niedziela, 2 grudnia 2018

"Żmijowisko", Wojciech Chmielarz

Wojciechowi Chmielarzowi udało się napisać bardzo poruszający emocjonalnie thriller psychologiczny. Już sam początek Żmijowiska jest bardzo mocny - książka zaczyna się od opisu dwóch prób samobójczych, a potem czytelnik otrzymuje duży ładunek splątanych emocji: bezsilności, gniewu, poczucia straty, rozpaczy, ale także zazdrości, chciwości, pogardy. Powieść opowiada bowiem o zniknięciu dziecka. W ośrodku agroturystycznym zaginęła nastolatka, Ada, córka Kamili i Arka, którzy spędzali tam wraz z starymi przyjaciółmi ze studiów wakacje. Poszukiwania nie przyniosły rezultatu, dziewczyna przepadła bez śladu. Po upływie roku od tragedii Arek przyjeżdża jeszcze raz na miejsce wydarzeń.

Napięcie, a książkę czyta się jednym tchem, autor buduje znakomicie za pomocą zabiegu, który w zasadzie ma ułatwiać czytelnikowi zrozumienie tego, co się stało. Narracja ma mianowicie trzy plany czasowe, przeplata się Wtedy (lato 2016 roku, czas zaginięcia Ady) z Teraz (lato 2017 roku, w którym Arek prowadzi poszukiwania) i z Pomiędzy. Zmienna perspektywa czasowa nasila atmosferę niepewności i zagrożenia, a także pozwala odsłonić zawiłe relacje, ukryte uczucia i motywy postępowania bohaterów, a te potrafią być bardzo zaskakujące. Cechą uderzającą u wszystkich postaci jest ich osamotnienie, opuszczenie (szczególnie wstrząsające w przypadku młodszego brata Ady; dziecko wraz z siostrą, tak naprawdę, traci też rodziców) i zupełnie zrozumiała bezsilność. Oprócz Kamili i Arka na pierwszym planie jest jeszcze Adaoma zbierająca materiały do reportażu o zaginięciu i jej partner Robert. W nich też jest jakaś niemożność. Miotają się wśród swoich uczuć i decyzji a z działań, które podejmują przeważnie nic nie wychodzi. Nawet Adaoma, postać niewątpliwie sympatyczna, stojąca najbardziej na zewnątrz "kręgu starych przyjaciół" i targających nimi animozji, podaje się. Porzuca pomysł napisania książki o swojej nigeryjskiej części rodziny, reportaż również, godzi się na rzeczy nieakceptowalne - brak lojalności wobec siebie Roberta, i to na wszystkich polach. Dalszy plan powieści: interesy związane z zakupem ziemi, rzut oka na funkcjonowanie mediów, historia zostawionych sobie samym nastolatków, inspirowana mocno rzeczywistością, nakreślone są przez pisarza bardzo realistycznie i  przygnębiająco.

Osobiście Żmijowisko podobało mi się najmniej z wszystkich przeczytanych książek Wojciecha Chmielarza (Osiedle marzeń, Cienie, Farma lalek), z kilku powodów. Po pierwsze, ta powieść jest mniej płynnie napisana, język wydał mi się trochę niedopracowany. Po drugie, siłą wszystkich kryminałów Chmielarza jest godna podziwu umiejętność kreowania bohaterów. Zawsze są to pełnokrwiste postacie, czasami całkiem zwyczajne, ale bardzo prawdziwe. W Żmijowisku są one natomiast na granicy między zwyczajnością a sztampą, na przykład Ada, stereotypowo nakreślona nastolatka. Po trzecie, wydawało mi się, że autor, budując świetnie napięcie, w pogoni za akcją, upraszcza motywy zachowania bohaterów. Tu byłam w błędzie, ilekroć  coś mnie uwierało w prawdopodobieństwie psychologicznym postaci, okazywało się, że ma to znakomite uzasadnienie w dalszym tekście, ale skutecznie wybijało mnie to z rytmu czytania. Po czwarte może po prostu mniej lubię thrillery niż kryminały. Mimo tych wszystkich zastrzeżeń od lektury Żmijowiska nie mogłam się oderwać.

piątek, 30 listopada 2018

"Jabłko", Adam Wiedemann

Zrobiło się zimno Ciepłą kurtkę wyciągnąć trza z szafy
Ciepłą miłością otulić pożądanie drżące
o swoją autonomię Ciepłym tłustym sosem
napełnić pusty kościół ciała Ciepłym Brahmsem uszy

Ostry szron gdzie nie spojrzeć Ale z ciałem w puchu
z miłością w sercu i nawet z potrzebą
Boga w drodze wyjątku przemienioną w Boga
można już iść i łapać miasto na zimnym uczynku

Teraz siedzę w ciemności otoczony ludźmi
klekotem wierszy murem Nagle widzę
jabłko pozostawione (w szafie) w kieszeni jesiennego płaszcza
: co zrobić, żeby pamiętać Żeby tam nie zgniło

Źródło wiersza: strona "Wiersze wybrane"

niedziela, 25 listopada 2018

"Ofiary losu. Inna historia Polski", Krzysztof Iszkowski


Ofiary losu. Inna historia Polski Krzysztofa Iszkowskiego to zbiór tekstów o charakterze publicystyczno-historycznym. Książka podzielona jest na cztery części. Pierwsza obejmuje okres od średniowiecza do zwycięstwa kontrreformacji, druga dotyczy stosunków polsko-rosyjskich, trzecia okresu międzywojennego i II wojny światowej, czwarta poświęcona jest "Solidarności" i transformacji ustrojowej w 1989 roku. Punktem wyjścia jest znakomity pomysł - znalezienia w historii Polski momentów przełomowych, które pchnęły kraj w zupełnie innym kierunku, zadecydowały o jego rozmiarach i geopolitycznej orientacji. Iszkowski wskazuje, że najbardziej interesują go zdarzenia losowe lub decyzje wąskich grup albo wręcz pojedynczych osób, zazwyczaj kierujących się własnymi interesami, o ile konsekwencje przypadku lub podjętych działań miały charakter długotrwały. Przy tak postawionej sprawie zjazd gnieźnieński, bitwa pod Grunwaldem, insurekcja kościuszkowska były, według autora, wydarzeniami w zasadzie mało istotnymi, bo bez długookresowych następstw. Kluczowy wpływ na dzieje Polski natomiast miała bitwa pod Legnicą w 1241 roku, śmierć Kazimierza Wielkiego, unia z Litwą, brak zgody Zygmunta III Wazy na objęcie przez jego syna tronu rosyjskiego czy zażegnanie kryzysu bydgoskiego w 1981 roku, by podać kilka przykładów omawianych w książce.   

Ofiary losu... są dobrą pozycją popularyzatorską. Ciekawą na poziomie faktów, bo czytelnik dostaje, na przykład uzasadnienie dlaczego traktat wersalski nie był dobrym rozwiązaniem dla Europy. Poznaje sedno zamieszania po śmierci Kazimierza Wielkiego, które doprowadziło do wydania Jadwigi za Jagiełłę i zmieniło podstawy ustrojowe państwa. Także wyobrażenie o panującej za Jagiellonów tolerancji religijnej stanie się po przeczytaniu książki bardziej realistyczne. Iszkowski dokonuje również interesujących poznawczo analiz związków przyczynowo-skutkowych i pokazuje realne następstwa wydarzeń historycznych. To najbardziej wartościowa część książki. Trochę mniej przekonujące w tych ćwiczeniach z rozumienia historii są jej wersje alternatywne zaproponowane przez autora, na przykład powstanie Sławii. To fascynująca, choć raczej niemożliwa, opowieść o utworzeniu państwa łączącego Czechy i Polskę za panowania Bolesława Chrobrego, który był po kądzieli spadkobiercą czeskich władców. Przeszkodami do takiego scenariusza było zbyt wielu chętnych kandydatów do tronu czeskiego plus wschodnia ekspansja niemiecka. Następną alternatywną historią, która wydaje się mało prawdopodobna, jest długotrwała unia z Moskwą na wzór unii z Litwą. Autor nie docenia tu różnicy wyznania, jakby zapominając, co napisał o postępującym fanatyzmie religijnym rozdział wcześniej. Kontrreformacyjny katolicyzm nie dałby się pogodzić z prawosławiem.

Książka nie jest pozbawiona wad. Zacznijmy od najmniejszej, którą jest brak dostatecznej korekty. Otóż, co dowiaduje się czytelnik o warunkach pogodowych w Rosji w roku 1812: od 10 listopada temperatura utrzymywała się na poziomie -100°C, a na początku grudnia spadła do -370°C (str. 98). Inne literówki nie są już tak spektakularne. Autora czasami ponosi publicystyczna werwa - porównania odnoszące się do współczesności są mało trafne (Litwa za czasów jagiellońskich jako start-up?). O wydarzeniach 4 czerwca 1989 roku Iszkowski pisze: Dynamika przypominała bardziej dekolonizacje niż rewolucję: podobnie jak Belgowie w Kongo, PZPR zmuszona była oddać władzę, ale zrobiła to na własnych warunkach. Podkreślenie różnicy między rewolucją a przemianami w Polsce przez porównanie tych ostatnich do dekolonizacji jest może słuszne, ale dlaczego akurat Konga, zwłaszcza, że autor ciągnie dalej tę analogię, co jest mało adekwatne do sytuacji obu państw. Oprócz zdarzających dziwnych porównań i kulawych analogii można też podczas lektury odnieść wrażenie nieuzasadnionej kategoryczności niektórych stwierdzeń.

