wtorek, 31 marca 2015

Przeczytane - marzec

Podsumowanie marca, czyli regularny, co miesięczny przegląd wpisów innych blogerów.
Książki opowiadające o pieszych wędrówkach polecała Padma.
"Dom tęsknot  to sentymentalna, wielowątkowa, pełna tajemnic i wzruszeń, urzekająca opowieść o powojennym Wrocławiu..." - tak pisze o książce Piotra Adamczyka Agnesto.
Na blogu Beznadziejnie zacofany w lekturze reaktywacja świetnego cyklu: "Pisarze ze starej szkoły". Odcinek poświęcony mojej ulubionej pisarce i jej najsłynniejszej książce
O powieściach Ewy Szelburg- Zarembiny niesłusznie odesłanych do lamusa można przeczytać na blogu Czytam to i owo.
Dwunastego marca odszedł Terry Pratchett. Dla mnie i wielu innych zbyt wcześnie.

czwartek, 26 marca 2015

"W lesie wiedeńskim wciąż szumią drzewa", Elisabeth Åsbrink




Listy leżą w dużym pudełku białym pudle z Ikei z wiekiem ze sztywnego kartonu. Sam ten fakt mógłby świadczyć o ironii losu albo - jeśli ktoś woli interpretacje psychologiczne - o działaniu podświadomości. Być może to przejaw czułości lub czarnego humoru.

Stos listów z roku 1939, mniejszy z dwóch następnych lat, i tylko trzydzieści pięć z roku 1942. Listy od Pepiego i Elise pisane do ich nastoletniego syna Ottona Ullmanna. Dla Elisabeth Åsbrink stały się kluczem, by poprzez losy jednego chłopca pokazać stosunek neutralnej Szwecji do nazizmu i jego ofiar w czasie drugiej wojny światowej.

Rodzina Ullmannów, zasymilowanych Żydów, mieszkała w Wiedniu i po wcieleniu Austrii do Trzeciej Rzeszy jedyne, co im pozostało to próby emigracji. Szybko wszystkie możliwości ucieczki okazały się niemożliwe. Jedyną szansę stwarzała Szwedzka Misja dla Izraela, która uzyskała od władz zgodę na uratowanie grupy dzieci. Pierwszego lutego 1939 na peronie gestapo rozdzieliło dzieci i rodziców, Otto wraz z sześćdziesięciorgiem innych dzieci, wsiadł do pociągu, by następnego dnia znaleźć się w domu dziecka w Szwecji.

Akcja Szwedzkiej Misji dla Izraela nie była specjalnie nagłaśniana, bo właśnie w tym czasie rozpoczęła się jedna z największych debat publicznych o tym, kogo nie należy wpuszczać do Szwecji, uaktywniły się szwedzkie partie nazistowskie, odbyły wiece przeciwko "żydowskiej inwazji". Punktem zapalnym okazały się plany rządu, by pozwolić przyjechać dziesięciu (!) lekarzom żydowskiego pochodzenia. Do odwrócenia opinii publicznej i zrozumienia grozy sytuacji doszło dopiero w czasie wojny, gdy zaczęto wywozić Żydów z sąsiedniej Norwegii. Nie u wszystkich. Jak ocenić takie osoby, jak Ingvar Kamprad, założyciel Ikei, aktywnie działające w ruchu nazistowskim jeszcze w latach pięćdziesiątych? Gdzie kończy się usprawiedliwienie młodym wiekiem, sytuacją rodzinną, wpływem otoczenia? Ironię losu stanowi fakt, że w tym czasie Ingvar Kamprad przyjaźnił się z Ottonem Ullmannem.

Pytania, które stawia książka, się mnożą. Jak traktować kogoś, kto ocala życie innych ludzi, z niewłaściwych pobudek? Pastor Pernow ze Szwedzkiej Misji dla Izraela z pewnością chciał dobrze, chciał ratować żydowskie dzieci. Ale nie tyle przed nazizmem, ile przed ich żydostwem, ratować dla chrześcijaństwa. Musiał się przy tym wykazać perswazją, by przekonać niektórych współwyznawców i determinacją, by przełamać "nie" wobec uchodźców szwedzkiej biurokracji. Ale bycie świadkiem prześladowań  w Wiedniu nie sprawiło, że przestał uważać, że problem żydowski wynika z zatwardziałości Izraela, która to zatwardziałość sprowadziła na niego boży wyrok.

