środa, 28 września 2016

"Tonąca dziewczyna", Caitlin R. Kiernan

Las stał się syreną. Matsumoto napisał swoją książką, i kiedy to zrobił, Aokigahara na wybrzeżach jeziora Sai zamienił się w Las Samobójców. Matsumoto odegrał pierwszą nutę pieśni, która nadal rozbrzmiewa w uszach ludzi, wciąż sprawia, że złamani, zranieni odbierają sobie życie w Morzu Drzew. A świat jest pełen syren. Zawsze jest jakaś syrena, próbująca śpiewem sprawdzić, byśmy rozbili swój statek. Niektórzy z nas są zapewne bardziej podatni niż inni, ale zawsze istnieje jakaś syrena. Być może towarzyszy nam całe życie albo znajdujemy ją, czy ona nas, dopiero po wielu latach czy dziesięcioleciach. Kiedy jednak nas znajduje, jeśli mamy szczęście, jesteśmy jak Odys, przywiązany do masztu okrętu , wyraźnie słyszący pieśń, lecz wieziony w bezpieczne miejsce przez załogę, która ma uszy zatkane woskiem. Jeżeli nie mamy szczęścia, stajemy się kolejnym marynarzem zeskakującym z pokładu, by utonąć w morzu. Albo dziewczyną brodzącą coraz głębiej w nurcie rzeki Blackstone. 
Doktor Ogilvy i przepisywane przez nią pigułki to mój wosk i liny przytrzymujące mnie mocno przy maszcie, tak jak obłęd zawsze był moją syreną. 
Znalezione obrazy dla zapytania phillip george saltonstall
 Philip George Saltonstall "The Drowning Girl"
Tonąca dziewczyna ma formę pamiętnika pisanego przez główną bohaterkę Indię Morgan Phelps, nazywaną Imp. Zapisuje ona opowieść o nawiedzaniu przez duchy, czyli swoją historię o osobach, które zaważyły na jej życiu. Odtwarza przeszłość, która nie daje spokoju. Pisanie jest dla niej szukaniem wyjścia z sytuacji, w której się znalazła. Odpowiedzią na pytanie co robić, jeśli nie może polegać na swojej pamięci, gdy doskonale zdaje sobie sprawę ze swojego szaleństwa, z tego, że rozum ją zawodzi. A kiedy to, co się wydarzyło, nie da się upchnąć w kąciku świadomości. Imp pragnie wyjąć chaotyczne wspomnienia z umysłu i umieścić poza nim w nadziei, że opisanie nawet, jeśli nie da się ustalić faktów, pomoże dotrzeć do prawdy.

"Bo oczywiście fantasy jest prawdą. Nie jest faktem, ale prawdą"- głosi cytat z Ursuli Le Guin przypięty do ściany w pokoju, w którym Imp maluje. Może więc uda się okrężną drogą. Być może w przywróceniu rzeczywistości użyteczna będzie fikcja - gromadzone przez lata historie o syrenach, wilkołakach, miejscowe legendy, pisane opowiadania, obrazy własne i cudze, szczególnie Tonąca dziewczyna Saltonstalla.

Trzeba tylko zebrać odwagę do zrobienia, tego, co wydaje się konieczne. Podjąć ryzyko, że prawdopodobnie przekształca się w słowo pisane swoje urojenia, wpada w kołowrót nonsensów. W pewnym momencie w umyśle Imp baśnie się zlewają, myśli zapętlają, pisanie staje się przymusem pochłaniającym wszystko inne i pogrążającym świadomość w chaosie. Liny przytrzymujące mocno przy maszcie pękają, przed skokiem z pokładu ratuje to, że ktoś przychodzi z pomocą. Historię dziwnego spotkania i relacji udaje się jednak opisać, i choć już nigdy nie będzie się pewnym, co się wydarzyło, można z tym żyć. Imp wreszcie może, mimo świadomości, że na zawsze pozostanie nawiedzona, tak jak Odyseusz.

