Michael Noonan, główny bohater powieści Stephena Kinga Worek kości, cierpi na niemoc twórczą po śmierci najbliższej osoby. Po kilku latach życia w życia w marazmie i sprytnego oszukiwania swojego wydawcy przenosi się do starego, nawiedzonego domu nad jeziorem. Tam odkrywa ze smutkiem, że zajęty pisaniem, nie miał pojęcia, czym zajmowała się jego zmarła żona przez cały rok przed wypadkiem. Podążając jej śladami wplątuje się miejscowy konflikt, którego korzenie tkwią w przeszłości.
Nocą myśli mają nieprzyjemny zwyczaj zrywania się ze smyczy, jeśli zaś przez większą część dorosłego życia zajmowałeś się pisaniem wymyślonych historii, smycz okazuje się znacznie mniej wytrzymała, niż przypuszczałeś. Shaw (a może to był Oscar Wilde), powiedział, że pisarz to człowiek, który nauczył swoje myśli nieposłuszeństwa.
Nieposłuszeństwo. Może zajmując się fikcją łatwiej uwierzyć w fantastyczną ideę, że sprawiedliwość jest możliwa. I może z takiej perspektywy zobaczyć to, co jest naprawdę przerażające. Samotność i wykluczenie, na które naraża się jednostka naruszająca interesy zamkniętej, prowincjonalnej społeczności. (Takiej, w której sprawy załatwia się we własnym gronie i która łatwo jednoczy przeciwko obcym). Łatwość, z jaką bestia ukryta w człowieku dochodzi do głosu. I przede wszystkim budzącą grozę kruchość ludzkiego życia.
Jest to też powieść po prostu o tym, co się liczy najbardziej: o więzi między ludźmi. O bliskich, którzy zauważą, że dzieje się coś złego i będą usiłowali nas chronić. Nić łącząca Michaela i jego żonę Johannę jest tak silna, że nawet po jej śmierci potrafią się porozumieć, wesprzeć. Blado przy tym wypada pisanie. Jest czynnością bezsensowną, zajmowaniem się cieniami, tytułowymi workami kości. Dlatego Michael na pytanie, czy będzie pisał, za Bartelbym z opowiadania Melville'a powtarza: "wolałby nie".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarze. Uprzejmie proszę o kilka słów opisu, jeśli ktoś zamieszcza link.