czwartek, 29 czerwca 2017

"Czarna ziemia. Holokaust jako ostrzeżenie", Timothy Snyder

Intuicja wiedzie nas na manowce. Słusznie kojarzymy Holokaust z ideologią nazistowską,
zapominając jednak, że wielu zabójców nie było nazistami ani nawet Niemcami. Najpierw myślimy o niemieckich Żydach, choć niemal wszyscy przedstawiciele tego narodu, którzy zginęli w Holokauście, żyli poza Rzeszą. Wskazujemy na obozy koncentracyjne, mimo że niewielu zamordowanych Żydów kiedykolwiek przekroczyło ich bramy. Oskarżamy państwo, lecz mord stał się możliwy dopiero wtedy, gdy zniszczono jego instytucje. Stawiamy zarzuty nauce, przyjmując w ten sposób istotny element światopoglądu Hitlera. Wreszcie obwiniamy narody, uciekając się do uproszczeń wykorzystywanych przez samych nazistów.

Czarna ziemia... Snydera to pozycja przedstawiająca w sposób syntetyczny wiedzę o Holokauście, kładąca nacisk na zrozumienie zjawiska i wyciągnięcie wniosków. Pierwsze rozdziały poświęcone są warunkom, w których ideologia Hitlera mogła dojść powszechnie do głosu. Odpowiedzią na pytanie: "Czy Holokaust może się powtórzyć?", autor zajmuje się w rozdziale ostatnim. W nim przedstawia analogie pomiędzy dwudziestoleciem międzywojennym a współczesnością, skupiając się na podejściu do rozwiązywania problemów, stanowiących groźbę dla polityki poszczególnych państw i ładu światowego. Głównymi podobieństwami są: brak zaufania do nauki, w tym podporządkowywanie jej ideologii, utożsamienie przeżycia z wygodnym życiem, skrócenie perspektywy czasowej i poczucie zagrożenia. Jak każdy wartościowy opis zagłady Żydów w Europie książka uwzględnia oczywiście szereg zagadnień i spojrzenie z wielu perspektyw.*

Najbardziej jednak istotne jest zrozumienie przebiegu Holokaustu i pojęcie relacji między władzą państwa a masowym mordem. Holokaust był możliwy wskutek zniszczenia państwa. To podstawowa teza Czarnej ziemi. Przykładem dobitnie, oczywiście jednym z wielu, potwierdzającym to stwierdzenie jest zestawienie Danii i Estonii. Dwóch podobnych, niewielkich krajów o porównywalnym stosunku do mniejszości żydowskiej, przy czym stosunek ten wydawał się życzliwszy w Estonii, sądząc po tym, że państwo to chętniej przyjmowało uchodźców z hitlerowskich Niemiec w latach trzydziestych. Dlaczego więc prawie nikt nie ocalał w Estonii, a niemal wszystkich duńskich Żydów udało się uratować? Kluczem do odpowiedzi jest całkowita destrukcja państwa wskutek okupacji sowieckiej a potem nazistowskiej. W przypadku innych krajów zniszczenie ich państwowości przez Niemcy lub najczęściej przez Związek Radziecki z późniejszym najazdem niemieckim, miało podobny zasadniczy skutek. Podwójna okupacja uruchomiła szereg skomplikowanych procesów politycznych, społecznych i psychologicznych, klarownie w książce opisanych, prowadzących do powstania prawnej czarnej dziury, gdzie wszystko było dozwolone, bezpaństwowej strefy, w której można było rozpocząć i przeprowadzić Holokaust. Trzeba, bowiem pamiętać, że zdecydowaną większość Żydów zabito na wschodzie, zanim jeszcze w Auschwitz ruszyła wielka fabryka śmierci.**

Istotność państwa ujawnia się też, gdy patrzymy od drugiej strony: jakie czynniki determinowały ocalenie. Przetrwanie wymagało wszędzie tego samego: chodziło o obywatelstwo, biurokrację i politykę zagraniczną. Dowodem jest historia każdego kraju, który mimo niemieckich wpływów zachował pewną suwerenność. Wbrew naciskowi przywództwa nazistowskiego "ostatecznego rozwiązania" nie zdołano doprowadzić tam do końca. Państwa takie prowadziły bowiem samodzielną politykę zagraniczną, więc liczyły się z prawdopodobnym wynikiem wojny, z czasem zmieniając ją na bliższą aliantom. W wyniku czego szansa przeżycia ludności żydowskiej wzrastała. Przykładami takich krajów były Rumunia i Bułgaria.