Gdy Odyseusz już raz usłyszał syreny, wątpię, by kiedykolwiek zapomniał ich pieśń. Jej widmo dręczyło go do końca życia. Nawet po pełnej trudów dwudziestojednoletniej podróży, po konkursie łuczniczym i po tym jak odzyskał Penelopę i historia dobiegła szczęśliwego "zakończenia", pieśń syren nadal musiała nawiedzać go w snach i na jawie. Za każdym razem, kiedy ujrzał morze albo niebo. 

Mimo to, jest nadzieja, że można dokonać niemożliwego, że snute niezbędne fikcje czasami ratują.
 ___________
Wpis powstał w ramach wyzwania "Pod hasłem"- hasło wrześniowe: "Kreseczki i ogoneczki".  

poniedziałek, 26 września 2016

Ariadna Oliver i jabłka raz jeszcze,

czyli "Wigilia Wszystkich Świętych" Agathy Christie.

Pani Oliver wyciągnęła z papierowego opakowania wesoło malowane pudełko. Zdjęła wieczko, wzięła niewielki owoc i podniosła go do ust. Oblizała palce, wytarła je w chusteczkę i zamruczała niewyraźnie:
- Lepi się.
- Już pani nie je jabłek? Zawsze widziałem panią z torbą jabłek w ręce. Wciąż pani po nie sięgała. Od czasu do czasu torba pękała i jabłka wysypywały się na drogę.
- Mówiłam panu - rzekła pani Oliver - że nigdy już nie spojrzę na jabłka. Nienawidzę ich. Możliwe, że kiedyś się przemogę i znów zacznę je jeść, ale teraz nie chcę niczego, co kojarzy się z jabłkami.
- A cóż to takiego pani je teraz? - Poirot uniósł wesoło malowane wieczko z rysunkiem palmy i przeczytał: "Tunis dates." Ach więc teraz daktyle. 

https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/4/40/Dahab_Egypt_Phoenix_dactylifera.JPG
Palma daktylowa
Chwytanie zębami jabłek pływających w wodzie było jedną z atrakcji przyjęcia w wigilię Wszystkich Świętych. I wtedy to pani Oliver po raz ostatni jadła jabłka. Nabrała do nich wstrętu, gdy w wielkim ocynkowanym wiadrze, służącym do tej zabawy znaleziono zaraz po zakończeniu halloweenowego spotkania utopioną trzynastoletnią dziewczynkę. Dziewczynkę, która wcześniej uparcie twierdziła, że widziała morderstwo.

Akcja powieści toczy się niespiesznie doprowadzając do zaskakującego finału. Zagadka kryminalna jest wciągająca. Hercules Poirota w jej rozwiązywaniu niezawodny. Możemy być pewni, że odkryje kto poczuł się zagrożony na tyle, by pozbyć się nastolatki. Przyjemne jest to mrugnięcie okiem Agathy Christie, że tylko zbrodnia mogłaby sprawić, by przestała lubić swoje ukochane jabłka. I byłby to niezły kryminał, może nie najlepszy tej autorki, ale trzymający poziom, gdyby nie nadmierne narzekanie bohaterów, że czasy zmieniły się na gorsze.

niedziela, 18 września 2016

Ariadna Oliver i wydawca,

czyli "Trzecia lokatorka" Agathy Christie
 
Pani Oliver krążyła niespokojnie po swoim salonie. Była bardzo wzburzona. Przed godziną zapakowała skorygowany ostatecznie maszynopis. Teraz miała odesłać go do wydawcy, który od pewnego czasu zdradzał objawy zniecierpliwienia i co trzy lub cztery dni ponawiał monity.
- No i co? - mówiła autorka zwracając się do urojonego wydawcy. - No i co? Spodziewa się pan czegoś na poziomie. A mnie nie podoba się wcale ta chała. Okropna chała! Pan przecież nie ma zielonego pojęcia, czy to, co ja piszę jest złe czy dobre. W każdym razie, ostrzegałam w porę. Mówiłam, że mam na warsztacie okropne świństwo. A pan na to: "Skąd znowu! Nie wierzę". Teraz się przekonamy... Edith! - krzyknęła uchyliwszy drzwi, a gdy nadeszła pokojówka, kazała jej niezwłocznie odnieść paczkę na pocztę.
- No i co dalej? - podjęła przerwany monolog. - Co teraz robić!


