czwartek, 30 listopada 2017

"Idiota", Fiodor Dostojewski

Są takie idee, wzniosłe idee, o których nie powinienem nigdy mówić, bo gdy tylko zacznę, z pewnością wszystkich rozśmieszę; (...) Nie mam przyzwoitego gestu, nie mam poczucia miary; moje słowa nie odpowiadają moim myślom, a to poniża owe myśli. I dlatego właśnie nie wolno mi... a ponadto jestem nieufny... chociaż jestem przekonany, że w tym domu nikt mię nie skrzywdzi i że wszyscy mnie tu lubią więcej, niż na to zasługuję, wiem jednak (wiem z całą pewnością), że po dwudziestu latach choroby z konieczności musiało coś pozostać i że trudno się ze mnie nie śmiać... czasami... prawda?

Tworząc głównego bohatera Idioty Dostojewski określił w jednym z listów swój cel: „Chodzi mianowicie o przedstawienie absolutnie doskonałego człowieka." Wydaje się, sądząc po licznych wzmiankach w tekście o Don Kichocie, że miał to być współczesny pisarzowi odpowiednik błędnego rycerza wcielający w życie idee nieobecne w jego otoczeniu, wbrew własnej śmieszności. Oczywiście, jak w przypadku każdej wielkiej powieści, jest to jedna z możliwych interpretacji. Ponadto Dostojewski obdarzył księcia Myszkina swoimi przekonaniami na temat religii, wyjątkowości Rosji, jej historycznego posłannictwa, wreszcie swoją chorobą, epilepsją. Odniesień do życia autora jest zresztą w tekście więcej, na przykład wstrząsająca opowieść o przeżyciach człowieka skazanego na karę śmierci, czego pisarz doświadczył osobiście, bo w 1849 roku był skazańcem stojącym przed plutonem egzekucyjnym, gdy nadeszła wiadomość o nadzwyczajnym złagodzeniu wyroku.

Akcja Idioty rozpoczyna się pod koniec listopada, kiedy po długim leczeniu w Szwajcarii, książę Myszkin wraca do Rosji. W pociągu poznaje swojego rówieśnika Rogożyna. Pierwsze spotkanie i już zarysowuje się między nimi przedmiot, a raczej podmiot, ich przyszłego sporu - piękną Nastasję Filipowną. Relacje tych trzech postaci stanowią główny nurt powieści. Trzymając się rzecznej metafory, "górą" natomiast szeroko rozlewa się opowieść, pełna pobocznych epizodów, wymagających od odbiorcy odrobinę cierpliwości. Czytelnik płynie więc od opisu jednej afery towarzyskiej do następnej poczynając od tego, co się wydarzyło w czasie urodzin Nastasji Filipowny, a kończąc na przyjęciu dla wyższych sfer wydanym przez rodziców Agłai Jepaczyn. W tych wszystkich skandalach książę Myszkin odgrywa rolę katalizatora. Jego prostolinijność i prawdomówność w zderzeniu z ogólnym rozgorączkowaniem, przewrażliwieniem jednych, egoizmem i pychą drugich daje wybuchową mieszankę. W wyrazie jego twarzy, a nawet pozycji ciała zawsze się jakoś uwydatniała naiwność, ta ufność, nie podejrzewająca ani drwiny, ani dowcipu. Ta dobroduszność nie oznacza bynajmniej, że książę nie dokonuje wnikliwego, trafniejszego niż inni, osądu sytuacji i osób. Niech przykładem będzie jego charakterystyka Nastasji Filipowny: bez ustanku krzyczy jak szalona, że nie uznaje żadnej swojej winy, że jest ofiarą ludzi, ofiarą rozpustnika i niegodziwca; ale cokolwiek by mówiła (...) ona pierwsza nie wierzy sobie i że przeciwnie, w swoim sumieniu jest najzupełniej przekonana, iż wina ... leży wyłącznie po jej stronie. Cóż z tego, kiedy rozum mówi jedno, a serce drugie i księciu bywa zazwyczaj bardzo smutno, że jest tak potwornie i złośliwie podejrzliwy w swoich ocenach otoczenia. Niedowierzanie własnym spostrzeżeniom można wytłumaczyć brakiem dojrzałości, doświadczenia życiowego, związanego ze stosunkowo młodym wiekiem (Myszkin ma dwadzieścia pięć lat), długim pobytem za granicą, izolacją społeczną wynikającą z choroby. Mimo tego, wcielanie swoich ideałów w życie na gruncie towarzyskim idzie rosyjskiemu Don Kichotowi całkiem nieźle. Przykro mu, że się śmieją, czy oburzają, ale postępuje zgodnie ze swoimi zasadami. Zło zdaje się odbijać od niego jak od ściany. Rozdźwięk pomiędzy szlachetnością intencji a niemożnością ich realizacji pojawia się, gdy w grę wchodzą uczucia. Sytuacja zaczyna przerastać bohatera, gdy uwikła się w miłosny trójkąt. Mocno upraszczając motywy działania bohaterów, oddane z subtelnością i głęboką  psychologiczną wnikliwością przez Dostojewskiego, dobroć Myszkina w konfrontacji z chęcią bycia niezależną Agłai, poczuciem winy Nastasji, zazdrością Rogożyna przegrywa, co prowadzi do tragicznego finału.

