czwartek, 25 sierpnia 2016

Ariadna Oliver o bohaterze swoich powieści kryminalnych,

 czyli "Pani McGinty nie żyje" Agathy Christie.

- Nic na to nie poradzę - odrzekła pani Oliver z uporem. - Jest wegetarianinem od zawsze. Zabiera ze sobą maszynkę do tarcia marchewki i rzepy.
- Ależ Ariadne, skarbie, dlaczego?
- Skąd mam wiedzieć? - odparła pani Oliver ze złością. - Skąd mam wiedzieć, dlaczego wymyśliłam tego odrażającego człowieka? Chyba zwariowałam! Dlaczego jest Finem, skoro nie mam pojęcia o Finlandii? Dlaczego wegetarianin? Skąd te wszystko jego idiotyczne dziwactwa? Tak się po prostu stało. Zrobisz coś, ludziom to się podoba, więc ciągniesz dalej - i zanim się zorientujesz, ten irytujący Sven Hjerson przyczepia się do ciebie na resztę życia. A ludzie piszą i mówią, że na pewno go uwielbiam. Uwielbiam? Gdybym napotkała na swojej drodze tego kościstego, tyczkowatego, roślinożernego Fina, popełniłabym lepsze morderstwo niż wszystkie, które wymyśliłam.

W tym czasie krętą drogą ze wzgórza nadjechał powoli samochód, a ogryzek jabłka ciśnięty z dużą siłą uderzył Poirota w policzek. (...) Widok szlachetnej twarzy, wysokiego czoła, niechlujnego kłębowiska siwych włosów poruszył strunę w jego pamięci. Jabłko również pomogło mu sobie przypomnieć.
 Gdy się czyta ten wybuch Ariadny Oliver, gdzieś tam majaczy pytanie o stosunek Agathy Christie do Herculesa Poirota. Czy lubiła wykreowaną przez siebie postać? Z jej wspomnień wynika na pewno jedno, że żałowała, iż już w pierwszych książkach uczyniła Poirota dość wiekowym. A może wybuch frustracji Ariadny wywołany współpracą z teatrem, jest odbiciem nieuniknionych trudność na jakie natykała się autorka z przerabianiem powieści na sztuki teatralne. W każdym razie współdziałanie ze znanym dramaturgiem jawi się pani Oliver jako koszmar. Bardzo tęskni za pracą w pojedynkę.W tych okolicznościach padają z jej ust często cytowane słowa: Pisarze są nieśmiałymi, nietowarzyskimi istotami, które rekompensują sobie brak towarzyskich talentów, wymyślając własnych znajomych i własne rozmowy.
Ale nie tylko Ariadna cierpi, Hercules Poirot też się męczy, acz z powodów prozaicznych:

Ja również muszę wiele znieść - rzekł Poirot. Brakuje mi słów, żeby opisać to, co gotuje Maureen Summerhayes. To nie jest jedzenie. A przeciągi, zimny wiatr, wymiotujące koty, psia sierść, połamane nogi u krzeseł, to okropne, okropne łóżko, w którym śpię - przymknął oczy, rozpamiętując swoje cierpienie - letnia woda w łazience, dziury w wykładzinie na schodach i kawa - nie ma słów, żeby opisać płyn, który podają jako kawę. To zniewaga dla żołądka.

Hercules Poirot zgodził się na takie warunki pobytu, ponieważ znajomy policjant prosił go, by przyjrzał się pewnej sprawie. Miał on wątpliwości, czy rzeczywiście lokator pani McGinty, James Bentley zabił ją dla kilku funtów. A jeśli nie on, to kto mógł zamordować starszą panią, która zajmowała się sprzątaniem w okolicy? Słynny detektyw przeprowadza wnikliwe śledztwo, o którym czyta się z dużą satysfakcją.

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

"Labirynt nad morzem", Zbigniew Herbert.

Labirynt nad morzem Zbigniewa Herberta to zbiór esejów wydany po śmierci poety. Jak można dowiedzieć się z noty wydawcy, część szkiców ukazała się wcześniej drukiem, a książka była w zamiarach o wiele szerszym przedsięwzięciem niż to, co otrzymaliśmy. Po planach zostały tylko tytuły, notatki i fragmenty. Ostatecznie w tomie znalazło się pięć esejów w starożytnej Grecji, jeden o Etruskach i jeden wspomnieniowy. Najbardziej interesujące wydały mi się cztery eseje poświęcone Grecji: tytułowy Labirynt nad morzem, Próba opisania krajobrazu greckiego, Sprawa Samos, Duszyczka.

Próba opisania krajobrazu greckiego jest zapisem wrażeń z podróży po Grecji, jaką pisarz odbył w latach sześćdziesiątych. Herbert nazywa ten szkic próbą, ponieważ : Jest to krajobraz wymykający się opisowi przez samą swoją naturę. Niepodobna znaleźć miejsca, które byłoby choćby w przybliżeniu sumą, syntezą doznań wzrokowych podróżnika, niepodobna wykroić z tego splątania błękitu, gór, wody, powietrza i światła żadnego widoku i powiedzieć - to jest Grecja. Skoro uogólnienie jest niemożliwe, powstają mistrzowskie opisy miejsc odwiedzanych przez poetę: groty Zeusa, Olimpii, Delos, sanktuarium Asklepiosa, osadzonych w dzikim i surowym krajobrazie Myken. Nic nie zostało po Sparcie, która tak zachwycała filozofów, jako społeczeństwo skupione na chwale wojennej swojego państwa. To dobre ostrzeżenie. Za to Delfy to do dzisiaj - kamienna korona greckiego krajobrazu. Otrzymujemy także piękny obraz wszechobecnego morza. Z każdego niemal wzniesienia widać morze. Zamyka horyzont płaską linią, która powinna dawać uciszenie. Ale nawet gdy jest ono spokojne, gdy nie szturmuje ziemi, jego głęboki kolor przypomina, że jest przepaścią przykrytą lustrem. I charakterystycznego dla Grecji uczucia zbratania z przyrodą, naturalnej łatwości z jaką daje się przemienić w kształty ludzkie. Pisze Herbert: (...) metamorfoza drzew w driady była nie tyle wynikiem wybujałej wyobraźni Greków, ile bystrej obserwacji i trafnego uchwycenia znaków wysyłanych przez otaczający świat. Wzruszające też są jego opisy drzewa oliwnego, stoku greckiej góry.