Styl więc, w jakim książka jest napisana, sprawia, że nie można zaliczyć jej do wybitnej eseistyki historycznej, co nie przekreśla jej wartości. Moim celem - pisze autor - nie jest odkrywanie "białych plam", lecz spojrzenie świeżym okiem na plamy i zacieki doskonale już znane oraz sprawdzenie, czy nie układają się przypadkiem w jakiś oczywisty, choć dotąd niedostrzegany wzór. I te zamiary udało się Iszkowskiemu spełnić. Ofiary losu... są dobrą lekcją historii, prowokującą do dyskusji, wybijającą z utartych kolein myślowych, świeżym spojrzeniem potrzebnym w czasach, gdy historię zastępuje się polityką historyczną.

środa, 21 listopada 2018

"Listopad", Marcin Świetlicki

Listopad, niemal koniec świata, kilka minut przed zmierzchem.
Schroniłem się w kawiarni, siadłem tyłem do światła.
Wolne? Zajęte - odpowiadam, rzucam kurtkę na to drugie krzesło.

Och, gotów jestem już wyjść z tego miasta, ręce wytrzeć o
liście, cały ten kurz, tłuszcz miasta
wytrzeć o liście, wyjdź ze mną zobaczysz.

Znudzimy się i pozabijamy po tygodniu, ale pomyśl o tych
łunach, które pozostawimy za sobą, o tych wszystkich miejscach
i kobietach, mężczyznach; pomyśl z jaką ulgą

będziemy krzyczeć w hotelowym pokoju, na najwyższym piętrze,
a nasze krzyki dotrą na pewno, aż na
portiernię. Wolne? Już za chwilę będzie wolne - odpowiadam.
Zmierzch.

niedziela, 18 listopada 2018

"Czekając na barbarzyńców", J. M. Coetzee

Co nam uniemożliwia życie zgodnie z prawami natury, podobne do tego, jakie ryby wiodą w wodzie, ptaki w powietrzu, czy dzieci? Wszystkiemu winne Imperium! To Imperium wymyśliło historię. Imperium za podstawę swego istnienia uznało nie spokojnie toczący się czas według powracających pór roku, ale szarpiący bieg wzlotów i upadków, początku i końca, katastrofy. Imperium samo siebie skazuje na obracanie koła historii i jednocześnie knuje przeciwko niej. Tylko jedna myśl absorbuje ograniczony rozum Imperium: jak przedłużyć okres swego panowania. Jest podstępne i bezlitosne, węszące krew psy rozsyła na cztery strony świata. Nocą karmi się obrazami nieszczęścia: plądrowanie miast, niewolenie ludności, stosy kości, spustoszone hektary ziemi - oto jego sny. 

W Czekając na barbarzyńców swoją historię opowiada bezimienny Sędzia rządzący nienazwanym, leżącym na skraju Imperium miastem, gdzie rytm życia wyznaczają pory roku. Pewnego dnia jednak ta spokojna egzystencja się kończy. Przyjeżdża ze stolicy, z wydziału specjalnego, pułkownik Joll. Twierdzi on, że rdzeni mieszkańcy tego obszaru, zwani barbarzyńcami, zagrażają istnieniu Imperium i najlepszą metodą obrony przed ich nadchodzącą inwazją jest atak. Wojska więc zostają wysłane w głąb terytorium. Ku przerażeniu Sędziego, żołnierze powracają ze schwytanymi przypadkowymi, barbarzyńskimi wieśniakami, których pułkownik Joll każe torturować. Sędzia staje przed dylematem, czy godzić się na to bestialstwo.

Coetzee osadzając swoją opowieść w nieokreślonym czasie i miejscu, nadaje przedstawianym wydarzeniom uniwersalny wymiar. Staje się ona opisem zła tkwiącego zarówno w instytucjach państwowych, jak i w samych ludziach. Wielkość Imperium buduje się używając przemocy a władzę sprawuje się najłatwiej na strachu przed obcymi. Chwiejące się państwo, a może tylko rządzących zagrożonych utratą panowania, łatwo podeprzeć, stwarzając albo wyolbrzymiając niebezpieczeństwo. Dowodów na to, że barbarzyńcy szykują się do najazdu nie ma lub są bardzo nikłe. Jednak: Ci ludzie zawsze są jakimś rozwiązaniem, bo można odwołując się do podziału "my i obcy", wzbudzając pogardę dla innego, uruchamiając, tkwiące w tak zwanym cywilizowanym człowieku, barbarzyństwo, wzmocnić swoją władzę.

Opór wobec barbarzyństwa jest czymś rzadkim (przeważnie to tylko jednostki protestują, najczęstsza jest obojętność). Skąd się bierze jest równie niejasne, jak przedstawiona w książce relacja Sędziego z barbarzyńską, okaleczoną dziewczyną. Czy ten dziwny związek jest formą dalszego zniewolenia drugiego człowieka pod pozorem niesienia mu pomocy? Leczeniem własnych wyrzutów sumienia? Lustrem, w którym ogląda się skutki braku sprzeciwu, następstwa własnej bezczynności? Faktem jest, że dopiero pod odwiezieniu dziewczyny jej ludowi i tym samym jej uwolnieniu, Sędzia wybiera otwarte przeciwstawienie się pułkownikowi Jollowi. Może więc opór bierze się z poczucia więzi.

Coetzee pokazuje dobitnie, że ceną za niezgodę na barbarzyństwo jest poczucie dojmującej samotności i cierpienie, które staje się udziałem Sędziego, i które, autor nie pozostawia złudzeń, jest oddarte z godności. W moim cierpieniu nie ma nic wzbudzającego szacunek. W tym, co nazywam cierpieniem, nawet ból jest znikomą cząstką. Moje życie zostało zredukowane do troski o najbardziej podstawowe potrzeby ciała: o coś do picia, o zmniejszenie bólu czy też znalezienie takiej pozycji, w której najmniej go odczuwam. Nie można jednak postąpić inaczej, bo sprzeciw jest wyrazem zyskanej samoświadomości:


Nie byłem bowiem, choć lubiłem w ten sposób o sobie myśleć, uganiającym się za miłosnymi przygodami kochankiem, przeciwieństwem zimnego, surowego pułkownika. Ja reprezentowałem kłamstwa, które Imperium w siebie wmawia w czasach spokojnych, on prawdę, którą Imperium głosi, kiedy coś się święci. Dwie strony medalu rządów Imperium, ani mniej, ani więcej. (...) "Cierpliwości, lada dzień on sobie pójdzie, lada dzień wróci spokój: nasze sjesty wydłużą się jeszcze bardziej, a rdza pokryje szable jeszcze grubszą warstwą, wartownicy będą się przemykali ukradkiem po schodach wieży, żeby przespać noc u boku żony, zaprawa murarska będzie się z wolna wykruszać, aż między cegłami zalęgną się jaszczurki, z dzwonnicy wyfruwać będą sowy, linia znacząca na mapie granicę Imperium będzie coraz mniej wyraźna, zacznie się zacierać i w końcu, na szczęście o nas zapomną". W ten sposób zwodziłem samego siebie, kiedy brałem kolejny fałszywy zakręt na drodze, która wydając się słuszna, doprowadziła mnie do samego środka labiryntu.
 
Czekając na barbarzyńców jest znakomitym obrazem społeczeństwa żyjącego w strachu podsycanym przez władzę, w którym tylko jednostki potrafią przeciwstawić się terrorowi.

środa, 14 listopada 2018

14 listopada - rocznica urodzin Astrid Lindgren

"Często jako pierwsze pojawiało się imię. Takie imię jak Pippi Pończoszanka, Emil z Lönnebergi czy pan Liljonkvast.

"Zgadnij, co zrobił raz Emil z Lönnebergi?" - rzucała nagle pytanie, aby uciszyć krzyczącego wniebogłosy wnuka. Było to imię wzięte ot tak, z powietrza, w jednym momencie, ale dziecko przestawało płakać, a babcia musiała ciągnąć opowieść.
 Pana Liljonkvasta wymyśliła Karin - tak samo jak Pippi Pończoszankę. Ona też zdecydowała, że to będzie sympatyczny latający wujaszek, który odwiedza samotne dzieci. Baśń otrzymała tytuł W Krainie Zmierzchu. A potem pan Liljonkvast został wyposażony w malutkie śmigło i otrzymał nowe imię: Karlsson z Dachu. (W Vimmerby mieszkał szewc, którego nazywano Karlssonem z beczki... więc imię to znów jest dalekim echem dzieciństwa). Karlsson z Dachu po raz pierwszy wystąpił w cyklu audycji radiowych. Był wtedy jowialnym wujaszkiem, sympatycznym towarzyszem zabaw, ale na kartach książki pojawił się jako kłótliwy, skłonny do obrazy, nadęty, nieznośny typ, w którym zostały uwypuklone i zwielokrotnione wszystkie istniejące w nas nieprzyjemne i śmieszne cechy, niechętnie ujawniane.
 Drogi od pana Liljonkvasta do Karlssona z Dachu w wersji książkowej nie można dokładnie wyjaśnić. Astrid mówi: "To tak jakoś poszło. Karlsson za nic nie chciał być sympatyczny".