Dopóki istniała suwerenność państw, choćby częściowa, istniały też możliwości, które stwarzała biurokracja i jej wady: przewlekłość spraw, unikanie odpowiedzialności, łapówkarstwo. Istota sprawy polegała jeszcze na czymś innym: Mawia się, że to biurokracja zabijała Żydów; bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że zabijała ich eliminacja biurokracji. (...) Biurokracja w Niemczech mogła zabijać Żydów tylko wtedy, gdy w innych miejscach ustanowiono strefy wolne od biurokracji. Zatem eliminacja polskiej państwowości na początku wojny miała kluczowe znaczenie dla przebiegu całego Holokaustu, ponieważ właśnie na okupowanym terytorium Polski, w specjalnej sferze kolonialnej Niemiec, można było zlokalizować miejsca zagłady.

 Pod nieobecność państw nikt nie był obywatelem, a życie ludzkie można było traktować beztrosko. Dyskryminacja prawna antysemickiego państwa w stosunku do żydowskich obywateli nie skutkowała automatycznie śmiercią, tym kończyło się natomiast zniszczenie państwa. Wymowną ilustracją jest porównanie losów Victora Klemperera, Anne Frank i Emanuela Ringelbluma, kronikarzy tamtych czasów, i osób im pomagających. Klemperer przeżył wojnę mieszkając w hitlerowskich Niemczech, Anne Frank zginęła wywieziona z Holandii do obozu, nikogo z jej otoczenia nie dotknęły represje, Ringelblum zginął w Warszawie wraz z osobami, które mu pomagały. Powiedzenie krążące w okupowanym Lwowie też celnie oddaje sprawę: "Z czego składa się człowiek? Z ciała, duszy i ... dokumentów."  Największą liczbę osób uratowali ci, za którymi stało państwo, którzy mogli dostarczyć papiery gwarantujące ochronę prawną innego kraju: szwedzki dyplomata działający na Węgrzech Raul Wallenberg, który przypłacił swoją działalność życiem - zginął na Łubiance w Moskwie; Chiune Sugihara japoński konsul w Kownie, szwajcarski konsul Ernst Prodolliet w Holandii, przedstawiciel rządu hiszpańskiego Propper de Callejon w Bordeaux i inni.***
_____________

*Bardzo interesująco przedstawione są stosunki polsko-niemieckie i polsko-żydowskie przed wybuchem drugiej wojny światowej. Jasno z tego przedstawienia wynika, że przymierze polsko-niemieckie było niemożliwe - kraje te zbyt wiele dzieliło. Mimo kilkakrotnie ponawianych przez nazistowskie Niemcy propozycji polska strona zawsze grała na zwłokę, czując, że sojusz taki byłby zakładką w płonącej książce. Różnicą zasadniczą był stosunek do kwestii żydowskiej, mimo pewnych pozorów podobieństwa. Prześledzenie losów syjonistycznej organizacji Bejtar najlepiej na to wskazuje, aczkolwiek przykre jest, że w latach trzydziestych, państwo polskie przestało realizować politykę zgodną z ideą wyrażającą się hasłem: "Za wolność naszą i waszą" na rzecz: "Za wolność naszą bez was".

**Książka zawiera rozdział zatytułowany Paradoks Auschwitz, w którym autor pisze, że Auschwitz stało się skrótowym określeniem Holokaustu, co może prowadzić do redukowania rzeczywistej skali wyrządzonego zła, na przykład: umożliwiać zasłanianie się niewiedzą. Możliwe jest, że część Niemców nie zdawał sobie dokładnie sprawy, co działo się w Auschwitz. Natomiast niemożliwe jest, aby wielu nie było świadomych masowego mordowania Żydów. (...) Na wschodzie, gdzie dziesiątki tysięcy Niemców przez trzy lata nad setkami dołów śmierci rozstrzeliwały miliony Żydów, większość ludzi miała świadomość, co się dzieje. Dla ZSRR Auschwitz stało się również wygodnym symbolem ponieważ było jedną z niewielu części Holokaustu, w której nie brali udziału obywatele sowieccy. Auschwitz było też końcowym etapem systemu udoskonalania masowej zbrodni. Zmechanizowanie zabijania sprawia, że mord wydaje się przez to nieludzkim procesem i to może zaciemniać fakt, że ludzie niezbyt różniący się od nas mordowali innych ludzi niezbyt różniących od nas, patrząc przy tym na nich z bliska.

