię, a Franny i Zooey są moim ulubionym utworem Salingera, więc nie mogłam się oprzeć, by nie umieścić jej jeszcze raz. Rozpoczyna się po krótkim 50 sekundowym wywiadzie. 

5. Jakiś potwór tu nadchodzi Ray Bradbury (Something wicked Vernian Process).
Utwór dobrze oddaje około halloweenowy klimat tajemniczego lunaparku, który przybywa do miasteczka.

6. Odyseja Homer (Calypso Suzanne Vega)
 Podoba mi to pogodzenie się nimfy, w imieniu której przemawia (śpiewa) Suzanne Vega, z odejściem ukochanego.

7. Potop Henryk Sienkiewicz (Pan Kmicic Jacek Kaczmarski)
Bardzo ładne i ironiczne streszczenie dziejów głównego bohatera.

8. Romeo i Julia William Szekspir (Romeo Kalina Jędrusik),
czyli uwielbiani przeze mnie mistrzowie piosenki.:)

9. Wichrowe wzgórza Emily Brontë (Wuthering Heights Kate Bush).
Piosenkę polubiłam przez przyzwyczajenie, ale ponieważ Wichrowe Wzgórza są moją ulubioną książką, utwór musiał znaleźć się na liście.
10. Wiele hałasu o nic William Szekspir (Sigh No More Mumford & Sons)
Tytuł piosenki, jak i całego albumu wzięty został z dramatu Szekspira (za angielskojęzyczną Wikipedią), dlatego moja ulubiona piosenka znalazła się na liście.;)  Sztukę Szekspira lubię najbardziej w wersji filmowej z Emmą Thompson.

poniedziałek, 12 października 2015

"Sierpniowy żar", Andrea Camilleri


Okładka książki Sierpniowy żar


Sierpniowy żar rozpoczyna się jak czarna komedia. Komisarz Montalbano wynajmuje cudem w środku sezonu willę nad morzem dla Livii i jej znajomych. Dom zaczynają nawiedzać bez mała plagi egipskie. W końcu tajemnica się wyjaśnia. Budynek okazuje się dwupiętrową samowolą budowlaną, gdzie niższe piętro zostało ukryte poprzez obsypanie dookoła ziemią. Na dole znajduje się też dodatkowa niespodzianka: kufer jak z filmu Arszenik i stare koronki ze zwłokami w środku.

Równolegle ze śledztwem w sprawie morderstwa toczy się postępowanie w sprawie wypadku na budowie. W wyniku braku barierek ochronnych ginie imigrant (właścicielowi firmy z powodu jego politycznych koneksji nie wiele można zrobić), co skłania komisarza, do snucia gorzkich refleksji:
"Może - pomyślał Montalbano - trzeba by mu postawić okazały pomnik, jak to Vittoriano w Rzymie, poświęcone Nieznanemu Żołnierzowi. Przypominałby o nieznanych robotnikach, którzy padli na polu pracy za kawałek chleba".

Sierpniowy żar to dziesiąty kryminał Andrea Camilleriego z sycylijskiego cyklu o komisarzu Montalbano, ale spokojnie można czytać ją, jako osobną pozycję. Niespiesznie tocząca się akcja, świetne dialogi służą pokazaniu charakteru Sycylii, z jej obezwładniającym upałem, nepotyzmem, niejasnymi interesami mafijnymi. Istotny jest też portret starzejącego się komisarza, bezkompromisowego, doskonale łączącego fakty i blefującego, kiedy trzeba, choleryka lubiącego dobrą kuchnię. Zagadka, którą przyjdzie mu rozwiązać w tym tomie jest wyjątkowo brudna i mroczna. 