Inspiracją opowieści może zatem być imię, obraz albo sytuacja. W drodze z domu przy Dalagatan do wydawnictwa Rabén & Sjögren Astrid codziennie przechodziła przez skwer Tegnera. Pewnego dnia o zmroku na ławce siedział tam samotny chłopiec. To jego widok stał się punktem wyjścia baśni Mio, mój Mio.
 Warto prześledzić, jak zrodził się pomysł napisania Braci Lwie Serce, i to nie tylko dlatego, ze jest on dość nietypowy dla Astrid. Wydaje się, jak gdyby cały kształt opowieści powstał w kilku momentach intensywnych uczuć doznanych pewnego zimowego ranka w Värmlandii w 1971 roku.
 "Jechałam pociągiem z Torsby wzdłuż jeziora Fryken - opowiadała Astrid. - To był jeden z tych fantastycznych poranków, kiedy na jezioro kładzie się różowy blask. Tak, to było coś tak nieziemsko pięknego, i wtedy w tym momencie doznałam pewnego rodzaju wizji, jakbym ujrzała świt człowieczeństwa, aż zadrżałam. Jednocześnie poczułam, jak coś we mnie rozbłysło, i pomyślałam, że może coś z tego będzie". (...)
 Widok i nastrój tego poranka nad Fryken pozostał i czekał, by go wypełnić treścią. Powoli pojawiły się następne obrazy.
 "Szłam przez cmentarz w Vimmerby i przeczytałam napis na jednym z nagrobków: <<Tu leżą młodzi bracia Fahlén, zmarli w 1860>>. I już wiedziałam, że to będzie opowieść o śmierci i dwóch braciach".
 Obraz miłości braterskiej, czułości starszego brata do młodszego i słabszego, zobaczyła Astrid równie nagle i nieoczekiwanie.
 "To było wtedy, kiedy wybieraliśmy Emila do wersji filmowej. Panował straszny zamęt, flesze błyskały wokół małego Janne Ohlssona. Kiedy wreszcie było po wszystkim, chłopiec wymknął się i usiadł na kolanach starszego brata. Przytulił się do niego, a brat go objął, pochylił się i pocałował w policzek. Wtedy ujrzałam przed sobą braci Lwie Serce".
 Potem, w trakcie pisania, gdy opowieść nabierała kształtu, nasunęły się widoki i wspomnienia Smålandii.


 _________
Cytat i zdjęcie pochodzą z książki: Astrid Lindgren. Opowieść o życiu i twórczości Margarety Strömstedt.

niedziela, 11 listopada 2018

18 książek na stulecie odzyskania przez Polskę niepodległości


Z okazji okrągłej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości ukazało się kilka wyliczeń najważniejszych tytułów polskiej literatury XX i początków XXI wieku. Takie spisy pojawiły się na stronie radiowej Trójki i na łamach Polityki. W przypadku tej ostatniej najbardziej inspirujące okazały propozycje zgłoszone do listy "100 książek na stulecie" przez pisarzy, pisarki, poetów, tłumaczy, krytyków literackich i historyków literatury. Poproszono ich o wskazanie najważniejszych dwudziestu książek ostatniego stulecia. Zestawienia te okazały się fascynujące, bo oprócz rzeczy bezspornych, powtarzających się na wielu listach, znalazły się tam też wybory indywidualne, nieoczywiste, wiążące się z zainteresowaniami poszczególnych twórców. Na przykład: Mariusz Szczygieł umieścił na swojej liście reportaż z roku 1928 Tadeusza Dębickiego Moienzi nzadi. U wrót Konga, Renata Lis wybrała niewydaną korespondencję Marii Dąbrowskiej i Anny Kowalskiej, a Ryszard Koziołek: Rok 1863. Odczyt wygłoszony dnia 20 stycznia 1924 r. w Warszawie Józefa Piłsudskiego.

Listy najważniejszych książek stulecia można potraktować jako próby stworzenia kanonu polskiej literatury, ale (...)kanonu, który nie jest zupełny ani definitywny, nie jest bowiem dogmatyczny i może być korygowany. Kanony bowiem nie są wieczne i każde następne pokolenie – póki jeszcze istnieje jakaś literatura – miałoby literackie kanony wietrzyć, rewidować i aktualizować. Autor powyższych słów, Zbigniew Machej, rozpoczął własną listę ważnych dla kultury książek od zbioru opowiadań Demon ruchu, polskiego klasyka literatury grozy, Stefana Grabińskiego, może więc nie byłoby zbyt kontrowersyjne umieszczenie w kanonie polskiej literatury innych (oprócz powszechnie wymienianych dzieł Stanisława Lema), utworów fantastycznonaukowych lub fantasy, na przykład Jacka Dukaja czy Andrzeja Sapkowskiego .

Godny uwagi, choć oczywiście dyskusyjny, okazał się również wybór tytułów wydanych ostatnio, powiedzmy po roku 2014. W proces weryfikacji wartości książek jest wpisany czas, dlatego wskazanie pozycji ważnych, w natłoku nowości, bywa ryzykowne. Niektórzy z twórców kultury podjęli wyzwanie. Hanna Krall wskazała Innych ludzi Masłowskiej (2018). U pozostałych znalazły się: Guguły Wioletty Grzegorzewskiej (2015), Włos Brequeta Jacka Podsiadło (2016), Puste noce Jerzego Jarniewicza (2017), tom poetycki Urszuli Zajączkowskiej minimum (2017), czy też nagrodzona tegoroczną Nike książka Marcina Wichy Rzeczy, których nie wyrzuciłem (2017).

Propozycje książek zawartych w zestawieniach zainspirowały mnie do stworzenia własnej listy lektur do przeczytania. Dla ułatwienia pominęłam poezję, zarówno twórców, do których dobrze byłoby wrócić (Poświatowska, Herbert, Różewicz), poznać lepiej (Ginczanka, Świrszczyńska, Grochowiak, Ficowski) i całkiem mi nieznanych (Miłobędzka, Sommer, Wiedemann). Poniżej kilka słów uzasadnienia wyboru, choć czasami był on po prostu intuicyjny. Pierwszą pozycję zajmuję postać fascynująca - Stanisława Przybyszewska. Jej dramat znam z filmowej adaptacji Wajdy i jest to jeden z moich ulubionych filmów tego reżysera. Dobrze byłoby poznać literacki pierwowzór. Podobnie jest w przypadku opowiadania Matka Joanna od Aniołów Iwaszkiewicza, widziałam tylko ekranizację. Lista jest po części spisem zaległości czytelniczych, książek, które dawno już planowałam przeczytać (Bobkowski, Stempowski, Gombrowicz, Myśliwski, Konwicki). Wybrałam też powieści ulubionych pisarzy - Teodora Parnickiego, Olgi Tokarczuk. Także przeczytane książki skłaniają do poznania następnych. Z bohaterów opowieści  Marci Shore o polskich twórcach debiutujących w dwudziestoleciu międzywojennym, którzy dali się uwieść komunizmowi (Kawior i popiół), to właśnie Aleksander Wat, obok Broniewskiego, wydał mi się postacią najciekawszą, stąd wybór jego wspomnień. Podobnie było z Bogdanem Wojdowskim, któremu Jan Błoński poświęcił, między innymi, esej z tomu Biedni Polacy patrzą na getto. Przeczytany w tym roku świetny wywiad z Barbarą Skargą ("Innego końca świata nie będzie") sprawił, że jej zbiór esejów również znalazł się na liście. Z pozycji nowych moją uwagę zwrócił Robinson w Bolechowie Macieja Płazy (Nagroda Angelus 2018), więc pojawił się zestawieniu. Pozycji na liście jest osiemnaście, bo rok ów był rokiem 1918. Oto one:

1. Stanisława Przybyszewska Sprawa Dantona (1929)
2. Jarosław Iwaszkiewicz Matka Joanna od Aniołów (1932)
3. Witold Gombrowicz Dzienniki (1953 - 1966)
4. Teodor Parnicki Koniec "Zgody Narodów" (1955)
5. Andrzej Bobkowski Szkice piórkiem (1957)
6. Jerzy Stempowski Eseje dla Kassandry (1961)
7. Tadeusz Nowak A jak królem, a jak katem będziesz (1968)
8. Bogdan Wojdowski Chleb rzucony umarłym (1971)
9. Aleksander Wat Mój wiek. Pamiętnik mówiony (1977)
10. Tadeusz Konwicki Mała apokalipsa (1979)
11. Jolanta Brach-Czaina Szczeliny istnienia (1992)
12. Stefan Chwin Hanemann (1995)
13. Olga Tokarczuk Dom dzienny, dom nocny (1998)
14. Marek Bieńczyk Tworki (1999)
15. Barbara Skarga Kwintet metafizyczny (2005)
16. Ryszard Przybylski Ogrom zła i odrobina dobra (2006)
17. Wiesław Myśliwski Traktat o łuskaniu fasoli (2006)
18. Maciej Płaza Robinson w Bolechowie (2017)

niedziela, 4 listopada 2018

"Missoula. Gwałty w amerykańskim miasteczku uniwersyteckim", Jon Krakauer

Missoula jest dość typowym, niedużym amerykańskim miastem uniwersyteckim, drugim co wielkości w stanie Montana. Na jego przykładzie reportaż Jona Krakauera opisuje jak system sprawiedliwości w USA traktuje ofiary przemocy seksualnej. W latach 2008 - 2012 z ponad stu zgłoszeń przestępstw seksualnych w Missoulii złożonych przez policję prokuraturze, akt oskarżenia wniesiono tylko w czternastu sprawach. Przyjrzenie się miastu, w którym bezkarność gwałcicieli osiągnęła stan patologiczny - tak mała liczba spraw sądowych stała się podstawą wszczęcia postępowania wyjaśniającego przez Departament Sprawiedliwości - pozwala zobaczyć, dlaczego tak trudno doprowadzić do ukarania sprawców gwałtu.

