piątek, 9 grudnia 2022

Dedykacje (1)


Nie wszystkie książki mają dedykacje, a jeśli już mają, są one zazwyczaj bardzo proste: czyjeś imię lub coś w rodzaju: Książkę dedykuję moim dzieciom, wnukom i prawnukom, jak w przypadku ekologicznego eseju O czasie i wodzie Andri Snaera Magnasona. Czasami jednak dedykacje bywają dłuższe, nawet całkiem obszerne, wzruszające albo zabawne. 
 
 
Oto siedem dedykacji, które bardzo lubię:

Frans de Waal, światowej sławy prymatolog i etolog, w swoich dwóch bardzo znanych i świetnych książkach uhonorował swoją żonę formułując dedykacje następująco:

1. 
Dla Catherine, mojego ulubionego naczelnego (Bonobo i ateista. W poszukiwaniu humanizmu wśród naczelnych, Frans de Waal).
 
2. 
Dla Catherine - całe szczęście byłem wystarczająco bystry, aby ją poślubić (Bystre zwierzę. Czy jesteśmy dość mądrzy, aby zrozumieć mądrość zwierząt?, Frans de Waal)
 
Książki dla dzieci powinny być zadedykowane dzieciom, jak słusznie zauważa autor poniżej, ale co zrobić, gdy osoby, którym najbardziej chcemy poświęcić swój utwór są już dorosłe. Da się znaleźć wyjście pośrednie z tej sytuacji, jak w następujących dwóch przypadkach: 

3.
Mojej młodszej siostrze Mirjam
Dzieciom, którymi byłyśmy
Tamtemu latu na sianie, kiedy czytałyśmy, czytałyśmy
bez końca... (Lampka, Annet Schaap)
 
4. 
LEONOWI WERTH
Przepraszam wszystkie dzieci za poświęcenie tej książki dorosłemu. Mam ważne ku temu powodu: ten dorosły jest moim najlepszym przyjacielem na świecie. Drugi powód: ten dorosły potrafi zrozumieć wszystko, nawet książki dla dzieci. Mam też trzeci powód: ten dorosły znajduje się we Francji, gdzie cierpi głód i chłód. I trzeba go pocieszyć. Jeśli te powody nie wystarczą - chętnie poświęcę tę książkę dziecku, jakim był kiedyś ten dorosły. Wszyscy dorośli byli kiedyś dziećmi. Choć niewielu z nich o tym pamięta. Zmieniam więc moją dedykację: 
LEONOWI WERTH
gdy był małym chłopcem
(Mały Książę, Antoine de Saint-Exupéry)
 
Można też dość przezornie zadedykować swoją książkę redaktorowi, i mimo całej skromności przebijającej z tekstu dedykacji i małej objętości samej powieści, jest to książka wybitna i najlepsza w dorobku autora.

5. 
Jak najbardziej w duchu Mateusza Salingera - który skończył już rok - nalegającego przy śniadaniu na współbiesiadnika, żeby od niego przyjął wystygłą fasolę, proszę mojego redaktora, mentora i (Boże bądź mu miłościw) najserdeczniejszego przyjaciela Williama Shawna, który jako genius loci redakcji "New Yorker" lubi stawiać na niepewną kartę, broni mało płodnych i beznadziejnie błyskotliwych pisarzy, i mimo niezaprzeczonego prawa do miana redaktora-artysty jest najskromniejszym z ludzi, żeby ode mnie przyjął tę dość ubogo wyglądającą książeczkę.  (Franny i Zooey, J. D. Salinger)
 
Relacje między redaktorami a pisarzami pewnie bywają burzliwe, gdy dochodzi do redakcyjnych poprawek. Wydawanie książek też bywa działalnością ciut szaloną, więc czemu nie napisać o tym komedii kryminalnej (tak, słusznie się domyślacie, że to zwłoki redaktora znaleziono pewnego poranka w wydawnictwie) i nie zadedykować jej tak:
 
6.
Przydawkom poległym w boju (Nagle trup, Marta Kisiel)
 
I na koniec wzruszająca dedykacja, bo na pewno wielu czytelników żywiło podobne uczucia, jak Ursula K. Le Guin, która zadedykowała swoją książkę przeznaczoną dla młodszego czytelnika następująco: 
 
7.
Wszystkim kotom, które kochałam (Kotolotki, Ursula K. Le Guin)


piątek, 2 grudnia 2022

"Mój rok relaksu i odpoczynku" Otessa Moshfegh

 

W Nowym Jorku działy się różne rzeczy, jak zwykle, ale żadna z nich nie miała na mnie wpływu. Na tym polegało piękno snu: rzeczywistość odkleiła się ode mnie i pojawiała się w myślach jako coś równie niezobowiązującego, jak film albo marzenie senne.  
 
 Dwudziestosześcioletnia kobieta, świetnie wykształcona, piękna, bogata na tyle, że nie musi pracować, postanawia latem roku dwutysięcznego zrobić sobie rok przerwy od życia. Hibernować, jak to ona nazywa, czyli przespać cały ten okres korzystając z psychotropów i leków nasennych. Krótki czas, w którym jest w miarę przytomna, spędza przeważnie na oglądaniu filmów z lat 90., najchętniej tych z Whoopi Goldberg. 
 