Te i inne kwestie poruszane są  z najważniejszego powodu. By opowiedzieć historię rodziny Ullmannów zrekonstruowaną na podstawie listów rodziców. Listów będących poruszającym świadectwem cierpienia i krzywdy. Każda kartka papieru listowego ma wagę atramentu. Każde słowo niesie kolejne warstwy wyrzutów i bezpańskiej tęsknoty; dlaczego cię nie ma i możemy się tobą opiekować, dlaczego nie jesteś dzieckiem, żebyśmy mogli być rodzicami?

Dzięki dociekliwości i wrażliwości autorki, udało się też odtworzyć sytuację Ottona przerzucanego z miejsca na miejsce, (bo chętnie adoptuje się małe dzieci i dziewczynki, chłopców nikt nie chce). Starającego się nie myśleć, że rodzice mieli wyjechać i go zabrać, próbującego żyć pomimo tęsknoty. Otto dość szybko uświadamia sobie, że jest pozostawiony sam sobie i, że nie należy martwić rodziców swoimi kłopotami. Z dziecka potrzebującego wsparcia staje się jedynym oparciem dla swoich rodziców, żyjących w rzeczywistości, która przekroczyła granicę koszmaru. Koszmaru w dużej mierze przemilczanego. Bo rodzice, by chronić syna ukrywają prawdę, dając w listach wyraz tylko swojej troski i miłości.


wtorek, 24 marca 2015

"Kiedy byłam mała" (7)

Jan Marcin Szancer, czyli najczęściej wymieniany ilustrator, absolutny klasyk.I myślę sobie, że dla kilku pokoleń, tak samo jak dla mnie, "Baśnie" Andersena z jego ilustracjami są nierozerwalnie związane z dzieciństwem.  



poniedziałek, 23 marca 2015

"Mówi Chandler"

Mówi Chandler to swoista autobiografia pisarza, na którą składa się wybór notatek, fragmentów utworów i przede wszystkim listów. Zbiór ten jest podzielony tematycznie na rozdziały (wymieniając najważniejsze): o Chandlerze, powieści kryminalnej, rzemiośle pisarskim, o świecie filmu i o telewizji, o kotach, o swoich opowiadaniach, powieściach, i o Philipie Marlowe. Całość poprzedza kalendarium życia autora.

Listy i notatki pochodzą głównie z lat czterdziestych i pięćdziesiątych, wiele spraw przebrzmiało, niektórzy autorzy zostali zapomniani, więc nie wszystko jest równie interesujące. Najciekawsze oprócz portretu samego pisarza wydają się uwagi o sztuce pisania i powieści kryminalnej.
Uchwycony zostaje w nich moment przełomu, kiedy obok powieści detektywistycznej, rozwija się i osiąga swój szczyt, między innymi za sprawą Chandlera, czarny kryminał. Interesująco czyta się opinie Chandlera o twórcach mu współczesnych. Na przykład, że bardzo cenił Zabójstwo Rogera Akroyda Agathy Christie, które łamało reguły kryminału, tak jak je wtedy rozumiano. I nie było już nikogo, tej samej autorki, reklamowane wówczas, jako kryminał doskonały, pomogło mu rozstrzygnąć wątpliwość. Czy można napisać nieskazitelny klasyczny kryminał? Doszedł do wniosku, że nie. Pisze też, dlaczego podstawowa koncepcja tej powieści go zirytowała. Z listów przebija podziw do Hammetta, Erle Stanley'a Gardnera, za umiejętność, z jaką ten ostatni panuje nad rozwojem akcji (Chandler uważał, że budowanie tego elementu powieści - jakże niesłusznie - jest jego słabą stroną). Znajdują się tam również opinie o twórczości Orwella, Hemingwaya, Szekspira. Chandler pisze w listach, esejach wielką obronę gatunku literackiego, jaki uprawiał, przed krytykami zarzucającymi, że powieść kryminalna nie może osiągnąć "szczytu doskonałości literackiej", ponieważ jest, na przykład: "literaturą eskapizmu". Na co Chandler słusznie zauważa, że każde czytanie dla przyjemności jest ucieczką i to konieczną. Wszyscy ludzie muszą od czasu do czasu uciekać od morderczego rytmu własnych myśli. Jest to część procesu życiowego istot rozumnych. A w innym miejscu: Wszystkie rzeczywiście dobre powieści kryminalne czyta się po raz drugi, niektóre wiele nawet razy.(...) zawsze mają zalety dobrej beletrystyki. 
"Wabi się Taki (...), co pewien czas wpada w kłótliwy nastrój i pyskuje przez dziesięć minut bez przerwy. Niestety, nie wiem, co wtedy usiłuje powiedzieć, ale podejrzewam, że sprowadza się to do bardzo sarkastycznej opinii: Powinien byś pisać lepiej" - z rozdziału: "Chandler o kotach". (Źródło zdjęcia)