Książkę stanowią opowiedziane z dużą empatią indywidualne historie młodych kobiet. Dają one obraz funkcjonowania amerykańskiego, stanowego prawa. Według niego, kary za gwałt są surowe (w pewnych okolicznościach przepisy pozwalają na zasądzenie nawet stu lat więzienia). Ale cóż z tego, kiedy są one fikcją i wszczęcie postępowania sądowego, nie mówiąc już o uzyskaniu wyroku, jest cudem. Jeśli ofiara przejdzie pomyślnie czynności policyjne, decyzję o dalszym procedowaniu podejmuje prokurator, od którego postanowień nie ma procedury odwoławczej. Jedynym sposobem kontroli prokuratorów są wybory. Reportaż pokazuje, że taka weryfikacja może zawieść z różnych powodów, często politycznych. W przypadku Missoulii problem tkwił także w tym, ze sprawcami gwałtów byli członkowie miejscowej drużyny futbolowej a kibicowanie jej było istotną częścią tożsamości społecznej. Dodatkowo obowiązująca w Stanach Zjednoczonych zasada kontradyktoryjności w sporach sądowych sprawiająca, że o wiele częściej wygrywa strona silniejsza ekonomicznie, prowadzi do tego, że ofiary na odrobinę sprawiedliwości mogą liczyć tylko w uczelnianym postępowaniu dyscyplinarnym. Konsekwencją tego ostatniego dla sprawców jest nagana lub ewentualnie wydalenie z uczelni.

Oprócz przejmująco opowiedzianego procesu tworzenia się patologii w systemie prawnym obowiązującym w Missoulii, reportaż Jona Krakauera ma wymiar uniwersalny. Najbardziej wartościowe jest w nim to, że opisując konkretne, lokalne wydarzenia, rozwiewa wiele błędnych wyobrażeń i mitów narosłych wokół gwałtu. Kilka z nich wydaje się warte przytoczenia.

Szeroko przyjętym stereotypem, o którym pisze autor, jest przeświadczenie, że fałszywe zarzuty o gwałt są częstym zjawiskiem. Przekonanie to przyczynia się do negatywnych postaw wobec ofiar, które zgłaszają przestępstwo, ze strony, między innymi, funkcjonariuszy wymiaru sprawiedliwości. Gdy tymczasem, według badań, częstość występowania fałszywych zarzutów o gwałt wynosi od dwóch do dziesięciu procent wszystkich zgłoszeń. Jest to liczba porównywalna z nieprawdziwymi oskarżeniami dotyczącymi innych przestępstw. A jednak przypadku tych ostatnich rutynowo zakłada się, że zgłaszający mówią prawdę. Niedowierzanie ofiarom gwałtu oczywiście wiąże się ze słabszą pozycją kobiet w społeczeństwie.

Ten czynnik kulturowy może również wchodzić w grę w kwestii reakcji na gwałt. Oto opinia jednej z badaczek przytoczona w książce: Gwałt jest tak traumatycznym przeżyciem, że często prowadzi do pozornie dziwacznych zachowań. W przypadku bardzo wielu gwałtów, które badałam, kobiety nie wzywały pomocy ani nie dzwoniły na policję (...) Jesteśmy wychowywane tak, by być miłymi osobami, a nie powodować tarcia. Kobiety mają rozwiązywać problemy bez robienia scen, a złe rzeczy usuwać z pola widzenia, jak gdyby nigdy się nie zdarzyły. Reakcje ofiar na gwałt, zarówno w czasie zdarzenia, jak i potem, są często sprzeczne z intuicją i budzą w osobach postronnych zdziwienie i niedowierzanie. Dobrze mieć świadomość, że nieracjonalne zachowania są powszechnie występującą odpowiedzią psychiki na traumę.

Rozpowszechnionym mitem jest też wyobrażenie gwałciciela. Na szczęście, przekonanie o nieprawdziwości tego obrazu dociera do świadomości coraz większej liczby osób. Gwałciciel to nie facet w kominiarce, dzierżący w ręku nóż, przyczajony w krzakach. Szacuje się, że około osiemdziesięciu pięciu procent wszystkich gwałtów jest popełnianych przez sprawców, którzy w jakiś sposób są ofierze znani, i jedynie niewielki ich odsetek jest potem ścigany przez wymiar sprawiedliwości. Reportaż przytacza dwa badania nad niewykrytymi sprawcami gwałtów i jedno z nich dość obszernie omawia - Repeat Rape and Multiple Offending Among Undetected Rapists, autorstwa D. Lisaka, P. M. Millera. To dobrowolne badanie przeprowadzono na losowej próbie 1882 studentów z Uniwersytetu Massachusetts w Bostonie na przestrzeni kilku lat. Średni wiek badanych wynosił dwadzieścia cztery lata. Badanie polegało, między innymi, na wypełnianiu kwestionariuszy, w których nie występowało słowo "gwałt" czy "atak". Jednak: Uczestnicy wiedzieli, ze będą musieli odpowiedzieć na pytania typu: "Czy kiedykolwiek odbyłeś stosunek seksualny z kimś, nawet jeśli tego nie chciał, ponieważ był pod wpływem alkoholu lub narkotyków i nie mógł oprzeć się twoim działaniom (np. zdejmowaniu ubrania)?  lub: "Czy kiedykolwiek uprawiałeś seks oralny z osobą dorosłą, która tego nie chciała, a zgodziła się, ponieważ użyłeś lub zagroziłeś użyciem siły fizycznej (wykręcając jej ręce, kładąc na siłę lub coś podobnego)?" Wyniki okazały się wstrząsające. Ponad sześć procent badanych zostało zidentyfikowanych jako gwałciciele. Takiej, mniej więcej, liczby się spodziewano. Szokujące było, że około sześćdziesięciu procent z z nich (siedemdziesięciu sześciu mężczyzn, cztery procent całej próby) okazało się recydywistami odpowiedzialnymi za przeszło czterysta gwałtów (średnio każdy z nich popełnił niemal sześć). Wnioski też są jasne. Prawdopodobieństwo, że dany gwałt został popełniony przez seryjnego przestępcę lub, że sprawca dopuści się ponownie podobnego czynu jest bardzo duże. Badania są w tej kwestii jednoznaczne. policja i prokuratorzy powinni mieć co do tego jasność. Zgłaszając gwałt, ofiara daje im możliwość odizolowania takiego faceta od społeczeństwa. Jeśli natomiast zrezygnujemy z prowadzenia sprawy, bo ofiara była pijana lub znana z rozwiązłości, czy zresztą z jakiegokolwiek powodu, sprawca prawie na pewno spróbuje zgwałcić kolejne kobiety.


wtorek, 5 czerwca 2018

Fantastyczna czwórka

Z mgły zrodzony, Brandon Sanderson.

Najciekawszy jest w tej książce świat stworzony przez autora. Oto mamy wielkie imperium rządzone bezwzględnie przez cesarza, bezlitosnych inkwizytorów, szlachtę knującą intrygi i uciskany lud oraz magię jak przystało na powieść z gatunku fantasy. Wszystkim tym elementom Sanderson nadał oryginalny charakter, na przykład magiczne moce zyskuje się przez łykanie metali i ich wewnętrzne spalanie, co obdarza uzdolnioną osobę niezwykłymi umiejętnościami. Cesarz, zwany Ostatnim Imperatorem zdobył absolutną władzę i nieśmiertelność przed wiekami w tajemniczych okolicznościach a potem zbudował okrutny system, w którym oprócz wąskiej warstwy uprzywilejowanych reszta została zamieniona w pozbawionych nadziei niewolników, nazywanych skaa. Kelsier, jeden z nich, któremu udało się uciec z przeraźliwego więzienia zaprzysięga zemstę i zawiązuje spisek mający na celu obalenie władzy. Sanderson zręcznie buduje napięcie dawkując informacje o tym, co zaszło w przeszłości i sprawiło, że świat stał się zasnutą mgłą, pełną potworów, krainą, gdzie wszystko pokryte jest popiołem spadającym z nieba, szare i pozbawione zielonych roślin. Ten fascynujący świat oglądamy oczami Vin, nastolatki, skaa, która  wykazuje duże zdolności magiczne i przyłącza się do rebelii w dramatycznych dla siebie okolicznościach.

Dzieło Sandersona można postawić na jednej półce z takimi powieściami fantastycznymi jak Tigana G. G. Kaya  czy Kłamstwa Locke'a Lamory Lyncha Scotta ze względu na podobieństwo, oczywiście bardzo ogólne, fabuły (w magiczny świecie oddana sobie grupa ludzi za pomocą skomplikowanego i sprytnego planu walczy z dużo silniejszym wrogiem). Z tych trzech najlepiej napisaną i najbardziej emocjonującą książką są niewątpliwie Kłamstwa Locke'a Lamory. Wadą Z mgły zrodzonego jest poprowadzenie wątku romansowego. Ukazanie wzajemnych relacji zakochanych wypada nieprzekonująco, bo autor nie ma pomysłu, jak w sposób oryginalny rozwinąć schemat Kopciuszka, w który zdecydował się wpisać główne postacie. W powieści napotkać można lekkie dłużyzny. Oprócz tych niedociągnięć, w porównaniu z Tiganą, bohaterzy Sandersona, dążący przecież do równie szczytnych celów, są pozbawieni charakterystycznego dla powieści Kaya patosu, co czyni ich sympatycznymi i sprawia, że Z mgły zrodzonego przyjemniej się czyta.