Petersburg w roku 1860. Źródło: Wikipedia.

środa, 22 listopada 2017

***(Ciało me, wklęte w korowód istnienia), Bolesław Leśmian

Ciało me, wklęte w korowód istnienia,
Wzruszone słońcem od stóp aż do głów
Zna ruchy dziwne i znieruchomienia,
Które zeń w śpiewie przechodzą do słów

Zna pląsy gwiezdne, wszechświatów taneczność
I wir i turkot rozszalałych jazd -
Pieśnią jest życie i pieśnią jest wieczność
W takt mego serca i nie moich gwiazd!

Gdy wieczór na noc do snu się układa, 
Zmierzchami tłumiąc purpurowy żal,
Bóg, niby z nieba strącona kaskada,
W pierś mą uderza i rozdzwania w dal...

I drgają w piersi rozdzwonione losy,
Bije do głowy rozśpiewana krew,
I pieśnią całą ogarniam niebiosy,
I ziemię całą widzę poprzez śpiew!


środa, 15 listopada 2017

"Wieczne życie. O zwierzęcej formie śmierci", Bernd Heinrich

"Jak każdy porządny ekolog uważam śmierć za przemianę w inne rodzaje życia. Śmierć to - również - szalone święto odrodzenia, przy czym gospodarzem przyjmującym biesiadników jest nasze ciało. Na łonie przyrody zwierzę spoczywa tam, gdzie zdechło, i tym samym trafia od razu do systemu przetwarzania resztek. Dzięki temu bardzo skondensowane substancje odżywcze zostają szeroko rozprzestrzenione przez rzesze much i chrząszczy itd. Natomiast pogrzeb opieczętowuje nas w jamie. Pogrzeb w trumnie, interweniowanie w grobie, pozbawia przyrodę substancji odżywczych zawartych w ciele ludzkim, co ze względu na liczebność naszego gatunku, około sześciu i pół miliarda osobników, oznacza istne głodzenie Ziemi. Kremacja nie jest dobrym rozwiązaniem, ponieważ zwiększa emisję, gazów cieplarnianych, a trzygodzinny proces spalania ciała ludzkiego wymaga zużycia znacznej ilości paliwa. Koniec końcem jednym z sensownych rozwiązań jest pochówek na własnej ziemi. Pewnie się domyślasz do czego zmierzam... Czy byłbyś gotów przyjąć starego przyjaciela jako wiecznego mieszkańca twojego obozowiska?"

Wieczne życie. O zwierzęcej formie śmierci zaczyna się właśnie od wyżej przytoczonego fragmentu. Jest to list jaki Bernd Heinrich otrzymał od swojego przyjaciela z prośbą o pochówek w "obozowisku", czyli w małym lesie, którego był właścicielem. Głównym tematem książki jest ten moment w cyklu życia, kiedy jeden organizm umiera, a jego ciałem żywią się inne, począwszy od kruków, sępów, przez żuki, chrząszcze, korniki, skończywszy na grzybach i bakteriach. Zajmuje się ona śmiercią jako naturalnym i odwiecznym procesem, w którym każda część jednego organizmu staje się częścią nowego życia. Perspektywa spojrzenia na sprawy ostateczne, jaką prezentuje autor, jest niemal wyłącznie biologiczna. Pominięta zostaje prawie zupełnie religia czy metafizyka.