Labirynt nad morzem rozpoczyna się opisem widoku Krety wyłaniającej się z morza. Opowiada o odkryciu cywilizacji minojskiej, które było dziełem jednego człowieka Arthura Evansa. I o tym, że wobec nieodczytania pisma linearnego A, skazani jesteśmy na przypuszczenia. Nie wiadomo, czy Achajowie podbili Kretę, czy byli raczej jej podporządkowani, bo tak można odczytać najbardziej znany mit opowiadający o Krecie, ten o Minotaurze. Jak wielki był wpływ cywilizacji minojskiej na przybyszy z głębi Azji? Niewiele też wiemy o religii panującej na Krecie. Byk wydaje się w niej zwierzęciem wszechobecnym, przedstawianym na malowidłach, podobnie jak siekiery o podwójnym ostrzu, zwane labys, (stąd wzięła się nazwa labirynt - pałac toporów). Piękne kobiety w stanikach otwartych na piersiach na freskach to prawdopodobnie wizerunki kapłanek Wielkiej Matki - wielkiej, potężnej bogini przyrody, którą czczono w grotach. Pewne jest, że cywilizacja kreteńska, która zniknęła na skutek trzęsienia ziemi i fal tsunami była odmienna od achajskiej. Wynika to choćby z zestawienia, jakie czyni Herbert porównując duszną twierdzę Agamemnona w Mykenach z pałacem w Knossos z jego wielką liczbą pokoi skupionych wokół centralnego dziedzińca, całością  otwartą na powietrze i słońce.

File:Dauphins de knossos.jpg
"W malarstwie kreteńskim mniej jest siły i wzniosłości, obca jest mu filozoficzna zaduma czy religijna ekstaza. (...) Jest to sztuka spontaniczna, nerwowa, porywcza, mało dbająca o szczegół, tak, że ptaki, ryby i kwiaty wyrażają jakby ogólną ideę przyrody i czasem trudno powiedzieć do jakiego należą gatunku, Jest jednak w tym wszystkim ożywcze tchnienie ubóstwianej natury, wdzięk, uśmiech i gest taneczny". Źródło
Sprawa Samos opowiada o wyspie Samos na Morzu Ikara, która na długo przed Atenami stanowiła centrum kultury jońskiej, a za czasów Herodota jej stolica uchodziła za najpiękniejsze miasto świata greckiego. Esej jest szkicem historycznym opowiadającym o buncie Samos, interwencji zbrojnej Aten i wojnie między tymi miastami, teoretycznie związanymi przymierzem, trwającej od 440 do 439 roku p.n.e. Zwycięstwo Aten okazuje się ich moralną klęską. Pokazuje wyradzanie się demokracji ateńskiej - narzucanie siłą swojej woli w imię niejasnych interesów władzy i barbarzyńskie okrucieństwo na zewnątrz prowadzi do ograniczenia wolności słowa w samych Atenach. Wniosek, jaki można wyciągnąć z tego wydarzenia rozgrywającego się marginesie dziejów greckich, to ten, że najeźdźcy wracając z wojny przynoszą w fałdach mundurów na podeszwach butów - zarazek, od którego chorować będzie ich własne społeczeństwo, ich własne swobody.

Inspiracją do napisania eseju Duszyczka (tytuł wydaje się nawiązaniem do wiersza Hadriana) był list Zygmunta Freuda do Romain Rollanda. W liście tym rozważane są przyczyny uczucia dość powszechnego, które często ogarnia ludzi stających przed sławnymi dziełami sztuki: "A więc to wszystko istnieje naprawdę(...)". List staje się powodem wyrażenia przez Herberta swojego stosunku do arcydzieł, które istnieją bardziej obiektywnie od nas i podejścia do tradycji - jakim błędem jest jej odrzucanie, o wysiłku, jaki trzeba wykonać by ją przyswoić. 

 Wpis powstał w ramach wyzwania "Pod hasłem": Zabierz na wakacje... ejotka. 

piątek, 19 sierpnia 2016

Ariadna Oliver o sztuce pisania kryminałów,

  czyli "Karty na stół" Agathy Christie.
 