*** Czarna ziemia opowiada też o tych, za którymi nie stało żadne państwo ani organizacja, a którzy z narażeniem życia ratowali innych, o ich wytrwałości i determinacji.

niedziela, 25 czerwca 2017

Herta Müller o pisarstwie Hanny Krall

"Jeżeli miałabym wyjaśnić, dlaczego według mnie jedna książka jest bezwzględna, a inna płytka, mogę odesłać jedynie do gęstości miejsc, które wywołują amok w głowie i natychmiast ciągną moje myśli tam, gdzie nie mogą przebywać żadne słowa. Im gęściej występują te miejsca w tekście, tym jest on bezwzględniejszy, im rzadziej - tym płytszy. Istniało dla mnie zawsze tylko jedno kryterium tekstu: czy wywołuje on w głowie niemy amok, czy nie. Każde dobre zdanie znajduje ujście w głowie tam, gdzie to, co ono wywołuje, mówi bez słów. (...) Na przykład u Hanny Krall:
 Z wiedeńskiego gestapo wywieziono ją do Oświęcimia. Była na kwarantannie; po trzech miesiącach - dłużej nie mogła być, bo w Mauthausen czekał mąż - podeszła na rampie do doktora Mengele, powiedziała, że jest pielęgniarką, i poprosiła o włączenie do odjeżdżającego transportu. (...) Doktor Mengele - przystojny, uprzejmy - przeprowadzał na rampie krótki egzamin. 
- Jak odróżni pani krwotok żylny od tętniczego? - zapytał. To wiedziała, bo uczyła się przecież pielęgniarstwa na oddziale tyfusu w getcie. 
- Ile razy na minutę oddycha człowiek - pytał dalej doktor Mengele. Tego nie wiedziała i przestraszyła się. 
- Ile razy na minutę uderza serce? - pytał, jak wyrozumiały profesor, który nie lubi oblewać na egzaminie. 
- To zależy - powiedziała - czy człowiek boi się i jak bardzo. 
Doktor Mengele roześmiał się, zauważyła wtedy, że ma szparę między przednimi zębami. Diastema - przypomniała jej się informacja z kursów pielęgniarskich. Taka szparka nazywa się diastema.
 Hanna Krall dokumentuje, zapisane zdania - pozostawione w stylu języka mówionego - zmierzają ku powściągliwej dokładności, czujnej ciszy. Zdania jednocześnie mówią i nasłuchują, podczas lektury tak bardzo zbliżamy się do faktów, że wręcz nie sposób tego wytrzymać. Hanna Krall odmawia wszelkiego komentarza, poprzez spiętrzenie i układ faktów powstaje nieustępliwa bezpośredniość, która zaczyna huczeć w głowie. Dokumentowane rzeczywistości autorki opowiadają się pozornie same. Ale na tym właśnie polega wirtuozeria Hanny Krall: zaniechać komentarzy, a mimo to poprzez niewidoczną ingerencję stać za każdym zdaniem. Zwięzła literaryzacja bez fikcji, jedynie poprzez wyczucie słów, kolejności, cięć. W książkach Hanny Krall to, co się wydarzyło zostaje ponownie wepchnięte w zasadzkę tego, przeżywane."
___________
"Król kłania się i zabija" Herta Müller
"Hipnoza", Hanna Krall

czwartek, 22 czerwca 2017

"O zmierzchu", Bolesław Leśmian

Słońce zgasło. O, jakże zwinne są i młode
Zmierzchy czerwca, nim w północ głuchą się przesilą!
Po wargach twoich dłonią, kształt czując, wiodę, 
Jak po koralach, morzu wydartych przed chwilą....

Spleć stopy, przymknij oczy - i nazwij to cudem,
Żeśmy razem, dalecy od dziennego znoju!
Jakże łatwo zwiać szczęście, z takim oto trudem
Rozniecone w ciemnościach twojego pokoju!