Można dzięki tej książce prześledzić etapy powstawania wielu dzieł pisarza, jego pracę scenarzysty w Hollywood. Powtarzają się uwagi, że ze swoich prac najbardziej cenił Żegnaj laleczko. Wprost pisze, że przywiązuje wielką wagę do postaci i charakterów. Strony poświęcone Philipowi Marlowe należą do frapujących, zwłaszcza tam, gdzie autor ironizuje, by bronić swojego bohatera przed dziwnymi interpretacjami. W ostatniej zaś powieści, niedokończonej, której fragmenty zamieszczone są na końcu książki, żeni swojego detektywa z kobietą piękną i bogatą. 
W sztuce pisania najważniejsze wydają mu się styl i natchnienie: najtrwalszą wartością w pisarstwie jest styl, styl jest najcenniejszym walorem, w jaki autor może zainwestować swój czas.(...) Styl jest owocem jakości jego (pisarza) doznań i przeżyć, a dopiero zdolność przeniesienia tych doznań i przeżyć na papier czyni go pisarzem... Na natchnienie zaś czeka, bo wtedy powstaje wielkie pisarstwo, a po ukończeniu pisania bywa się wyczerpanym, ale sam proces nie jest świadomym wysiłkiem.

Z książki wyłania się obraz człowieka bardzo kochającego żonę; tak piszącego po jej śmierci: Przez trzydzieści lat była biciem mojego serca. Była ledwie dosłyszalną muzyką na granicy dźwięku. Głęboko przenikliwego i wrażliwego obserwatora. Kogoś, kto ma poczucie humoru i znając swoją wartość, jako pisarza, posiada też ogromny dystans do siebie. Bo czyż te słowa nie czynią go ujmującym:
Czy czytam swoje wydane rzeczy? Owszem, co gorsza narażając się na to, że uzna się mnie za egocentrycznego durnia, wyznam, iż z trudem się od nich odrywam. Nawet ja, który przecież doskonale je znam. Koniec końców te książki muszą mieć jakąś siłę magiczną, ale nie uważam tego wcale za swoją zasługę. To jest dane przez naturę, jak rude włosy. Wstyd mi, że kiedy biorę swoją książkę, żeby coś w niej sprawdzić, po dwudziestu minutach łapię się na tym, że wciąż ją czytam, jakby autorem był zupełnie ktoś inny. 
 ____________
Wpis powstał w ramach wyzwania: "Pod hasłem".

środa, 18 marca 2015

"Sprawa wyjącego psa", Erle Stanley Gardner.

Wyzwanie: Pod hasłem stało się dla mnie okazją do sięgnięcia po utwór pisarza, którego książkę bardzo lubiłam w dzieciństwie. Erle Stanley Gardner znany jest przede wszystkim ze swojej serii powieści o Perrym Masonie. Adwokacie, któremu niespokojny charakter poszukiwacza przygód każe brawurowo wykorzystywać wszystkie sztuczki i chwyty prawne, by wyciągać klientów z kłopotów.