- Podobała mi się pani najnowsza książka - powiedział nadinspektor Battle uprzejmie. - Ta, w której wszyscy komisarze zostają jednocześnie zastrzeleni. Potknęła się pani raz czy dwa na szczegółach. Wiem, że stara się pani być ścisła, więc jestem ciekaw... 
- Szczerze mówiąc - przerwała mu pani Oliver - gwiżdżę na ścisłość. Kto jest dokładny? W dzisiejszych czasach nikt. (...) jakie ma to znaczenie, że pomylę stopnie policyjne albo napiszę rewolwer zamiast pistolet czy gramofon zamiast dyktafon i użyję trucizny, po której ofiara wypowiada jedno zdanie i umiera. Chodzi tylko o to, by było dużo trupów! Jeśli historia staje się odrobinę nudna, można ją ożywić znajdując następną ofiarę. Ktoś zamierza coś wyznać i właśnie wtedy zostaje zabity. To ma zawsze powodzenie. To powtarza się we wszystkich moich książkach, choć oczywiście jest zakamuflowane na różne sposoby. Czytelnicy lubią niewykrywalne trucizny, głupich inspektorów policji, dziewczyny związane w piwnicach, w których wydobywa się gaz albo zalewa je woda (to doprawdy bardzo kłopotliwy sposób zabijania), i bohatera, który gołymi rękami może załatwić w pojedynkę siedmiu łajdaków. Do chwili obecnej napisałam trzydzieści dwie książki i naturalnie wszystkie są dokładnie takie same, co zauważył wyłącznie pan Poirot. Żałuję tylko, że zrobiłam swojego detektywa Finem. Nie wiem nic o Finach i wciąż dostaję z Finlandii listy wytykające mi, że zrobił on coś nieprawdopodobnego. Wydaje się, że on tam w Finlandii czytają dużo powieści kryminalnych. Przypuszczam, że to z powodu długich zim i braku światła dziennego. W Rumunii i Bułgarii chyba wcale nie czytają. Byłoby lepiej, gdybym zrobiła go Bułgarem. - Przerwała. - Bardzo przepraszam. Mówię o sprawach zawodowych, a tu mamy prawdziwe morderstwo.  
- Jak miło cię widzieć moja droga - powiedziała pani Oliver, wyciągając rękę ubrudzoną kalką,
a drugą ręką próbując przygładzić włosy, co było niewykonalne. Potrąciła łokciem papierową torbę,
która spadła ze stołu i po podłodze potoczyły się jabłka. Źródło zdjęcia
Karty na stół to pierwsza książka, w której Agatha Christie zetknęła z sobą Herculesa Poirota i Ariadnę Oliver. Okoliczności ich poznania stworzyła dość niezwykłe. Ekscentryczny pan Shaitana postanowił pokazać Poirotowi swoją niezwykłą kolekcję morderców, którym się udało - uniknęli odpowiedzialności za swoje czyny. Pomysł polegał na tym, by na obiad i partię brydża zaprosić czterech zbrodniarzy i czterech detektywów. Oprócz Poirota i pani Oliver (w końcu pisze o zbrodni, więc musi się na niej znać), gośćmi po stronie śledczych był inspektor Scotland Yardu i pułkownik z Secret Service. Po skończonej rozgrywce brydżowej gospodarz został znaleziony zasztyletowany. Kto z czworga osób, które już wcześniej popełniły morderstwo, na tyle doskonałe, by nie stać się oskarżonymi, zabił jeszcze raz? Które z nich najbardziej obawiało się zdemaskowania? Klucz do osobowości podejrzanych, a więc do zagadki, kryje się, według Herculesa Poirota, w zapisach brydżowych. Oczywiście słynny detektyw znajdzie mordercę, pani Oliver, niezupełnie zgodnie z prawdą, będzie twierdzić, że od początku wiedziała, kim on jest. A oprócz tego wygłosi także kilka bardzo trafnych uwag o zawodzie pisarza.
Bardzo przyjemna lektura. 

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Książki wakacyjne

1. Kłamstwa Locke'a Lamory Scotta Lyncha to świetna powieść łotrzykowska osadzona w mieście położonym na wyspach, z górującymi nad nim tajemniczymi wieżami i święcącymi po zmierzchu własnym światłem nadbrzeżami, zbudowanymi przez obcych, którzy odeszli. Oprócz bardzo sugestywnego świata, autor stworzył bohaterów, którym czytelnik kibicuje, oraz mistrzowsko przyswoił sobie sposób opowiadania Szeherezady. Fabuła zasadniczo koncentruje się wokół dwóch wątków - zemsty i przygotowywanego przez Locke'a Lamorę i jego przyjaciół kolejnego wyrafinowanego przekrętu. Niecni Dżentelmeni, bo tak się nazywają, są bardzo lojalni wobec siebie i szlachetni, na tyle, na ile się da w okrutnym świecie miasta Camorry, w którym władza została podzielona między rząd i świat przestępczy. Okradają sprytnie tylko bogatych, za pomocą kunsztownych oszustw i wykorzystując ich chciwość. A, że łupy zostawiają sobie, zamiast rozdzielać biednym, no cóż, rozdawanie przyciągnęłoby uwagę. Niezwracanie na siebie uwagi to istotna część porywającej "gry", którą prowadzą. Sprawy się jednak komplikują, kiedy do miasta przyjeżdża ktoś, kto stara się brutalnie zburzyć istniejący porządek.
W czasie czytania ma się ochotę udusić autora gołymi rękami. Z dwóch powodów, po pierwsze, Scott Lynch uwielbia wikłać sprawy już wystarczająco zawiłe. Gdy Niecni Dżentelmeni tkwią już po uszy w kłopotach, sprawia by byli zakryci po czubek głowy, a potem sprytnie wyciąga ich za włosy. Po drugie, zawsze przerywa w najciekawszym miejscu, by opowiedzieć historię dzieciństwa bohaterów i jak można się domyślić, ją także urywa w najbardziej ekscytującym momencie. Trzymanie czytelników na fabularnym głodzie sprawdza się doskonale - jest to książka, od której nie sposób się oderwać.
Po powieść sięgnęłam po przeczytaniu recenzji Królowej Matki.