Łatwiej, niż rozpleść złotą warkocza zawiłość, 
Niepojętą dla zmierzchów, co zgadnąć nie mogą, 
Czemu te słowa: cisza i wieczór i miłość - 
Napełniają mi serce zabobonną trwogą? 

Czemu ciebie, poległą snem na mej rozpaczy, 
Pieszczę tak, jakby w szczęścia przepychu dostatnim 
Każdy mój pocałunek miał być już - ostatnim...
Słońce zgasło... O, błagam, nie całuj inaczej!...

sobota, 17 czerwca 2017

"Pająki pana Roberta", Robert Pucek

 A zatem, o Muzo - modli się pan Robert pod pięcioma kasztanami - zaklinam cię na niebieskie piórko sójki pożartej przez kunę, wyśpiewaj te zwierzątka ośmionogie, co siłę krain widziały i nie mało przygód doświadczyły.(...)
Wyśpiewaj o Pani, tę opowieść o zwierzątkach być może nie najpiękniejszych i raczej nielubianych, a zuchwała Arachne, córka farbiarza, niech utka ci ciepły lidyjski szal, byś nucąc, nie zmarzła w mojej chłodnej izdebce, zwłaszcza teraz, gdy robi się coraz zimniej.
 
 Pająki pana Roberta to niewielki tom esejów. Impulsem do jego napisania był jeden ze szkiców z Martwej natury z wędzidłem Herberta, który wydał się autorowi znakiem rozbratu między humanistyką a przyrodnictwem. Za cel swojej więc książki obrał pisarz próbę przerzucenia kładki ponad rowem nieporozumień oddzielającym świat przyrodników od świata humanistów.

Bohaterem książki, oczywiście oprócz pająków, jest pan Robert, "alter ego" autora, mieszkaniec chatki na brzegu lasu, który uważnie i z czułością przygląda się małemu życiu toczącemu się wokół niego. W opowieści snutej przez pana Roberta pająki jawią się jako zwierzęta o fascynujących zwyczajach. Na przykład, topiki swój dzwon podwodny tworzą pompując utkany worek pęcherzykami powietrza zeskrobanymi z włosków odwłoka. Skakuny natomiast, by upewnić się, że należą do tego samego gatunku i są różnej płci kicają i skaczą w malowniczym tańcu godowym. Pajęczyce dbają o potomstwo z wielkim oddaniem - zaobserwowano u niektórych gatunków pilnowanie kokonu z jajami aż do śmierci głodowej na warcie, u innych, gdy zabiera się kokon, szukanie go trwa wzruszająco długo. Małe bywają wożone na grzbiecie samicy, gdzie trzymają się supełków na włoskach odwłoku lub przebywają w sieci żłobkowej. To tylko pierwsze lepsze z brzegu, byle jak, w porównaniu do opisów pana Roberta, przytoczone przykłady.

 Pająki żyją nie tylko w naturze, ale też na pożółkłych stronicach starych traktatów przyrodniczych zarówno starożytnych jak Arystotelesa, Pliniusza Starszego, jak i w dziełach późniejszych: Martina Listera (XVII w.) Jeana Henriego Fabre'a (XIX w.), by wymienić najczęściej przytaczanych przez pana Roberta autorów. Postuluje on także, by za przykładem Fabre'a spisywane obserwacje przyrodnicze nosiły znamiona dobrej literatury. Przez wieki rozmaici myśliciele i twórcy obficie czerpali surowiec do wyrobu swych mniej lub bardziej kunsztownych metafor i paraleli z wiedzy przyrodniczej. Przykłady tych, którzy czynili to za pomocą pająków, czy choćby tylko owadów licznie widnieją na stronach książki: Leibniz, Malebranche, Pelagiusz, św. Ambroży, Hoffman, Whitman itd. Pajęczyca w środku kolistej sieci jest też symbolem Mai, hinduskiej bogini iluzji, tkającej zasłonę świata zmysłowego, która przesłania ten rzeczywisty, duchowy. Pająk jest więc jakoś spokrewniony z iluzją, ze złudzeniem, pozorami, czarami, marzeniami. To nie jedyna zasłona, jaką dostrzega pan Robert w związku z pająkami. Jego historia to również opowieść o innej istocie ludzkiej, która, gdy pan Robert pokazał jej kiedyś żółtą Misumena vatia, odwróciła się z obrzydzeniem, nie potrafiąc dostrzec pajęczego piękna. Innymi słowy, jest to opowieść o zasłonie zaciągniętej między różnymi rodzajami istot, która nie pozwala im dostrzec nawzajem swej urody i którą czasem tylko uchylają poeci bądź filozofowie. Wzorem innych, pan Robert nie tylko obserwuje przyrodę, ale na podstawie tych obserwacji snuje gnostycką w duchu opowieść, której kulminacja przypada na pewne wieczorne spotkanie z ćmami - gnostykami nieprzeniknionymi