Książka to pierwszy tom trylogii Ostatnie Imperium.

Daleka droga do malej gniewnej planety, Becky Chambers.

Rosemary Harper mająca rodzinne kłopoty pod fałszywym nazwiskiem zatrudnia się jako urzędniczka na Wędrowcu. Jest to statek kosmiczny zajmujący się drążeniem tuneli w podprzestrzeni, które umożliwiają podróże międzyplanetarne. Zadanie, jakiego podjął się kapitan Wędrowca, zobowiązuje go do podróży w odległe i pogrążone w konflikcie rejony kosmosu w celu stworzenia połączenia z pewną planetą, bo jej mieszkańcy zdecydowali się przyłączyć do Wspólnoty Galaktycznej.

Zwrot daleka droga w tytule należy potraktować serio, bo fabuła książki sprowadza się w gruncie rzeczy do opowieści o podróży i służy raczej do pokazania postaci - barwnych członków międzygatunkowej załogi. Trzeba zaznaczyć, że obcość innych niż ludzie mieszkańców kosmosu jest dość łatwa do oswojenia. Wystarczy trochę dobrej woli i elastyczności, by bohaterowie się ze sobą porozumieli, czy nawet zaprzyjaźnili
.
Książka jest pochwałą różnorodności, tolerancji, kompromisów podaną w lekkiej formie, co czynni ją bardzo sympatyczną lekturą.

Zabójcza sprawiedliwość, Ann Leckie.

W tej książce czytelnik zostaje wrzucony w sam środek świata, w którym podboju kosmosu dokonuje hierarchiczna, wojskowa cywilizacja Radch. Dzięki przewadze technologicznej, kierując się zasadami sprawiedliwości i pobożności podbija planety według prostego schematu działania. W fazie pierwszej rządzi okrucieństwo - ci, którzy nie zostają zabici, pozbawiani są osobowości i stają się przedłużeniem sztucznej inteligencji. Faza druga polega na wciąganiu miejscowych elit do udziału w rządach w celu zapewnienia imperium stabilności. W pewnym momencie na skutek zawiłej intrygi zniszczony zostaje jeden z bojowych okrętów. Jedyną ocalałą jest główna bohaterka Breq, która szuka przyczyn, tego, co się wydarzyło.

Dużą przyjemność przy lekturze sprawia odkrywanie zasad rządzących powieściowym światem, jak też historii Breq i jej motywów działania. Kreacja głównej bohaterki jest najmocniejszą stroną książki. Świetnie pokazana jest jej determinacja, lojalność, a także okaleczenie i związane z tym poczucie odcięcia i osamotnienia. Ciekawym pomysłem jest też kwestia płci w cywilizacji Radch, która jest nieokreślona, zatarta i sprawia, że jej przedstawiciele także słabo odróżniają płeć u podbitych ludów, co autorka oddaje w narracji, każąc swojej bohaterce używać jako domyślnych form żeńskich. Zawodzi zakończenie książki, bo mniej więcej po przeczytaniu trzech czwartych, wie się już prawie wszystko i oczekuje mocnego finału, a on jest, w porównaniu z resztą powieści, nijaki.


Czterdzieści i cztery, Krzysztof Piskorski.
  
Akcja książki dzieje się w roku 1844 w świecie alternatywnym do naszego, w którym prace badawcze nad etherem spowodowały wynalezienie maszyn podtrzymujących życie, nowych potężnych rodzajów broni, a przede wszystkim posłużyły do budowy bram etherowych używanych do odkrywania i podbijania światów równoległych. Główna bohaterka, Eliza Żmijewska, uczestniczka powstania listopadowego u boku Emilii Plater, otrzymuje misję specjalną - ma wykonać wyrok na zdrajcy, którego działania zaważyły na losach powstania. W tym celu udaje się do Londynu podróżując przez Europę2, by zmylić policję.

Ta powieść to inteligentna zabawa konwencją fantastyki przygodowej, steampunka i motywami literackimi. Pomysłowość autora jest oszałamiająca, bo czegóż tu nie mamy: zapomniane słowiańskie bóstwa i ich kapłankę, owadzią, obcą rasę, obrzęd Dziadów na paryskim cmentarzu, agentów tworzącego się Scotland Yardu, zaszyfrowane wiadomości, Byrona, który nie zginął w Grecji, lecz przewodzi tajnej organizacji dążącej do zamknięcia bram etherowych, skłóconych Mickiewicza i Słowackiego, wreszcie Wiosnę Ludów, która wybucha cztery lata wcześniej. I o dziwo wszystkie te i wiele innych niewymienionych pomysłów harmonijnie do siebie pasuje. Więcej, tworzą precyzyjny, logiczny mechanizm prowadzący do zaskakującego i spektakularnego finału.

Lektura Czterdzieści i cztery pozostawia uczucie pewnego niedosytu i bardzo trudno określić, co jest tego przyczyną. Przypuszczam, że to kwestia bohaterów. Ten trop można uznać za słuszny, gdy spojrzy się na sposób ukazania na drugim planie narodowych wieszczy - bardzo konwencjonalny. Na szczęście główni bohaterowie nie są banalni. Z wielką sympatią śledzi się ich perypetie, ale sympatia to za mało. Powinni wzbudzać w czytelniku o wiele większe emocje, ze względu na dramatyczne wybory, przed którymi zostają postawieni. Zabrakło czegoś nieokreślonego, co odróżnia dobrze skonstruowaną postać od bohatera opanowującego wyobraźnię czytelnika. Jednym zdaniem: Eliza Żmijewska nie jest kimś na miarę Geralta z Rivii. A szkoda.

wtorek, 29 maja 2018

"Żyć nauczyłam się prosto i mądrze..." Anna Achmatowa


Żyć nauczyłam się prosto i mądrze,
Patrzeć na niebo, modlić się do Boga
I długo, długo chodzić o wieczorze,
By niepotrzebna ustąpiła trwoga.

Kiedy w wąwozie łopuch drży na wietrze,
Dygoce jarzębina drobnym ciałem,
Układam wtedy swe wesołe wiersze,
O życiu płonnym - płonnym i wspaniałym.

Do domu wracam. Liże moje dłonie
Puszysty kocur, sierść przymilnie zjeża.
W tataraku za jeziorem zorzą płonie
Ze świeżych belek ustawiona wieża.

Jedynie z rzadka rozdzierając ciszę,
Bocian na dachu wrzaśnie czy zapłacze.
I zdaje się, że nawet nie usłyszę
Jeżeli ty do drzwi mych zakołaczesz.

__________
Wiersz z roku 1912, tłumaczenie: Wiktor Woroszylski
Oryginał po rosyjsku do posłuchania
Źródło wiersza - internetowa strona Wywrota.pl 
Szkic Anny Achmatowej autorstwa Modiglianiego (1911)
Źródło: Wikipedia

sobota, 12 maja 2018

"Trzydzieści srebrników" Sándor Márai

Wtedy szatan wszedł w Judasza, zwanego Iskariotą, który był jednym z Dwunastu. (Łk 22,3) - tylko tyle o motywach zdrady Judasza mówi ewangelista. Sándor Márai próbę odpowiedzi na pytanie "dlaczego?" stawia w centrum swojej książki. Trzydzieści srebrników nie jest powieścią ani esejem, raczej bardzo udana próba połączenia tych gatunków. Zaczyna się od opisu Galilei: Była to prowincja pasterzy, rolników i rybaków. I każdy, kto ją widział, zapewniał, że piękna była Galilea, bujna, zachwycająca. Wprawdzie nie było tam dużych miast, ale były pola usłane makami. I trawa miękka niczym jedwab. Na łąkach pasły się tłuste krowy, utuczone woły i owce. W każdym zakątku Galilei pachniały kwiaty. Może więc można książkę potraktować jako zaproszenie do wędrówki w czasie, w towarzystwie kogoś, kto z pasją i erudycją, opowie nam własną wersję wydarzeń, a dokładniej, bo pisarz trzyma się wiernie przekazu Ewangelii, swoją interpretację faktów. Wrażenie pogłębiają osobisty ton, trochę podniosły, powtórzenia, nacisk na pewne zdarzenia (na przykład: na chrzest w Jordanie).

Márai szeroko zakreśla scenerię, poczynając od opisu warunków przyrodniczych, sytuacji politycznej, stronnictw istniejących w Palestynie (zeloci, saduceusze, faryzeusze, esseńczycy), przez obraz długiej i żywej tradycji prorockiej, kończąc zaś na nastrojach społecznych narodu żyjącego w niewoli. Przedstawia pewne powszechnie wtedy panujące oczekiwanie końca świata i zbawienia: Ta atmosfera to atmosfera świata niewolników, Żydów strwożonych końcem narodowego bytu, atmosfera zmierzchu i gaśnięcia antycznej kultury, umarłych bóstw, a także nadziei na wyratowanie się z niewoli, atmosfera świata ludzkości ogarniętej tęsknotą za zbawieniem. Na tak zakreślonym tle zostają przedstawione sylwetki kluczowych postaci. Obraz Jezusa odmalowany jest zgodnie z dogmatem podwójnej naturze Chrystusa, a jednocześnie z wrażliwością człowieka wierzącego i przenikliwego. Jezus jest bardzo ludzki, uchwycony w chwili uświadamiania sobie kim jest: wypełnia go owa straszna świadomość, że Jedyny, Bezimienny jest z nim, człowiekiem, jednym.

