czwartek, 26 marca 2015

"W lesie wiedeńskim wciąż szumią drzewa", Elisabeth Åsbrink




Listy leżą w dużym pudełku białym pudle z Ikei z wiekiem ze sztywnego kartonu. Sam ten fakt mógłby świadczyć o ironii losu albo - jeśli ktoś woli interpretacje psychologiczne - o działaniu podświadomości. Być może to przejaw czułości lub czarnego humoru.

Stos listów z roku 1939, mniejszy z dwóch następnych lat, i tylko trzydzieści pięć z roku 1942. Listy od Pepiego i Elise pisane do ich nastoletniego syna Ottona Ullmanna. Dla Elisabeth Åsbrink stały się kluczem, by poprzez losy jednego chłopca pokazać stosunek neutralnej Szwecji do nazizmu i jego ofiar w czasie drugiej wojny światowej.

Rodzina Ullmannów, zasymilowanych Żydów, mieszkała w Wiedniu i po wcieleniu Austrii do Trzeciej Rzeszy jedyne, co im pozostało to próby emigracji. Szybko wszystkie możliwości ucieczki okazały się niemożliwe. Jedyną szansę stwarzała Szwedzka Misja dla Izraela, która uzyskała od władz zgodę na uratowanie grupy dzieci. Pierwszego lutego 1939 na peronie gestapo rozdzieliło dzieci i rodziców, Otto wraz z sześćdziesięciorgiem innych dzieci, wsiadł do pociągu, by następnego dnia znaleźć się w domu dziecka w Szwecji.

Akcja Szwedzkiej Misji dla Izraela nie była specjalnie nagłaśniana, bo właśnie w tym czasie rozpoczęła się jedna z największych debat publicznych o tym, kogo nie należy wpuszczać do Szwecji, uaktywniły się szwedzkie partie nazistowskie, odbyły wiece przeciwko "żydowskiej inwazji". Punktem zapalnym okazały się plany rządu, by pozwolić przyjechać dziesięciu (!) lekarzom żydowskiego pochodzenia. Do odwrócenia opinii publicznej i zrozumienia grozy sytuacji doszło dopiero w czasie wojny, gdy zaczęto wywozić Żydów z sąsiedniej Norwegii. Nie u wszystkich. Jak ocenić takie osoby, jak Ingvar Kamprad, założyciel Ikei, aktywnie działające w ruchu nazistowskim jeszcze w latach pięćdziesiątych? Gdzie kończy się usprawiedliwienie młodym wiekiem, sytuacją rodzinną, wpływem otoczenia? Ironię losu stanowi fakt, że w tym czasie Ingvar Kamprad przyjaźnił się z Ottonem Ullmannem.

Pytania, które stawia książka, się mnożą. Jak traktować kogoś, kto ocala życie innych ludzi, z niewłaściwych pobudek? Pastor Pernow ze Szwedzkiej Misji dla Izraela z pewnością chciał dobrze, chciał ratować żydowskie dzieci. Ale nie tyle przed nazizmem, ile przed ich żydostwem, ratować dla chrześcijaństwa. Musiał się przy tym wykazać perswazją, by przekonać niektórych współwyznawców i determinacją, by przełamać "nie" wobec uchodźców szwedzkiej biurokracji. Ale bycie świadkiem prześladowań  w Wiedniu nie sprawiło, że przestał uważać, że problem żydowski wynika z zatwardziałości Izraela, która to zatwardziałość sprowadziła na niego boży wyrok.

Te i inne kwestie poruszane są  z najważniejszego powodu. By opowiedzieć historię rodziny Ullmannów zrekonstruowaną na podstawie listów rodziców. Listów będących poruszającym świadectwem cierpienia i krzywdy. Każda kartka papieru listowego ma wagę atramentu. Każde słowo niesie kolejne warstwy wyrzutów i bezpańskiej tęsknoty; dlaczego cię nie ma i możemy się tobą opiekować, dlaczego nie jesteś dzieckiem, żebyśmy mogli być rodzicami?

Dzięki dociekliwości i wrażliwości autorki, udało się też odtworzyć sytuację Ottona przerzucanego z miejsca na miejsce, (bo chętnie adoptuje się małe dzieci i dziewczynki, chłopców nikt nie chce). Starającego się nie myśleć, że rodzice mieli wyjechać i go zabrać, próbującego żyć pomimo tęsknoty. Otto dość szybko uświadamia sobie, że jest pozostawiony sam sobie i, że nie należy martwić rodziców swoimi kłopotami. Z dziecka potrzebującego wsparcia staje się jedynym oparciem dla swoich rodziców, żyjących w rzeczywistości, która przekroczyła granicę koszmaru. Koszmaru w dużej mierze przemilczanego. Bo rodzice, by chronić syna ukrywają prawdę, dając w listach wyraz tylko swojej troski i miłości.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarze. Uprzejmie proszę o kilka słów opisu, jeśli ktoś zamieszcza link.