Pani Oliver skończyła powieść i nie miała żadnego zajęcia. Odczuwała pustkę i wiedziała, że stan ten potrwa póki nie pojawi się nowy impuls twórczy, dlatego więc bardzo zaangażowała się w śledztwo prowadzone przez Herculesa Poirota. Tak mocno, że ten ostatni zwrócił się do niej z uwagą: Musi pani wziąć się w garść i popędzać mnie z mniejszą energią. Sprawa zaś, którą starał się rozwiązać zaczęła się bardzo nietypowo. Pewnego dnia zjawiła się u niego młoda dziewczyna szukająca rady w sprawie morderstwa, które, jak sama twierdziła, prawdopodobnie popełniła. Na pierwszy rzut oka Hercules Poirot bardzo ją rozczarował: 
Bardzo mi przykro ... Doprawdy .. Nie chciałabym być nieuprzejma, ale.. - odetchnęła głęboko, spojrzała na detektywa, odwróciła wzrok i wybuchnęła raptownie: - Za stary pan! Nie wiedziałam , że pan jest taki stary. Słowo daję, nie chciałabym być nieuprzejma... Za stary jest pan. Bardzo przepraszam.
Cóż, miała rację. Akcja Trzeciej lokatorki jest osadzona w latach sześćdziesiątych. Ariadna Oliver w Kartach na stół (1936) była damą po czterdziestce, teraz przekroczyła już sześćdziesiątkę; Herculesowi Poirot, o wiele od niej starszemu, lat już się po prostu nie liczy, bo być może okazało by się, że ludzie tyle nie żyją. Nie znaczy to, że nie poradził sobie ze śledztwem, choć obojgu przyszło zmierzyć się ze światem ówczesnej młodzieży. Nowoczesność jawiła się im obco, ale problemy przed jakimi stanęła bohaterka okazały się starej daty. Zaś zagadka kryminalna, jaką zaserwowała Agatha Christie bardzo typowa dla jej twórczości, co nie znaczy, że mało interesująca i na pewno nie chała.

piątek, 16 września 2016

"Dwanaście srok za ogon", Stanisław Łubieński

Polska terminologia ornitologiczna ma pewne braki. Nie dorobiliśmy się jeszcze trafnych odpowiedników słów birdwatching czy birdwatcher, które pozwalają Anglikom nazwać czynność polegającą na nieprofesjonalnym podglądaniu ptaków. A tych amatorów jest przecież znacznie więcej niż wykształconych profesjonalistów. Polskie "ptasiarstwo" i "ptasiarz " sprawdzają się w języku potocznym, ale wypowiedziane oficjalnie brzmią trochę infantylnie. Dziecinny jest "ptakolub", ornitolog amator" - niepoważny i tylko podkreśla brak kwalifikacji. "Obserwator ptaków" to najwyżej synonim, a "ornitolog" to jednak termin zarezerwowany dla fachowców. Użycie tego słowa we własnym kontekście nie przechodzi mi przez gardło. Zataczamy koło. Chyba jednak "ptasiarz".

Kłopoty z nazewnictwem nie przeszkadzają temu, że obserwowanie ptaków staje się coraz bardziej popularne. Dwanaście srok za ogon Stanisława Łubieńskiego to książka poświęcona temu zjawisku i a także, co oczywiste, ptakom. Tom składa się, stosownie do tytułu, z dwunastu esejów o różnej tematyce. Dostajemy więc solidną porcje wiedzy przyrodniczej. Fascynująco opisane są zwłaszcza wędrówki ptaków z ptasimi rekordzistami: rybitwą popielatą lecącą z Grenlandii na Antarktydę, gęsią tybetańską przelatującą nad Himalajami, szlamikami lecącymi bez przerwy dzień i noc przez osiem dni, czy małymi mysikrólikami siadającymi na plażach po wyczerpującym locie przez Bałtyk. Obok mamy zaś szczegóły z życia ptasiarzy, historie o cierpliwości i samozaparciu, rywalizacji i maniactwie polegającym na nadmiernym skupieniu całej uwagi na ptakach w każdych okolicznościach. 