Portrety innych uczestników wydarzeń też są interesujące: Jan Chrzciciel, najważniejsi z apostołów Szymon, Jan, Jakub. I wreszcie Judasz. To postać, która na stale wrosła w czas. Zrobiła się przeraźliwie wielka, jak oblicza potworów w nocnych koszmarach(...). Dlatego, że jak pisze Márai: Od stuleci chodzi ulicami, mieszka pośród nas. Pozostałych jedenastu nie żyje w sposób tak rzeczywisty. Nie ma żywych Mateuszów i Piotrów. Są za to żywi Judasze. Na scenie teatru historii pojawia się jako ktoś odmienny od innych apostołów, rybaków, pasterzy, mieszkańców Galilei, przybysz z daleka. Jest człowiekiem z miasta (Kariotu), kimś, kto dużo podróżuje w interesach, kto na pewno, był przecież skarbnikiem apostołów, orientował się, jaka jest różnica pomiędzy wieloma rodzajami pieniędzy grecką drachmą, miną, talentem, rzymskimi sestercjami, perskimi darejkami, żydowskimi srebrnymi i złotymi syklami. Nic dziwnego, że w momencie podejmowania decyzji, w chwili wahania, Márai przedstawia go rozmawiającego o swoich wątpliwościach z celnikiem Mateuszem. Mateusz i Judasz to ludzie wykształceni, umiejący czytać i pisać. Pozostali znają się na łataniu sieci i entuzjazmowaniu, nie  rozumieją, co Rabbi mówi: jakby wcale nie było ważne co mówi, ale raczej jedynie to, że właśnie on mówi,(...) jakby to on był całym sensem tych słów. Ich wyobrażony dialog przy drodze do Kafarnaum jest kluczową sceną książki. To rozmowa o tym, co jest prawdą, o dwóch językach: serca i rozumu i o wartości słów, a także o tym, jak istotne jest bycie częścią narodu wybranego. Potem jest już tylko opis Ostatniej Wieczerzy z punktu widzenia Judasza (jeden znakomity akapit), wędrówka przez pełną ludzi, mroczną Jerozolimę, spotkanie z Annaszem i Judasz na czele żołnierzy znikający w ciemności ogrodu.

Na okładce książki: Pocałunek Judasza, fresk Giotta di Bondone w Padwie (źródło Wikipedia)
Ponieważ Sándor Márai przeżył wygnanie z rodzinnego miasta, dwie wojny światowe, patrzył na zagładę Żydów węgierskich, rządy Sowietów w Budapeszcie, powątpiewa w ewangeliczną wersję dalszych losów Judasza. Wystarczy przywołać wspomnienia tamtych okropnych lat, kiedy zdrada rozprzestrzeniała się niczym zaraza, na którą nie ma szczepionki. Wie, że przeważnie za zdradą nie idą wyrzuty sumienia: Możliwe, że się powiesił i rzucił z powrotem pieniądze. Możliwe, że tych pieniędzy nie oddał i nie popełnił samobójstwa, za to kupił pole krwi, część cmentarza, gdzie kazali się chować obcy. Możliwe, że żył tam jeszcze długo, nieopodal tej działki, w spokoju, którego nikt mu nie zakłócał. I możliwe, że gdy już minął początkowy przestrach, otoczono go powszechnym szacunkiem i zmarł jako majętny właściciel cmentarza, otrzymujący co roku zapłatę za opieką nad grobami Rzymian, Greków, Persów, zmarłych tu, z dala od swojej ojczyzny. Zdrajcy żyją zazwyczaj długo, najczęściej są też ludźmi łagodnymi i zadowolonymi. 

środa, 9 maja 2018

"Maruderzy", Sándor Márai

Pisarz, Peter Garren, na prośbę swojego byłego pracodawcy, potężnego przedsiębiorcy, przyjeżdża do Berlina lat trzydziestych by sprawdzić, czy rozlegający się tam Głos stanowi zagrożenie dla Europy. Jakiś czas później odwiedza rodzinne miasto przywrócone ojczyźnie. Fabuła Maruderów Sándora Máraia, ostatniego tomu sagi rodzinnej Dzieło Garrenów  jest więc zasadniczo prosta. To, co sprawia, że proza Máraia jest tak fascynująca tkwi, nie w przebiegu zdarzeń, ale w umiejętności autora budowania napięcia, wnikliwości i erudycji jego spostrzeżeń, ukazywaniu istoty zdarzeń, zazwyczaj przełomowych dla jednostki lub społeczeństwa.

Olśniewającym przykładem mistrzostwa autora jest pierwsza część powieści obejmująca pobyt bohatera w hitlerowskich Niemczech, zatytułowana Znaczek i meldunek. Opis pierwszych wrażeń z Berlina Peter Garren, narrator w tej części książki, kończy relacją z wizyty w księgarni. Tam okazuje się, że książki znanego pisarza Bertena zostały wycofane ze sprzedaży, a dzieł Goethego już się nie wznawia.

Niepokój bohatera wzrasta, gdy Peter rozmawia z odmienionym bratem. Spotkanie z nim w lesie staje się wieczorem niemym jak człowiek, któremu odjęło mowę ze strachu i milczy bezradnie, przeczuciem ciemności, bo najbliższy krewny stanął po stronie tych, co mają siłę, by ruszyć świat z miejsca, choćby ceną miało być utopienie go we krwi.

Kulminację stanowi przenikliwy, robiący wyjątkowe wrażenie, obraz wiecu narodowych socjalistów. Tłum, w którym człowiek traci swoją indywidualność, tłum uczestniczący w parareligijnym obrzędzie, działający zgodnie z instynktem, a jednocześnie sterowany, uczony posłuszeństwa wobec nowego Porządku. Peter z przerażeniem obserwuje rosnące w masie ludzkiej napięcie, które wybucha w dzikim ryku, gdy Głos staje się ciałem. Chwila wejścia wodza jest jak uderzenie. Nawet Garren ulega powszechnemu uniesieniu. W swojej relacji przechodzi nagle od "ja" do "my". Po początkowej fascynacji, odruchowej sympatii, odzyskuje jednak jasność osądu i przechodzi do uważnej, demaskującej obserwacji:  oto  stoi przed nami przedstawiciel Losu, Przeznaczenia we własnej osobie, człowiek z pędzelkiem wąsów, z kosmykiem włosów opadających na czoło, i tworzy historię przez kłamstwo. Które jest wielką siłą, inną niż Cnota, Męstwo, czy Idea, ale niewątpliwie siłą. Tyle że ta siła prowadzi donikąd. A dokładniej prowadzi gdzieś: w nicość. Scena kończy się ironiczną, groźną w wymowie puentą, przedstawieniem konsekwencji urzeczenia Głosem.

Przeżyte wydarzenie zostaje poddane wnikliwej refleksji w rozmowie Garrena z pisarzem Bertenem, przebywającym w areszcie domowym. Dyskusja toczy się wokół klęski kultury, która nie obroniła narodu przed osuwaniem się w barbarzyństwo, osobistej przegranej starego pisarza, który współtworzył świat kończący się na jego oczach. Towarzyszy temu gorzkie poczucie bezradności, bo co ma zrobić skazany na milczenie, izolowany twórca, którego dyktatura tylko tymczasowo oszczędza by wykorzystywać go w celach propagandowych.

Mocno wybrzmiewa tu także herbertowska w duchu kwestia smaku, wrażliwość na styl rządzących (I, cóż, jego zdania poboczne są niedobre, niestety, nic im nie pomoże. A kiedy zdania poboczne są niedobre, mówca natychmiast podnosi maczugę czy długi nóż); wierność Goethemu, gdy inni wybierają podrzędnych pisarzy, konieczność trwania przy wyznawanych wartościach.

Druga część powieści zaczyna się wielkim triumfem. Oto, dzięki Głosowi, utracone dwadzieścia lat temu Miasto wraca do ojczyzny, obcy musieli odejść. W powszechnym uniesieniu, defiladach, powiewających flagach, które starannie przechowywano na strychach jest jakiś zgrzyt, fałsz, który intuicyjnie wyczuwa Peter. Przeczucie zmienia się w pewność, że powrót do dawnej atmosfery miasta, uczucia bycia u siebie, jest niemożliwy. Po kilku rozmowach z tymi, co zostali na miejscu, pod panowaniem obcych okazuje, że coś nieodwracalnie pękło. Zmieniło się Miasto, zmienili Garrenowie, nie są już indywidualistami, postępującymi według własnych zasad, stanowiącymi wraz innymi mieszkańcami żywy ład Goethego, ducha Miasta. Zarażeni nazizmem stali się ludźmi tworzącymi tłum, co jeszcze dobitniej niż wydarzenia berlińskie, ukazuje zachowanie najmłodszego brata. Rodzina się rozpadła. Pozostała tylko pamięć. Peter jest ostatnim z rodu, na pytanie co ma robić jako pisarz, otrzymuje odpowiedź: Niech pan metodycznie obserwuje, panie Garren (...) I bezlitośnie. 