2. Lewiatan Borisa Akunina. Po tę książkę sięgnęłam zachęcona dobrymi wspomnieniami z lektury trzytomowego cyklu Kryminałów prowincjonalnych o mniszce Pelagii, dziejących się w XIX wieku w głębi Rosji (Pelagia i biały buldog, Pelagia i czarny mnich, Pelagia i czerwony kogut). Dwie pierwsze powieści z tej serii są znakomite i można je polecić każdemu miłośnikowi kryminałów. Akcja Lewiatan również rozgrywa się w XIX wieku, początkowo w Paryżu, gdzie w domu pewnego kolekcjonera indyjskich dzieł sztuki, policja znajduje zwłoki dziesięciorga ludzi. Jedyny trop wiedzie, prowadzącego śledztwo komisarza Gauche, na wyruszający właśnie w rejs do Kalkuty statek. W jednym z portów na "Lewiatana" wsiada obdarzony bujnym, romantycznym wąsem rosyjski dyplomata Erast Fandorin, któremu uda się, dzięki wrodzonej przenikliwości, wskazać mordercę. 
Lewiatan to trzecia książka z cyklu o Fandorinie. Zamknięty krąg podejrzanych, z których każdy ma swoją tajemnicę, wykwintne otoczenie, genialny detektyw, wszystko to stanowi piękny ukłon w stronę twórczości Agathy Christie, zwłaszcza Śmierci na Nilu i czyta się równie dobrze jak dzieła królowej kryminału.


3. Urodził go "Niebieski Ptak" Stefanii Grodzieńskiej to opowieść o Fryderyku Járosym - człowieku instytucji, który przyczynił się do rozwoju teatru w Polsce, wybitnym reżyserze, niepowtarzalnym konferansjerze, bożyszczu przedwojennej Warszawy. Nie jest to jednak typowa biografia, w której wszystko ułożone jest chronologicznie. Stefania Grodzieńska wędruje po swoich wspomnieniach, głównie przedwojennych i wojennych, starając się jak najlepiej przybliżyć postać swojego przyjaciela i mentora. Opisuje swoje pierwsze kroki, jako tancerki, w prowadzonym przez Járosego Cyruliku Warszawskim, pierwszy napisany dla tego teatru skecz, wspólnie spędzone wakacje. Lata tuż przed wojną, mimo trudności, wypadają beztrosko w porównaniu z opisem obrony Warszawy w 1939 i późniejszym czasem okupacji. Ale nie jest to książka o wojnie, a raczej o tym, jak w skrajnie trudnych czasach zachować odrobinę normalności. I w rozpaczliwej sytuacji, takiej w jakiej znajdował się ukrywający się przed gestapo Járosy, pozostać sobą i być oparciem dla innych. Książka jest ciepła, okraszona znakomitym poczuciem humoru, co nie dziwi, gdy się wie, że po wojnie Stefania Grodzieńska została znakomitą satyryczką i pisała monologi i skecze dla, żeby wymienić najbardziej znanych, Bogumiła Kobieli, Hanki Bielickiej, Ireny Kwiatkowskiej. Dla czytelnika te wspomnienia to cudowna dawka życiowego optymizmu.



4.Wilczarz Marii Siemionownej to książka, o której wcześniej nie słyszałam. Lektura jej okazała się całkiem przyjemna. W pewnej krainie potężny kniaź, zwany Ludojadem, wraz ze swoimi wojami wymordował ród Szarych Psów z plemienia Wenów. Z rzezi ocalał tylko chłopiec imieniem Wilczarz. Po latach Wilczarz dokonuje zemsty, oczekując końca swojego życia. Los jednak decyduje inaczej. Wraz z dwojgiem ocalonych przez siebie więźniów: piękną dziewczyną i magiem wyrusza w podróż w stronę wielkiego miasta nad morzem.
W czasie czytania łatwo się zorientować, że bohater zawsze pierwszy zauważy niebezpieczeństwo, dzięki swojej sile i umiejętnościom zwycięży w każdej walce i za każdym razem szlachetnie uratuje innych. Ale ta powtarzalność i schematyzm oraz niespecjalnie udane zakończenie nie przeszkadza, bo całość ma w sobie coś z rosyjskich baśni, czytanych przeze mnie w dzieciństwie. Za mało wiem (zgoła nic), o obyczajach panujących w średniowieczu na Rusi, by poznać na ile autorka inspirowała się realiami historycznymi i rosyjskim folklorem, ale partie powieści, w których ukazuje wierzenia, obrzędy i zwyczaje Wenów wypadają najciekawiej.

sobota, 13 sierpnia 2016

Ariadna Oliver po raz pierwszy

Jak piszę książki, co ja mogłabym powiedzieć na ten temat? O czym tu mówić? Najpierw trzeba coś wymyślić, a potem zmusić się, siąść i to napisać

Te słowa wypowiada w Zbrodni na festynie Ariadna Oliver, jedna z bohaterek stworzonych przez Agathę Christie. Postać szczególna, której autorka podarowała własne doświadczenia związane z twórczością literacką, a oprócz tego obdarzyła wieloma własnymi cechami, na czele z uwielbieniem jabłek. Właściwie, nie będzie minięciem się z prawdą powiedzenie, że Ariadna Oliver to autoironiczny portret samej Agathy.