Podglądanie ptaków jest także punktem wyjścia do snucia opowieści o zapomnianych badaczach, o pisarzach zafascynowanych tymi zwierzętami i o muzyce zainspirowanej ptasimi głosami. Na osobną uwagę zasługuje esej o malarstwie Józefa Chełmońskiego. Lista obrazów tego malarza przedstawiająca ptaki jest długa. Wymienić należy oprócz, najbardziej znanych Bocianów, choćby: Odlot żurawi, Czajki, Sójka, Dropie, Powitanie słońca, Kuropatwy w śniegu. Bardzo ciekawy jest też tekst o ptakach w filmie, w którym oprócz przywołania dzieł im poświęconych i omówienia wpadek związanych z brakiem wiedzy ornitologicznej filmowców, można się dowiedzieć kim naprawdę był James Bond.

Książka zawiera również relacje z osobistego uczestnictwa Łubieńskiego w obrączkowaniu ptaków a także liczeniu bocianów. Osobny rozdział stanowi rodzaj dziennika z podglądania ptaków żyjących w mieście. Zwraca się w nim uwagę, między innymi, na zabiegi rewitalizacyjne terenów zielonych podejmowane przez władze miejskie, a polegające na wycinaniu krzaków i zarośli, które to wycinki mogą spowodować zmniejszenie się liczby gatunków ptaków o połowę na danym terenie. Esej ten tematycznie łączy się z ostatnim, opowiadającym o masowym zabijaniu ptaków przez ludzi. Według badań naukowych w latach 1980- 2009 populacja ptaków w Europie zmniejszyła się o dwadzieścia procent, a spis gatunków zagrożonych wyginięciem stale się powiększa.

Dwanaście srok za ogon to pasjonująca książka z dawką rzetelnej wiedzy, nie tylko przyrodniczej, podanej lekko i przystępnie. Zachęca do dalszych lektur oraz do uważnego rozejrzenia się po okolicy, w której się mieszka, bo nawet najbardziej typowe gatunki miejskich ptaków (...) potrafią wzbudzić szczery zachwyt. I trudno nie zgodzić się z autorem, gdy pisze: Trzeba uczyć, że przyroda jest wszędzie i potrzebuje naszej opieki.

Powitanie słońca. Żurawie.
Powitanie słońca. Żurawie. Chełmoński Wirtualne Muzeum Chełmońskiego
Wpis powstał w ramach wyzwania "Pod hasłem"- hasło wrześniowe: "Kreseczki i ogoneczki".

