czwartek, 1 października 2015

"Czerwona trawa", Boris Vian

Surrealistyczny świat przedstawiony w Czerwonej trawie Borisa Viana jest niezwykle pociągający, choć podszyty smutkiem. Mottem powieści mogłoby być zdanie wypowiedziane przez głównego bohatera, inżyniera Wolfa: można nie mieć ochoty na cokolwiek w dwojaki sposób: zdobyć to, czego się pragnęło, albo stracić nadzieję, bo się tego nie ma.

Książka opowiada o perypetiach grupki przyjaciół (nie licząc psa:): Lil, Folavril, Lazuli i Wolfa. Egzystencjalne rozterki tego ostatniego prowadzą go do budowy maszynerii wymazującej pamięć. Ale żeby usunąć wspomnienia, trzeba je najpierw dokładnie przywołać. Cztery podróże maszyną są czymś w rodzaju analizy różnych obszarów jego życia (dzieciństwa, religii, edukacji, relacji damsko-męskich) podjętych z założeniem pewnej daremności działań, bo nie ma czystych, nieskażonych teraźniejszością wspomnień. Nie ma wspomnień, to po prostu inne życie przeżywane ponownie w innej osobowości, która po części wynika z samych wspomnień. Przed bohaterem rozwija się więc dźwiękowa czterowymiarowa mapa jego fikcyjnej przeszłości. Jednak prawdziwa, czy nie przeszłość ciąży Wolfowi w jego pragnieniu osiągnięcia wolności i doskonałości. Pozbywa się jej znajdując przy okazji odpowiedź na pytania. Kto jest kompletny, wolny od wszelkich niepokojów? Kto nie ma pamięci? A nawet, kto jest bardziej tolerancyjny i dostosowany do swojej funkcji? Niezła rzecz, nieboszczyk.


Obrazek jest tapetą ale łatwo wyobrazić sobie, że gdzieś tam wśród czerwonej trawy kryje się Łapiti.
Podobnie absurdalnie rzecz ma się ze spełnieniem pragnień, które pozbawia osobowości. Złapanie dającego szczęście Łapiti sprawia, że inna postać Senator Dupont oznajmia - pozwalam sobie na ostatni przebłysk świadomości. Jestem zadowolony. Rozumiecie to? Ja już nie muszę tego rozumieć. Jest to zadowolenie kompletne, czyli wegetatywne, i to będą moje ostatnie słowa,(...) kiedy czuję, że jestem żywy i niczego więcej nie pragnę, nie potrzebuję być inteligentny. 
 
Bardzo łatwo jest zanurzyć się w świat tej powieści. Napisana jest w tonie czułego nieokreślonego smutku przełamywanego satyrą i czarnym humorem (najbardziej dającym o sobie znać w scenie oficjalnego otwarcia maszyny, rozmowy o Bogu i końcowego epizodu ze strażnikiem). Czytanie jej odczuwa się jak oglądanie surrealistycznej, mieniącej się wszystkimi kolorami animacji. Wszystko jest w niej silnie odkształcone a jednak mimo swojej nielogiczności, baśniowości wydaje się całkiem realne. I te cudowne zdania, tak skonstruowane, że silnie działają na wyobraźnie (wybór dość przypadkowy):

Ulica pękała z nudów w długie i oryginalne szczeliny, szukając urozmaicenia.

Krawężnik pokryty cytrynowym futrem był z elastycznej pianki, wrażliwej na uczucia, a strumienie czerwonej pary płynęły wzdłuż domów,, wypełniając rury z grubego czerwonego szkła, dzięki którym łatwo było obserwować działanie łazienek.
  
Rozległo się głośne warczenie bębnów, na skutek czego flecista oszalał i wystrzelił w powietrze jak rakieta, trzymając się oburącz za uszy; wszystkie oczy śledziły jego trajektorię, a kiedy spadł głową w dół, wydając odgłos ślimaka popełniającego samobójstwo, każdy wtulił szyję w ramiona.

Niskie niebo lśniło bezgłośnie. Wchodząc na krzesło można go było jeszcze dotknąć palcem, ale wystarczyłby jeden podmuch, jeden poryw wiatru, aby się cofnęło i uniosło w nieskończoność.

Miasto się do nich zbliżało. Małe domki w pączkach, pół domki, prawie dorosłe, z oknami jeszcze na wpół w ziemi i inne, których pędy wyrosły we wszystkich kolorach i różnych zapachach.

1 komentarz:

  1. Przekonałaś mnie. Na pewno się skuszę. Już sam obraz, który wstawiłaś miał w sobie coś przekonującego.


    Pozdrawiam,
    http://tylkomagiaslowa.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarze. Uprzejmie proszę o kilka słów opisu, jeśli ktoś zamieszcza link.