poniedziałek, 31 października 2016

"Nie trzeba być Komnatą - aby w nas straszyło...", Emily Dickinson

Nie trzeba być Komnatą - aby w nas straszyło - 
Lub nawiedzonym Domem - 
Nie ma Wnętrz straszniejszych niż Mózgu
Korytarze Kryjome - 

Ileż bezpieczniej - o Północy 
Ujrzeć Upiora przed sobą - 
Niż spojrzeć w twarz własnym - wewnętrznym - 
Pustkom i Chłodom. 

Prościej gnać przez widmowe Opactwo, 
Gdy hurgot Głazów nas goni - 
Niż stanąć z sobą do walki
Bez broni - 

Własne Ja - gdy się zaczai 
Za Samym Sobą - 
Przerazi bardziej niż Morderca 
W pokoju obok.

Ciało - wyciąga Rewolwer - 
Drzwi ryglują trzęsące się ręce - 
Przeoczając potężniejsze Widmo - 
Lub nawet Więcej - 
__________
Tłumaczenie: Stanisław Barańczak
Źródło: "Wiersze wybrane" Emily Dickinson 2016

niedziela, 30 października 2016

"Odpływ", Lars Saabye Christensen

Wreszcie znalazłem na formularzu Busy Bee coś, co mogłem zakreślić i czemu mogłem się oddać. Postawiłem krzyżyk przy "Scrabble". Mówcie mi Scrabble! (...) Czy miałbym ochotę zagrać już, tu i teraz? I to jak! Zażądałem jednak wprowadzenia nowej zasady: chciałem układać słowa w języku ojczystym, norweskim. Inna sytuacja dałaby przeciwnikowi - wszyscy pozostali byli Amerykanami - oczywiste fory, które najlepiej można porównać do skoku o tyczce bez tyczki albo z tyczką. Zgodzono się. Zarówno kierownictwo, jak i rezydenci przyznali mi rację. Mówcie mi Scrabble jeszcze raz! Tego samo wieczoru zagrałem z Tinkerem Taylorem i z hukiem wygrałem. Ułożyłem kilka cudownych słów. (...) W końcu zagrałem przeciwko Doktorowi Feelowi, a może Doktorowi Goodowi, wszystko jedno, nie wszystko jedno natomiast, że od tej ich przegranej wprost krajało się serce; (...) Nikt więcej nie chciał już ze mną grać. Dwa dni później wezwał mnie Doktor Feelgood. Znów usiadłem na białej skórzanej kanapie, nie wiedząc, co mnie czeka. Oczywiście powinienem był wiedzieć. Ten ważniak Tinker Taylor, klub armatni we własnej osobie, wyprosił i wymarudził sobie wreszcie spacer po porcie, posługując się szlachetną wymówką kupienia pulpetów krabowych dla nas wszystkich, ale zamiast się tym zająć, w księgarni Barnes&Noble dopadł słownik norwesko-angielski i w tym wydaniu nie znalazł ani jednego z ułożonych przeze mnie słów. Ten idiota je zapisał, zapisał moje słowa ze scrabbli! Poproszono mnie o wyjaśnienia. To nie był żart. - Jestem przede wszystkim poetą - powiedziałem. - Co to znaczy "ukalarium"? - To tyle, co powolna żałoba. Albo czas trwania cierpienia po odejściu najbliższej osoby. - Tego słowa nie ma w słowniku. - W słowniku nie ma wielu słów. Może ono również oznaczać stan ducha, jaki ogarnia człowieka, kiedy zapuści się możliwie najgłębiej w norweski las, co w Norwegii często się zdarza. - A co to znaczy "javikur"? - "Javikur" jest spokrewnione z "ukalarium", oznacza stan ducha bliższy wściekłości niż melancholii. - Ale tego słowa też nie ma w słowniku. - Nie mogę odpowiadać za to, które słowa w nim zamieszczono.

  Ta scena, jedna z wielu moich ulubionych, dobrze oddaje charakterystyczne dla tej powieści pękniecie, to, czym być może jest środkowy jej fragment  - pełnym wściekłości javikurem. Odpływ składa się bowiem z kilku części. Prologu dziejącego się w Oslo, w którym główny bohater, Chris, razem z ojcem uczestniczy w zburzeniu zaprojektowanego przez tego ostatniego budynku. Przedstawionej następnie właściwej historii zatytułowanej Błystka a opowiadającej o lecie roku 1969, w którym ludzie lądowali na Księżycu, a nastoletni Chris spędzał wakacje z matką nad norweską zatoką Oslofjorden. Potem następuje radykalna zmiana w utworze - czytelnik przenosi się do koszmarnego amerykańskiego miasteczka Karmack. Narracja zmienia się z pierwszoosobowej w trzecioosobową, występuje nowa postać, bezduszny Frank Farrelli, który zajmuje się przekazywaniem złych wiadomości rodzinom, których bliscy zostali poszkodowani w wypadkach. Książkę kończy obszerny epilog z podtytułem Wióry i pył, w którym odnajdujemy wiele lat później Christa z Błystki w jednym z ośrodków terapeutycznych w Stanach Zjednoczonych. Wszystkie części łączy przewijająca się przez nie piosenka Elli Fitzgerald Blue skies.