piątek, 9 września 2016

Ariadna Oliver o tym jak trudno ukryć mordercę,

czyli "Tajemnica Bladego Konia" Agathy Christie

Pani Oliver w stanie graniczącym z obłędem snuła się po gabinecie, mamrocząc coś do siebie. Rzuciła na mnie krótkie, obojętne spojrzenie i kontynuowała wędrówkę. Jej niewidzące oczy przesuwały się po ścianach, prześlizgiwały po oknie i od czasu do czasu zamykały się jakby w przypływie bólu.
- Ale dlaczego - mówiła pani Oliver w przestrzeń - dlaczego ten idiota nie mówi natychmiast, że widział kakadu? Dlaczego nie miałby tego zrobić? Nie mógł tego uniknąć! Jeśli jednak nie wspomina o tym, cały pomysł jest zmarnowany. Musi być sposób... musi być.
Jęknęła, chwyciła się za krótkie siwe włosy i szarpnęła je z całej siły. Potem spojrzała na mnie nagle oprzytomniałymi oczami i powiedziawszy: "Halo, Mark. Dostaje szału", kontynuowała swoje skargi.(...)
  Coś nie gra? - spytałem ze współczuciem. - Może lepiej sobie pójdę?- Nie, nie idź. W każdym razie stanowisz rozrywkę.
Przyjąłem ten wątpliwy komplement.
- Chcesz papierosa? - zapytała pani Oliver ze zdawkową gościnnością. - Są tu gdzieś. Zobacz w pokrywie maszyny do pisania.
- Dziękuję, mam własne. Poczęstuj się. Och prawda, nie palisz.
- Ani nie piję. A chciałabym. Jak ci amerykańscy. detektywi mający całe litry żytniówki pod ręka, w bieliźniarce. To rozwiązuje chyba ich problemy. Naprawdę nie wiem, jak można uniknąć kary za morderstwo w normalnym życiu. Wydaje mi się, że od momentu popełnienia morderstwa cała sprawa jest zupełnie oczywista.
- Bzdura. Popełniłaś całą masę morderstw.
- Co najmniej pięćdziesiąt pięć - oświadczyła pani Oliver. - Część dotycząca morderstwa jest łatwa i prosta. Dopiero wyjaśnienie sprawia trudności. To znaczy: dlaczego miałby to być ktoś inny niż morderca? Widać go na kilometr.
- Nie w wykończonym produkcie.
- Tak, ale ile mnie to kosztuje - powiedziała pani Oliver ponuro. - Mów, co chcesz, ale to nie jest naturalne, aby pięć czy sześć osób było na miejscu, kiedy B zostaje zamordowany, i żeby wszyscy mieli motyw do zamordowania go, chyba że B jest piekielnie nieprzyjemny, a w takim wypadku nikogo nie obchodzi, czy został zamordowany, czy nie, i nikt nie troszczy się o to, kto jest sprawcą.
- Rozumiem twój problem - odparłem. Ale jeśli udało ci się uporać z tym pięćdziesiąt pięć razy, będziesz w stanie zrobić to jeszcze raz.
- To właśnie mówię sobie stale, ale za każdym razem nie potrafię w to uwierzyć i przeżywam męczarnie.


W Tajemnicy Bladego Konia  Ariadna Oliver pomaga w śledztwie jednemu ze swoich znajomych Markowi Easterbrookowi. Sprawa dotyczy morderstw, które popełniono na odległość. W pewnym domu, dawniej będącym "Gospodą pod Bladym Koniem", mieszkają trzy kobiety, które służą pomocą w popełnianiu zabójstw doskonałych. Wystarczy życzyć komuś śmierci a osoba ta po pewnym czasie umiera. Zabijanie za pomocą czarnej magii wydaje się niemożliwe, ale wszystko świadczy o tym, że tak to się odbywa. Aby odkryć prawdę, Mark Easterbrook wraz ze swoją przyjaciółką Ginger decyduje się skorzystać z usług "trzech wiedźm". Ariadna Oliver zaś jest sceptyczna, co do swojej roli w wyjaśnianiu tej sprawy. Twierdzi, że sprawy okultystyczne są jej z gruntu obce: - Piszę tylko o bardzo zwyczajnych morderstwach - powiedziała ze skruchą. Brzmiało to tak, jakby mówiła: "Gotuje tylko zwyczajne potrawy." Jednak to ona, w odpowiednim momencie podsunie Markowi i policji kluczową wskazówkę.

Książkę czyta się bardzo przyjemnie, bo ma pomysłową intrygę i bardzo logiczne, przyziemne rozwiązanie zagadki.

poniedziałek, 5 września 2016

"Tylko Beatrycze", Teodor Parnicki (1)

Portret Ryksy Elżbiety z XIV wieku. Źródło.