W drugiej części powieści splatają się wątki całego cyklu, zbierają postacie występujące w pozostałych tomach. Brak znajomości pozostałych części tłumi nieco przyjemność czytania, ale wciąż jest ona duża. Za to pierwsza część jest samodzielnym fragmentem książki, słabo powiązanym z innymi i majstersztykiem pisarskim. Zaś zawarty w niej opis wiecu nazistów w berlińskim Pałacu Sportu jest, jak pisze w posłowiu tłumaczka książki, Teresa Worowska, czymś wyjątkowym w literaturze europejskiej. Myślę więc, Maruderzy Sándor Márai są lekturą konieczną.
_________
Wpis bierze udział w wyzwaniu Pod hasłem.

czwartek, 26 kwietnia 2018

26 kwietnia - rocznica urodzin Marka Aureliusza

Do Marka Aurelego

Dobranoc Marku lampę zgaś
i zamknij książkę Już nad głową
wznosi się srebrne larum gwiazd
to niebo mówi obcą mową
to barbarzyński okrzyk trwogi
którego nie zna twa łacina
to lęk odwieczny ciemny lęk
o kruchy ludzki ląd zaczyna

bić i zwycięży Słyszysz szum 
to przypływ Zburzy twe litery
żywiołów niewstrzymany nurt
aż runą świata ściany cztery
cóż nam - na wietrze drżeć
i znów w popioły chuchać mącić eter
gryźć palce szukać próżnych słów
i wlec za sobą cień poległych

więc lepiej Marku spokój zdejm
i ponad ciemność podaj rękę
niech drży gdy bije w zmysłów pięć 
jak w wątłą lirę ślepy wszechświat
zdradzi nas wszechświat astronomia
rachunek gwiazd i mądrość traw
 i twoja wielkość zbyt ogromna
 i mój bezradny Marku płacz

______________
Źródło: Do Marka Aurelego, Zbigniew Herbert; Poezja naszego wieku. Antologia wierszy Warszawa 1990

poniedziałek, 16 kwietnia 2018

"Pewnie, że boli", Karin Boye

Pewnie, że boli, gdy pękają pąki.
Bo czemuż by wiosna się wahała?
Czemuż by nasza tęsknota gorąca
miała pozostać gorzko-zmarzło- biała?
Łuska chroniła wszak przez całą zimę.
Czym jest to nowe, co prze i rozwiera?
Pewnie, że boli, gdy pękają pąki,
boli, co rośnie
i to, co zapiera.
Och, nie jest łatwo spadającym kroplom.
Drżące tęsknotą zwisają nabrzmiałe,
uczepione gałązki, pęcznieją i suną -
w dół ciężar je ciągnie, chociaż jeszcze trwają.
Ciężko w niewiedzy, strachu, niepewności.
Ciężko, gdy otchłań wciąga i przyzywa,
nadal zwlekać, z drżeniem patrzeć w przepaść -
ciężko chcieć pozostać
i chcieć przepaść.
Naraz, gdy najtrudniej i nie ma ratunku,
pękają z tryumfem drzewa pąki,
naraz, kiedy obawa już nie powstrzymuje,
spadają z gałęzi migoczące krople
niepomne, że bały się tego, co nowe,
niepomne lęku przed drogą w nieznane,
przez chwilę czują błogie ukojenie
otoczone ufnością
tą, co stwarza ziemię.
_____
Tłumaczenie ze szwedzkiego: Magdalena Wasilewska-Chmura
Źródło: Babiniec Literacki (fanpage)

sobota, 14 kwietnia 2018

"Siedemdziesiąt dwie litery", Ted Chiang

Ted Chiang, amerykański pisarz science-fiction, znany jest z tego, że tworzy tylko krótkie formy literackie. Siedemdziesiąt dwie litery to drugi tom jego opowiadań, jaki ukazał się w Polsce. Utwory te charakteryzuje duża różnorodność pod względem konstrukcji, zawsze precyzyjnie oddającej idee poszczególnych tekstów. Mamy więc klasyczne opowiadania fantastyczne, a oprócz nich cykl wywiadów, steampunk, historię w stylu Baśni tysiąca i jednej nocy. Chociaż każde z opowiadań jest inne, łączy je wspólna tematyka. Pisarza najbardziej interesują zagadnienia: wolnej woli, języka, granic nauki.

W najbardziej znanym opowiadaniu Chianga - Historia twojego życia - bohaterką jest lingwistka Louise Banks, która usiłuje porozumieć się z przybyszami z kosmosu lądującymi na Ziemi. Utwór ten zbudowany jest tak, by w samej strukturze i języku oddana była główna przyświecająca mu idea oparta na hipotezie z dziedziny lingwistyki (hipoteza Sapira- Whorfa), która głosi, w uproszczeniu, że język kształtuje sposób widzenia otaczającego świata. Różnice między systemami językowymi sprawiają, że ludzie mówiący w różnych językach rozmaicie postrzegają świat. Nauka obcej mowy, w przypadku bohaterki pisma Obcych, to zmiana sposobu myślenia, tym bardziej fundamentalna im większa jest różnica kulturowa, czy jak tu biologiczna. Opowiadanie to zostało przeniesione na ekran. Film nosił w Polsce tytuł "Nowy początek" i był całkiem udaną ekranizacją, trochę mniej spójną niż oryginał, poszerzoną  o wątek polityczny, z ciekawym pomysłem ukazania statków obcych, które w utworze obywają się bez opisu i są określone krótkim mianem "zwierciadełek".

Dwa opowiadania: Co cieszy oczy i Zrozum poruszają temat manipulacji neurologicznych i ich skutków. Pierwsze w formie krótkich wywiadów zajmuje się nierównością ludzi związaną z urodą. Pytanie, które stawia, czy wszczepienie zabezpieczenia, powodujące brak odróżnienia brzydoty od piękna, jest etyczne i korzystne, pozostaje otwarte. W drugim tekście bohater zostaje obdarzony nadludzką inteligencją. Tworzy on własny język umożliwiający oddanie kreowanych przez niego koncepcji, stojących poza horyzontem możliwym do uchwycenia dla zwykłego człowieka. Podobny temat granic nauki poruszają następne utwory. Uczona za udowodnienie istnienia sprzeczności w matematyce płaci załamaniem nerwowym (Dzielenie przez zero). W Ewolucji ludzkiej nauki człowiek nie zajmuje się już nauką, ta osiągnęła stopień złożoności leżący poza ludzkim zasięgiem, lecz analizą budowy urządzeń stworzonych przez metaludzi, powstałych wskutek terapii genowej.

Interesujące są też te historie Chianga, które nawiązują do baśni, legend, motywów biblijnych. Problem wolnej woli zyskuje świetną ilustrację w baśniowym opowiadaniu pod tytułem Kupiec i wrota alchemika o podróżach w czasie. Istnienie wolnej woli oznacza, że nie możemy znać przyszłości. A wiemy, że wolna wola istniej, gdyż sami doświadczamy jej działania. Jest ona nieodłączną częścią świadomości. Czy jednak na pewno? Co, jeśli znajomość przyszłości zmienia tego, kto ją zna? Zobowiązuje go do tego, by postępował dokładnie tak, jak wie że postąpi?
Legendę o Golemie, uzupełnioną o tę część tradycji żydowskiej, która pierwszego człowieka traktowała jako obdarzonego bożym tchnieniem golema, przekształca autor w opowiadanie o dziewiętnastowiecznej Anglii, w której podstawą gospodarki są automaty oparte o techniki słowotwórcze, które służą również udoskonalaniu ludzi (Siedemdziesiąt dwie litery). W Wieży Babilonu tytułowa budowla nie rozpada się wprawdzie jak wieża Babel, ale pomimo olbrzymiego, wieloletniego wysiłku budowniczych nie prowadzi do zamierzonego celu - poznania rzeczywistości. Staje się dowodem, że wiedza jest dla ludzi niedostępna, całkowicie zakryta. Zarazem wieża Babilonu, bardzo plastycznie przedstawiona, to piękny pomnik ludzkiej wytrwałości w próbie zrozumienia świata.  I jest to, zdaje się, główna myśl przyświecająca twórczości Teda Chianga: potrzeba poznania jest istotą człowieczeństwa. Nawet świadomość, że wiedza nigdy nie będzie kompletna, nie przyniesie dobra, czy prowadzić będzie do odkrycia strasznej prawdy (Wydech) nie sprawi, że wysiłek do jej zdobycia nie będzie podejmowany.

sobota, 17 lutego 2018

17 lutego - Światowy Dzień Kota


Żeby człowiek nie myślał, że jest doskonały
i żeby nie miał złudzeń, że się z Bogiem zbratał,
że wszystkie mu zwierzęta będą się kłaniały
i uznają, że właśnie on jest panem świata -
żeby więc człowiek nie wpadł w samouwielbienie,
by poznał jak ułomna jest z niego istota,
Bóg dał mu przykazania, rozum i sumienie,
a gdy to nie pomogło, wtedy stworzył KOTA.
____________
Autor: Franciszek Klimek
Ilustracja: Józef Wilkoń

niedziela, 11 lutego 2018

"Osiedle marzeń", Wojciech Chmielarz

Osiedle marzeń to czwarty tom z serii kryminałów z komisarzem Jakubem Mortką, ale spokojnie można go czytać bez znajomości poprzednich. Główny bohater, rozwiedziony, obecnie w szczęśliwym związku, da się lubić. Ma swoje wady i niedociągnięcia, ale jest w nim taka sympatyczna zwyczajność, która sprawia, że nie popada w stereotyp zgorzkniałego, nadmiernie pijącego policjanta z problemami. Tym razem przyjdzie mu prowadzić śledztwo w sprawie zabójstwa popełnionego w Warszawie, na jednym ze strzeżonych osiedli. Wczesnym rankiem zostaje tam znaleziona martwa studentka dziennikarstwa. Oczywistą podejrzaną okazuje się Switłana, zatrudniona na czarno Ukrainka, zajmująca się sprzątaniem. Jak to bywa w kryminałach to, co wydawało się proste szybko się komplikuje i w toku postępowania sprawa przekształca się w zagmatwaną historię, u podłoża której leżą, jak się zdaje, motywy finansowe.