   Autor miesza tropy, nie wiadomo, czy Karmack istnieje naprawdę, czy to dziwne miasto to wyraz żałoby, metafora piekła. Przypuszczalnie środkowa część książki opowiadająca o nim jest strzępkiem  niedokończonej, zniszczonej przez Chrisa powieści. (Lekcja hartu udzielona przez ojca przyswojona: "bądź zawsze gotowy na zniszczenie tego, co stworzyłeś"). Możliwe, że absurdalne, przerysowane wydarzenia, groza zmieszana z groteską są próbą odnalezienia słów, których zabrakło, ustawienia ich we właściwej kolejności by opowiedzieć o poczuciu winy, stracie i bólu. Zapisem tego, co chciałoby się zapomnieć, bo zapisuje się nie tylko po to by utrwalać, ale by zapomnieć. A wspomnienia czekają na krawędzi czasu. Wspomnienia o wakacjach na norweskiej wyspie w lipcu 1969, kiedy ludzie lądowali na Księżycu a Chris usiłował napisać drugi wiersz w życiu, właśnie na ten temat. Lato to okaże się czasem pamiętnym, naznaczonym tymi wszystkimi rzeczami, które zdarzają się pierwszy raz: pierwszą sympatią, pierwszymi próbami literackimi, ważną przegraną w scrabble, przyjaźnią, zdradą tej przyjaźni, przeczuciem, że walka z Moby Dickiem jest zawsze przegrana, nawet jeśli się nie przeczytało książki i zmyśliło dla przyjaciela dobre zakończenie. Echa tego lata będą towarzyszyć Chrisowi całe życie.

 Odpływ to zachwycająca książka o (nie)godzeniu się ze stratą najbliższych i o sile wspomnień. Na tylnej stronie okładki znajduje się cytat z norweskiej gazety brzmiący tak: Powieść Christensena przerosła nasze oczekiwania. Moje też.

sobota, 29 października 2016

29 października - rocznica urodzin Zbigniewa Herberta

"Fakt, że wobec arcydzieł czułem się zawsze niepewnie, uważałem za rzecz naturalną. Jest dobrym prawem arcydzieł, że burzą naszą zarozumiałą pewność i że kwestionują naszą ważność. Zabierały one część mojej rzeczywistości, nakazywały milczenie, zaprzestanie mysiej krzątaniny wokół spraw nieważnych i głupich. Nie pozwalały także, "ażebym - jak mówi św. Tomasz More - kłopotał się zbyt wiele wokół tego panoszącego się czegoś, które nazywa się "ja". Jeśli godzi się nazywać to wszystko transakcją, była to transakcja najkorzystniejsza z możliwych. Za pokorę i uciszenie dawały mi w zamian "miód i światło", jakiego sam w sobie nie potrafił stworzyć.
Jednym z grzechów śmiertelnych kultury współczesnej jest to, że małodusznie unika ona frontalnej konfrontacji z wartościami najwyższymi. A także aroganckie przeświadczenie, że możemy obyć się bez wzorów (zarówno estetycznych, jak i moralnych), bo rzekomo nasza sytuacja w świecie jest wyjątkowa i nieporównywalna z niczym. Dlatego właśnie odrzucamy pomoc tradycji, brniemy w naszą samotność, grzebiemy w ciemnych zakamarkach opuszczonej duszyczki.
Istnieje błędny pogląd, że tradycja jest czymś podobnym do masy spadkowej i że dziedziczy się ją mechanicznie, bez wysiłku, dlatego ci, którzy są przeciw dziedziczeniu i niezasłużonym przywilejom, występują przeciw tradycji. A tymczasem w istocie każdy kontakt z przeszłością wymaga wysiłku, pracy, jest przy tym trudny i niewdzięczny, bo nasze małe "ja" skrzeczy i broni się przed nim.
Pragnąłem zawsze, żeby nie opuszczała mnie wiara, iż wielkie dzieła ducha są bardziej obiektywne od nas. I one będą nas sądzić. Ktoś słusznie powiedział, że to nie tylko my czytamy Homera, oglądamy freski Giotta, słuchamy Mozarta, ale Homer, Giotto i Mozart przypatrują się, przysłuchują nam i stwierdzają naszą próżność i głupotę. Biedni utopiści, debiutanci w historii, podpalacze muzeów, likwidatorzy przeszłości podobni są do owych szaleńców, którzy niszczą dzieła sztuki, ponieważ nie mogą wybaczyć ich spokoju, godności i chłodnego promieniowania."
Widok z Areopagu na Akropol
____________
Zbigniew Herbert (1924 - 1998)
"Labirynt nad morzem", fragment eseju "Duszyczka".

poniedziałek, 17 października 2016

Ariadna Oliver i czytelnicy,

czyli "Słonie mają dobrą pamięć" Agathy Christie.