Po kolei więc poznajemy pośmiertne dzieje myszy, jelenia, drzewa, wieloryba. Opowieści te są rzetelne naukowo, zdystansowane, opowiedziane z naturalizmem chyba nie przeznaczonym dla wrażliwszych czytelników, pełne szczegółów, zaopatrzone w rysunki. I ten charakter dokumentu, jaki przybiera książka, jest bardzo ważny, bo pozwala wyjść poza ostre kategorie, którymi posługuje się ludzki umysł, dostrzec jedność i płynność przyrody. Płynna jest granica między drapieżcą a padlinożercą i to w przypadku większej liczby gatunków niż byśmy przypuszczali, pomiędzy rośliną a zwierzęciem -  komórki niektórych olbrzymich małży zawierają chlorofil charakterystyczny dla roślin, nie wspominając już o prostym pierwotniaku, który zależnie od środowiska przyjmuje formę roślinną lub zwierzęcą. I oczywiście w podstawowej sprawie poruszanej przez książkę - życia i śmierci. Chrząszcze, które potrzebują do rozmnażania padłego jelenia. Sama przemiana owada w dorosłą postać, opisana na przykładzie fruczaka. Organy gąsienicy fruczaka rozpuszczają się, większość komórek umiera, wnętrze poczwarki wypełnia odżywcza papka, uruchamia się drugi genom współistniejący w organizmie, który formuje dorosłego owada. Osiadający na dnie oceanu martwy wieloryb, który tworzy tam kwitnącą wyspę, trwający kilkadziesiąt lat ekosystem, podobnie drzewa, których gnijące pnie są bardzo istotne dla zdrowia lasu i stają się mamkami dla siewek drzew innych gatunków. Ogólnie mówiąc jeden martwy organizm daje życie dziesiątkom, setkom, a nawet tysiącom innych.

Wieczne życie to książka ciekawa poznawczo, napisana z pasją, skierowana bardziej do osób zainteresowanych biologią. Bardziej uniwersalny charakter ma ostatni esej, w którym autor powraca do prośby swojego przyjaciela i podejmuje jeszcze raz rozważania na temat ludzkiego pogrzebu. Ta klamra spinająca książkę uwidacznia dziwaczność współczesnego pochówku człowieka, który z naturalnym cyklem obiegu materii w przyrodzie ma mało wspólnego. Szkic ten uświadamia, że: Zapieramy się tego, że jesteśmy zwierzętami, częścią koła życia, częścią łańcucha pokarmowego. Przeczymy, że jesteśmy częścią wielkiej uczty i staramy się z niej wyłączyć, chociaż zjadamy miliardy zwierząt, a o wiele więcej stworzeń pozbawiamy warunków do życia. Jednocześnie odmawiamy siebie wszystkim zwierzętom, nawet po naszej śmierci. (...) Dlatego potrzebujemy nowej opowieści o stworzeniu, która połączy nas z przyrodą i innymi, która da nam siłę i niekoniecznie uczyni nas bogatymi, lecz przywróci nas rzeczywistości. Opowieści, że śmierć jest tylko momentem przejścia pomiędzy jedną formą istnienia a drugą, a życie jako takie nigdy się nie kończy. Jest wiecznym życiem.

  ______________
 Wpis bierze udział w wyzwaniu "Pod hasłem"

sobota, 11 listopada 2017

"Akslop", Miłosz Biedrzycki

Akslop, może to jakieś duńskie miasto
jestem tu przejazdem, co prawda na 
nieco dłużej, bo ministrowie rolnictwa
usiedli na bańkach z mlekiem i zatarasowali 
wszystkie szosy. zdążono mnie trochę rozwałkować
lokalnymi osobliwościami, jak Diwron
czy Cziweżór. kochałem tutejsze dziewczyny,
policja parę razy pogoniła mnie po 
chodnikach. mieszkańcy są bardzo serdeczni, 
namawiają, żebym został na dłużej. obiecuję
wam, gdziekolwiek się znajdę, zawsze pamiętać będę 
Akslop