Pierwszy raz Ariadna Oliver pojawia się w jednym z opowiadań z tomu Parker Pyne na tropie (1934). Dowiadujemy się tu o niej niewiele. Jest współpracowniczką pana Pyne, pisarką tworzącą scenariusze służące mu do uszczęśliwiania klientów zgodnie z anonsem zamieszczanym w prasie: "Czy jesteś szczęśliwy? Jeśli nie, zasięgnij porady u Parkera Pyne'a, 17 Richmond Street". Jako pełnokrwista bohaterka Ariadna Oliver wystąpi dopiero u boku Herculesa Poirota w wydanych w 1936 roku Kartach na stół. Otrzymujemy tam jej dość dokładny opis:

Pani Ariadna Oliver była bardzo znaną pisarką kryminałów i powieści sensacyjnych. Pisała popularne (choć niezbyt gramatyczne) artykuły, jak "Pociąg do zbrodni", .... Była także gorącą popleczniczką feministek. Gdy w prasie głośno było o jakimś morderstwie, było pewne, że ukaże się wywiad z panią Oliver, w którym pisarka powie: "Gdyby na czele Scotland Yardu stała kobieta, wszystko wyglądałoby inaczej" Najpoważniej w świecie wierzyła w kobiecą intuicję. Poza tym była sympatyczną panią w średnim wieku, przystojną, choć nieco niedbale ubraną, z ładnymi oczami, i wielką ilością nieposkromionych, siwych włosów, z którymi stale eksperymentowała.

Będzie towarzyszyć w rozwiązywaniu kryminalnych zagadek Herculesowi Poirot jeszcze w pięciu książkach: Pani McGinty nie żyje (1952), Zbrodnia na festynie (1956), Trzecia lokatorka (1966), Wigilia Wszystkich Świętych (1969), Słonie mają dobra pamięć (1972). Pojawi się także w Tajemnicy Bladego Konia (1961), by pomóc głównemu bohaterowi Markowi Easterbrookowi rozwiązać zbrodnie związane z okultystyczną tajemnicą.

Zgodnie ze swoim imieniem - Ariadna, zaczerpniętym z mitologii greckiej, pani Oliver jest raczej kimś, kto przyczynia się mniej lub bardziej do rozwiązania zagadki niż pełnoprawnym detektywem. Działa nieco chaotycznie, bywa rozkojarzona. Ale przy tym całym nieporządku w głowie często zaskakuje zdolnością błyskawicznego dostrzegania prawdy. Najsilniejszą jej stroną jest wrażliwość, spostrzeganie podświadomie różnych rzeczy, co przekłada się na wypowiadanie, na przykład uwag, dzięki którym Herkules Poirot dochodzi do sedna sprawy, jak dzieje się to w Trzeciej lokatorce. Podobnie rzecz ma się w Tajemnicy Bladego Konia, gdzie Ariadna Oliver mimowolnie pomaga śledczym w określeniu rodzaju trucizny stosowanej do zabijania ofiar, przy okazji ratując życie jednej z nich. W Kartach na stół rozmawia z niektórymi podejrzanymi, co pozwala jej odkryć sprawę, której nie dostrzegła wcześniej policja. Silnie rozwinięta intuicja podpowiada jej, by wezwać na pomoc Herkulesa Poirota, gdy czuje, że coś jest bardzo nie w porządku (Zbrodnia na festynie). Nie należy jej przeczuć, intuicyjnego oglądu świata lekceważyć, bo potem się tego żałuje, tak jak słynny detektyw:

Popełniłem wielki błąd. Nigdy nie przeczytałem tej historii, kryminalnej, którą napisała pani dla uczestników turnieju detektywistycznego. Wydawało mi się, że wobec rzeczywistego morderstwa to jest bez znaczenia. Myliłem się. Ta historia ma znaczenie. Pani jest osobą wrażliwą madame. Wychwytuje pani atmosferę, rozpoznaje charaktery, typy osób, które spotyka. I przekłada pani wszystko na swoje pisarstwo. To nie jest bezpośrednio rozpoznawalne, ale takie jest źródło pani inspiracji. pani umysł tworzy czerpiąc z tych doznań. (Zbrodnia na festynie). 

Wprowadzenie takiej postaci, jak Ariadna Oliver do powieści ma także za zadanie rozśmieszyć czytelnika. Nie tylko puszczonym do niego okiem, jak wtedy, gdy okazuje się, że pani Oliver także w swojej twórczości wykreowała ekscentrycznego, niebrytyjskiego detektywa, który w przeciwieństwie do Herculesa jest chudym, kostycznym wegetarianinem, niebojącym się przeciągów ani zimna, ale także poprzez same cechy pani Oliver. Takie, jak jej wybujała wyobraźnia, którą dręczy przesłuchujących ją policjantów i okazywane czasami niezłomne przekonanie, że zgadła, kto jest mordercą. Postawiona wobec faktów szybko przenosi swoje podejrzenia na inną osobę, przeważnie błędnie. A gdy prawdziwy zabójca zostaje zdemaskowany oświadcza: Zawsze czułam, że on to zrobił. 

Jeśli nawet w głowie pani Oliver panuje, zwłaszcza z punktu widzenia Herculesa Poirota, lekki zamęt potrafi ona, według niego, klecić całkiem sensowne kryminały. Jej czasami barwne i zabawne opowiadania o tym, jak tworzy, umożliwiają Agacie Christie przedstawienie własnych przekonań i doświadczeń pisarskich, oraz pozwalają na omówienie zabiegów stosowanych przez autorów kryminałów. Może dlatego warto się tej postaci bliżej przyjrzeć.

czwartek, 11 sierpnia 2016

"Naśladowcy Jezusa: prawda i fałsz - Piotr, Paweł i Maria Magdalena", Bart Ehrman

Maria Magdalena.
Znajdź niepasujący element. Źródło


Naśladowcy Jezusa Barta Ehrmana to jego kolejna książka, tym razem poświęcona trzem kluczowym osobom mającym wpływ na rozwój chrześcijaństwa. Opowiada o Piotrze, Pawle i Marii Magdalenie. O tym na ile można dotrzeć do prawdy historycznej o tych postaciach a także, jak zostały zapamiętane i zakodowane w zbiorowej pamięci. Na któreś stronie swojej pozycji Ehrman opowiada, że na wykłady o Piotrze, czy Pawle przychodzi stosunkowo niewiele osób, natomiast na prelekcje o Marii Magdalenie tłumy, bo wiemy o niej najmniej a spekulacje są przeważnie ciekawsze od faktów. Dodam od siebie, że żywo dyskutowana kwestia kapłaństwa kobiet i ich pozycji w kościołach chrześcijańskich także sprzyja zainteresowaniu tą postacią. Nie jestem wyjątkiem, trzecia część książki opowiadająca o Marii Magdalenie wydała mi się najbardziej interesująca.