Poezja różni się od historii formą, nie zaś tym, że jedna z dwu opowieści bliższa jest prawdy dziejowej, druga zaś dalsza; albo i w ogóle nawet: troszczyć się o zgodność z prawdą dziejową nie chce, czy raczej: jej - tej drugiej właśnie z dwu opowieści - autor nie chce się o zgodność z prawdą dziejową troszczyć. Ktokolwiek bowiem takie właśnie przeprowadza rozróżnienie, dowieść przedtem musiałby, a to ponad wątpliwość wszelką, iż w przeciwieństwie do poety autor dzieła, któremu wy - antagoniści moi tu dzisiaj - jesteście skłonni nadać miano dzieła bezspornie historycznego, odznacza się większą troską o zgodność z prawdą dziejową aniżeli poeta. Przedłóżcie takie dowody, wzywam was. ("Tylko Beatrycze", T. Parnicki)

Rzecz się dzieje na przełomie XIII i XIV wieku. Jan Stanisław, były wychowanek klasztoru cystersów, wygnany z niego w wieku 14 lat, wraca po latach na czele buntu chłopskiego by się zemścić. Kilka lat po dokonanym odwecie staje dobrowolnie przed sądem papieskim Jana XXII w Awinionie. W tle powieści przewijają się: zamach na Przemysła II, dzieje jego córki Ryksy Elżbiety, szykowany przez papieża przewrót teologiczny i zabiegi Łokietka o koronę polską.

Tylko Beatrycze Parnickiego ma podtytuł Powieść historyczna i nie tylko opowiada o wydarzeniach historycznych, ale jest refleksją nad dochodzeniem do prawdy historycznej. Zawsze, zdaje się mówić autor, jest to rodzaj śledztwa. W rzeczywistości historia nie jest nam dana w sposób bezpośredni. Z zasady dostępna jest tylko w formie relacji z przeszłości. Relacje te zaś są subiektywne. Stąd, jak myślę, to jeden z powodów wyboru przez autora sposobu konstrukcji powieści. Ma ona formę długich dialogów lub quasi monologów z licznymi dygresjami, w których próbuje się dociec co się wydarzyło i dlaczego. Nie ma tu ani jednego słowa od obiektywnego narratora. Drobiazgowej analizie sprzyja to, że gruncie rzeczy mamy do czynienia z dwoma procesami sądowymi. Pierwszym, gdy główny bohater sądzi mnichów wieleckich stojąc na czele buntu chłopskiego. Ten sąd nad ciemiężycielami ludu jest przykrywką do prywatnej zemsty za doznane i urojone krzywdy. Proces drugi, stanowiący trzon powieści, odbywa się na dworze papieskim. I jest skomplikowaną grą między papieżem a podsądnym, który dobrowolnie przychodzi prosić o wymierzenie kary za śmierć mnichów i który ma z góry upatrzoną karę - podróż mającą na celu poszukiwanie Góry Czyśćcowej Dantego. Rozprawa wikła się: inne osoby usiłują coś na niej ugrać, wydanie wyroku wymaga roztrząsania nie tylko faktów, ale i motywów działania i stojących za nimi stanów emocjonalnych, wszystko wydaje się niepewne. Proces sądowy płynie przechodzi w rodzaj psychoterapii z jednej strony, z drugiej zaś do badania wydarzeń historycznych. Do czytelnika należy osądzenie a żadna z odpowiedzi na poniższe pytania nie będzie odpowiedzią rozstrzygającą. Czy prawdopodobne jest by ktoś jeszcze wiedział o spisku przeciw Przemysławowi II i możliwe było ostrzeżenie króla Polski przed zamachowcami. Czy gdyby nie pewna usłyszana przypadkiem rozmowa, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. I czy dzieje całego kraju mogą zależeć od jakiegoś, z punktu widzenia historii, absolutnego drobiazgu. Podważanie oczywistych faktów w powieści sprawia, że nic nie jest niezbite a wątpliwości się mnożą.

Pewne jest natomiast, że dzieło sztuki może pokazywać, że proces dochodzenia do prawdziwego obrazu przeszłości jest trudny. W jednym z wywiadów Teodor Parnicki powiedział: Im lepiej poznaję historię, tym mniej mam przekonania do możliwości rozeznawania przez siebie, co w historii jest prawdziwym obrazem przeszłości, a co rodzajem fikcji, pisarstwa, propagandy dla celów właściwych tamtej epoce. Z tego rodzi się nieufność do przekazu historycznego. I dalej: Nieufność jest nieraz bardzo skuteczną drogą do odkrycia prawdy. Zaszczepienie tego sceptycyzmu to może jedno z zadań pisarza zajmującego przekuwaniem historii w literaturę.