Wpis powstał w ramach wyzwania: Pod hasłem.

czwartek, 8 października 2015

"Kiksy klawiatury", Terry Pratchett


 Okładka książki Kiksy klawiatury
Kiksy klawiatury niedawno zmarłego Terry'go Pratchetta to zbiór esejów, tekstów okolicznościowych, gazetowych felietonów. Podzielony został tematycznie na trzy części. Pierwsza Gryzmolący intruz opowiada o tym całym interesie bycia Zawodowym Pisarzem, druga zatytułowana Błazen i marzyciel stanowią anegdoty z życia osobistego, trzecia Dni Gniewu skupia się głównie chorobie Alzheimera i walce o prawo do wspomaganej śmierci. W tym ostatnim rozdziale teksty należy, jak się wydaje, czytać po kolei, w pozostałych można dowolnie. Będą idealne na wyrwanie kilku chwil z codzienności i poprawę humoru. Jest to, bowiem książka pełna tak charakterystycznej dla Pratchetta mądrości zaprawionej dowcipem.

Artykuły zamieszczone w tym tomie są kopalnią wiedzy o Terry Pratchecie, anegdot, śmiesznostek, zabawnych drobiazgów. Opowiadają, między innymi, o pracy Pratchetta jako rzecznika prasowego elektrowni atomowej, o szkole i początkach kariery dziennikarskiej, kapeluszach, kanapkach, wyprawach na pieczarki, korespondencji z czytelnikami (200 tysięcy słów rocznie), byciu bogatym w poziomie i dlaczego szemranie jest jego ulubionym słowem, oraz o pewnej całkiem zwyczajnej sobocie. Rozdział Proces myślowy pokazuje na gorąco sposób, w jaki Pratchett tworzył bawiąc się pomysłami, wypróbowując postacie, dialogi, by w końcu znaleźć temat swojej opowieści. Znajdziemy również przestrogę dotyczącą czytania jego najpopularniejszej serii:

Nikt nigdy nie uczył mnie pisania. Nikt mi nigdy nie powiedział, co robię źle. Moją pierwszą powieść wydał pierwszy wydawca, jakiemu ją wysłałem. Uczyłem się po drodze i teraz wydaje mi się nieco krępujące, że ludzie zaczynając cykl świata Dysku sięgają po "Kolor magii" i "Blask fantastyczny". Nie sądzę, żeby to były najlepsze książki na początek. Autor wam to mówi, moi drodzy.
  
Dumny był za to ze swoich książek dla dzieci. Uważał, że pisanie dla młodszych czytelników jest istotne i wymaga większej precyzji niż pisanie dla dorosłych. Świetny jest rozdział opowiadający jak przełomowym wydarzeniem w czytelniczym życiu nastoletniego Terry'ego była lektura Władcy Pierścieni Tolkiena. Bo w gruncie rzeczy Kiksy klawiatury są tak na prawdę pochwałą literatury a przede wszystkim fantastyki. Apelem, by autorzy i czytelnicy traktowali ją poważnie, bo wtedy udaje się najlepiej. (Przy czym słowo poważny nie stoi w opozycji do słowa śmieszny. Śmiech jest ważny. Śmiech może się dostać przez dziurkę od klucza, kiedy powaga wciąż się dobija do drzwi. Nowe idee mogą się wedrzeć na grzbiecie żartu, starym może dodać energii).  

Fantasy powinna przedstawiać rzeczywistość znajomą w nowym świetle - staram się to robić na świecie Dysku. To sposób patrzenia na tu i teraz, a nie tam i wtedy. Fantasy jest Ur-literaturą, z której wyrosło wszystko inne - dlatego kostki mi bieleją, kiedy literaccy krytycy, mający jeszcze mleko pod nosem, odrzucają ją jako "gatunkowy chłam". W swoim najlepszym wydaniu fantasy jest prawdziwie eskapistyczna. 
W eskapizmie ważne jest nie tylko to, od czego się ucieka, ale i do czego. Człowiek powinien odejść w jakieś ciekawe miejsce i wrócić wzbogacony tym doświadczeniem. 

czwartek, 1 października 2015

"Czerwona trawa", Boris Vian

Surrealistyczny świat przedstawiony w Czerwonej trawie Borisa Viana jest niezwykle pociągający, choć podszyty smutkiem. Mottem powieści mogłoby być zdanie wypowiedziane przez głównego bohatera, inżyniera Wolfa: można nie mieć ochoty na cokolwiek w dwojaki sposób: zdobyć to, czego się pragnęło, albo stracić nadzieję, bo się tego nie ma.