_______
Inspiracja: "Co Bóg zrobił szympansom?", Jerzy Sosnowski.
Źródło: Wolne Lektury

środa, 8 listopada 2017

"Co Bóg zrobił szympansom?", Jerzy Sosnowski

Co Bóg zrobił szympansom Jerzego Sosnowskiego to zbiór esejów, z których większość była publikowana w czasopismach i internecie w ostatnich latach; najstarszy tekst pochodzi z roku 2002. Zbiór został podzielony tematycznie na trzy części. Pierwsza zatytułowana Podziały i mosty porusza kwestie dialogu między wierzącymi i niewierzącymi, druga - Chwila obiecana - ma charakter najbardziej osobisty i opowiada o wierze autora, trzecia o tytule Kult i kultura traktuje o relacjach między sztuką a religią. Jak zawsze przy wyborze tekstów pisanych na przestrzeni kilku lat i adresowanych do odmiennych czytelników odbiór poszczególnych szkiców bywa różny. Wydaje się, że pierwsze dwie części mają charakter mniej uniwersalny i są bardziej skierowane do ludzi wierzących. Wszystkie natomiast cechują się charakterystyczną dla autora erudycją i wrażliwością.

Książka jest niewątpliwie interesująca, pasjonująco czyta się zwłaszcza część trzecią. Mam jednak dwie uwagi. Pierwsza odnosi się do zabiegu zastosowanego przez pisarza w celu przedstawienia i usystematyzowania zjawiska niewiary, mianowicie, poukładania osób niewierzących w określone grupy, co pewnie ułatwia zrozumienie ateizmu wśród wierzących, być może jednak osoby obojętne religijnie mogą poczuć się potraktowane protekcjonalnie. Może to jednak tylko moje przeczulenie, bo nie można odmówić autorowi dobrej woli i chęci budowania porozumienia. Druga dotyczy niedokładnej lektury. Tytuł książki: Co Bóg zrobił szympansom nawiązuje prawdopodobnie do dzieła Fransa de Waala Bonobo i ateista. W poszukiwaniu humanizmu wśród naczelnych i pośród innych esejów znajduje się u Sosnowskiego tekst omawiający tę pozycję. W karkołomnym skrócie chodzi w niej o osadzenie moralności w biologi. Moralność - jak twierdzi de Waal - wyrosła na gruncie dobrze przygotowanym przez ewolucję. Matrycą zachowań, w których przejawia się troska o innego, jest obecna u wielu ssaków opieka macierzyńska. Utrwala je potrzeba współpracy, oczywista dla zwierząt żyjących stadnie (...).  Nie zaprzeczając poczuciu sprawiedliwości i wzajemnej troski występującej wśród naczelnych, bo nie sposób podważać dowodów naukowych, Jerzy Sosnowski podkreśla rewolucyjny charakter przesłania Ewangelii, która stawia poprzeczkę wyżej wymagając wielkoduszności zamiast sprawiedliwości - przypowieść o robotnikach w winnicy, i dbania nie tylko o swoich, ale także o obcych - historia o miłosiernym Samarytaninie. I pisze w pewnym momencie: Innymi słowy, czas się przyznać, że dawno żaden autor nie przekonał mnie tak bardzo do wyjątkowego charakteru przesłania Ewangelii, jak - niewątpliwie mimowolnie - Frans de Waal. Wydaję mi się, że zostało tu coś przeoczone. Nie wiem dlaczego mimowolnie, skoro Frans de Waal pisze wprost w rozdziale Przypowieść o miłosiernym antropoidzie, podobnie do autora, o tym, że przesłanie biblijne zawarte w przypowieści o miłosiernym Samarytaninie jest wymagające (biorąc w rachubę jednostronność empatii ludzi i zwierząt) i każe (owo przesłanie), ostrożnie podchodzić do zasad etyki kodeksowej, które zazwyczaj dostarczają wymówek, by ignorować ciężki los innych ludzi (strona 203, Bonobo i ateista).

 Po tych zastrzeżeniach pora przejść do esejów, które uważam za bardzo interesujące. W drugiej części cenne wydały mi się szkice poświęcone najważniejszym chrześcijańskim świętom. Bardzo osobisty, dotyczący dorastania - Wigilia w raju i trzy poświęcone Wielkanocy. Pierwszy Alter ego stanowi namysł nad dość powszechną fascynacją postacią Judasza i ogólniej zajmuje się problemem zdrady. Zawiera, między innymi, przejmującą opowieść o rozmowie ze Stalinem, podczas której Borys Pasternak zdradza Mandelsztama. Dopełnia ten tekst apokryficzny List 22. Trzeci Szczątki, okruchy dotyka misterium Wielkiego Tygodnia i to słowo jest tu najwłaściwsze, bo autor postuluje mówienie o wydarzeniach stojących w centrum wiary oszczędnie, półgłosem: Więc tylko więc tylko: notatki, okruchy. Szczątki. Zbliżanie się i zaraz - dość, nie za blisko. Spoglądanie i pospieszne opuszczanie wzroku. Lepiej widzieć niejasno, nasłuchiwać odległego echa. Zamazywać rządki liter, często używać klawisza delete. Odedrzeć dół strony, powstrzymać wyobraźnię. Korzystać z relacji i reakcji innych.

