John le Carré znany jest przede wszystkim ze swoich książek szpiegowskich i sensacyjnych, z których wiele zekranizowano, jak na przykład, żeby wymienić najbardziej przeze mnie lubiane: Wierny ogrodnik i Druciarz, krawiec, żołnierz, szpieg. Morderstwo doskonałe, w przeciwieństwie do pozostałych dzieł pisarza jest klasycznym kryminałem, dziejącym się w zamkniętym środowisku, z ograniczoną liczbą podejrzanych oraz detektywem wyjaśniającym zagadkę zbrodni na ostatnich stronach. Z pozostałymi książkami le Carré łączy ten utwór główna postać. Jest nim George Smiley, emerytowany, pracownik brytyjskich służ specjalnych. A ponieważ Gary Oldman wcielił się w tę postać tak doskonale, nie potrafię sobie wyobrazić tej postaci inaczej niż z jego twarzą.
Rzecz dzieje się w Anglii, w latach sześćdziesiątych, w prywatnej, elitarnej szkole z internatem. Zamordowana zostaje tam żona jednego z wykładowców. Na krótko przed śmiercią wysyła ona do redakcji niszowego, religijnego pisma dramatyczny list, w którym błaga o pomoc, twierdząc, że mąż usiłuje ją zabić. Redaktorka gazety zwraca się o rozwikłanie sprawy do znanego sobie z pracy w wywiadzie George Smiley'a. Ten podejmuje się nieformalnego śledztwa stosując swoją fundamentalną zasadę: nigdy nie wolno wykraczać poza dostępne dowody.
Opowieść snuta jest powoli, szczegóły mają znaczenie, bo podważają zdawałoby się oczywiste fakty. Mimo to, intryga kryminalna zdaje się pretekstem do opisu specyficznego świata ekskluzywnej szkoły, w której liczą się tradycja, odpowiednie pochodzenie, etykieta. Pokazuje ludzi zamkniętych w swoim światku, skostniałych w klasowych podziałach, gdzie tych, którzy nie są "nasi" traktuje się z głęboka rezerwą, być może pogardą. I obejmuje to także przedstawicieli policji, prowadzących śledztwo. Jest to świat rządzący się specyficznymi zasadami, pełen obłudy.
Moim zdaniem książka nie dorównuje szpiegowskim dziełom Johna le Carré'a choćby Druciarzowi..., ale podobał mi się styl w jakim została napisana, charakteryzujący się ironią (potem dość gorzką) jak w początkowym opisie szkoły:
Szkoła dysponowała posiadłościami ziemskimi, krużgankami, kornikami, pręgierzem i własnym zapisem w koronnych księgach wieczystych - czegoż więcej trzeba, by przekazywać wiedzę synom bogaczy? I synowie bogaczy istotnie tu przyjeżdżali. Pierwszego dnia każdego semestru ( jako że nazwa "półrocze" brzmi nie wystarczająco wytwornie) przez całe popołudnie zatrzymujące się na stacji pociągi wypluwały z siebie grupki ponurych, ubranych na czarno chłopców. Innych przywoziły wielkie samochody, błyszczące niczym karawany. Wyglądało to tak, jakby zjeżdżali się na pogrzeb biednego króla Edwarda, z bagażami lub taszczyli kuferki wyglądem przypominające małe trumienki. Niektórzy ubrani byli w togi, w których wyglądali jak wrony lub jak zbierające się na pogrzeb czarne anioły. Inni szli pojedynczo, stukając obcasami przypominając nieodzywających się ani słowem karawaniarzy. W Carne wszyscy byli zawsze pogrążeni w żałobie; mali chłopcy dlatego, że musieli tu zostać, starsi dlatego, że niedługo mieli to miejsce opuścić, nauczyciele natomiast dlatego, że nie otrzymywali godziwego wynagrodzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarze. Uprzejmie proszę o kilka słów opisu, jeśli ktoś zamieszcza link.