Dla Ehrmana istotne jest nie tylko to, co daje się bezspornie ustalić, ale także wszystkie narosłe wokół tych postaci historie będące świadectwem sporów w młodym Kościele i sposobu myślenia ówczesnych ludzi. Ważny jest opis jak chciały widzieć różne odłamy chrześcijańskie, na przykład świętego Piotra. W rozdziale o nim to właśnie spojrzenie chrześcijańskiej gnozy zawarte w apokryfach wydało mi się najciekawsze. Dość szczegółowo omawiana jest gnostycka Apokalipsa według Piotra i Ewangelia jemu przypisywana. Jedyna spośród Ewangelii, która zawiera bezpośredni opis zmartwychwstania oraz elementy doktryny zwanej doketyzmem a głoszącej, że Jezus był tylko pozornie człowiekiem. Nie miał bowiem rzeczywistego, fizycznego ciała, ale jedynie ciało niebiańskie.

Święty Paweł zyskuje na opisie Ehrmana. Bezspornie udało się ustalić, że jest autorem tylko siedmiu listów: Listu do Rzymian, dwóch Listów do Koryntian (pierwszego i drugiego), Listu do Galatów, Filipian, Filemona i pierwszego do Tesaloniczan. Wyłania się z nich postać człowieka wiarygodnego, który nie przytacza słów Jezusa, ani nie opowiada o jego czynach, mówi natomiast o własnym doświadczeniu - spotkaniu ze Zmartwychwstałym. Niechętnego do przypisywania mu jakiś nadzwyczajnych mocy (Będę się chlubił z moich słabości - 2 Kor 11). Paweł nie ma też oporów przed nazywaniem kobiet apostołami, wtedy gdy przesyła pozdrowienia dla Juni, która niestety była i jest przerabiana na Juniasa, przez tych którym nie mieści się to w głowie. Także, co z przykrością stwierdziłam, ta ostatnia wersja występuje w Biblii Tysiąclecia. Fragment o tym, że kobiety mają milczeć w kościele znajdujący się w jednym z listów jest jednym z tych antykobiecych celowych przeinaczeń Pisma. Został dopisany później, co wnioskuje się z tego, że w różnych kopiach jest umieszczany w innym miejscu tego listu. Ciekawie jest także odtworzona przez Barta Ehrman na podstawie kilku wzmianek prawdopodobna metoda działania Pawła, sposób w jaki zakładał nowe gminy chrześcijańskie.  

Podobnie jak Piotr, także Maria Magdalena ma swoją gnostycką Ewangelię, pochodzącą z drugiego wieku naszej ery, a która opowiada o wędrówce duszy do nieba. Najistotniejsze jest jednak to, że Maria jest osobą którą zmieniła bieg historii, bo to ona sama lub z innymi kobietami (aby dowiedzieć się dokładnie należy porównać cztery fragmenty mówiące o zmartwychwstaniu) odkryła pusty grób i zapoczątkowała wiarę w Jezusa Zmartwychwstałego. Wiemy o niej bardzo mało. Przed ukrzyżowaniem wymieniona jest tylko raz i tylko w jednej Ewangelii. W rozdziale ósmym według Łukasza podane jest jej imię, jako jednej spośród trzech kobiet, które podążały za Jezusem. Pochodziła z miasta Magdali, stąd jej imię, i prawdopodobnie była dość zamożna. I tylko tyle. Maria istniejąca w zbiorowej wyobraźni jest przeważnie skutkiem zlania się w jedną kilku Marii i jeszcze paru innych postaci kobiecych występujących na kartach Pisma. Autor na przykładzie homilii Grzegorza I z 591 roku n. e. pokazuje jak fałszywe utożsamienie Marii Magdaleny z jawnogrzesznicą (nota bene nigdzie nie jest powiedziane, że grzech tej ostatniej miał charakter seksualny), jest zapamiętaniem tej postaci z męskiego punktu widzenia i jak bardzo jest to mizoginistyczne spojrzenie. To jeden z najbardziej wartościowych fragmentów książki, obok wyjaśnień, dlaczego orędzie Jezusa miało wymiar wyzwalający dla kobiet i stron omawiających ich sytuację w tym okresie.