Teraz  przenosili się do miejsca, gdzie rozlewano kawę i gdzie można było zmienić towarzyszy i pogawędzić z kimś innym. Pani Oliver dobrze wiedziała jak niebezpieczny był to moment. W tej właśnie chwili mogły dopaść ją  i zaatakować inne kobiety. Zasypać wyrazami uwielbienia, a pani Oliver zawsze czuła się rozpaczliwie bezradna, gdy oczekiwano od niej właściwych reakcji. Po prostu nie było czegoś takiego jak "właściwa reakcja". W rzeczywistości rozmowa przypominała posługiwanie się przewodnikiem dla podróżnych z listą właściwych zwrotów.
 Pytanie: "Koniecznie muszę to pani powiedzieć. Uwielbiam pani książki. Są po prostu cudowne".
Odpowiedź zmieszanego autora: "To bardzo miło z pani strony. Bardzo się cieszę".
"Musi pani wiedzieć, że od miesięcy czekałam na to spotkanie. To po prostu wspaniałe."
"Och, to bardzo miło z pani strony. Naprawdę bardzo miło". I dalej w podobnym tonie. Zupełnie jakby żadna ze stron nie była w stanie mówić o czymkolwiek innym. Wszystko musiało dotyczyć twoich książek albo książek tej drugiej kobiety, jeśli tylko było wiadomo, co napisała. Ofiara wpadała w literacką pajęczynę i nie wiedziała, jak się wydostać. Niektórzy to potrafili, lecz pani Oliver była świadoma własnej nieudolności. 

http://www.sadowniczy.pl/pol_pl_Jablon-Szara-Reneta-START-PACK-10332_1.jpg

 Tym razem jednak spotkanie z czytelnikami miało jeszcze bardziej krępujący, acz nietypowy, przebieg za sprawą pani Burton-Cox, która zadała zaskakujące pytanie:
 - Najpierw muszę zapytać panią, choć jestem pewna, że się nie mylę, czy ma pani chrzestną córkę? Chrzestną córkę nazwiskiem Celia Ravenscroft? (...) Jestem pewna, że pani o wszystkim wie albo domyśla się, jak do tego doszło. Czy to jej matka zabiła ojca czy ojciec zabił matkę?

Dziesięć lat wcześniej rodzice Celii zostali odnalezieni martwi w pobliżu swojego domu. Oboje mieli rany postrzałowe. Sąd orzekł podwójne samobójstwo z przyczyn nieznanych. Cień dawnych wydarzeń padł na ich córkę. Ariadna Oliver poczuła się odpowiedzialna za szczęście swojej chrześnicy mającej wyjść za mąż za syna pani Burton-Cox i poprosiła o rozwiązanie tej sprawy Herculesa Poirota.

Słonie mają dobrą pamięć została wydana w 1972 roku i jest ostatnią napisaną przez autorkę powieścią z Herculesem Poirot (Kurtyna powstała około trzydziestu lat wcześniej i z zgodnie z wolą Agathy Christie ukazała się w 1975, gdy pisarka była już pewna, że nie napisze więcej o swoim bohaterze). Trzeba otwarcie powiedzieć, że jest to książka słabsza niż inne w dorobku Christie. Podobna koncepcja śledztwa dotyczącego sprawy z odległej przeszłości mistrzowsko została zrealizowana w powieści Pięć małych świnek i tę książkę mogę szczerze polecić.


Słonie mają dobrą pamięć to też ostatni utwór z Ariadną Oliver. Na zakończenie więc jeszcze kilka zdań z tej książki o stosunku Agathy Christie do własnej twórczości wyrażone za pomocą jej powieściowego alter ego:

W zeszłym tygodniu dostała list od wielbiciela, zaczynający się od: "Czytając Pani książkę widzę, jak szlachetną musi być pani kobietą". Po przeczytaniu "Drugiej złotej rybki" wpadł w ekstazę, która zdaniem pani Oliver była zupełnie nie na miejscu. Nie żeby cechował ją nadmiar skromności. Uważała, że jej kryminały są całkiem dobre w swoim gatunku. Niektóre były gorsze, a inne dużo lepsze od pozostałych. Lecz nie widziała żadnych powodów, by ktokolwiek uważał ją za osobę szlachetną. Była pisarką, która szczęśliwie wyrobiła sobie styl, odpowiadający sporej liczbie czytelników. Ot, łut szczęścia, twierdziła pani Oliver.