 Są więc Pająki... opisem nieoczywistej urody świata. Za Nicolasem Malebranche, siedemnastowiecznym filozofem powiada autor, że "świat wypełniony nieskończonością wielkich i małych zwierząt jest piękniejszy i jest znakiem większej inteligencji niż jakiś inny, w którym nie byłoby owadów". 

Znalezione obrazy dla zapytania Misumena vatia
Misumena vatia (źródło zdjęcia)


Książkę odłożyłam jednak na półkę z przygnębieniem. Wróćmy do początku. Bezpośrednim powodem napisania Pająków... było rozczarowaniem ignorancją Herberta i nie chodziło tylko o to, że w Piekle owadów, eseju z Martwej natury z wędzidłem o Swammerdamie, poeta pomylił jętkę z łątką. Zarzuty są głębsze, bo Herbert, według autora, zadaje niezręczne, wynikające z niewiedzy, pytanie: "Któż może dostrzec palec Boży w anatomii wszy?" A przecież: 

 Nie da się ukryć, że to właśnie Jan Swammerdam dostrzega palec "Boga Izraela" w każdym z najmniejszych stworzeń, także we wszy, jednak bynajmniej nie dlatego, że wnętrzu owego zwierzątka znalazł ślad linii papilarnych, ani tym bardziej nie dlatego, że podejrzewa wesz o mądrość na miarę oślicy Balaama, ale po prostu dlatego, iż przekonał się naocznie, że tak zwane zwierzęta niższe, jeszcze w XVII wieku nagminnie podejrzewane o powstawanie z gnijącej materii organicznej, a także o brak jakichkolwiek narządów wewnętrznych, zbudowane są według podobnej zasady, co zwierzęta wyższe a nawet ludzie.

 W kilku słowach: (...) kłopot w tym, że Herbert (...) nie docenia geniuszu naukowego kiełkującego w łonie siedemnastowiecznej burżuazji niderlandzkiej. Nie sposób się nie zgodzić. Waga tych badań była duża - pierwsze systematyczne studia owadów, które wykazały, że różnica między nimi a zwierzętami "wyższymi" jest różnicą stopnia nie rodzaju. Problem w tym, jaki stosunek do nauki ma pan Robert, a przypomnijmy, że książka jest próbą przerzucenia kładki ponad rowem nieporozumień oddzielających świat przyrodników od świata humanistów. Padają z jego ust określenia: uczona baśń o bezcelowości, najosobliwsza religia. Wszystko pod adresem teorii ewolucji, będącej podstawą nauk biologicznych. Fragment najdobitniejszy (wyróżnienie w tekście moje): 
 

 Żadnych tak zwanych form przejściowych obiecywanych przez Darwina, rozprawiającego o przechodzeniu jednych gatunków w drugie, nigdy nie znaleziono, po czym oświadczono z jakiś powodów - które same zmieniały się już kilkakrotnie- wcale nie muszą one istnieć, a i tak nie podważa to spekulacji nazywanej teoria ewolucji. Proszę bardzo, myśli sobie pan Robert, który z upływem kolejnych lat staje się coraz wyrozumialszy i nie zabrania nikomu wyznawania najosobliwszych religii.

 Pan Robert nie przerzuca więc żadnych kładek, ale dowodzi na własnym przykładzie, że erudycja może iść w parze z antynaukowością, co jest bardzo smutne.
 ____________
Książka bierze udział w wyzwaniu: Pod hasłem - Hasło na czerwiec: dla...