Na zakończenie warto jeszcze poruszyć ekscytującą wszystkich, od czasu wydania Kodu Leonarda da Vinci Dana Browna, kwestię. Czy Maria Magdalena była żoną Jezusa i czy w ogóle miał on żonę? Książkę Dana Browna z punktu widzenia historyka autor nazywa skandaliczną, a dokładnie skandalicznie zabawną. Ot, żeby podać jeden z przykładów, według Browna, w Ewangelii Filipa Maria Magdalena jest nazywana towarzyszką Jezusa, a w języku aramejskim "towarzyszka" oznacza żonę. Tylko, że ten gnostycki tekst nie jest napisany po aramejsku a w języku koptyjskim i dodatkowo słowo jakie zostało użyte na określenie Marii jest greckie i oznacza współpracowniczkę. I tak dalej, od jednego przekłamania do drugiego. Bardzo przekonująco brzmią też wszystkie argumenty podawane przez Barta Ehrmana na rzecz bezżenności Jezusa. Łatwo obala on stwierdzenie, że żydowski mężczyzna w tym czasie musiał mieć żonę. Wszystkie dostępne nam źródła historyczne i wnioski jakie możemy z nich wyciągnąć przekonują, że Jezus był bezżenny głównie z powodu tego, kim był, jako człowiek i jakie głosił podglądy. Można będzie się lekko uśmiechać po przeczytaniu tych fragmentów, ile razy usłyszy się, jak wielkie znaczenie w chrześcijaństwie mają tak zwane wartości rodzinne.

wtorek, 9 sierpnia 2016

Moje cudze słowa


"Zło wyimaginowane jest romantyczne, barwne, zło rzeczywiste jest szare, monotonne, jałowe, nudne.
Dobro wyimaginowane jest nudne, dobro rzeczywiste jest zawsze nowe, cudowne i upajające."
Simone Weil

"Piękno jest zawsze dziwaczne. Rzec nie chcę, iż jest dziwaczne w sposób dobrowolny i na zimno, bo w takim przypadku byłoby potworem, wykolejonym z torów życia. Mówię, że zawiera zawsze odrobinę dziwaczności, które sprawia, że szczególnie jest piękne."
Charles Baudelaire

"Zbierając nowe, gubimy stare, jak podróżni, którzy cały swój dobytek muszą nieść w rękach, a - to, co gubimy podnoszą inni, ci, którzy idą za nami. Ta procesja jest bardzo długa, a życie bardzo krótkie. Umieramy w marszu.
Ale poza marszem nie ma nic, więc w zasadzie nic nie ginie na zawsze. Zaginione sztuki Sofoklesa odnajdą się we fragmentach albo je kto inny w innym języku napisze. Starożytne receptury przeciw chorobom też się gdzieś odnajdą. Odkrycia matematyczne, które mignęły w otchłani dziejów, znów się kiedyś objawią."
Tom Stoppard

"Istnieje zbyt wielka dysproporcja między tym, kim jesteśmy, a tym, co u nas myślą inni - a przynajmniej tym, co inni mówią, że o nas myślą. Ale trzeba to traktować z humorem."
Albert Einstein

niedziela, 7 sierpnia 2016

"Przeinaczanie Jezusa", Bart Ehrman

Najstarsza kopia Nowego Testamentu jaką mamy to właściwie mały fragment datowany na początek drugiego stulecia odkryty w Egipcie. Niewielkiej wielkości kawałek papirusu zapisany z obu stron (pochodzący więc z księgi, nie zwoju), zawiera część Ewangelii według świętego Jana opowiadającej o rozmowie z Piłatem, w której wypowiada on swoje, słynne słowa: Cóż to jest prawda? Wydaje się to dobrym mottem dla historyków zadających sobie pytanie: Jak zmieniano teksty Ewangelii na przestrzeni czasu i z jakich powodów? Czy można dotrzeć do oryginalnego ich przekazu?

Przeinaczanie Jezusa. Kto i dlaczego zmieniał Biblię Barta Ehrmana to książka, która w przystępny sposób porusza te problemy, pokazuje, czym zajmuje się analiza krytyczna tekstów biblijnych na przykładzie jednego najważniejszych dzieł cywilizacji zachodniej - Nowego Testamentu. Problemy stojące przed badaczami stawiającymi sobie podobne zagadnienia są różnorakiej natury. Po pierwsze pierwsze Ewangelie powstały kilkadziesiąt lat po śmierci Jezusa i zostały napisane w języku, którym się on nie posługiwał. Po drugie jest kwestia materiału zachowanego do naszych czasów, a posiadamy kopie kopi. Nowy Testament był napisany w oryginale po grecku i mamy współcześnie 5700 manuskryptów po grecku, przy czym nie są to kompletne kopie, oczywiście mamy też kopie w innych językach, na przykład koptyjskim czy syryjskim oraz późniejsze i znacznie liczniejsze manuskrypty łacińskie. Najstarszy manuskrypt najwcześniej napisanej Ewangelii według Marka jaki mamy to tekst 150 lat późniejszy od oryginału. Z faktu, że nie  mamy oryginałów a kopie kopi przepisywane ręcznie, wynikają liczne i znaczące różnice między manuskryptami. Część z tych rozbieżności to pomyłki wynikające z kopiowania odręcznego, niekiedy jednak są to zmiany celowe.

W pierwszym przypadku musimy sobie zdać sprawę z różnicy między kulturą starożytną, w której 98% ludzi nie umiało pisać, a czasami współczesnymi, gdzie jest odwrotnie. Przykładamy obecnie wielką wagę do dokładności tekstu, podczas, gdy wtedy ważne było ogólne przesłanie. Podważanie wiarygodności źródeł pisanych pochodzących z kultury, w której większość jest niepiśmienna, ze względu na istniejące w nich sprzeczności jest niezrozumieniem tej odmienności kulturowej. Różnicą sprzyjającą popełnianiu pomyłek, oprócz oczywistej przyczyny - przepisywania ręcznego - był też sposób zapisu stosowany w starożytności. Na zwojach pisano bez podziału na wyrazy, bez dużych liter, znaków przestankowych. Oczywiście zdawano sobie wcześniej sprawę z istniejących różnic, ale sprawa zaczęła mieć znaczenie z nadejściem epoki druku. Badacz greckich manuskryptów z Oksfordu w 1707 roku, badając tylko 100 dostępnych mu egzemplarzy wykrył 30 tysięcy różnic między pismami. Pocieszające jest, że większość różnic była i jest nieznacząca, nieważna, przestawiona kolejność słów, pomyłki, błędy ortograficzne. I nie jest to sytuacja związana tylko z Nowym Testamentem, podobnie jest z innymi dziełami pochodzącymi ze starożytności. Nowy Testament jest o tyle wyjątkowy, że mamy więcej jego kopii niż innej książki z tego okresu.

