piątek, 19 sierpnia 2016

Ariadna Oliver o sztuce pisania kryminałów,

  czyli "Karty na stół" Agathy Christie.
 
- Podobała mi się pani najnowsza książka - powiedział nadinspektor Battle uprzejmie. - Ta, w której wszyscy komisarze zostają jednocześnie zastrzeleni. Potknęła się pani raz czy dwa na szczegółach. Wiem, że stara się pani być ścisła, więc jestem ciekaw... 
- Szczerze mówiąc - przerwała mu pani Oliver - gwiżdżę na ścisłość. Kto jest dokładny? W dzisiejszych czasach nikt. (...) jakie ma to znaczenie, że pomylę stopnie policyjne albo napiszę rewolwer zamiast pistolet czy gramofon zamiast dyktafon i użyję trucizny, po której ofiara wypowiada jedno zdanie i umiera. Chodzi tylko o to, by było dużo trupów! Jeśli historia staje się odrobinę nudna, można ją ożywić znajdując następną ofiarę. Ktoś zamierza coś wyznać i właśnie wtedy zostaje zabity. To ma zawsze powodzenie. To powtarza się we wszystkich moich książkach, choć oczywiście jest zakamuflowane na różne sposoby. Czytelnicy lubią niewykrywalne trucizny, głupich inspektorów policji, dziewczyny związane w piwnicach, w których wydobywa się gaz albo zalewa je woda (to doprawdy bardzo kłopotliwy sposób zabijania), i bohatera, który gołymi rękami może załatwić w pojedynkę siedmiu łajdaków. Do chwili obecnej napisałam trzydzieści dwie książki i naturalnie wszystkie są dokładnie takie same, co zauważył wyłącznie pan Poirot. Żałuję tylko, że zrobiłam swojego detektywa Finem. Nie wiem nic o Finach i wciąż dostaję z Finlandii listy wytykające mi, że zrobił on coś nieprawdopodobnego. Wydaje się, że on tam w Finlandii czytają dużo powieści kryminalnych. Przypuszczam, że to z powodu długich zim i braku światła dziennego. W Rumunii i Bułgarii chyba wcale nie czytają. Byłoby lepiej, gdybym zrobiła go Bułgarem. - Przerwała. - Bardzo przepraszam. Mówię o sprawach zawodowych, a tu mamy prawdziwe morderstwo.  
- Jak miło cię widzieć moja droga - powiedziała pani Oliver, wyciągając rękę ubrudzoną kalką,
a drugą ręką próbując przygładzić włosy, co było niewykonalne. Potrąciła łokciem papierową torbę,
która spadła ze stołu i po podłodze potoczyły się jabłka. Źródło zdjęcia
Karty na stół to pierwsza książka, w której Agatha Christie zetknęła z sobą Herculesa Poirota i Ariadnę Oliver. Okoliczności ich poznania stworzyła dość niezwykłe. Ekscentryczny pan Shaitana postanowił pokazać Poirotowi swoją niezwykłą kolekcję morderców, którym się udało - uniknęli odpowiedzialności za swoje czyny. Pomysł polegał na tym, by na obiad i partię brydża zaprosić czterech zbrodniarzy i czterech detektywów. Oprócz Poirota i pani Oliver (w końcu pisze o zbrodni, więc musi się na niej znać), gośćmi po stronie śledczych był inspektor Scotland Yardu i pułkownik z Secret Service. Po skończonej rozgrywce brydżowej gospodarz został znaleziony zasztyletowany. Kto z czworga osób, które już wcześniej popełniły morderstwo, na tyle doskonałe, by nie stać się oskarżonymi, zabił jeszcze raz? Które z nich najbardziej obawiało się zdemaskowania? Klucz do osobowości podejrzanych, a więc do zagadki, kryje się, według Herculesa Poirota, w zapisach brydżowych. Oczywiście słynny detektyw znajdzie mordercę, pani Oliver, niezupełnie zgodnie z prawdą, będzie twierdzić, że od początku wiedziała, kim on jest. A oprócz tego wygłosi także kilka bardzo trafnych uwag o zawodzie pisarza.
Bardzo przyjemna lektura. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarze. Uprzejmie proszę o kilka słów opisu, jeśli ktoś zamieszcza link.