________ 

Poniżej znajdują się linki do następnego wpisu o Tylko Beatrycze z 2022 roku. Stanowi on wyliczenie oczywistych odniesień do dzieła Dantego obecnych u Parnickiego. Wpis ten podzielony jest z powodu długości na trzy części: wstęp - Tylko Beatrycze (2), mówiący mniej więcej to samo, co powyższy tekst; fragment środkowy o odniesieniach do Piekła i Czyśćca Dantego - Tylko Beatrycze (3), cześć ostatnią (o nawiązaniach do Raju i Beatrycze) - Tylko Beatrycze (4):

Tylko Beatrycze Teodor Parnicki (4)

 

sobota, 3 września 2016

"Wilki", Adam Wajrak



Adam Wajrak jest pełnym pasji przyrodnikiem i świetnym gawędziarzem. Każdy, kto czytał Kunę za kaloryferem dobrze o tym wie. Kto zaś nie czytał, może się o tym przekonać sięgając po jego najnowszą książkę poświęconą wilkom. Odpowiada ona na pytanie, czy należy się bać tych najgroźniejszych drapieżników w Europie. Mówi także o czarnej legendzie wilka, jako symbolu zła, stworzonej poprzez wieki, na którą wpływ miała także literatura. (Ręka do góry, kto po przeczytaniu Białego Kła Jacka Londona nie bał się wilków, choćby tylko w dzieciństwie). Adam Wajrak opowiada o stopniowym pozbywaniu się swojego lęku poprzez kontakt najpierw z oswojonym wilkiem, potem o latach tropienia i obserwacji tych fascynujących zwierząt. Świetną okazją do poznania obyczajów wilków był dla niego udział w programie lokalizowania tych zwierząt w latach dziewięćdziesiątych oraz badania nad padlinożercami prowadzone przez Nurrię Selvę (prywatnie żonę autora). Wilki są świetnymi dostarczycielami padliny i to, kto żywi się po nich okazuje się czasem się bardzo zaskakujące.

Wilków jest w Polsce około tysiąca. Jest to wyjątkowo dużo jak na dość wysoki wskaźnik zaludnienia i małe zalesienie (tylko trzydzieści procent powierzchni kraju), oraz na fakt, że długo po zakończeniu drugiej wojny światowej płacono za zabicie wilka i ścisłą ochronę wprowadzono stosunkowo późno, bo dopiero w 1998 roku. Nie znaczy to niestety, że wilki są bezpieczne. Bywają nielegalnie zabijane przez myśliwych, wpadają we wnyki. Oczywiście groźne są dla nich drogi, a także przykład z ostatnich dni: niezabezpieczona studnia. Książka Wajraka jest również o tym, jak okropne rzeczy ludzie robili i robią wilkom, jednym z najbardziej prześladowanych dużych ssaków. Szczególnie barbarzyński był, a na Białorusi ciągle jest, praktykowany przez wieki zwyczaj wybierania szczeniąt z gniazd. Nie można nie przywołać w tym kontekście najsłynniejszej piosenki o wilkach - Obławy Jacka Kaczmarskiego. Skoro więc Wajrak ją cytuje, to ja też się nie oprę, by jej nie przypomnieć: 

Książka jest starannie wydana, z fantastycznymi zdjęciami. Napisana jest bardzo przystępnie, wzruszająco, ale z dużym poczuciem humoru, tam gdzie trzeba (fajna anegdotka o odstraszaniu wilków w Bieszczadach za pomocą zapalniczki). W jednym zdaniu: Wilki Adama Wajraka to świetna, obalająca stereotypy i pogłębiająca wiedzę o zwierzętach pozycja dla każdego.