 Pomysł, na jaki wpada bezimienna narratorka, aby wyjść z kryzysu egzystencjalnego jest niewątpliwie niezwykły (inna dziewczyna w zbliżonej sytuacji wyruszyła w drogę). Przedstawienie realizacji tego pomysłu w Moim roku relaksu i odpoczynku nie ma w sobie jednak nic romantycznego, wręcz przeciwnie jest szaro, beznadziejnie, niekiedy wulgarnie, jednym słowem: realistycznie. Niemniej, idea wydaje się w jakiś sposób pociągająca, bo czasami wszystko odbiera się jako bezwartościowe. Nad rzeczywistością wisi całkowite zmęczenie, poczucie wyczerpania i zniechęcenia życiem. Sen wydaje się czymś dającym spokój i izolującym kompletnie od świata, który jest nie do zniesienia. By jednak ciągle spać trzeba zapewnić sobie wspomaganie za pomocą leków.
  
 Mówisz, że to bezpieczne? Oczywiście moja lekarka mi to dała. Kwestia, przy której czytając powieść Ottesy Moshfegh można by było pęknąć ze śmiechu, gdyby nie było to takie przygnębiające, że bohaterka nie otrzymuje właściwej pomocy lekarskiej tylko tony różnych medykamentów. Wszystkie jej spotkania i rozmowy z psychiatrą są zabawne, bo absurdalne. Zadając sobie pytanie, czy portret lekarki nie jest w książce przerysowany, należy wziąć pod uwagę, że Mój rok relaksu i odpoczynku jest bardzo ponurą, ale jednak satyrą na współczesność, poczynając od tego, jak przedstawiony jest w powieści właśnie proces leczenia, następnie świat sztuki - bohaterka zanim rzuciła pracę była zatrudniona w galerii sztuki współczesnej - przez oddanie różnic klasowych, kończąc zaś, i tu zaczyna być naprawdę boleśnie, na relacjach romantycznych i rodzinnych. 
 
 Perspektywa bohaterki to punkt widzenia osoby uprzywilejowanej: wprawdzie niczego nie chce i nic nie ma dla niej znaczenia, ale też ma wszystko i nic nie musi. Stać ją na luksus odcięcia się od świata, w przeciwieństwie, na przykład, do jej przyjaciółki. Stosunki między tymi dziewczynami są bardzo interesującym wątkiem w powieści. Niewątpliwie ta relacja nie wydaje się specjalnie zdrowa. Nawiasem mówiąc, na pewno główna postać nie jest napisana tak, aby dała się lubić. Chociaż ujmujące jest to, że bezwzględności w ocenie przyjaciółki, jej niższości klasowej, problemów w życiu uczuciowym, towarzyszy równie bezlitosne i szczere widzenie swoich emocji w stosunku do niej przez główną bohaterkę. Byłyśmy samotne stwierdza, a jednak ta relacja jest w życiu obu młodych kobiet jedynym źródłem jakiegoś wątłego wsparcia i ludzkiego ciepła. Widać w niej najlepiej przywilej wynikający z bogactwa. Gdy przyjaciółce umiera na raka matka, ta nie ma czasu na żałobę. Musi od razu wrócić do pracy. Bohaterka może ją rzucić z powodu kryzysu psychicznego, by owszem, w dziwny i destrukcyjny sposób, ale jednak zająć się sobą. 

 W głębi serca wiedziałam - i być może tylko to wiedziało wtedy moje serce - że jeśli prześpię wystarczająco dużo czasu, to będzie ze mną dobrze. Odnowię się, odrodzę. Moja przeszłość snem będzie jeno, a ja zacznę od nowa (...) Dlaczego młoda kobieta postanawia uciec w właśnie w sen? Jest tak pogrążona w kryzysie egzystencjalnym i depresji, że idzie za swoim instynktem cofając się do tych jedynych wspomnień z dzieciństwa, kiedy czuła bezpieczeństwo i komfort. Dostrzegając bezsens wszystkiego nie stawia sobie wielkich pytań, raczej szuka, kierując się intuicją, praktycznych rozwiązań. Jednak echo najbardziej znanego monologu Szekspira stawiającego te pytania jest obecne w powieści. To jest jeszcze podkreślone przez rozsiane po całym utworze subtelne nawiązania lub analogie do Hamleta. Czy przespanie roku może sprawić, że da się zacząć od nowa, pomóc z powrotem pogodzić się życiem? Książka Ottesy Moshfegh nie daje żadnych nierealistycznych i optymistycznych odpowiedzi na to pytanie.
 

czwartek, 1 grudnia 2022

Wiersz na grudzień

Wigilia

Na początku grudnia mróz obgryza słone brzegi miasta,
bezdomny. Głodne stada podchodzą pod opłotki i kobieta
nie może znaleźć miejsca między niewiastami, na spierzchniętych 
ulicach. Nie ma dokąd zanieść żalu. 

Świat jeszcze się nie narodził, jeszcze nie zna swojego imienia,
na nic wróżby z biegu granic, koryt wyschłych rzek. Noc jeszcze
czeka, pochylona. Anielskie pióra lepią się do ust, sny szybko bieleją
na słońcu. Z każdym oddechem kończy się wiek.
 
Kto by pomyślał, że to dopiero początek, że niedługo wytrzyma 
gładkie i chłodne niebo, że wystarczy szept, żeby poruszyć gwiazdę,
że ona spadnie aż tu? Kto by powiedział, że stopią się szklane 
pałace, że jeszcze będą tańczyć na przedmieściach, ludzie i sny?
 
Że światło dopiero rozpali w nas ogniska, otworzy ciemne katalogi,
dopiero zacznie się świat? 

_______
Autor: Tomasz Różycki
Źródło: Vaterland Łódź 1997