W trzeciej części Jerzy Sosnowski zajmuje się skomplikowanymi relacjami między sztuką a religią. Oprócz tekstów o charakterze ogólnym o braku dobrej literatury katolickiej, uczuleniu współczesnej kultury na autorytety, zużyciu się języka religijnego, o czym jeszcze napiszę troszkę dalej, są tu również zamieszczone mistrzowskie interpretacje wybitnych dzieł literackich. Na wyróżnienie zasługuje opowieść o potrzebie duchowości i rodzących się stąd herezjach w Księgach Jakubowych Olgi Tokarczuk. Bardzo krytyczna ocena, według autora, należy się Samuelowi Zborowskiemu Rymkiewicza. Zarzuty padają ciężkie, przy jednoczesnym podkreśleniu uwodzicielskiego piękna prozy "poety z Milanówka". Jeden z najistotniejszych tematów książki Rymkiewicza, czyli polska tożsamość został przedstawiony bałamutnie, a idąc dalej, idee zawarte w utworze jawią się groźnie: indywiduum bezwartościowe w konfrontacji z wartością narodu, tożsamość narodowa jako byt o niezmiennych, ahistorycznych źródłach i absolutnej wartości; przelanie krwi jako metafora czynu; (...), tolerancja jako "mdła bajka". Najciekawsza jest jednak analiza Ubika Philipa K. Dicka jako książki kryptoreligijnej. Obdarzona została ona mottem z listu Dicka do Stanisława Lema Otóż widzi pan, panie Lem, tu w Kalifornii nie ma kultury, jest tylko tandeta. (...) Gdyby Bóg chciał się nam tutaj objawić, zrobiłby to pod postacią puszki spreju reklamowanej w telewizji.

Tu powracamy do tematu poruszanego przez Jerzego Sosnowskiego obszernie. Jakim językiem, skoro ten przekazany przez tradycję jest zużyty, posługiwać się mówiąc we współczesnej kulturze, w której tandeta jest dość powszechna, o doświadczeniach religijnych. Autor postulując wspomnianą wyżej powściągliwość, raczej sygnalizowanie, przemawianie szyfrem, nawet jeśli wiąże się to z ryzykiem niezrozumienia, przywołuje mistrzów Dostojewskiego i Andrieja Tarkowskiego. Dialog z "Idioty" i omówienie gry jaką podejmuje z czytelnikiem Dostojewski w tej książce jest zbyt długi, aby go przytoczyć, więc pozostaje podać jako wzór Tarkowskiego, który w filmie "Andriej Rublow", zainscenizował Drogę Krzyżową na śniegu - i niewielu z nieuprzedzonych widzów dostrzega idącego z ludźmi anioła, ponieważ ów, z białą twarzą, w białym stroju i  białymi skrzydłami, zlewa się całkowicie ze śniegiem w tle. Prawdopodobnie nie dostrzegł go również radziecki cenzor. Jakiekolwiek były przyczyny tego chwytu - wrażenie robi, kiedy się wreszcie anioła zauważy, sugeruje, że nie był to jedynie język ezopowy - wskazuje on na podobny, co u Dostojewskiego, pomysł dotknięcia sacrum. To znaczy właśnie: nie dotknięcia , lecz co najwyżej muśnięcia. Zasugerowania, takiego jednak by uniknąć dobitności i jednoznaczności. Elipsa okazuje się drogą do mówienia o Bogu i sprawach Jego, bez względu na to, w jakim kulturowo otoczeniu ów Bóg ma się...no właśnie nie: objawić, raczej zamigotać.

PS Pod tym linkiem można zobaczyć wykład Fransa de Waala (TED) o moralności wśród naczelnych. 
________
Wpis bierze udział w wyzwaniu "Pod hasłem"