Osiedle marzeń to świetnie napisany kryminał ze wszystkimi jego charakterystycznymi cechami, czyli wciągającą fabułą, pokazanymi wiarygodnie etapami śledztwa, i oczywiście następnymi ofiarami. A jednak, mimo wartko płynącej akcji, autorowi udaje się pokazać, tak niby mimochodem, kawałek rzeczywistości, uwierający i niewygodny: pogardliwe traktowanie ukraińskich pracowników (należy im się póki nie przeproszą za Wołyń), ofiarę coachingu, wszechobecne narkotyki, wojny parkingowe. Słowem, tę dość powszechną iluzję, że od zła da się odgrodzić na bogatym, strzeżonym  osiedlu. Oprócz tego krytycznego spojrzenia jest coś istotniejszego. Jeszcze ważniejsze okazuje się zobrazowanie jak niewielkie sprawki, grzeszki, codzienne frustracje, przymykanie oczu, rozczarowania przeradzają się w wielkie zło.

Ten trzymający w napięciu kryminał, od którego trudno się oderwać ma kilka wad. Jest to wątek uboczny - policjanta, którego przywrócono do służby i z którym szefostwo nie za bardzo wie, co zrobić, więc przydziela go do spraw nierozwiązanych, których rozwikłanie przychodzi mu zdumiewająco łatwo, tu jedynie można zarzucić autorowi lekkie minięcie się z prawdopodobieństwem i przegięcie ze zbiegami okoliczności. Minusem jest też zakończenie - tego się czytelnikowi nie robi, żeby z niecierpliwością czekał na następny tom.

Wpis bierze udział w wyzwaniu "Pod hasłem"

czwartek, 18 stycznia 2018

"Pora śmierci choinek", Marcin Świetlicki

Styczeń, pora śmierci choinek. Trupy rozebrane
z łańcuchów i ozdóbek. Mnóstwo bohaterów
porzuconych w śniegu. Zapomniana gwiazda
pozostawiona, zaplątana między 
łysiejące gałązki. Bez blasku.
Trzej królowie już w drodze powrotnej
i nic ich nie prowadzi. Wracają do swoich
rzezi. Dziś ostatni
okruch ze świątecznego ciasta dostał się pod nogi
i dzioby ptaków. To olbrzymie zwierzę, które wchodzi w takich 
momentach rycząc: ZAMYKAMY! 
KONIEC! KONIEC! być może jest podłe 
i godne nienawiści, ale przecież kiedyś, 
gdy będziemy zmęczeni zachodami - wschodami, 
lewą i prawą ręką, kocham cię - nie kocham, 
będziemy je przyzywać - i gdy wreszcie przyjdzie 
- przyjmiemy je z wdzięcznością.

sobota, 13 stycznia 2018

"Był sobie chłopczyk", Ewa Winnicka

Był sobie chłopczyk  Ewy Winnickiej to niewielkich rozmiarów reportaż do przeczytania w jedno popołudnie. Jednocześnie ciężar emocjonalny książki sprawia, że pozostaje ona z czytelnikiem na długo. Przedstawia ona słynną, szeroko opisywaną w prasie, sprawę śmierci bezimiennego dwulatka znalezionego w stawie na obrzeżach Cieszyna wiosną 2010 roku.

Reportaż podzielony jest na trzy części. W pierwszej zatytułowanej Kryptonim "Jasiu" autorka opisuje pracę policji nad ustaleniem tożsamości chłopca, co mimo że śledztwo w sprawie było prowadzone na szeroką skalę zajęło dwa lata. Z opisu wyłania się obraz żmudnego policyjnego działania, sprawdzania każdego donosu, ogromnej wykonanej pracy. W części drugiej 23 miesiące Szymona autorka opowiada o rodzicach i rodzinie chłopca. To najbardziej poruszający fragment książki. Zawiera krok po kroku rekonstrukcję wydarzeń, które zakończyły się tragedią. Końcówka o tytule Będzin to zapis wydarzeń mających miejsce po aresztowaniu rodziców i próba nakreślenia szerszego obrazu przyczyn tragedii i wyciągnięcie wniosków.

Sprawa sama w sobie wydaje się niewyobrażalna, bo to przecież niemożliwe, żeby nikt z otoczenia nie zauważył zniknięcia dziecka. Z reportażu wyłania się obraz niewydolnego systemu pomocy rodzinie. Zaskakująco łatwo instytucje do tego powołane, jak mopsy czy przychodnie tracą kontakt z zagrożonym przemocą dzieckiem, wystarczy że opiekunowie zmienią miejsce zamieszkania. Jeszcze dobitniej jak łatwo dziecko może zniknąć pokazuje policyjne śledztwo - sita poszukiwań są zawsze za rzadkie. Sprawy nie ułatwia okoliczność, że wszystko dzieje się w rejonie przygranicznym. Reporterka pokazuje też znieczulicę społeczną na zauważaną przemoc wobec dzieci. Słowa: "to nie moja sprawa", "nie interesowaliśmy się" powtarzają się u świadków jak refren.

Ascetyczny styl, jakim napisana jest książka nie zmniejsza uczucia bezsilności zmieszanego z szokiem, niedowierzaniem i oburzeniem jaki wywołuje opis zdarzeń zwłaszcza zawartych w części poświęconej rodzinie chłopca. Fakty podane szczegółowo, dokładnie, z chłodnym dystansem mówią same za siebie - przemoc fizyczna i psychiczna ze strony najbliższych, obojętność cechująca dalszych krewnych i otoczenie (przez dwa lata nikt nie interesuje się, gdzie podział się chłopczyk). I narastająca u czytelnika bezradność, która wynika z przekonania, że dzieci w ten sposób traktowane przypuszczalnie powtórzą te same schematy wobec swojego potomstwa, przekazując następnemu pokoleniu bagaż krzywdy i cierpienia, a także prawdopodobnie wejdą jako dorośli w konflikt z prawem.   

1 czerwca, w Dzień Dziecka, w 2017 roku zapada wyrok skazujący w sprawie Szymona. Wstrząsające jest, że podobnych spraw jest dużo. W krótkim rozdziale kończącym książkę, autorka przytacza statystyki: Co roku ofiarą przemocy i zaniedbań ze strony  opiekunów pada prawie piętnaście tysięcy dzieci. Kilkadziesiąt z nich traci życie.

Wpis bierze udział w wyzwaniu "Pod hasłem"

poniedziałek, 1 stycznia 2018

Książki roku 2017

Pisarze, jak wszystko, przychodzą i odchodzą. Niektórych zatrzymujemy na chwilę, innych na całe życie.
(Po śniadaniu, Eustachy Rylski)

 Lista książek roku 2017 (w kolejności alfabetycznej): 
1. Czarna ziemia. Holokaust jako ostrzeżenie Timothy D. Snyder
2. Duch króla Leopolda.  Adam Hochschild
3. God hates Poland, Michał R. Wiśniewski
4. Idiota,  Fiodor Dostojewski
5. Król kłania się i zabija, Herta Müller
6. Księga Dziwnych Nowych Rzeczy, Michel Faber
7. Nie posiadamy się ze szczęścia, Karen Joy Fowler
8. Po śniadaniu, Eustachy Rylski
9. Śmierć w bunkrze. Opowieść o moim ojcu, Martin Pollack
10. Układ okresowy, Primo Levi

Z książek, które przeczytałam w 2017 chciałabym zatrzymać w pamięci na dłużej te wymienione wyżej dziesięć. Są wśród nich cztery powieści. Niewątpliwie najlepszą z nich to Idiota Dostojewskiego. Kolejne zrobiły na mnie mniejsze wrażenie. Nie posiadamy się ze szczęścia Fowler to historia wyjątkowej rodziny i najlepszym sposobem na lekturę tej książki jest przeczytanie jej "w ciemno"bez zapoznawania się z recenzjami i opiniami, bo wiele z nich zdradza kluczowy dla fabuły fakt, a efekt zaskoczenia lub samodzielnego domyślenia się istoty rzeczy potęguje wrażenia z lektury. Księga Dziwnych Nowych Rzeczy Fabera i God hates Poland Wiśniewskiego to utwory niepozbawione pewnych wad, ale interesujące. W pierwszej bardzo podobało mi się zakończenie, w drugiej opis polskiej, współczesnej rzeczywistości ubrany w kostium science fiction. Pozostałe sześć książek to szeroko pojęta literatura non- fiction. Są to: zbiór znakomitych, osobistych esejów o literaturze - Po śniadaniu Rylskiego, pozycje historyczne (Snyder, Hochschild), historyczno- autobiograficzne (Müller, Pollack), które czytałam momentami ze ściśniętym gardłem, jako ostrzeżenie przed powtórzeniem się historii. I wreszcie książka znajdująca się na styku różnych gatunków - świetny Układ okresowy Primo Leviego, który jest zbiorem opowiadań, w tym kilku fikcyjnych, autobiografią, a w 2006 roku przez The Royal Institution of Great Britain, szacowne brytyjskie stowarzyszenie istniejące od 1799 popularyzujące naukę oraz prowadzące badania naukowe, został uznany za najlepszą książkę o nauce, jaką kiedykolwiek napisano.