Oprócz zmian przypadkowych mamy też zmiany celowe. I one wydają się najciekawsze. Kto i dlaczego zmieniał Pismo Święte? Gdy się studiuje dostępne kopie oczywiste staje się, że kopiści poprawiali kopiowany tekst i dopisywali fragmenty z wielu powodów. Bart Ehrman w swojej książce omawia takie przypadki, zaczynając od tych najbardziej niewinnych. Na przykład, gdy w Ewangelii według świętego Marka błędnie przypisuje się cytat Izajaszowi, skrybowie poprawiają Izajasza na proroków. Ponad to kopiści uładzają, zmieniając bardziej kontrowersyjne sformułowania (te ostatnie będą prawdopodobnie bardziej prawdziwe) i dopisują. Znamienne jest, że wpisano w główny tekst zamieszczoną na marginesie, czyli zasłyszaną lub wymyśloną jako komentarz, jedną z najbardziej znanych scen z Ewangelii. Tę o złapanej na cudzołóstwie kobiecie ze słynnymi słowami: Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień. Dopisano też cześć końcową Ewangelii według świętego Marka. Tu można to łatwo usprawiedliwić, bo jej zakończenie zostawia czytelnika zaskoczonego z pytaniem: Ale jak to? Co dalej? W najpopularniejszej w Polsce Biblii Tysiąclecia to, że jest to dopisany później fragment jest zaznaczone w przypisach. Być może oryginalne zakończenie zaginęło. Bart Ehrman raczej przychyla się do wniosku, że to dziwne zawieszenie, które mamy, harmonizuje z tekstem całej Ewangelii. Są też oczywiście w manuskryptach przeinaczenia motywowane teologicznie, które służyły do zwalczania przeciwników, wytrącania im argumentów z ręki. Autor omawia poszczególne odłamy chrześcijańskie i czynione przez nich poprawki dość szczegółowo. Wśród konkurujących ze sobą orientacji głównie wyróżniają się, pomijając quasi-ortodoksów, chrześcijańscy gnostycy, którzy też mieli własne pomysły jak powinno wyglądać kanon Pisma. Niektórzy z nich uznawali tylko Listy świętego Pawła i Ewangelię według Łukasza. Wydaje się, że w kształtowaniu się ortodoksji chrześcijańskiej odpadły idee skrajne. Oprócz celowych zmian dotyczących poglądów na wiarę, pojawiały się w Nowym Testamencie poprawki antykobiece (zmienianie imienia apostołki Juni na apostoła Juniasa w jednym z listów świętego Pawła), i antyżydowskie (częste usuwanie słów: Wybacz im, bo nie wiedzą, co czynią), oraz zmiany czynione, żeby odeprzeć zarzuty pogan.

Osobiście najciekawsze wydało mi się zwrócenie uwagi przez autora na zamieszanie jakie mamy we własnych głowach, a które wynika z podejścia do czytania Ewangelii, jeśli w ogóle je czytamy. Czytając po kolei, od początku do końca jedną, potem następne, a ponieważ opowiadają one, jak się nam wydaje, mniej więcej tę samą historię (oprócz może Ewangelii świętego Jana), tworzymy sobie w głowie własną piątą Ewangelię. Nie jest to oczywiście niczym złym, pod warunkiem, że zdajemy sobie z tego sprawę. Zapoznając się w ten sposób z tekstem zubożamy jednak nasz odbiór. Nie dostrzegamy różnic. Autorzy, kimkolwiek byli, mieli własne widzenie faktów, własną ich interpretacje. Ujawnia się to, gdy czytamy zgodnie z prostą metodą jaką podpowiada nam Bart Ehrman, polegającą na zestawianiu tego, co o poszczególnych wydarzeniach ma do powiedzenia każdy autor. Widać wtedy wyraźnie różnice, często nie do pogodzenia, przykładowo w opisie narodzin, ukrzyżowania, zmartwychwstania. Każdy z ewangelistów ma inną wizję Jezusa, inny przekaz teologiczny dotyczący nawet tak podstawowej kwestii jak zbawienie. Wymownym przykładem jest porównanie tekstów Marka i Łukasza. Milczący Jezus od pojmania do śmierci na krzyżu, opuszczony przez ludzi i Boga (Boże, Boże, czemuś mnie opuścił?) według Marka kontra całkiem inny, opanowany, przemawiający do kobiet i złoczyńcy na krzyżu, świadomy tego, co się z nim dzieje Jezus według Łukasza.
 
Przeinaczanie Jezusa Barta Ehrmana wyszło kilka lat temu i zdaje się być mało dostępne. Ponieważ Bart Ehrman jest interesującym, obdarzonym poczuciem humoru wykładowcą można też obejrzeć jego wykład, trwający mniej więcej półtorej godziny a obejmujący zagadnienia poruszane w książce.
W Polsce ukazała się również inna pozycja tego autora poświęcona Marii Magdalenie, Piotrowi i Pawłowi pod tytułem: Naśladowcy Jezusa: prawda i fałsz - Piotr, Paweł i Maria Magdalena.