Książka opowiada o perypetiach grupki przyjaciół (nie licząc psa:): Lil, Folavril, Lazuli i Wolfa. Egzystencjalne rozterki tego ostatniego prowadzą go do budowy maszynerii wymazującej pamięć. Ale żeby usunąć wspomnienia, trzeba je najpierw dokładnie przywołać. Cztery podróże maszyną są czymś w rodzaju analizy różnych obszarów jego życia (dzieciństwa, religii, edukacji, relacji damsko-męskich) podjętych z założeniem pewnej daremności działań, bo nie ma czystych, nieskażonych teraźniejszością wspomnień. Nie ma wspomnień, to po prostu inne życie przeżywane ponownie w innej osobowości, która po części wynika z samych wspomnień. Przed bohaterem rozwija się więc dźwiękowa czterowymiarowa mapa jego fikcyjnej przeszłości. Jednak prawdziwa, czy nie przeszłość ciąży Wolfowi w jego pragnieniu osiągnięcia wolności i doskonałości. Pozbywa się jej znajdując przy okazji odpowiedź na pytania. Kto jest kompletny, wolny od wszelkich niepokojów? Kto nie ma pamięci? A nawet, kto jest bardziej tolerancyjny i dostosowany do swojej funkcji? Niezła rzecz, nieboszczyk.


Obrazek jest tapetą ale łatwo wyobrazić sobie, że gdzieś tam wśród czerwonej trawy kryje się Łapiti.
Podobnie absurdalnie rzecz ma się ze spełnieniem pragnień, które pozbawia osobowości. Złapanie dającego szczęście Łapiti sprawia, że inna postać Senator Dupont oznajmia - pozwalam sobie na ostatni przebłysk świadomości. Jestem zadowolony. Rozumiecie to? Ja już nie muszę tego rozumieć. Jest to zadowolenie kompletne, czyli wegetatywne, i to będą moje ostatnie słowa,(...) kiedy czuję, że jestem żywy i niczego więcej nie pragnę, nie potrzebuję być inteligentny. 
 
Bardzo łatwo jest zanurzyć się w świat tej powieści. Napisana jest w tonie czułego nieokreślonego smutku przełamywanego satyrą i czarnym humorem (najbardziej dającym o sobie znać w scenie oficjalnego otwarcia maszyny, rozmowy o Bogu i końcowego epizodu ze strażnikiem). Czytanie jej odczuwa się jak oglądanie surrealistycznej, mieniącej się wszystkimi kolorami animacji. Wszystko jest w niej silnie odkształcone a jednak mimo swojej nielogiczności, baśniowości wydaje się całkiem realne. I te cudowne zdania, tak skonstruowane, że silnie działają na wyobraźnie (wybór dość przypadkowy):

Ulica pękała z nudów w długie i oryginalne szczeliny, szukając urozmaicenia.

Krawężnik pokryty cytrynowym futrem był z elastycznej pianki, wrażliwej na uczucia, a strumienie czerwonej pary płynęły wzdłuż domów,, wypełniając rury z grubego czerwonego szkła, dzięki którym łatwo było obserwować działanie łazienek.
  
Rozległo się głośne warczenie bębnów, na skutek czego flecista oszalał i wystrzelił w powietrze jak rakieta, trzymając się oburącz za uszy; wszystkie oczy śledziły jego trajektorię, a kiedy spadł głową w dół, wydając odgłos ślimaka popełniającego samobójstwo, każdy wtulił szyję w ramiona.

Niskie niebo lśniło bezgłośnie. Wchodząc na krzesło można go było jeszcze dotknąć palcem, ale wystarczyłby jeden podmuch, jeden poryw wiatru, aby się cofnęło i uniosło w nieskończoność.

Miasto się do nich zbliżało. Małe domki w pączkach, pół domki, prawie dorosłe, z oknami jeszcze na wpół w ziemi i inne, których pędy wyrosły we wszystkich kolorach i różnych zapachach.