Sprawa wyjącego psa jest czwartą pozycją z przeszło osiemdziesięciu z cyklu o adwokacie. Zaczyna się typowo: w biurze Perry'ego Masona zjawia roztrzęsiony klient - Arthur Cartright. Przychodzi w dwóch sprawach: wyjącego psa sąsiada i prośby o radę w sprawie swojego testamentu. I kluczowym, acz niekonwencjonalnym pytaniem mężczyzny jest, czy testament będzie legalny nawet wtedy, gdy spadkodawca zostanie skazany za morderstwo. Zasadniczym jednak problemem, który Mason musi rozwiązać jak najszybciej i z użyciem wszystkich środków, jest sprawienie, by pies przestał wyć. Po bliższym przyjrzeniu się sprawie okazuje się, że wszyscy świadkowie zeznają, że pies jest najgrzeczniejszym zwierzęciem na świecie i prawie w ogóle nie szczeka, nie mówiąc już o wydawaniu innych dźwięków. Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, gdy właściciel psa zostaje zastrzelony, a rozdygotany klient znika z jego żoną.
 
O stylu pisarza Raymond Chandler w swoim liście do Gardnera pisał tak:
Gdy powieść bez względu na na jej gatunek literacki, osiąga pewien stopień wyrazistości artystycznej, wówczas staje się literaturą,(...) Może ona wynikać z mistrzostwa, z jakim pisarz panuje nad rozwojem akcji, co można porównać z mistrzostwem, z jakim znakomity gracz panuje nad piłką. Właśnie Ty owo mistrzostwo posiadasz w wysokim stopniu, i to w wyższym niż ktokolwiek inny... Każda strona jest haczykiem, który ciągnie do przeczytania następnej.
Jest to opinia prawdziwa. Powieść czyta się szybko i przyjemnie, jak na literaturę rozrywkową przystało. Satysfakcje psuje tylko jakość tłumaczenia. Jest dość toporne. Nużące wydaje się powtarzanie, że Perry Mason chodzi po cienkim lodzie. Błędem jest sędzia zwracający się w czasie rozprawy do obrońcy per "doradco". Della Street traci swój wdzięk oddanej sekretarki, wpatrując się w Masona z cielęcym zachwytem. Wynagradza zły przekład jedynie to, że Perry Mason stanowczo zamierza udowodnić w sądzie, że pies wył.
.

wtorek, 17 marca 2015

"Diablica", Fay Weldon.


 

Ruth, główna bohaterka Diablicy Fay Weldon, jest brzydka, niezdarna, niewykształcona. Zajmuje się domem i dwójką dzieci, ale przede wszystkim jest żoną. Bardzo oddaną i obowiązkową, która w chwilach zwątpienia odmawia Litanię Dobrej Żony, której tekst brzmi, mniej więcej, tak:

 Muszę udawać, że jestem szczęśliwa, nawet gdy nie jestem; dla wspólnego dobra.
 Muszę zaniechać krytykowania własnej egzystencji; dla wspólnego dobra.
 Muszę być wdzięczna za dach nad głową i chleb na stole i przez wszystkie swoje dni to okazywać: sprzątając, gotując, podrywając się z krzesła na każde skinienie; dla wspólnego dobra.
 Muszę zjednać sobie rodziców męża, a moich przekonać do niego; dla wspólnego dobra.
 Muszę podporządkować się regule, że ten, kto lepiej zarabia i więcej przynosi do domu, zasługuje w nim na więcej; dla wspólnego dobra.
 Muszę umacniać seksualną pewność siebie mojego męża. Ani w życiu prywatnym, ani publicznie nie wolno mi okazywać najmniejszego erotycznego zainteresowania innymi mężczyznami. Muszę ignorować fakt, że poniża mnie, publicznie się zachwycając młodszymi, ładniejszymi i odnoszącymi sukcesy kobietami, a prywatnie z nimi sypia; dla wspólnego dobra.

Granice cierpliwości zostają przekroczone, gdy mąż zakochuje się w zjawiskowo pięknej, utalentowanej pisarce.Wtedy Ruth postanawia się zemścić. Ponieważ nic nie może się równać z wściekłością wzgardzonej kobiety, efekt jej działań okazuje się spektakularny.
Powieść czyta się błyskawicznie. Nie jest to lektura ciepła i pogodna, bo zbyt dużo w niej cierpkiej prawdy. Ton jest jadowicie dowcipny. Historia zemsty i przeistoczenia się Ruth jest opowieścią o kobiecej sile, mając jednocześnie coś w sobie z brutalnej baśni bez dobrego zakończenia. Przyłączenie się do tych, co wyznaczają reguły rządzące światem daje gorzką satysfakcję.